Mój bliski znajomy, partyjny co prawda, ale człowiek niegłupi, nazwał Janusza Palikota mężem stanu. Kiedy po pół roku ochłonąłem z oburzenia , zacząłem się zastanawiać. Mocny, ugruntowany na Lubelszczyźnie demokratyczny mandat lokalnego barona i posła PO niewątpliwie posiada. Jego organizacyjna sprawność i przydatność dla partii zostały potwierdzone stanowiskiem wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego.
Poseł Palikot to niewątpliwie jeden z najważniejszych personalnych filarów polskiej demokracji. Potrzebują go wszyscy. Przede wszystkim własna partia do pełnego inwencji wymiatania politycznych pomyj wprost pod nogi politycznego przeciwnika (czytaj: PiS- u). Polityczna konkurencja, jako ściany do uderzania rykoszetem w Donalda Tuska i Platformę oraz poczucia moralnej wyższości i jedności. Dla mediów to niewątpliwie pierwszoplanowy i trudny do zastąpienia aktor nieustającego demokratycznego przedstawienia, zwiększający oglądalność i wymierne zyski. Janusz Palikot jest wreszcie niezbędny zwykłym ludziom, ponieważ nie tylko zrozumiał, że żyje w systemie w którym sztuka skupiania uwagi i zabawiania elektoratu jest największą i najbardziej opłacalną cnotą polityczną, ale także twórczo ją rozwinął. Mimo to jest bodaj najmniej docenianym demokratą w Polsce. Przywoływanie go do porządku i ataki, nawet z wnętrza własnych partyjnych szeregów, należą do dobrego tonu.
Tymczasem Janusz Palikot nie jest tylko wytworem chwilowego zapotrzebowania na harcowników w toczącej się polsko-polskiej zimnej wojnie domowej. To nie tylko tworzywo, ale również twórca i kreator demokratycznej rzeczywistości początku XXI wieku. Nie jest prawdą że Palikot psuje polską demokrację. Parafrazując Jarosława Kaczyńskiego to bezpruderyjny demokratyczny patriota podnoszący demokratyczne standardy w nieuchronnym dla tego ustroju kierunku. To nie tylko sól demokratycznej ziemi, lecz przede wszystkim twórczy i awangardowy interpretator demokratycznej równości rozumianej jako zrównanie wszystkiego co dawniej święte do poziomu najniższych i powszechnych gustów i liberalnej wolności, której sednem jest brak wszelkich zahamowań i ograniczeń. Prof. Jadwiga Staniszkis trafnie zauważyła, że Janusz Palikot bez sztucznego penisa i świńskiego łba byłby nikim. Ale przecież żyjemy w czasach, kiedy to właśnie show, gadżety i pajacowanie ku uciesze tłumu dopiero tworzą „kogoś”. Nie wiadomo co lepsze: pozbawione moralnych zahamowań pytania o śp. Lecha Kaczyńskiego, czy, jak to określił Jarosław Gowin „okładanie się krzyżem nad głowami ofiar katastrofy”.
Palikot to żaden szczególny wyjątek, a jedynie pojętny i twórczy wyznawca nowej demokratycznej „religii”. Jeden z wielu plastikowych demokratycznych polityków ze swoimi sztabami doradców od wizerunku, którzy „nie myślą dokąd jechać, lecz o tym aby nie spaść z konia”. Reszta to już tylko kwestia demokratycznego smaku, który z natury jest masowy, a więc odporny na wszelkie odcienie ekskluzywności. Ale Janusz Palikot daje przynajmniej nadzieję, że kiedyś przyjdzie ze swoją głową na tacy i powie: oto ja, wasz demokratyczny obraz i podobieństwo. Nie ze mnie, a sami z siebie się śmiejecie. Nie na mnie, ale sami na siebie pomstujcie. I wtedy będzie Kimś. Może nawet mężem stanu. Jedynym.
Skomentuj
Komentuj jako gość