Po środowej sesji Rady Miejskiej radni Platformy Obywatelskiej są pewnie z siebie mocno zadowoleni. Przynajmniej ci, którzy głosowali przeciwko wprowadzeniu pod obrady punktu dotyczącego nadania nowemu odcinkowi ulicy Sielskiej imienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nawet nie zdołali wymyślić wiarygodnie brzmiących kłamstw mających ukryć, że od początku nie mieli zamiaru dotrzymać danego w kwietniu publicznie słowa.
Radnym Halinie Ciunel, Łukaszowi Łukaszewskiemu, Konradowi Lenkiewiczowi zabrakło po prostu czasu do namysłu i dyskusji. Uznali, że do rozgrzeszenia wystarczy podlizać się arcybiskupowi Ziembie w sprawie ulicy biskupa polowego Tadeusza Płoskiego, który, jak to po miesięcznym namyśle określił radny Łukaszewicz „budzi same pozytywne skojarzenia”. Pewnie czują się jak wytrawni polityczni gracze lokalnego kalibru mogący z satysfakcją zameldować partyjnej „górze”, że ulicy „kaczora” w Olsztynie nie będzie. Zdobyli organizacyjną, mołojecką sławę i nadzieję na kilka kroków w górę na partyjnej wyborczej drabince przed jesiennymi wyborami do Rady. Prywatnie takim ludziom nie powierzylibyśmy pięciu złotych. Ale polityka demokratyczna rządzi się swoimi prawami. Ludzie cwani i przebiegli uchodzą tutaj za mądrych i skutecznych. Choć szkodzą państwu i demoralizują życie publiczne, to wystarczające pocieszenie i rekompensatę znajdują w ramionach partii. Ten typ człowieka hodowała na własne potrzeby poprzednia, socjalistyczna demokracja i jej przewodnia Partia. Skala zjawiska była może większa, ale za to jego społeczna zaraźliwość bez porównania mniejsza.
Nagradzani za wierną służbę partii działacze napotykali na społeczną izolację i ostracyzm. Dzisiaj społeczna ocena zawodu polityka nie jest co prawda wiele wyższa, ale emocjonalne zaangażowanie w wojnę dwóch partyjnych gangów dotknęło miliony Polaków. Tylko tak przygotowany, „swój” elektorat może uznać złamanie danego słowa za sprytny fortel i godne wyborczej nagrody działanie w stanie wyższej konieczności. Na to właśnie liczyli radni PO zapominając, co w języku ludzi cywilizowanych znaczy słowo „przyzwoitość”. Szkoda, że w takich właśnie, nie ma co ukrywać, haniebnych okolicznościach śp. biskup Tadeusz Płoski został patronem ulicy. Że zamiast szacunku dla śp. pamięci Prezydenta Rzeczypospolitej, choćby okazanej w formie uczciwej krytyki wniosku PiS, z podkulonym ogonem wyłgano się ze złożonych deklaracji. Warto zapamiętać milczenie i wstrzymanie się od głosowania przewodniczącego RM Zbigniewa Dąbkowskiego oraz trzech innych radnych PO. Ten niemy, symboliczny protest, będący mieszanką partyjnej lojalności i wierności danemu wcześniej słowu to dziś oczywisty anachronizm. To tradycja dawna, przedmachiavellowska, w której prawo moralne było nadrzędne. Nawet jeśli było czasem łamane, to dlatego, że politycy i władcy są tylko grzesznymi, ułomnymi ludźmi. Nowa, demokratyczna tradycja, kierując się radami Machiavellego, nakazuje w imię skuteczności „porzucić kompas moralny i kierować się na azymut postępu”. Opanować sztukę podstępu i zdrady i posłużyć się nimi w razie konieczności. Pani radna Ciunel et consortes przed taką koniecznością na ostatniej sesji RM niewątpliwie stanęła. Tyle zrozumiała ze świeżych jeszcze nadziei i obietnic odnowy życia publicznego. Może jesienią przy urnach wyborczych olsztyniacy wykażą się dłuższą pamięcią i konsekwencją.


Skomentuj
Komentuj jako gość