"Sztywna, ta sama co zawsze, linia podziałów wokół decyzji o pochówku prezydenta Kaczyńskiego dowodzi, że owładnięcie umysłów paranoją międzypartyjnego konfliktu łatwo nie ustąpi. To pokazuje, jak prorocza była decyzja arcybiskupa Sapiehy o zamknięciu Wawelu. Marszałek Piłsudski zabiegał u niego osobiście o wyjątek dla siebie. Czego życzyłby sobie prezydent Lech Kaczyński, człowiek wielkiej skromności, nie trudno odgadnąć.”- pisze Bogdan Bachmura
fot: www.prezydent.pl
Spór wokół pochówku prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu można skwitować krótko: taką decyzję podjął gospodarz tego miejsca metropolita krakowski, kardynał Stanisław Dziwisz i basta. Jednak od momentu gdy odstąpiono od uświęconej tradycji i w królewskiej katedrze pochowano pierwszego nie-monarchę, spory wokół kolejnych pochówków stały się normą. Nie powinno to nikogo dziwić. Od kiedy zasadę urodzenia zastąpiono racją zasług, kryteria stały się nieostre i subiektywne, prowokując do sporów i sprzeciwów. Chcąc skończyć z tą świętokradczą praktyką książę arcybiskup Sapieha uznał, że formuła Wawelu „się wypełniła”. Zrobił wyjątek, choć niechętnie i pod wielką presją społeczną, dla uważanego za równego królom marszałka Piłsudskiego.
Nie ukrywam, że sposób widzenia arcybiskupa Sapiehy jest mi bliski. Trudno zresztą w tym przypadku o oparcie w kardynale Stanisławie Dziwiszu, dla którego ciężar odpowiedzialności w tej sprawie okazał się chyba zbyt wielki. Tradycja pochówków w tym świętym miejscu jest tradycją monarchiczną i tak powinno pozostać. Pozostałe groby, stanowiące wyjątek od reguły, upamiętniają osoby o szczególnych zasługach, dziełach i czynach w momentach dla ojczyzny szczególnych. Nie jest to miejsce dla polityków wybieralnych, ludzi z innego świata, targanego namiętnościami obcymi dostojeństwu władzy boskich pomazańców. Świata, który zdecydował o oddaniu decyzji o przywództwie w ręce kapryśnego ludu, skazując głowę państwa na uczestnictwo w politycznym maglu wykluczającym trwały autorytet. Ciągłość tamtego, opartego na dziedziczeniu władzy świata została, wraz z wejściem na polityczną arenę demokracji przedstawicielskiej, gwałtownie zerwana i odrębność tego miejsca, przez szacunek dla spoczywających tam monarchów i jego tradycję powinniśmy uszanować. Takie stanowisko w niczym nie umniejsza szacunkowi dla dokonań prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ocena jego prezydentury – choć w niemal zgodnej opinii nie był to prezydent wybitny – nie ma tu nic do rzeczy. Nie ona przecież, a tragiczne, ogarniające żałobą cały naród okoliczności jego śmierci były przyczyną podjętej, w niejasnych zresztą okolicznościach, decyzji. Decyzji, która niepotrzebnie zatruła powagę śmierci, stawiając bliskich prezydenta w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Sztywna, ta sama co zawsze, linia podziałów wokół decyzji o pochówku prezydenta Kaczyńskiego dowodzi, że owładnięcie umysłów paranoją międzypartyjnego konfliktu łatwo nie ustąpi. To pokazuje, jak prorocza była decyzja arcybiskupa Sapiehy o zamknięciu Wawelu. Marszałek Piłsudski zabiegał u niego osobiście o wyjątek dla siebie. Czego życzyłby sobie prezydent Lech Kaczyński, człowiek wielkiej skromności, nie trudno odgadnąć. Szkoda, że tak słabo wsłuchano się w to, co miałby na ten temat do powiedzenia.
PS.
Porównania tzw. polskiej demokracji szlacheckiej do obecnego systemu przedstawicielskiego i elekcji monarchów do wyboru współczesnego prezydenta, dowodzi kompletnego niezrozumienia dwóch odrębnych porządków ustrojowych. Nikt ówcześnie elekcji króla nie nazywał demokracją. Był to ustrój z którym Europa pożegnała się, po upadku starożytnych Aten, na grubo ponad 2000 lat Był to jedynie, wynikający ze szlacheckiego przywileju, sposób wyboru monarchy, a w praktyce często przyszłej dynastii. Poszukiwanie tą drogą przepustki na Wawel dla dzisiejszych, wybieralnych na czas określony prezydentów, dowodzi także niezrozumienia różnicy legitymizacji władzy. Współczesnej - opartej na tożsamości narodowej i monarchicznej, której fundamentem była lojalność poddanych wobec monarchy i panującej dynastii. Inaczej mówiąc, demokracja współczesna ma tyle wspólnego z „demokracją szlachecką”, co ze starożytną, ateńską, a nawet znacznie mniej.
Skomentuj
Komentuj jako gość