To była nasza matka
- Szczegóły
- Opublikowano: wtorek, 04 październik 2022 20:51
- Bogdan Bachmura
Monarchia jest jedyną dopuszczalną formą rządów, ponieważ opiera się na miłości. Wydaje mi się, że te słowa Jeana Raspaila, zmarłego dwa lata temu monarchisty i pisarza, najlepiej oddają okoliczności w jakich odeszła Jej Królewska Mość Elżbieta II. J. Raspail miał oczywiście na myśli monarchię klasyczną, czyli taką w której atrybuty władzy i odpowiedzialność za jej sprawowanie przynajmniej w części są udziałem władcy.
Jednak to, z czym mieliśmy do czynienia w Wielkiej Brytanii za panowania Elżbiety II jest niewątpliwym fenomenem, który wykracza poza dotychczasowe rozumienie monarchii. Mikołaj Bierdiajew pisał, że Ustrój społeczny określa wiara ludu. Gdyby takie kryterium zastosować do Wielkiej Brytanii, to wiara tamtejszego ludu rozkłada się na dwie rzeczywistości: monarchiczną i demokratyczną. Pierwsza wynika z miłości do monarchy jako symbolu tradycji, druga z miłości brytyjskiego ludu do samego siebie. To drugie, zdecydowanie dominujące uczucie powoduje, że miłość do monarchy może być podtrzymywana na ściśle określonych warunkach.
W toku długiego procesu dziejowego, który wykracza poza ramy tego tekstu, jego faktyczny udział w sprawowaniu władzy został sprowadzony do trzech praw: prawa, aby się go radzono, prawa do zachęcania i prawa do ostrzegania. Właściwe korzystanie z tych praw – i to jest klucz do zrozumienia źródła ludowej miłości – jest odpowiednie opanowanie przez króla „sztuki milczenia”.
Rady, zachęty i ostrzeżenia trafiają do przedstawicieli ludu za zamkniętymi drzwiami pałacu Westminsterskiego w sposób dyskrecjonalny. Tak więc lud nie słyszy niczego, czego nie chce usłyszeć i co mogłoby mu się nie spodobać lub zburzyć wysokie mniemanie jakie ma o sobie samym.
Trudno cokolwiek powiedzieć na temat skuteczności królewskich rad i ostrzeżeń, ale ich hermetyczność jest fundamentem „milczącego autorytetu” królowej. Pierwszego takiego w dziejach, i jedynego możliwego do przyjęcia przez ludowego suwerena. Nawet swoje zdanie na temat tak ważnego wydarzenia jak brexit królowa zabrała ze sobą do grobu. Trzeba przyznać, że Elżbieta II za swojego życia nie tylko doskonale opanowała sztukę publicznego milczenia, ale wypracowała jej specyficzną formułę. Pomagała jej w tym wywodząca się z głębokiej religijności godność królowej, osobista kultura i wyniesione ze starej monarchicznej szkoły dostojeństwo. Dlatego demokratyczny świat, zbudowany na gruzach monarchii i skrajnie jej ideowo obcy, żegna ze łzami w oczach kobietę, mówiąc o niej: to była nasza matka. Czy jakikolwiek współczesny, demokratyczny przywódca, „koronowany” przy wyborcze urnie, może choćby w części marzyć o takim pożegnaniu? Gdzie leży tajemnica uczucia jakim darzą Brytyjczycy swoją zmarłą królową? Skąd potrzeba utrzymywania tak kosztownej instytucji, ograniczonej do symboliczno – reprezentacyjnego charakteru?
Co do samego monarchy, to przede wszystkim chodzi o autorytet. Coś, co liberalna demokracja tępi z najwyższą skrupulatnością, nie likwidując jednocześnie naturalnej potrzeby jego poszukiwania. Brytyjczycy są w tej szczęśliwej sytuacji, że demokratyczne tsunami, które ostatecznie po 1918 r. powaliło europejskie monarchie, ich monarchię oszczędziło. Na dodatek na czasy najburzliwszych dla brytyjskiej monarchii wydarzeń przypadło najdłuższe panowanie w jej historii, co dało poczucie pokoleniowej ciągłości i uczyniło Elżbietę II wzorem postępowania jakiego w znanym sobie świecie Brytyjczycy znaleźć nie mogli. Oczywiście sam monarcha to wisienka na torcie czegoś, o czym inne narody mogą jedynie przeczytać na kartach swojej historii. To żywy, namacalny symbol historycznej ciągłości i wielkości Brytyjskiego Imperium. Niepewny, bo zależny od zmiennej woli ludowego suwerena, element stabilizacji w czasach zamętu. Coś, czego – podobnie jak z autorytetem – demokracja dać nie może.
Korona Brytyjska jest jedyną, która w pełni zachowała symbolikę i dawny ceremoniał. Jedyną, która nie boi się oddziaływać na wyobraźnię poddanych dawnym przepychem i splendorem.
Ceremonialno- ymboliczny spektakl jest odgrywany według tych samych co przed wiekami zasad, podkreślając wymiar sakralny i zachowując religijny ceremoniał koronacji. W systemie w którym monarcha panuje, ale nie rządzi, ten uwielbiany przez Brytyjczyków, ceremoniał jest symbolem panowania. Warto jednak pamiętać, że brak realnej władzy monarchy nie wynika z żadnych formalnych ograniczeń prawa pozytywnego, lecz jest wynikiem historycznie utrwalonego zwyczaju. Oznacza to, dziś symboliczną, ale na wypadek utraty równowagi systemu, bądź jego upadku, realną możliwość przeniesienia ciężaru władzy poza obręb rewolucyjnych wydarzeń.
Umarł król, niech żyje król! Wyzwania jakie stają przed 73 letnim Karolem III powodują, że nie warto mu zazdrościć królewskiego splendoru. Jego matka postawiła poprzeczkę tak wysoko, że przeniesienie zbiorowych uczuć na jej syna będzie niezwykle trudne (co pokazują ich sondażowe mierniki). Z kolei udzielanie dobrych rad i ostrzeżeń brytyjskim politykom to coraz bardziej zadanie z dziedziny kwadratury koła. Nam, Polakom, mającym w Wielkiej Brytanii sojusznika i wielu mieszkających tam rodaków, pozostają szczere życzenia i modlitwa za króla Karola III.
I choć modlitwa to dobra puenta na zakończenie tekstu, to powodowany osobistą zazdrością o brytyjską monarchię nie mogę sobie odmówić pewnej gorzkiej refleksji. Być może marzenie, że Polacy mogli transplantować monarchię do czasów współczesnych, to znak oderwania od realiów. W 1918 r. mieliśmy „monarchę” Józefa Piłsudskiego, a ten żadnej prawdziwej konkurencji by nie zniósł. Dziś, po rządach moskiewskich namiestników, mamy Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. To systemowa personifikacja dawnego monarchy. Jeżeli cokolwiek z tego urzędu, co przypominałoby monarchię, można by wycisnąć, to danie mu, opartych na Konstytucji i zwyczaju, warunków do budowania jedynego w świecie polityki autorytetu.
Problem w tym, że w II RP zamiast autorytetu króla przynajmniej mieliśmy autorytet marszałka Piłsudskiego, a w III RP zamiast autorytetu prezydenta mamy partyjnych strażników, czuwających żeby do tego nie dopuścić.
Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta