Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Zaproszenie dla prof. W. Maksymowicza

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 23 maj 2021 17:25
Bogdan Bachmura

Co robi polityk, aby z dziennikarzem nie rozmawiać? Pierwsze i najważniejsze, to musi dostrzec w nim wroga. A to tylko pozornie trudne, ponieważ o takim nastawieniu może świadczyć choćby temat, którym dziennikarz postanowił raptem się zająć, a którym – według polityka – zajmować się nie powinien.

Drugi etap to tzw. oburzing, czyli przejście do fazy oburzenia na dziennikarza. Tu skala możliwości jest spora. Można się oburzyć na cokolwiek: drobną nieścisłość w tekście, zbyt ostry zdaniem zainteresowanego komentarz, czy choćby jego, uznane za podejrzane, intencje. Zwłaszcza, gdy dotyczy to dziennikarza i mediów wcześniej uznanych za przyjazne lub chociaż oswojone, bo „zdrada” boli najbardziej. Tak więc najważniejsze jest ustalenie ponad wszelką wątpliwość, że dziennikarz jest NIERZETELNY. A z takim się po prostu nie gada.

Łatwo się domyśleć, że prawie czternastoletnia „Debata” dorobiła się wśród polityków licznego grona oburzonych. Wśród nich wisienką na torcie jest jeden z lokalnych politycznych liderów, który bojkot „Debaty” nakazał również swoim partyjnym kolegom.

Mniej więcej od roku do grona „naszych” oburzonych dołączył prof. Wojciech Maksymowicz, wcześniej, w sprzyjających dla siebie okolicznościach, chętnie korzystający z naszych łamów.

Dokładniej od momentu, kiedy Adam Socha zainteresował się jego wypowiedzią w lokalnym Radiu Olsztyn o zamiarze leczenia koronawirusa komórkami macierzystymi. Zainteresowania tym bardziej oczywistego, że poprzedzonego informacją o publikacji naukowej prof. Joanny Wojtkiewicz, uczestniczącej w projekcie badawczym prof. Maksymowicza jako kierowniczki Banku Komórek Macierzystych, na temat braku pozytywnego oddziaływania komórek macierzystych na stwardnienie zanikowe boczne (SLA). W tym samym czasie 60 organizacji zrzeszających lekarzy z całego świata wydało oświadczenie przestrzegające przed próbami leczenia koronawirusa komórkami macierzystymi.

Wtedy, czyli ponad rok temu, poza ustnie wyrażonym oburzeniem, prof. Maksymowicz nie skorzystał z mojej propozycji polemiki na łamach „Debaty”, w jakiejkolwiek wybranej przez siebie formie. Powodem miał być brak czasu. Od tamtej pory jedyną formą komunikacji są próby zastraszania groźbą procesów sądowych.

Nie muszę dodawać, że kolejnymi publikacjami Adama nie zainteresował się także przysłowiowy pies z kulawą nogą. Mądrość etapu była po prostu taka, że dotykać tematu nikomu się nie opłacało. Ani Jarosławowi Kaczyńskiemu, liczącemu na załagodzenie sporów wewnątrz Zjednoczonej Prawicy, ani opozycji, kuszącej Jarosława Gowina sojuszem wyborczym (być może z prof. Maksymowiczem jako przyszłym ministrem zdrowia). Analogii nie trzeba daleko szukać.

Podobnie było z publikowanymi przez dwa lata artykułami Adama Sochy na temat Stowarzyszenia Helper i działalności „agenta Tomka”. Wtedy napisałem o uwikłaniu w działalność Helpera lokalnych polityków wszystkich liczących się partii i wynikającym stąd milczeniu ponad politycznymi podziałami. Zgodnie z regułą oburzingu otrzymałem przedsądowe pogróżki poseł Iwony Arent, na których się zresztą zakończyło. A szkoda, bo mogło być bardzo ciekawie.

Milczenie wokół Helpera, a teraz prof. Maksymowicza trwało dopóty, dopóki o obu panach nie przypomniała sobie wielka polityka. W przypadku tego drugiego lawinę poruszyła inspirowana z Nowogrodzkiej dintojra wewnątrz Porozumienia J. Gowina. Poręczną pałką do prowadzenia „konstruktywnego” dialogu z liderem Porozumienia okazało się złożone w prokuraturze przez Mariusza Dzierżawskiego już w marcu 2020 r. zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegające na dokonywaniu eksperymentów na żywych płodach ludzkich.

Pałką, którą przed pojednawczym spotkaniem na szczycie Zjednoczonej Prawicy równie szybko schowano jak wyciągnięto, odwołując w ostatniej chwili materiał w Wiadomościach TVP 1 i zaganiając do zagrody pozostałą część propagandowej sfory. Z kolei front mediów związanych z opozycją z miejsca wziął w obronę prof. Maksymowicza, użytecznego w rozwalaniu rządu PiS-u.

Wcześniej, będące na ukończeniu postępowanie dotyczące zawiadomienia Mariusza Dzierżawskiego przeniesiono z łódzkiej Prokuratury Okręgowej do, również łódzkiej, Prokuratury Regionalnej (ten wyższy szczebel w strukturze prokuratury powołał minister Zbigniew Ziobro). Co rodzi kolejną analogię do sprawy Helpera, kiedy to, za sprawą poseł Iwony Arent, odebrano olsztyńskiej Prokuraturze Okręgowej będące na finiszu postępowanie, by ją podobnie zakopać, tym razem w Regionalnej Prokuraturze białostockiej.

Tak więc dla polityków sprawa oskarżeń pod adresem Wojciecha Maksymowicza przestała istnieć. Przynajmniej na razie. Myślenie kategoriami interesów oligarchicznego partyjniactwa, nie zdekomunizowanego dziedzictwa bolszewickiej mentalności, nie pozwala na inne załatwianie niewygodnych dla polityków spraw. Gdyby było inaczej, poseł Wojciech Maksymowicz szybko zostałby „nakłoniony”, zwłaszcza przez własną partię, do wyczerpujących informacji na temat rzeczonych eksperymentów, a zwłaszcza ujawnienia wytworzonych w związku z tym dokumentów.

Zdaniem Maksymowicza i Gowina świadomość uruchomienia politycznie inspirowanej nagonki na ich partię to wystarczający powód, aby ograniczyć się do festiwalu oburzenia i deklaracji partyjnej lojalności. Tymczasem mocno zajęci sobą obaj panowie zapomnieli, że bez względu na powody ujawnionego śledztwa, przebieg i wyniki badań, na które uzyskał zezwolenie od Komisji Bioetycznej prof. Maksymowicz, mają dla ogółu Polaków ogromne znaczenie. Podobnie jak dalece wykraczający poza owe badania problem wykorzystywania komórek macierzystych do leczenia niemal wszystkiego, i za ogromne pieniądze.

Machina, której kołem zamachowym jest brak ustawowego zapisu zakazującego opłacania medycznych eksperymentów przez pacjentów, kręci się w najlepsze. Jej patologiczne oblicze przedstawiliśmy w poprzedniej „Debacie” na przykładzie ks. Andrzeja Preussa ze Szczytna, chorego na stwardnienie zanikowe boczne. Jego terapia, polegająca na przeszczepie komórek mezenchymalnych oraz podawaniu ściągniętego z Indii leku, miała kosztować w pierwszym etapie 600 tys. zł. Dowiadując się o czymś takim, ze świadomością, że to wierzchołek góry lodowej, mam głębokie przekonanie o celowości pracy Adama Sochy. Wyzwalanie w sobie oburzenia na dziennikarza pozwala na chwilowe schowanie głowy w piasek, ale z dobrem obecnych i przyszłych pacjentów nie ma nic wspólnego.

W filmie „Dzień w Middleton” dziekan miejscowej uczelni mówi: Thomas nie potrafi się oderwać od polityki, a to nie służy nauce. Może właśnie w tym problem? W utopii poszukiwania prawdy na deskach politycznego teatru? W próbie pozostania w dwóch skrajnie różnych światach, gdzie na dodatek jeden ma być żywicielem drugiego. Albo prawda nauki, albo oburzing polityki. Ludzie, zwłaszcza w sprawach swojego zdrowia, mają prawo do prawdy. I my, na miarę swoich możliwości i umiejętności, staramy się do niej dążyć. Do tego samego próbowałem Pana, profesorze, już rok temu namówić. I zaproszenie ponawiam.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Od redakcji.

Tekst ukazał się w majowej "Debacie" i został oddany do druku przed wystąpieniem prof. Maksymowicza z Porozumienia i wstąpieniem  do partii Szymona Hołowni.

Czytaj więcej: Zaproszenie dla prof. W. Maksymowicza

Komentarz (13)

Bilans konserwatysty

Szczegóły
Opublikowano: wtorek, 20 kwiecień 2021 21:07
Bogdan Bachmura

Rola tzw. przystawki to bardzo trudny kawałek politycznego chleba. Jak bardzo, świadczy długa lista porażek tych, którzy próbowali przepchać się do pańskiego stołu za kawałkiem głównego dania. Przypadek Jarosława Gowina jest dla mnie na tej liście przypadkiem szczególnym. Nie tylko dlatego że Olsztyn stał się, jeżeli nie głównym, to jednym z najważniejszych przyczółków Porozumienia. Bardziej ze względu na wspólnotę konserwatywnych wartości i ciekawość kolejnej próby konfrontacji tzw. umiarkowanej prawicy z naturalnie wrogim dla niej środowiskiem demokracji.

Z politycznego punktu widzenia Jarosław Gowin wychodzi z tej próby obronną ręką. Zręczność z jaką od lat, ze swoim więcej niż skromnym wianem 1 proc. poparcia, pokonuje kolejne polityczne rafy, musi budzić szacunek. Ale ta ocena dotyczy jedynie metody trwania w obrębie władzy.

To, co się obecnie dzieje w obozie Zjednoczonej Prawicy w niczym nie przypomina dotychczasowych, wybuchających od czasu do czasu buntów „przystawek” o zachowanie swojej względnej autonomii. Pandemia i obawy przed jej gospodarczymi skutkami przyspieszyły indywidualne wyścigi do wyborczej mety, choć jej linię wyznaczono dopiero na jesień 2023 r. Ta zdecydowana zmiana politycznej narracji z wyraźną próbą grania na siebie, u nas widoczna za sprawą posłów Wojciecha Maksymowicza i Michała Wypija, którzy o miejscach na listach wyborczych PiS mogą zapomnieć, stanowi wyraźną cezurę na politycznej drodze Porozumienia. Jak zatem wygląda bilans udziału jego polityków w koalicji Zjednoczonej Prawicy z perspektywy ich sympatyków i wyborców?

Uchwalenie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, z aplikacją amerykańskich metod zarządzania prywatnymi uczelniami do polskich warunków państwowego szkolnictwa wyższego, przedstawiany przez polityków Porozumienia jako ich okręt flagowy, przemielony legislacyjnymi poprawkami, dawno kogokolwiek przestał zachwycać.

Jednak liczyć na partię Jarosława Gowina można było w tak istotnej dla przedsiębiorców sprawie jak próba zmiany naliczania wysokości składki ZUS. Z podobnym, jednoznacznym sprzeciwem spotkał się pomysł uchwalenia podatku medialnego, a ostatnio próba wzmocnienia władzy policjantów i aparatu państwa nad ukaranymi mandatem kierowcami.

Zdumiewa mnie natomiast dobre samopoczucie działaczy Porozumienia w związku z wiosennymi wyborami prezydenta RP. W wywiadzie dla Rzeczpospolitej Michał Wypij mówi tak: W zeszłym roku, właśnie w kwietniu-maju mogliśmy oddzielić chłopców od mężczyzn i stwierdzić, kto prawdziwie służy krajowi, a kto ma tylko wypisane frazesy na swoich bannerach.

Na miejscu posła Wypija akurat w tej sprawie darowałby sobie podziały na mężczyzn i chłopców, bo, jak sami pokazali wiosną 2020 r. w polityce te kategorie bywają dosyć płynne. O ile bowiem sprzeciw mężnych posłów Porozumienia wobec wyborów korespondencyjnych rzeczywiście zapobiegł ponurej farsie o trudnych do przewidzenia skutkach, o tyle ich pomysł na przeprowadzenie samych wyborów zasługuje na porównanie do chłopców, którzy na dodatek tęgo narobili w portki (zresztą w doborowym składzie całej politycznej elyty). Propozycja zmian w Konstytucji w tak istotnej, bo dotyczącej głowy państwa sprawie, to zaprzeczające istocie konserwatyzmu „kłanianie się okolicznościom”. A tułanie się od partii do partii w skazanej na niepowodzenie misji przekonania do tego pomysłu kogokolwiek, to groteska, która na długo pozostanie w zbiorowej pamięci.

Jedynym pomysłem, który mógł za jednym zamachem rzucić koło ratunkowe Jarosławowi Kaczyńskiemu i zjednoczyć Polaków ponad głowami zainteresowanej odłożeniem wyborów opozycji, było przeprowadzenie wyborów 10 maja w lokalach wyborczych, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Czego zabrakło? Bynajmniej nie wyobraźni, bo w kręgach władzy takie rozwiązanie brano pod uwagę. Po prostu chłopcy straszący się nawzajem duchami 300-400 (!) zachorowań dziennie, takich decyzji podjąć nie potrafią.

Piszę o tym tak obszernie, bo dla partii Jarosława Gowina mógł to być rzeczywiście moment zwrotny, na którym można budować polityczny kapitał. Bez względu na to, jak potoczyłby się ostatecznie wyborczy scenariusz. Ta intuicja kierowała zapewne przywódcą Porozumienia, gdy w takim momencie postanowił rozpocząć wojnę z Jarosławem Kaczyńskim. Tylko zabrakło pomysłu jak ją zakończyć.

Pożegnanie z Platformą i akces do Zjednoczonej Prawicy uwolnił Jarosława Gowina od daleko idących kompromisów światopoglądowych. Jednak wpakował go w rolę żyranta systemowej rewolucji nazywanej reformą sądownictwa. O upartyjnianiu wszystkiego co się da nie wspominając. „Powaga państwa” oraz „służba krajowi” na które powołuje się Michał Wypij we wspomnianym wywiadzie, nakazywały już wtedy powiedzieć non possumus. Kiedy organizowaliśmy na ten temat publiczną debatę, lokalni politycy Zjednoczonej Prawicy ją zbojkotowali. Michał Wypij także. Wtedy zamiast męstwa zwyciężyła partyjna mądrość etapu.

Nigdy nie miałem złudzeń co do szczerych intencji Jarosława Gowina cywilizowania brzydoty i pospolitości demokracji. Ale z jeszcze większym przekonaniem twierdzę, że czarna dziura demokracji jest zdolna pochłonąć wszystko co szlachetne.

Jarosław Gowin nie trafił na swój czas i miejsce. Ze swoimi poglądami, sposobem bycia, wielkimi ambicjami oraz zdolnościami politycznego gracza odnalazłby się w liberalnych ustrojach XVII i XIX wieku, gdy poniewieranie ludzi wybitnych w demokratycznym konkursie na przedstawicieli społeczeństwa ograniczały cenzusy wyborcze. W teatrze demokracji skazany jest na takie przedstawienia, jak ostatnio w Olsztynie, z 200 mln dla naszego regionu. Kiedyś pokusa wzmocnienia partyjnych szeregów podsunęła mu pomysł wpuszczenia lisa do własnego kurnika, w nadziei, że Adam Bielan porzucił swoją naturę. Teraz, korzystając z gwałtownego ataku konfliktu sumienia u posłanki Lewicy Moniki Pawłowskiej, postawiono na jej transfer do Porozumienia. Wprawdzie powszechnie wiadomo, że lepiej z mądrym zgubić..., ale pokusa, że w polityce jest odwrotnie, nigdy nie ustępuje.

Janek Kaczmarek śpiewał kiedyś, że bilans musi wyjść na zero. Dla partycypujących we władzy i publicznych pieniądzach działaczy Porozumienia to niewątpliwie znacznie więcej. A dla jego wyborców i sympatyków? Oto jest pytanie!

Nie interesuje mnie ilu najbliższych pretorian Gowina uchowa się w parlamencie. Tym bardziej losy patronatu jaki rozciągnęli nad swoimi lokalnymi działaczami.

Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Bilans konserwatysty

Komentarz (26)

Wyobraźnia strusia

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 22 luty 2021 23:18
Bogdan Bachmura

Irena Telesz to jedna z najbardziej rozpoznawalnych mieszkanek Olsztyna. Honorowa obywatelka naszego miasta, powszechnie lubiana, przez wiele środowisk uważana za lokalny autorytet. Znana nie tylko ze sceny olsztyńskiego teatru, ale także kojarzona z wieloma społecznymi inicjatywami. Byłą radną Platformy Obywatelskiej, aktywną uczestniczkę protestów KOD-u, politycznie i światopoglądowo trudno wrzucić do szuflady z katolami, konserwą, a tym bardziej skojarzyć z pisiorami. I w tym właśnie kłopot. Bo Irena Telesz to także współzałożycielka Solidarności w naszym regionie. Gdy taka osoba protestuje przeciwko stylizowaniu solidarycą hasła „wy...ć” na plakacie Strajku Kobiet, nazywając to „szarganiem świętości”, wtedy entuzjastom i obrońcom takich pomysłów trudno ten głos zignorować.

Przewidzieć, że to właśnie Mariusz Sieniewicz, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, etatowy dekonstruktor i prześmiewca wartości zastanych, odwróci tego kota ogonem i spróbuje „lekko zaoponować”, trudno nie było. Zwłaszcza, że artystce olsztyńskiego teatru samo „wyp...ć” nie przeszkadza. Drwiny Sieniewicza z uszu estetów, mistrzów mowy polskiej i akuszerów jedności społecznej ocenia jako „sensownie trafiony wywód”. Jej protest budzi jedynie pisanie „tego wyrazu” solidarycą.

Nie wiadomo czy pozostałe argumenty Sieniewicza przedstawione na łamach „Gazety Olsztyńskiej” choć w części przekonały Irenę Telesz. Ale warto się nad nimi pochylić. Powody oburzenia Ireny, podzielanego jak sądzę przez przytłaczającą większość dawnych działaczy Solidarności, łatwo zrozumieć. Wystarczy rzut oka i chwila refleksji nad krzyżem upamiętniającym strajk w Olsztyńskich Zakładach Graficznych. Krzyżem pod którym w całej Polsce zgodnie jednoczyli się zarówno wierzący jak i niewierzący, bo nie tylko wiara w Chrystusa i otucha stąd płynąca nimi kierowała, ale także inspiracja dążenia do prawdy oraz idea wolności wyrażającej się społecznym działaniem moralnym.

To oczywiste, że zarówno forma działania Strajku Kobiet, jego cele jak i treść samej idei wolności, dzielą od tamtej Solidarności lata świetlne. I choć łatwo zrozumieć oburzenie z powodu „szargania świętości”, to przypisywanie takich intencji autorom plakatu byłoby nieuzasadnionym uproszczeniem. A więc po co to wszystko? Mariusz Sieniewicz odpowiada Irenie Telesz tak: - Czyżbyś uznawała, że solidarnościowa świętość jest już zdeponowana w nienaruszalnej tradycji? Może właśnie w takiej chwili „solidaryca” staje się bardzo aktualna, bardzo ważna, żywa, wolnościowa i nie składajmy jej do magazynu pomników. (…) W słowie „wyp...ć” dostrzegam i bunt i bezsilność, i gniew i wielkie wołanie o prawa kobiet. Nie do aborcji, do wolności właśnie. (...) No, ale przecież tamtejsza Solidarność to był ruch zwykłych, normalnych ludzi, którzy stawili czoła władzy i dlatego są dzisiaj (ty również!) dla nas tytanami. Dzisiaj zwykłe, normalne kobiety stawiają również czoła władzy. Ten sam genotyp solidarnościowy.

Mariusz Sieniewicz ma rację. „Zwykłe, normalne kobiety”, takie jak Marta Lempart, nie chcą „tytanów” ranić ani wkurzać. Chcą milczącej zgody na franczyzę symbolu pozwalającego skojarzyć Strajk Kobiet z Solidarnością, a PiS z komunistami. To jest ich nowy „solidarnościowy genotyp”. Prawda o Solidarności ich nie obchodzi. Zgodnie z duchem czasu ważne i prawdziwe jest to, co użyteczne, co przynosi korzyść. A Solidarność takie „rynkowe” kryteria dobrze kojarzącego się symbolu ciągle spełnia. Czy te makiaweliczne kombinacje zasługują na szczególne emocje? Raczej na politowanie i współczucie. Cały ten Strajk Kobiet, z panią Lempart na czele, ma wyobraźnię strusia. Myślą, że jak głowy wcisną za solidarnościową grafikę, to ich czerwonych tyłków nikt nie zobaczy. Lewicowe feministki pasożytują na obcym sobie aksjologicznie organizmie Solidarności, wykorzystując pozytywnie kojarzoną symbolikę, bo nic własnego, co przemawiałoby pozytywnie do wyobraźni, po prostu nie mają. Pozostaje błyskawica.

Odwołanie się do takich teoretyków myśli lewicowej jak Karol Marks czy Fryderyk Engels byłoby programowo i aksjologicznie spójne, ale mądrość etapu podpowiada małą przydatność takiej nadbudowy. Teoretyczki myśli feministycznej lat ’60 i ’70, wprost odwołujące się do marksistowskiej teorii walki klas, z kobietami w roli nowego, uciskanego proletariatu, chwilowo utraciły przyciągający, rewolucyjny powab.

Przywódczynie nowego, kobiecego proletariatu, podobnie jak poprzednia, robotnicza awangarda, w Polsce łatwo nie mają. Ale mają swój ideał, wzorzec i poletko doświadczalne. Ich nowy „Związek Radziecki” jest w Ameryce. Tam dekonstrukcja wszystkiego co stałe i pewne, łącznie z pewnikami biologicznymi, przyjmuje się najlepiej. Jej ideologiczną forpocztą stały się uniwersytety, gdzie naukowcy, ślepi na doświadczenia reżimów totalitarnych, znów udzielają „naukowego” wsparcia kolejnej odsłonie powszechnego szaleństwa. Ideał równości, „naukowo” zbezczeszczony komunistyczną teorią walki klas i nazistowską teorią rasy, wraca w nowej, miłej dla ucha odsłonie sprawiedliwości społecznej. Z nową moralnością, zamianą pojęć i publicznym wykluczeniem „wroga klasowego”. Hasło „To jest wojna” z plakatu Strajku Kobiet i stylizowana na Che Guevarę kobieta z bronią, to nie wojna z głupotą PiS-u, ale próba jej wykorzystania do importu kolejnej fali rewolucji.

Na temat nowego ładu i celu do którego to wszystko zmierza, nic konkretnego nie wiemy. Mamy walczyć. Być równi i wolni poprzez batalię o prawa coraz to nowych mniejszości, skrzywdzonych przez męskich białych tyranów. Ze szczególnym uwzględnieniem kobiet, gejów, lesbijek, osób transseksualnych, biseksualnych i wszystkich, którym przyjdzie ochota zmienić płeć i tożsamość w każdą dowolną stronę. Historia zatoczyła koło. Marksistowską obietnicę wyzwolenia robotników i rozdzielenia bogactw zastąpiono wizją odebrania władzy białym mężczyznom i jej sprawiedliwego podziału między właściwe mniejszości. Taktyczne wykorzystywanie narodowej i tradycyjnej symboliki do tumanienia młodych, ideowo zorientowanych ludzi, to także komunistyczne dziedzictwo. Nie bez powodu tak wielu działaczy Solidarności miało przeszłość partyjną. Dopiero Solidarność stała się dla nich odtrutką i lekarstwem. Warto tę lekcję dzisiaj młodym przypominać, zanim wejdą do nowego nurtu tej samej rzeki.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Wyobraźnia strusia

Komentarz (26)

W obronie kardynała

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 24 styczeń 2021 00:06
Bogdan Bachmura

Olsztyn to miasto historycznych paradoksów. Wszak u nas stoi Pomnik Wdzięczności dla Armii Czerwonej. Nie jedyny przecież w Polsce, ale tylko tego nie można usunąć. Mamy także ulicę Dąbrowszczaków. Patronów gdzie indziej również spotykanych, ale tylko u nas nieusuwalnych z powodu mniejszościowej zawartości komunistów „w cukrze” tej formacji. Dla czerwonych generałów-esbeków Olsztyn to także miejsce wyjątkowe. Skorzystał na tym gen. Kazimierz Dudek, którego w 2012 roku pochowano na cmentarzu komunalnym z salwą kompanii honorowej.

Ale dziejowe paradoksy z Olsztynem w tle mają różne oblicza. Niedawno, na tym samym cmentarzu komunalnym przy ul. Poprzecznej, dosłownie rzut beretem od grobu gen. Dudka, pochowano kardynała Henryka Gulbinowicza. Metropolitę wrocławskiego, kawalera Orderu Orła Białego, w latach ’80 jedną z najważniejszych postaci polskiego Kościoła. Jednego z niewielu hierarchów tak aktywnie wspierających działalność antykomunistycznej opozycji, czego najbardziej znanym wyrazem było słynne ukrycie 80 mln zł. Pieniędzy wrocławskiej Solidarności.

Ks. Henryk Gulbinowicz był związany z diecezją warmińską od 1959 r. Najpierw jako wykładowca w Warmińskim Seminarium Duchownym „Hosianum”, później jako prefekt, a od 1962 r. Jako wicerektor tegoż seminarium. W latach 1968 – 1970 był rektorem Seminarium Duchownego w Olsztynie. Ale nie z tego powodu kardynał Henryk Gulbinowicz znalazł miejsce wiecznego spoczynku na olsztyńskim cmentarzu komunalnym. Jego śmierć i cichy pochówek, w grobie rodzinnym, obok matki i ojca, poprzedziła decyzja Stolicy Apostolskiej o zakazie uczestnictwa w jakichkolwiek celebracjach lub spotkaniach publicznych oraz używania insygniów biskupich. Bez możliwości obrony ciężko chorego już wtedy kardynała. Pozbawiono go także prawa do nabożeństwa pogrzebowego w katedrze i pochówku tamże. W dniu pogrzebu metropolity wrocławskiego radni miejscy odebrali mu tytuł honorowego mieszkańca Wrocławia.

Stolica Apostolska nie podała przyczyn nałożenia tak surowej kary. W komunikacie nuncjatury czytamy, że watykańskie śledztwo dotyczyło wysuwanych pod adresem kardynała oskarżeń oraz innych zarzutów dotyczących przeszłości. Włoski dziennik „L’Osservatore Romano” doprecyzował, że chodziło o czyny homoseksualne i współpracę z SB.

Jedyne znane oskarżenie o czyny homoseksualne wobec kardynała Gulbinowicza pochodzi od Karola Chuma (prawdziwe nazwisko Przemysław Kowalczyk), zdeklarowanego homoseksualisty, który miał być raz molestowany przez kardynała w 1990 r. jako 16 letni uczeń legnickiego seminarium, z którego następnie uciekł. Dalsze losy Karola Chuma to ciąg kryminalnych zdarzeń. Wielokrotnie skazywany za oszustwa, wyłudzenia, kradzieże. W 2013 r. skazany m.in. za posiadanie materiałów pornograficznych z dziećmi poniżej 15 lat.

Kreujący się na internetowego celebrytę Chum w dniu śmierci kardynała Gulbinowicza napisał na Facebooku: To miał być spokojny tydzień. To ci masz! Umarł sobie! Przy poniedziałku. Wywalę za chwilę telefon. Prowadząca w tej sprawie śledztwo prokuratura umorzyła sprawę z powodu przedawnienia.

Wątku trwających od 1969 do 1985 roku spotkań kardynała Gulbinowicza z wysokimi rangą funkcjonariuszami Departamentu IV MSW nie da się przedstawić w tak krótkich słowach. Dość powiedzieć, że pomimo tak długiego czasu SB nigdy nie traktowała rektora seminarium, biskupa, a następnie kardynała Gulbinowicza jak tajnego współpracownika i jako taki nie został nigdy zarejestrowany. W tym samym czasie, z powodu swojego zaangażowania w poparcie opozycji, był intensywnie inwigilowany i rozpracowywany.

Mówiąc najkrócej, podstawowym celem gry jaką prowadził świadomie, choć z inicjatywy SB, kardynał Gulbinowicz, była kwestia budownictwa sakralnego, a więc uzyskania pozwoleń na budowę kościołów i kaplic. Celem rozmów z kardynałem, zgodnie z wytycznymi Departamentu IV MSW, miała być lojalizacja biskupów i duchowieństwa, tak by osiągnąć neutralizację polityczną Kościoła oraz zepchnięcie go z pozycji opozycji wobec socjalizmu. Wielokrotnie składane podczas rozmów przez kardynała Gulbinowicza deklaracje lojalności wobec państwa polskiego mogłyby świadczyć, że zamiar się powiódł. Lecz jak to widzieli sami zainteresowani, można przeczytać w charakterystyce z 1988 r. opracowanej w MSW: (...) należy do grona przedstawicieli hierarchii, którzy opowiadają się za utrzymaniem sztywnej linii politycznej wobec państwa. W tej mierze przyłącza się do krytycznej opinii o polityce obecnego prymasa. W kontaktach z władzami stara się osiągać korzyści dla Kościoła i diecezji. Część jego wystąpień publicznych zawiera negatywne akcenty społeczno- polityczne. (...) Aktualnie kierując Komisją Episkopatu do spraw Duszpasterstwa Ludzi Pracy, dopuszcza w działalności tych duszpasterstw do uzewnętrznienia zaangażowań pozareligijnych, stanowiących kontynuację idei b. Solidarności.

Pozytywne owoce po jakich dał się poznać kardynał Henryk Gulbinowicz nie przekreślają naganności jego postępowania. Zwłaszcza gdy chodzi o kwestię nielojalności wobec prymasa Stefana Wyszyńskiego, bez którego wiedzy spotkania się odbywały. Warto pamiętać, że ryzyko prowadzenia takiej samodzielnej gry z aparatem bezpieczeństwa było ogromne, a jej rezultaty dla ulegających tej pokusie często opłakane.

Nie ulega wątpliwości, że w tej sprawie należne ze strony katolików zaufanie do Stolicy Apostolskiej, ich wiara w istnienie mocnych dowodów, adekwatnych do nałożonej kary, zostało wystawione na ciężką próbę. Nic dziwnego, że byli działacze wrocławskiej Solidarności, na czele z tymi, którzy powierzyli kardynałowi 80 milionów, podpisali list w jego obronie. Tak drastyczne podważenie autorytetu i wiarygodności jednego z moralnych filarów tamtego czasu, domaga się wyczerpującego uzasadnienia. Tym bardziej, że sposób potraktowania rzekomej współpracy kardynała Gulbinowicza z bezpieką biegunowo odbiega od dotychczasowej praktyki zamiatania pod dywan rzeczywistej, zaangażowanej i szkodliwej współpracy części kleru z aparatem bezpieczeństwa PRL.

Co do oskarżeń Karola Chuma, sprawa jest jeszcze bardziej zagadkowa. Praktyka dawania wiary relacjom ludzi tego pokroju powoduje, że nikt nie może być pewny prawa do swojego dobrego imienia. Mówiąc wprost, jeżeli u podstaw publicznego ostracyzmu wobec metropolity wrocławskiego legły jego rozmowy z funkcjonariuszami bezpieki i oskarżenia Karola Chuma, to dopuszczono się wobec niego rażącej niegodziwości.

Oba wątki, współpracy z bezpieką i molestowania, są tak materialnie wątłe, że nie przypadkowo je zespolono. Miały się nawzajem wzmacniać, choć służyć różnym celom. Zarzut współpracy z bezpieką sprawia wrażenie zasłony dymnej, która miała zamknąć usta ewentualnym obrońcom dobrego imienia kardynała w Polsce, zwłaszcza z kręgów dawnej opozycji.

Wątek główny to ogłoszone przez Chuma w internecie oskarżenie. Miejscu, gdzie nic się nie przedawnia, ani nie ulega zapomnieniu. Gdzie nieweryfikowalna konfrontacja słowa przeciwko słowu niweluje różnice mądrości, dorobku i autorytetu, wystawiając każdego na mściwy lincz internetowej tłuszczy. Mniejsza o to, ważne, że w ten sposób zapotrzebowanie na polskiego kozła ofiarnego, jakie powstało po filmach braci Sekielskich, zostało zrealizowane.

Mam przygnębiające wrażenie, że goniący za odkupieniem swoich pedofilskich win Kościół papieża Franciszka zapomina o swoich fundamentalnych zasadach powściągliwości, umiaru, a zwłaszcza przebaczenia. Mam tu na myśli wątek historycznych rozliczeń z przeszłością kardynała Gulbinowicza.

Już to podkreślałem, i powiem jeszcze raz: kardynał Gulbinowicz w trwających kilkanaście lat kontaktach z funkcjonariuszami MSW nie jest bez winy, ale jest to sprawa tak niejednoznaczna, że rzucanie cepem oskarżeń to ostatnia pożądana czynność, zwłaszcza w wykonaniu instytucji Kościoła. Zwłaszcza, że to nie pierwszy przypadek ulegania w Kościele charakterystycznym dla naszych czasów odruchom mściwości w stosunku do przeszłości. Przepraszania w imieniu nieżyjących za wyrwane z historycznego kontekstu czyny i obyczaje. Nasycone pychą, że oto my, znający czyny historycznych ludzi, wiedząc jak się zachowali, wiemy, że sami zachowalibyśmy się inaczej.

Patrzenie na przeszłość z pewną wyrozumiałością i zrozumieniem rodzi odruch i potrzebę wybaczenia. Takiego, z głębi chrześcijańskiego spojrzenia na życie i działalność kardynała Henryka Gulbinowicza, niestety zabrakło.

Decyzje poprzedzające śmierć kardynała Gulbinowicza i jego cichy pochówek na cmentarzu komunalnym w Olsztynie pozwoliły na realizację założonego, publiczno – politycznego celu.

Ale nie zwolniły od poszukiwania prawdy i przywrócenia dobrego imienia bohaterowi tamtego, trudnego czasu. A nas, mieszkańców Świętej Warmii, od powinności ocalenia od zapomnienia miejsca jego spoczynku.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: W obronie kardynała

Komentarz (12)

Mój Kościół

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 19 grudzień 2020 23:18
Bogdan Bachmura

Tak, to jest mój Kościół. Poprzez chrzest, wychowanie, wiarę, zanurzenie w Tradycji i kulturze. Kościół, który ma mnie prowadzić do zbawienia, a któremu jestem winny zainteresowanie, troskę i uczestnictwo.

Sytuacja w jakiej znalazł się dzisiaj Kościół katolicki w Polsce, ale także w obrębie całej cywilizacji zachodniej, powoduje, że wielu katolików, duchownych i świeckich, czuje że to moment wobec którego nie można przejść obojętnie. Że mądrość naszych duszpasterzy, zwłaszcza hierarchów Kościoła, z jakiś powodów nie odpowiada skali wyzwań i kłopotów, zarówno tych wewnętrznych jak i zewnętrznych.

To naturalne, że w strukturze hierarchicznej jaką jest Kościół katolicki, wierni najwięcej wymagają od tych, którym najwięcej dano. Ale historia Kościoła również uczy, że największym błędem byłoby zdanie się na kościelną „górę”, wtedy, kiedy problemy wewnętrzne i zewnętrzne wymagają reakcji całego organizmu.

Oczywiście dobrych rad, płynących z głębokiej troski o Kościół, nie brakuje. Dotyczą one głęboko zakorzenionego problemu klerykalizmu, który posłuszeństwo świeckich wobec kapłanów zamienił w pogląd, że ksiądz ma zawsze rację. Im wyższy w hierarchii, tym mądrzejszą i świętszą. Inny problem, brzemienny w skutki przy aferach pedofilskich, to podyktowana fałszywie rozumianą troską o Kościół kultura milczenia, często wprost nazywana omertą. Kolejna kwestia dotycząca przyszłości Kościoła, to sprawa wspólnoty świeckich. „Śpiącego olbrzyma”, bez którego przebudzenia los Kościoła powszechnego jest przesądzony.

To tylko niektóre z wielu, podnoszonych głównie przez katolickich publicystów problemów o charakterze hierarchicznym i duszpasterskim.

Nie trudno zauważyć, że za tą mnogością dobrych rad i słusznych recept unosi się duch rezygnacji, braku wiary w moc wewnętrznej mądrości, odwagi działania i siły zaangażowania, pozwalających wierzyć w zwycięstwo nad „strukturami grzechu”. Według mnie to największy problem i jego źródłami warto się zająć.

Katolicki publicysta Tomasz P. Terlikowski twierdzi, że Kościół znalazł się na dziejowym zakręcie porównywalnym do wieku X czy reformacji Marcina Lutra. Takich zakrętów, z których Kościół wychodził skutecznie na prostą można wymienić jeszcze kilka. Pomimo wewnętrznych chorób, przy których te dzisiejsze wydają się lekko objawowym wirusem, receptą okazywały się siły wewnętrzne kościelnego organizmu. A mimo to, przywołując czasy i okoliczności w jakich przyszło działać wielkim reformatorom Kościoła: papieżom Grzegorzowi VII, Innocentemu III, św. Piusowi V czy św. Franciszkowi z Asyżu, pozwolę sobie nie zgodzić się z Tomaszem Terlikowskim. Uważam, że sytuacja w jakiej znalazł się dzisiaj Kościół katolicki jest diametralnie inna od wszystkiego, co go spotkało od chrystusowego aktu założycielskiego, a przez to o wiele trudniejsza. Dla zilustrowania problemu posłużę się przykładem św. Piusa V. Porządki jakie zaprowadził w Rzymie ten papież trudno nazwać inaczej jak zaoraniem zła do samego spodu. Włącznie z wygnaniem z Wiecznego Miasta biskupów, mnichów i prostytutek oraz zakazem odwiedzania gospód. W Watykanie zaprowadzono reguły klasztorne, a otoczenie papieskie zostało zredukowane do kilku osób. Jednak Pius V wiedział, że moralne oczyszczenie nie wystarczy do przetrwania Kościoła. Powołał do życia Święte Przymierze oraz Towarzystwo Jezusowe, które swoimi działaniami, jawnymi i tajnymi, powstrzymały upadek, a nawet odrobiły część strat, choć nie mogły powstrzymać procesu, którego finalną odsłonę oglądamy dzisiaj.

Święte Przymierze czy Towarzystwo Jezusowe to wytwory na miarę tamtych czasów i możliwości. Równie trudno dzisiaj sobie wyobrazić metody, jakimi Pius V wyczyścił watykańską Stajnię Augiasza. Ale postulaty wyplenienia zła, głębokiej odnowy moralnej czy poszukiwania skuteczniejszych metod duszpasterskich pozostają te same.

Za „moich czasów” w siatkarskim żargonie używało się słowa „kałuża”. To taka sytuacja w której piłka spada na środek boiska, a zawodnicy stoją wokoło jak zamurowani, krzycząc do kolegów „bierz!”. Problem w znacznym stopniu wyeliminowano, gdy do zespołów wprowadzono „libero”, którego zadaniem jest m.in. odbieranie takich wątpliwych piłek. Podobnie wygląda dzisiaj kwestia naprawy Kościoła. Wielu krzyczy „róbmy!”, ale liberodnowiciel się nie pojawia. Dlaczego?

Niezdefiniowana choroba

Bo powiedzieć: uleczmy ducha i naprawmy materię struktur - już nie wystarczy. Kluczem do zrozumienia wyjątkowości sytuacji jest kwestia prawdy. Jej sposobu pojmowania, a co za tym idzie sposobu życia, jaki po raz pierwszy na arenę dziejów wprowadziły monoteistyczne religie judaizmu i chrześcijaństwa. Wiara w Zbawienie, w prawdę Absolutu, zmieniła dwadzieścia pięć wieków temu pojęcie czasu i rozumienie własnego „ja”. Obok dotychczasowego „jak dobrze żyć?”, pojawiło się przed człowiekiem, jako kwestia zasadnicza, pytanie „dlaczego żyjemy?”. Nie trzeba dodawać, że odpowiedzi szukano w dzierżącym depozyt wiary Kościele. Co się dzisiaj zmieniło? Niestety, wszystko.

Objawienie się Jahwe swojemu ludowi na pustyni, i późniejsze zmartwychwstanie Chrystusa, było odsłonięciem prawdy, która do współczesnego człowieka przestała przemawiać. Nie z powodu języka duszpasterskiego przekazu, choć i tutaj jest wiele do poprawienia. Po prostu stała się dla niego męcząca, często irytująca. Przestała odpowiadać oczekiwaniom człowieka, który po 25 wiekach poszukiwania zewnętrznego sensu ziemskiego bytowania, powrócił do „dobrego życia” tu i teraz. Dla którego prawdziwe stało to, co aktualnie pożyteczne i korzystne. Który nie porzucił pytań o sens życia, ale nowe odpowiedzi składa w formę mitów i mądrości, z kawałków tego, co pozostało z dawnej budowli.

Chantal Delsol, profesor filozofii politycznej i pisarka, ten nabierający niesłychanego tempa proces rozpadu dotychczasowej harmonii kosmosu kulturowego nazywa „niezdefiniowaną chorobą”. Chorobą, „która zmienia nasz stosunek do świata, z gruntownością, z której zasięgu ani konsekwencji wciąż nie zdajemy sobie sprawy”.

Wcześniejsze wyzwania z którymi musiał się zmierzyć Kościół, z reformacją Marcina Lutra włącznie, miały jeden wspólny mianownik: były sporami o sens istnienia człowieka, toczonymi wokół tej samej idei prawdy i wiary w Absolut.

Współczesny człowiek te reguły odrzucił. Uznał je za nie swoje i jest w trakcie poszukiwania innych, luźniejszych i mniej wymagających drogowskazów niż gorset dogmatycznych norm.
Problem to tym większy, że ta „niezdefiniowana choroba” zainfekowała nie tylko świeckich, ale także wielu ich duchowych przewodników.

Doskonale to widać na przykładzie walki z pedofilią. Pozbycie się tej patologicznej narośli poprzez publiczną ekspiację, historyczno-finansowy rozrachunek i wewnętrzne oczyszczenie ma uczynić Kościół lepszym, dla katolików bardziej wiarygodnym, a dla jego wrogów strawniejszym.

Zastanawiające, jak wielu katolików taką narzuconą przez wrogów Kościoła narrację kupiło. Odnoszę wrażenie, że nawet część biskupów żyje nadzieją, że jak pedofilskie brudy wypierzemy, to się od nas odczepią. Nie namawiam, broń Boże, do jakichkolwiek zaniechań w tej mierze. Mleko się rozlało i należy je, choćby pod dyktando wrogów Kościoła, do czysta posprzątać. Martwi mnie coś innego. Ludzie, którzy z przyczyn fundamentalnych są niechętni Kościołowi, i którzy z problemu pedofilii ukręcili sobie antykościelny bat, uważają, że religia powinna opierać się na moralności, która zastępuje metafizykę. Oczywiście jest to moralność sytuacyjna, czyli taka, jaką oni sami wymyślą i zaakceptują.

Stąd dzisiejsze, skrajne potępienie pedofilii, przy jednoczesnej afirmacji homoseksualistów jako posiadaczy szczególnej tożsamości i „wyższej świadomości etycznej”. I Kościół taką narrację „kupił”. Dzielnie walcząc z pedofilią wewnątrz własnych struktur „zapomniał”, że to religia jest źródłem moralności. W ten oto sposób daleko większy problem Kościoła jakim jest homoseksualna „lawendowa mafia” (zresztą z pedofilią integralnie związana), został zamieciony pod dywan. To przeciwnicy Kościoła decydują, co w nim jest złem, a co nie jest. Innymi słowy, hierarchia kościelna, na czele z papieżem, z niemocy i wygody, zawarła cichy pakt z własnymi wrogami: skoro wam homoseksualni księża nie przeszkadzają, to my nadal możemy udawać, że problemu „lawendowej mafii” nie ma.

Problem w tym, że z pedofilią, dzisiaj przez tzw. środowiska progresywne traktowaną jak grzech śmiertelny, było podobnie. Od lat ’60 po ’90 największe lewicowe autorytety filozofii i humanistyki, wspierane przez znanych specjalistów z dziedziny psychologii i seksuologii, toczyły batalię o legalizację pedofilii w imię wolności oraz ludzkiej godności. Prof Helmut Kentler, za zgodą niemieckiego senatu oraz Urzędu ds. Młodzieży, prowadził aż do 2003 r. Makabryczny eksperyment polegający na oddawaniu bezdomnych dzieci pod „opiekę” bogatych pedofilów. To jeden z jego wielu pedofilskich projektów, uhonorowanych licznymi nagrodami, mających wykazać pozytywny wpływ aktów pedofilskich na dzieci.

Jak dzisiaj najlepiej zamknąć tego trupa w szafie? Wrzeszcząc: łapaj księdza-pedofila!

Mit wewnątrz Kościoła

Inny przykład zagubienia własnej drogi we współczesnym świecie, to stosunek do świata polityki. W Kościele posoborowym nastąpiła implementacja pogańskiego, demokratycznego mitu do wnętrza Kościoła. Do tego stopnia, że absencja wyborcza stała się nową kategorią grzechu.

Polscy biskupi, w ślad za świeckimi wyznawcami demokratycznego cielca, dokonali wewnętrznej sakralizacji obecnego systemu, umownie tylko nazywanego demokracją. Apelując do wiernych o jedność, sami dali się podzielić według reguł partyjnej dintojry. Dawny sojusz berła i korony chcą zastąpić lokalnymi sojuszami biskupów z bliskimi ich sercom partiami. Zapomnieli o przestrogach św. Tomasza z Akwinu, papieży: bł. Piusa IX i św. Piusa X, o wielu mędrcach Kościoła nie wspominając.

„Kupili” demokrację z jej mitami postępu, praw człowieka i równości, zapominając, że to system z natury wrogi Kościołowi, a idea rozdziału Kościoła od państwa to cichy zabójca wiary.
Posoborowy Kościół poleciał ku demokracji jak ćma do ognia, nie kojarząc laicyzacji w państwach demokratycznych z wrogą Kościołowi istotą tego systemu.

Powszechnemu wśród Polaków obrzydzeniu światem polityki towarzyszy potępienie „mieszania się Kościoła do polityki”. Nic dziwnego. Kościół jest łączony z patologiami systemu, ponieważ nie zachował należytej wobec niego autonomii. Zawierając lokalne sojusze z partiami, pozbawił się autorytetu i wiarygodnego języka komunikacji z wiernymi, oczekującymi jasnych, moralnych i ponadpartyjnych kryteriów oceny życia publicznego.

Jak dalece polski Kościół politycznie „odleciał”, pokazuje unieważnienie małżeństwa Jacka Kurskiego, a następnie jego ślub w Łagiewnickim sanktuarium.

Pora zrozumieć, że wielowiekowego sojuszu berła i korony nie zastąpią koneksje biskupów z jakąś partią. Czas na refleksję, dlaczego w czasach monarchii, albo za komuny, Kościół był potrzebny jako miejsce ucieczki i schronienia przed opresją władzy, a w demokratycznej dyktaturze wszechobecnego państwa Kościół okazał się zbędny.

Z kimś trzeba rozmawiać

Być może spełni się popularna wśród katolickich intelektualistów przepowiednia Josepha Ratzingera o skurczeniu się Kościoła do rozmiaru pierwotnych wspólnot. Ale zanim się to stanie, „między ustami z brzegiem pucharu wiele może się zdarzyć”. Przyszły papież Benedykt XVI nie namawiał do biernego wyczekiwania, aż ilość ochrzczonych przejdzie w jakościową alternatywę dla współczesnego świata. Po prostu rozumiał skalę i głębię zmiany jaka zaszła we współczesnym człowieku.

Kościół jest Ludem Bożym, skupionym wokół przywódców, na których spoczywa odpowiedzialność i którzy przewodzą wspólnocie w jej losach. Ale widoczny aż nadto dobrze kryzys przywództwa dotknął nie tylko Kościół.

Sytuacja jest nadzwyczajna, bo upadek wszystkich dotychczasowych narracji rozhuśtał nie tylko łódkę Kościoła, ale jeszcze bardziej destabilizuje władzę świecką. Czasom „szaleństwa tłumów” i masowej propagandy towarzyszy podważenie autorytetów moralnych i politycznych. Sytuacja Kościoła jest lepsza, bo to struktura hierarchiczna. Łatwiej sterowalna, bardziej odporna na chimery masowego „suwerena”. Ale wyzwaniom przed jakimi stanął dzisiaj Kościół musimy sprostać razem: cały wierny mu Lud Boży, z jego hierarchią, kapłanami i wiernymi. Od czego zacząć? Najlepiej od szczerej, otwartej rozmowy. Problem w tym, że rozmawiać nie ma z kim.

Można zrozumieć, dlaczego w tych trudnych czasach biskupom wygodniej jest schować się za kolektywem Episkopatu Polski i przemawiać do wiernych miałkim głosem wewnętrznego kompromisu. Ale to droga donikąd. Trzeba wrócić do źródeł. Do „Reguły pasterskiej” papieża św. Grzegorza I, nie bez powodu nazywanego Wielkim. W jego koncepcji chrześcijańskiej wspólnoty kluczowym pojęciem była różnorodność w jedności. Każdą pojedynczą wspólnotę pojmował jako podlegający swemu biskupowi samodzielny Kościół, pozostający w jedności z papieżem.

W takim Kościele rezygnacja biskupa pod ciężarem zbytniej odpowiedzialności jest ludzkim, w pełni zrozumiałym odruchem. Grzechem wobec wspólnoty jest słabe przywództwo.
Ze swoim biskupem mogę się zgadzać, lub nie, ale muszę go słyszeć. To jest mój Kościół.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Mój Kościół

Komentarz (34)

Więcej artykułów…

  1. Nadzieja w szubienicy
  2. Demony oświeconego umysłu
  3. NOWEGO KAROLA MARKSA NIE BĘDZIE
  4. Czyści i solidarni

Strona 6 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.