Debata wrzesień2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 11-030 Purda, Patryki 46B

niedziela, październik 01, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Granice racjonalizmu (Bachmura odpowiada Trabie)

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 11 marzec 2022 10:58
Bogdan Bachmura

Nie wiem dlaczego prezydent Piotr Grzymowicz zmienił zdanie na temat „szubienic”. Czy pod wpływem emocji wywołanych wojną na Ukrainie, czy może z powodów czysto koniunkturalnych. Prof. Robert Traba natomiast zdiagnozował, że zadecydowało to pierwsze. Stąd jego apel do prezydenta, aby ochłonął i wrócił do szeregu obrońców pomnika, czyli tam, gdzie niewzruszenie, bez względu na okoliczności, stoi sam Traba.

W swoim liście do prezydenta Olsztyna nazywa taką postawę racjonalną. Do refleksji ma pobudzić prezydenta kolejny raz przytaczany przez prof. Trabę fragment listu prof. Jerzego Jedlickiego, historyka idei, który Jedlicki wysłał do prezesa IPN w 2016 r.

Zastanawia mnie kanoniczne przywiązanie profesora do tych zadziwiających w swojej naiwności poglądów. Czy nie zdaje Pan sobie sprawy - pisze Jedlicki - że gdyby nie ofensywa radziecka, to Niemcy najprawdopodobniej wygraliby wojnę i bylibyśmy do dzisiaj upodloną, niewolniczą prowincją hitlerowskiego Reichu? Czy nie wie Pan, że w tej wojnie Armia Czerwona poniosła największe, wprost niewyobrażalne straty w ludziach, w tym wiele na obszarze Polski? Czy zapomniał Pan, że w składzie tej armii szło i także płaciło daninę krwi Wojsko Polskie?

Pomijając fakt, że publicystyczne gdybanie nie wystawia dobrego świadectwa warsztatowi historyka, to na dodatek koronnym argumentem tych „mesjanistycznych” dywagacji jest wizja 80-letniego panowania Hitlera nad narodami Europy! Telleyrand proroczo ostrzegał Napoleona, że „Bagnetem można wszystko załatwić, ale do jednego się nie nadają – nie można na nich usiąść”. Wiadomo, jak taka próba skończyła się dla niosącego wolność narodom Europy Napoleona. Według szanownych profesorów miałby tego dokonać szaleniec, który kazał mordować nawet witających go z otwartymi rękami Ukraińców. A skoro już dajemy sobie przyzwolenie na puszczenie wodzy wyobraźni, to zajęcie Moskwy przez Hitlera byłoby dla Polski jak najbardziej pożądanym scenariuszem, ponieważ wyeliminowanie z gry Stalina, po nieuchronnej porażce Hitlera, uwolniłoby nas od cienia Jałty i jej fatalnych konsekwencji.

Tyle historia. Dzisiaj to, co wielu przywódców państw Zachodu uważało za aksjomaty w stosunkach z Rosją, na naszych oczach uległo zasadniczemu przewartościowaniu. To, co wydawało się do tej pory racjonalne, zostało zasadniczo zweryfikowane. Z deklaracji i czynów prezydenta Rosji jasno wynika, że na arenę dziejów próbuje wrócić jedna z dwóch, wrogich zachodniej tradycji, gnostycko - totalitarnych prób zbawienia społeczeństwa i człowieka. Zakończone w 1954 r. dzieło Xawerego Dunikowskiego, mające w nazwie wdzięczność, było przede wszystkim pieczęcią i symbolem marksistowskiej odmiany mesjanistycznego gnostycyzmu. Powrót tamtych demonów oznacza przełamanie historyczności „szubienic” i przywrócenie aktualności ich pierwotnej symbolice. Dodatkowego znaczenia nadaje jej Metropolita Moskiewski Cyryl, twierdząc, że „operacja wojskowa” nie ma charakteru fizycznego lecz metafizyczny.

Takim przekonaniem kierowało się Stowarzyszenie Święta Warmia, gdy wystosowaliśmy do prezydenta Piotra Grzymowicza apel o złożenie wniosku dotyczącego relokacji pomnika z przestrzeni publicznej Olsztyna. Wcześniej nasze pomysły były z ideą prof. Traby zbieżne, choć motywowane stanem prawnym pomnika i twardym stanowiskiem prezydenta.

W tamtej, patowej sytuacji, my również chcieliśmy być racjonalni. Dzisiaj nie wiem czemu ten racjonalizm miałby służyć. Bo jeśli „dialogowaniu”, to monument ku czci Armii Radzieckiej stał się ostatnim właściwym do tego miejscem.

Robert Traba sprzeciwia się „ideologicznemu formatowaniu historii w oparciu o dwa totalitaryzmy”. Taka deklaracja impregnuje na wszelkie argumenty dotyczące powrotu demonów, które jeszcze kilkanaście dni temu wydawały się zajęciem dla pasjonatów historii. Nadal więc proponuje „nie tylko ustawienie tablic, ale stworzenie unikalnej przestrzeni otwartego muzeum, które pozwoliłoby opowiedzieć i zrozumieć dramatyczną historię Olsztyna i regionu”.

Tylko, jak zrozumieć dramat II wojny światowej, a teraz charakter rosyjskiej inwazji na Ukrainę, jeśli nie poprzez historyczną rywalizację dwóch totalitarnych idei zbawienia społeczeństwa i człowieka?

Robert Traba postanowił nie zmieniać swojego punktu obserwacyjnego i nadal patrzeć na pomnik Dunikowskiego z perspektywy dialogu nad przeszłością. Nie przyjmować do wiadomości, że dynamika wydarzeń związana ze zmieniającą się na naszych oczach geopolityczną architekturą Europy wciągnęła w orbitę tych wydarzeń olsztyński pomnik. Nie tylko siłą emocji, ale realnością i aktualnością imperialnej ideologi oraz pamięci historycznej do której odwołuje się prezydent Rosji.

Traba takiego związku stara się nie dostrzegać. Jeśli to jest postawa racjonalna, to mamy skrajnie różne wyobrażenie o kryteriach, a przede wszystkim granicach zachowań racjonalnych.

Od kilkudziesięciu lat Olsztyn i cały region żyje w cieniu bliskości Rosji i jej militarnej potęgi. W zbiorowej wyobraźni istnieją obawy szybkiego zajęcia terenu, którego nie byłoby kim i czym bronić. To scenariusz o wiele bliższy rzeczywistości niż wizja nieskończonego panowania Hitlera nad Europą. Właśnie podano wiadomość z Ukrainy, że na wyposażeniu rosyjskich jeńców znaleziono galowe mundury. Nie trudno sobie wyobrazić, gdzie w takim stroju fetowano by powtórne wyzwolenie ziemi warmińsko-mazurskiej. Historia podpowiada w jakim stanie byłaby w tym czasie potylica Wojtka Kozioła, Władka Kałudzińskiego oaz kilku podobnych „faszystów”. Z kolei kilku innych, tych z listy najbardziej oddanych obrońców pomnika, mogłoby spodziewać się zaproszenia do udziału w uroczystościach. Nie wiem, czy ktoś by skorzystał, ale w tych okolicznościach taka postawa mogłaby wydawać się jak najbardziej racjonalną.

Bogdan Bachmura

Na zdjęciu, Bogdan Bachmura odpowiada dziennikarzom, fot. A.Socha

Czytaj także na ten temat:

Z niesmakiem przeczytałem artykuł red. Adama Sochy zatytułowany „Prof. Traba stanął w obronie „szubienic”

Wcześniejsze polemiki

Czytaj więcej: Granice racjonalizmu (Bachmura odpowiada Trabie)

Komentarz (12)

Wujek dobra rada

Szczegóły
Opublikowano: poniedziałek, 31 styczeń 2022 22:03
Bogdan Bachmura

Nie zazdroszczę rządom demokratycznym, w tym polskiemu, sytuacji w jakiej postawiła je epidemia koronawirusa. Krótka historia liberalnej demokracji nie zna takiego wyzwania. Nigdy dotąd rządy demokratyczne, skazane na zmienne wyroki sondażowej chimery, nie zmierzyły się z zadaniem ochrony przed epidemią społeczności indywidualistów z jakimi mamy do czynienia w tym ustroju. Ludzi funkcjonujących poza wspólnotą polityczną i przedkładających interes własny ponad to, co zwykliśmy nazywać dobrem wspólnym.

Głównym narzędziem sprawowania władzy jest dzisiaj zarządzanie zbiorowymi emocjami i strachem. Dzięki ich wzbudzaniu godzimy się na ciągle zaciskany gorset prawa i odgórną regulację wszystkiego. Z tego powodu wiosną 2020 r. daliśmy się sparaliżować i zamknąć w domach przy kilkuset zachorowaniach dziennie. „Bunt mas” przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie – gdy pojawiła się tak oczekiwana szczepionka. Wtedy połowa populacji odmówiła jej przyjęcia, ponieważ strach przed szczepionką wziął górę nad obawą o skutki zachorowania. Codzienne raporty o 700-800 ofiarach pandemii przestały robić wrażenie. Stały się abstrakcyjnymi liczbami, niczym ciągłe raporty o ofiarach dalekiej wojny. Ludzie po prostu do nowej sytuacji przywykli. Pomimo wszystko chcą żyć normalnie.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji potencjalnym sojusznikiem władzy stał się koronawirus. A raczej nadzieja, że wreszcie odpuści, albo chociaż pofolguje na tyle, aby dało się z nim normalnie żyć.

Mamy więc do czynienia z sytuacją na wskroś paradoksalną. Oto państwo, którego główną powinnością jest ochrona życia i zdrowia obywateli, ze strachu przed ich częścią, abdykuje ze swojej podstawowej roli. Przyjmuje grę pozorów, praktykę miotania się od ściany do ściany, od pozornych obostrzeń do zezwolenia na masowego sylwestra w Zakopanem. I nic dziwnego, że zbiera cięgi ze wszystkich stron.

Ale krytyka władzy to w tej niespotykanej, nie mającej analogii sytuacji, kusząca łatwizna. Dużo trudniej postawić się w jej roli i zaproponować scenariusz biorący pod uwagę wszystkie, wewnętrzne i zewnętrzne skutki własnych rozwiązań.

Maciej Strzembosz na łamach „Rzeczpospolitej” podaje oficjalne dane: 90 proc. rejestrowanych zakażeń to niezaszczepieni. 95 proc. hospitalizacji to niezaszczepieni, 94 proc. zgonów to niezaszczepieni. Przypomina dzienne statystyki zgonów i ogólne 87 tys. śmiertelnych ofiar (gdy piszę ten tekst liczba ta przekroczyła 100 tys.) - Co zatem oznacza brak obowiązkowych szczepień w Polsce? Tchórzostwo władzy, to jasne. Ale także zgodę na masową eutanazję, oraz de facto ludobójstwo. Nieważne czy z głupoty, uprzedzeń, czy jakichkolwiek innych powodów – oskarża Strzembosz.

To mocne, może zbyt mocne słowa, ale autor przypomina, że w czasie obowiązywania tzw. kompromisu aborcyjnego dokonywano nieco ponad 1000 aborcji rocznie, co liczni politycy rządzącej koalicji nazywali ludobójstwem.

Polska ma już za sobą dwa scenariusze walki z pandemią. Daleko posunięty lockdown oraz grę pozorów, czyli model szwedzki w polskim wydaniu. Pierwszy jest obecnie nie do powtórzenia, drugi przyniósł rekordową falę zachorowań i zgonów.

Gra pozorów, miotanie się pomiędzy udawaną wszechmocą, a uleganiem presji bieżących nastrojów dawno wyczerpała swoje możliwości. Najwyższy czas na męską rozmowę.

Co zatem ja zrobiłbym na miejscu Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego? Jeśli oficjalne statystyki zachorowań i umieralności na Covid-19 są prawdziwe, to wyznając zasadę, że najgorszą decyzją w obliczu tragizmu sytuacji jest brak decyzji, zaproponowałbym wprowadzenie obowiązkowych szczepień. Byłaby to oferta adresowana zarówno do wszystkich najważniejszych sił politycznych, jak i ogółu Polaków.

Ale to nie wszystko. Po zakończeniu szczepień, bez względu na ich rezultat, przestają obowiązywać jakiekolwiek, przymusowe obostrzenia. Środki ostrożności ograniczają się od tej pory do zaleceń. Resztę pozostawiamy odpowiedzialności suwerena i mechanizmowi odporności zbiorowej.

Taka propozycja, bez względu na to jak zostanie przyjęta, jasno określa stanowisko rządu. Jest komunikatem i wezwaniem do tablicy wszystkich: albo to zrobimy razem, albo razem bierzemy odpowiedzialność za kolejne ofiary pandemii.

Ma jednak jedną, podstawową ułomność. Wymaga porozumienia. Poprzedzonego spokojną, rzeczową rozmową. Ale takiej diety system żywienia polskiego systemu partyjnego nie przewiduje. Jej nagłe wprowadzenie groziłoby głębokim zatruciem organizmu. Dlatego podpowiadając cokolwiek polskim politykom człowiek czuje się jak „wujek dobra rada”. Ale na to nie ma żadnej dobrej rady.

Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Wujek dobra rada

Komentarz (37)

Synod czyli wspólna droga

Szczegóły
Opublikowano: niedziela, 30 styczeń 2022 19:14
Bogdan Bachmura

Człowiek jest tak skonstruowany, że aby zrozumieć coś, co dzieje się po raz pierwszy, szuka porównań do czegoś, co już zna, albo potrafi sobie wyobrazić. Dlatego zapewne nie tylko ja mam kłopot ze zrozumieniem istoty ogłoszonego przez papieża Franciszka synodu pod hasłem: Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja. Papież pragnie, aby każdy mógł się wypowiedzieć.

Niby wszystko jasne, ale Tradycja, obok Pisma Świętego, to główny filar Kościoła. A tam nie znajdziemy nic, co taki synod choćby trochę przypomina. Pozostaje zatem odwołać się do tego co znamy, czyli do świeckich „konsultacji społecznych”. Tylko że ten trop wątpliwości nie rozwiewa. Wręcz przeciwnie, rodzi kolejne pytania. Bo konsultacje dobrych notowań nie miały i nie mają. Za komuny służyły odbudowywaniu „więzi z masami”, rozmywaniu odpowiedzialności za ewentualne porażki lub żyrowaniu z góry powziętych decyzji. Za miłościwie nam panującej demokracji niewiele się zmieniło. Może tylko to, że w pewnych okolicznościach, na różnych szczeblach władzy, konsultacje są obowiązkowe. Ale nadal są dobre na wszystko do czego władzy potrzebna jest „szeroka baza społeczna”. Tym, co ma odróżnić „konsultacje” synodalne od świeckich, to wyrażone przez papieża oczekiwanie właściwego rozpoznania i przekazania „myśli pochodzących od Boga”.

Kościół (nie) z tego świata

Siła Kościoła katolickiego opierała się zawsze na jego organizacji, precyzji głoszonej doktryny i wysokich standardach moralnych. Te przymioty zadecydowały o odporności na prześladowania, skutecznej rywalizacji z pogaństwem starożytnego Rzymu i zwycięskiej walce z licznymi prądami gnostyckimi pierwszych wieków Kościoła. Kłopoty zaczynały się wtedy, gdy któryś z tych filarów ulegał osłabieniu. Dlatego gdy dzisiaj papież wzywa wszystkich katolików do tablicy, to nie dla dyskusji czy taki Kościół jest światu nadal potrzebny, ale do refleksji, czy z takim Kościołem mamy nadal do czynienia. Przynajmniej ja tak rozumiem intencje papieża.

Katastrofizm i poczucie narastającego chaosu to sceneria nieodmiennie towarzysząca historii człowieka. Ale współczesne poczucie niepewności i zagubienia ma charakter szczególny. Próżnię, jaka powstała po upadku wiary w potęgę bogów i tradycję starożytnego Rzymu wypełnił Bóg-Mesjasz chrześcijan, którzy na elementach rzymskiej tradycji posadowili gmach własnej.

Próżnia współczesnego świata Zachodu jest podwójna. Odrzucając chrześcijaństwo, utracono wiarę w oświeceniowy Postęp i mesjańską misję demokracji oraz praw człowieka. Pytanie, kto tę próżnię wypełni. Kto będzie gotowy, gdy człowiek Zachodu ostatecznie potknie się o własne nogi i spojrzy do góry w poszukiwaniu nowych „barbarzyńców”?

Czy będzie to comeback Kościoła? Obecny w nim depozyt wiary i myśli to oferta dla otaczającego nas świata wciąż aktualna. Może bardziej niż kiedykolwiek. Ale wątpliwe, aby skuteczny przekaz tych wartości mógł pochodzić od takiego Kościoła, jaki dziś znamy. Po prostu, aby świat wrócił do Kościoła, Kościół musi być z powrotem sobą – burzą i przewrotem.

Ks. Józef Górzyński Arcybiskup Metropolita Warmiński w Liście Pasterskim przypomina, że Kościół nie jest jedną z organizacji na miarę tego świata. To prawda. Ale to przeświadczenie nie przesądza o skuteczności jego misji. Głęboka świadomość, że Kościół i jego wyznawcy nie są z tego świata, towarzyszyło chrześcijanom pierwszych wieków i określało ich stosunek do świata zewnętrznego. Do żydowskiej Synagogi, do władzy politycznej oraz pogan. Problem w tym, że to, co wtedy miało walor mobilizujący do działania i poświęcenia, dzisiaj brzmi jak demobilizujące zdanie się na wolę Opatrzności. Bo powtarzając za św. Pawłem: Nie bierzcie więc wzoru z tego świata..., jednocześnie Kościół stał się bardzo, zbyt bardzo z tego świata. To trujące przeniknięcie dekadenckich mechanizmów liberalnej demokracji do wewnątrz Kościoła i coraz dalej idące próby systemowej adaptacji, to moim zdaniem największe zagrożenie dla skuteczności misji Kościoła.

Żeby nie poprzestać na ogólnikach, przywołam bolesny przykład pedofilii. Aby walka z tą patologią miała walor w pełni oczyszczający, powinna wyjść z trzewi Kościoła. Być reakcją zdrowej części organizmu na toczącą go chorobę. Tymczasem walkę z pedofilią w Kościele rozpoczęli jego wrogowie. Bynajmniej nie celem oczyszczającego wzmocnienia, ale otwarcia kolejnego frontu walki. Ktoś powie: jak zwał, tak zwał. Ważne są skutki, zwłaszcza dla ofiar. W tej kwestii pełna zgoda. Ale ani ludzie, ani środowiska, które zmusiły Kościół do zajęcia się pedofilią, nie wyręczą nas i nie będą naciskały na walkę z pokrewnym pedofilii grzechem sodomii. Tym problemem Kościół musi zająć się sam.

Piszę o tym, ponieważ każdą listę uwag i przemyśleń o które zwraca się papież trzeba od czegoś zacząć. Na mojej pierwszą pozycję, na czerwono podkreśloną, zajmuje właśnie sodomia.

Grzech, który Bóg w Starym Testamencie nazywa obrzydliwością, a św. Augustyn najgorszym z grzechów, pomimo surowych kar, był obecny w Kościele od wczesnego średniowiecza. Ale nigdy w sposób tak zorganizowany nie wpływał na życie i oblicze Kościoła. Nigdy ludzie nazywani „lawendową mafią”, nie mieli takiego wpływu na jakość jego duszpasterskiej misji i decyzji dotyczących spraw personalnych.

Jeśli publikacje które na ten temat znamy choć w części są prawdziwe, to jest to obraz porażający.

Dyskusja we współczesnym Kościele toczy się wokół spraw fundamentalnych. Padają oskarżenia o zerwanie ciągłości. O zniekształcenie doktryny i liturgii, o upadek obyczajów. Wśród tych wątpliwości sprawa sodomii to nie tylko kwestia obyczajów. To papierek lakmusowy gotowości Kościoła do podjęcia czekających go wyzwań. Trzeba zrobić z tym porządek, zanim obecna niemoc przybierze postać jawnej tolerancji.

Odwołanie się do formuły synodu wiernych niesie ze sobą szansę, ale i poważne ryzyko. Jeżeli oczekiwana energia duchowa zostanie rzeczywiście wyzwolona, to głębokie zmiany będą konieczne. Inaczej zmarnowana energia zamieni się w głęboką frustrację, a wtedy wiele spraw może wymknąć się spod kontroli. Pozostaje wiara, że papież wie co robi. Nawet jeśli synodalne „konsultacje” to jedynie alibi dla scenariusza, który gotowy leży w papieskiej szufladzie.

Powyższe refleksje to wstęp i początek dyskusji synodalnej na łamach „Debaty”. Zapraszamy do niej zarówno kapłanów jak i świeckich. Planujemy także zorganizowanie kilku spotkań. Powoduje nami świadomość, że bez względu na owoce tego synodu, uczestniczymy w historycznej dla Kościoła chwili. Grzech zaniechania byłby w tej sytuacji podwójnie niewybaczalny.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Synod czyli wspólna droga

Komentarz (12)

Covid prawdę ci powie

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 23 grudzień 2021 22:19
Bogdan Bachmura

40 lat temu Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadziła na terenie całej Polski stan wojenny. Tzw. wojna polsko - jaruzelska była odpowiedzią na powstanie Solidarności – największego wyzwania przed jakim stanął reżim komunistyczny w powojennej Polsce.

Rok temu 30 - letnia III RP stanęła przed swoim największym, dotychczasowym wyzwaniem – wojną z wirusem, który podobnie jak „wirus komunizmu”, zainfekował wielkie obszary świata.

Budowanie analogii pomiędzy tymi odległymi w czasie wydarzeniami wydaje się z istoty rzeczy karkołomne. A jednak coś jest na rzeczy, bo te same hasła, obrony wolności i zachowania bezpieczeństwa, stanowią oś sporu w obu tak różnych przecież wojnach.

Wojna polsko-jaruzelska to był konflikt między MY i ONI. Pomimo internowania 10 tys. najaktywniejszych działaczy Solidarności i wozów pancernych na ulicach miast, w wielu zakładach pracy ludzie w obronie wolności stawili czynny opór. W Kopalni Wujek zginęli ludzie, ruszyły pierwsze podziemne drukarnie, a w ślad za tym kolportaż. Walkę podjęła niewielka część z 10 mln członków Solidarności. W sytuacjach ekstremalnych to rzecz normalna, ale wsparcie milionów Polaków czuliśmy na każdym kroku.

Na początku wojna z coronawirusem była konfliktem pomiędzy MY i ON. Społeczeństwo contra Covid19. Początek pamiętamy wszyscy. 300-400 zachorowań dziennie, a w naszym województwie przez długi czas tylko jedna ofiara śmiertelna. Jednak pomimo drakońskich ograniczeń niemal wszystkich dziedzin życia i towarzyszących im licznych absurdów, obrońców wolności nie było widać. Siedzieli potulnie w domach, wyglądając przez okna na wymarłe ulice miast. Nawet spór o majowe wybory prezydenta „wolnościowców” nie poruszył. Mają różne zdanie, ale w granicach tego, co proponują wystraszone partie. O normalne „święto demokracji”, przy urnach, nikt przy poziomie 400 zachorowań nie walczył.

Daję dolary przeciwko orzechom, że gdyby modlitwy o szczepionkę zostały wtedy nagle wysłuchane, poziom zaszczepienia byłby bliski 100 proc. Wszystko się zmieniło, gdy szczepionki rzeczywiście powstały, a poziom zachorowań sięgnął kilkudziesięciu tysięcy dziennie. Wtedy dała o sobie znać nieznana od 30 lat eksplozja indywidualnej wolności, która objęła ok. 50 proc dorosłych Polaków. Na jej drodze stanęła władza ze swoimi podejrzanymi szczepionkami. Konflikt przeszedł do trójkąta MY-WY-ON.

Wtedy zacząłem zadawać znajomym, tym dobrze pamiętającym czasy komuny, pytanie, czy wtedy przymus szczepień był kojarzony jako przejaw zamordyzmu. Nikt takich skojarzeń nie pamiętał, bo po prostu kwestia tego obowiązku nie wchodziła w obszar konfliktu MY-ONI. Była wspólną sprawą ochrony przed widocznymi wszędzie strasznymi skutkami choroby Heinego-Medina, świeżo opanowanej gruźlicy czy ospy.

Nie ulega wątpliwości, że dzisiaj rządy wszystkich państw znacząco dotkniętych pandemią chciałyby wprowadzenia przymusu szczepień. To z ich perspektywy jedyny, realny sposób na jej względne opanowanie i tym samym wypełnienie podstawowego zadania jakie przed nimi postawiono.

Premier Mateusz Morawiecki tłumaczył niedawno zwłokę z zastosowaniem obostrzeń instynktem wolnościowym Polaków. Gdy przeciwko szczepieniom, czynnie dając wyraz swojej postawie, jest ponad 40 proc. rodaków, którzy w dodatku powołują się na wolność wyboru, a zdecydowana większość jest przeciwko daleko idącym obostrzeniom, to takie argumenty świadczą o poczuciu politycznego realizmu. Ale czy naprawdę w tym wszystkim chodzi o wolność?

Gdy rozmawiam z ludźmi, którzy nie chcą się zaszczepić, to jedynym argumentem jaki słyszę jest strach przed przyszłymi skutkami niedostatecznie sprawdzonych szczepionek. Gdy z takiej wolności korzysta wychowawczyni w przedszkolu albo nauczycielka w szkole, wysyłając całe grupy i klasy na kwarantannę, a ich rodziców na przysłowiowe drzewo (mam tu na myśli konkretne, znane mi przypadki z Olsztyna), gdy na dodatek szanowni pedagodzy (podobnie jak pozostali pracownicy) nie mogą być nawet przepytani na okoliczność zaszczepienia, to czy słowo wolność ma tu prawidłowe zastosowanie?

Dla liberałów i liberalizmu wolność to słowo kanoniczne. Ale tak rozumiana, że wolność jednych nie może istnieć kosztem innych. Z kolei w nauczaniu Kościoła wolność staje się wartością dopiero w łączności z odpowiedzialnością. Zwłaszcza, gdy dotyczy troski o dobro wspólne. Dlatego ogłoszenie: nie będę się szczepił, nie jest żadnym manifestem wolności, ale wyrazem troski o własne bezpieczeństwo. Troski uprawnionej, ale w swojej istocie egoistycznej, pozbawionej kontekstu wspólnotowego.

Covid19 pojawił się w czasie kwitnącej od dziesięcioleci w państwach demokratycznych wyprzedaży wolności obywatelskich w zamian za coraz to nowe formy opiekuńczości państwa. Miłościwie nam panujący demokraci pełnymi garściami czerpali z nieustannej możliwości takiego powiększania zakresu swojej władzy. Wystarczyło zagnać suwerena do urn wyborczych po tzw. mandat do rządzenia i rządzić po swojemu, czerpiąc pełną łychą w zamian za rozdawanie nie swoich pieniędzy.

Gdy na arenę dziejów wszedł bez pytania Covid19, okazało się, że demokratyczny kij także ma dwa końce. Metaforyczny do tej pory suweren zaczął być potrzebny walczącej z epidemią władzy nie tylko przy urnie. Nie jako wyobrażony konstrukt, ale realny podmiot zdolny dzielić odpowiedzialność z walce z niewidocznym i ciągle mutującym przeciwnikiem.

Kłopot w tym, że taki zbiorowy byt nie istnieje, a minister Niedzielski swoje apele o odpowiedzialność może równie dobrze adresować na Berdyczów. Istnieje natomiast zbiór luźnych elektronów, które po swojemu kalkulują, kiedy strach przed wirusem lub prawnymi ograniczeniami weźmie u nich górę nad obawami przed szczepionką. A zbiorowo oczekują, że władza sobie z epidemią poradzi. Najlepiej bez obostrzeń, a tym bardziej przymusowych szczepień. Po to przecież zostali wybrani.

Wprowadzenie stanu wojennego było wyzwaniem rzuconym naszym marzeniom i naszym wyobrażeniom o wolności. Oczywiście tej prawdziwej – zachodniej. Gdy zwycięscy, raczyliśmy się jej pierwszymi haustami, papież – Polak przestrzegał przed skutkami jej przedawkowania. Ale z naukami Jana Pawła II jest jak u Stanisława Lema: nikt nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta. Nadzieja w „chińskim wirusie”. Może dar od Komunistycznej Partii Chin pozwoli zrozumieć, co z wywalczoną wolnością zrobiliśmy.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Covid prawdę ci powie

Komentarz (12)

Sądy (nie)pokoju

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 27 listopad 2021 23:19
Bogdan Bachmura

Myślałem, że tylko ja mam takie skojarzenia. Ale gdy zacząłem czytać komentarze na temat planowanego wprowadzenia do polskiego sądownictwa instytucji sądów pokoju, to okazało się, że wcale odosobniony nie jestem. Chodzi o niesławnej pamięci kolegia ds. wykroczeń, które w PRL-u pełniły funkcje organu pozasądowego, działającego przy organach administracji, a od 1990 r. przy sądach rejonowych.

Moja przygoda z tą instytucją miała charakter szczególny, bo ówczesne władze wpadły na pomysł, aby użyć kolegia jako dodatkowe narzędzie gnębienia opozycji, nie zawsze w sprawach bezpośrednio związanych z działalnością. W moim przypadku, po wyjściu z więzienia, funkcjonariusze SB sprawę postawili jasno: wyjazd na Zachód w jedną stronę, albo kłopoty z zatrudnieniem w Polsce. A „nie mania pracy” i ludzi nazywanych przez komunistyczną propagandę „niebieskimi ptakami” system gwarantujący powszechne zatrudnienie nie tolerował.

Jak zapowiedzieli, tak zrobili. Zanim zdążyłem otworzyć prywatną firmę, już w marcu 1984 r. stałem przed szanownym kolegium. Powiadam Państwu, doświadczenie niezapomniane! Do skazania było nas tego dnia sześciu. Wszystkie sprawy to drobne wykroczenia: pobicie, małe kradzieże, ktoś nasikał w bramie. Słowem: „obszczymurki” na wokandzie. Paradne było to, że na salę rozpraw nie wchodziliśmy kolejno, ale wszyscy razem. Gdy pierwszego w kolejności sądzono, reszta się przyglądała. Ja miałem najlepiej, bo byłem ostatni. Pewnie nieprzypadkowo, ale dzięki temu przedstawienie zaliczyłem w całości. W swojej sprawie wnioskowałem o karę śmierci, ale skończyło się, zgodnie z wnioskiem oskarżyciela, „zatrudnieniem” na Żuławach.

Kolegia do spraw wykroczeń, pomimo złej sławy wyniesionej z czasów komuny, działały do 2001 r., kiedy to ich funkcje przejęły sądy grodzkie. Trudno zatem się dziwić, że dzisiaj w dyskusji na temat wprowadzenia sądów pokoju pojawiają się podobne analogie i skojarzenia.

Czy uzasadnione? Intencja ich wprowadzenia jest podobna: odciążenie sądów od rozstrzygania drobnych spraw cywilnych, wykroczeń i najprostszych spraw karnych. Ale to nie wszystko. Sędziowie pokoju mają być bliżej ludzi, bardziej identyfikować się z lokalną społecznością. Głównie dzięki mandatowi uzyskanemu w powszechnych, lokalnych wyborach. I ten pomysł budzi najwięcej sporów oraz kontrowersji. Członków kolegiów do spraw wykroczeń wybirały rady gmin, a kandydaci nie musieli posiadać wykształcenia prawniczego (mieli je przewodniczący kolegiów i ich zastępcy). Teraz będzie konieczne wykształcenie prawnicze i co najmniej trzyletnie doświadczenie zawodowe.

Jednak te kryteria z góry przesądzają o niższych w porównaniu z „normalnymi” sędziami, kompetencjach sędziów pokoju, o doświadczeniu nie wspominając. Ta założona słabość nowej instytucji musi być czymś zrównoważona. Inaczej z idei odciążenia sądów rejonowych od spraw mniejszej wagi będą nici, bo ludzie będą się masowo odwoływali od orzeczeń sędziów pokoju, co dodatkowo wydłuży procedury i utrudni dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Zapobiec temu może autorytet sędziów pokoju i wypływająca stąd wiara podsądnych w sprawiedliwe, niezawisłe orzecznictwo. Stąd ten „pokój” w nazwie. Na takie postrzeganie sędziów pokoju ma wpłynąć sposób ich legitymizacji, ale problem w tym, że wybory same w sobie autorytetu nie zapewniają.

Wskazówką na jaką drogę wchodzimy są do pewnego stopnia Stany Zjednoczone, z którymi sędziowie pokoju są najczęściej kojarzeni. Powolny proces kurczenia się zakresu terytorialnego, spadek ich znaczenia oraz zakresu uprawnień rozpoczął się tam już w XIX wieku i trwa do dzisiaj. Zaczął się od aglomeracji miejskich i jeśli realnie funkcjonuje do dzisiaj, to jedynie na amerykańskiej prowincji, gdzie dawny model bliskości lokalnych społeczności umożliwia skuteczną ocenę kandydatów.

Tym bardziej, że powszechne wybory sędziów pokoju nie są tam zasadą. Tak jest w Arizonie czy Teksasie. Ale już w stanie Massachusetts (gdzie instytucja sędziów pokoju trzyma się najmocniej) czy New Hampshire, sędziowie wybierani są przez gubernatorów. Wszędzie jednak kandydaci nie muszą wykazywać się znajomością prawa (w Texasie np. funkcjonuje system ciągłych szkoleń). To tłumaczy z jednej strony stopniowe zanikanie tej instytucji, z drugiej zaś jej trwanie na prowincji, gdzie brak kierunkowego wykształcenia rekompensuje rozpoznawalność i możliwość oceny osobistych przymiotów przyszłych sędziów pokoju.

Sięgam do wzorca amerykańskiego, bo trudno mówić o bliskości obywatela z członkami kolegiów do spraw wykroczeń w jakimkolwiek okresie ich działalności. Amerykańskie sądy pokoju (justices of the peace) funkcjonowały od 1661 r. i powstały na istniejącej glebie lokalnych więzi. Wybory, to tylko ich konsekwencja. Jeśli zatem prezydent Andrzej Duda czy minister Zbigniew Ziobro mówią o zbliżeniu wymiaru sprawiedliwości do obywatela poprzez powszechne wybory i poprzedzającą je kampanię, to jest to jedynie przejaw magicznej wiary w bożka demokracji. Wiary w widmo, którego owocem jest „autorytet” polityków i społeczne „zaufanie” do politycznych elit.

Czy w przypadku wyboru sędziów pokoju może być inaczej? Pozwolę sobie na małą dygresję. Od lat wszelkie propozycje dotyczące koniecznych zmian w Konstytucji pozostają głosem wołającego na puszczy. Główny argument to brak „momentu konstytucyjnego”, czyli brak minimum gotowości do wzajemnego słuchania i współpracy. Abstrahując od winnych takiej sytuacji, trudno nie zadać pytania o podobny moment na sędziów pokoju.

Owszem, w przeciwieństwie do zmian w Konstytucji instytucję sędziów pokoju można wprowadzić zwykłą większością głosów. Można zrobić kolejne wybory, ułożyć listy z cichym poparciem partii dla kandydatów, którzy wcześniej zrezygnują z partyjnych legitymacji, a następnie pomóc im w kampanii wyborczej. I (tego jeszcze nie było), usłyszeć obietnice wyborcze od przyszłych sędziów pokoju! Czyli zmienić wiele, żeby wszystko pozostało po staremu.

Same w sobie sądy pokoju nie są niczym złym, ale o ich sensie decyduje siła lokalnych społeczności. Zdolność współpracy i rozpoznawania lokalnych autorytetów. Umiejętność rywalizacji, ale bez ogłupiającej dominacji politycznych podziałów. Albo takie warunki istnieją, albo nie. Chciałbym napisać, że z sądami pokoju w USA jest tak, jak z referendami w Szwajcarii. Wszyscy o ich potrzebie mówią, ale naprawdę dobrze działają tylko tam. Jednak w Stanach, pomimo tak długiej tradycji, sądy pokoju zanikają. Bo nasz świat się zmienił. Na korzyść czy nie, to już temat na inny artykuł.

Bogdan Bachmura
Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fundacji Debata”, politolog, publicysta

Czytaj więcej: Sądy (nie)pokoju

Komentarz (2)

Więcej artykułów…

  1. Powrócić na Warmię
  2. Zdaniem symetrysty
  3. Dwie etyki (w sprawie przyjmowania imigrantów)
  4. Trzy twarze demokracji

Strona 4 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

Nam miłościwie panuje towarzysz Wiesław, a z niego taki Kennedy jak z mysiej pipy neseser".

Fraza mysia pipa pochodzi ze spektaklu teatralnego "Ka...
„Awaria dystrybutorów” na stac...
6 minut(y) temu
to u sąsiadki przemówienie geja Jarosława pewnie usłyszałeś nadawane z z rządowej gadzinówki.
„Awaria dystrybutorów” na stac...
20 minut(y) temu
Często/zawsze reprezentujesz swoją wyższość intelektualną, ale język zupaka lub z obory, a nie inteligenta.
„Awaria dystrybutorów” na stac...
23 minut(y) temu
Jesteś mistrzem- manipulacji. Obejrzyj filmik, o jakiej p. Joannie mówisz?https://niezalezna.pl/polityka/opozycja/budka-dostal-pytanie-o-joanne-z-krak...
„Awaria dystrybutorów” na stac...
26 minut(y) temu
Dzicz to ja mimowoli słyszę właśnie... jakieś wrzaski w stylu Lempart czy innego Frasyniuka... (mieszkam w okolicy Al. Jana Pawła II, ale nie sposób r...
„Awaria dystrybutorów” na stac...
28 minut(y) temu
dzicz jedzie do Katowic to dystrybutory strajkują.
„Awaria dystrybutorów” na stac...
1 godzinę temu

Ostatnie blogi

  • Michał Wypij, Paweł Warot – komentarz osobisty Bogdana Bachmury Bogdan Bachmura Dużo łatwiej o krytykę osób, których nie darzymy sympatią, z którymi jesteśmy w sporze lub konflikcie. Ale tym razem jest… Zobacz
  • Polska racja stanu - refleksje po obejrzeniu "Resetu" Zbigniew Lis Do napisania tego artykułu skłoniły mnie bulwersujące fakty i ujawnione dokumenty, przedstawione podczas emisji serialu dokumentalnego "Reset" w TVP1, który… Zobacz
  • Modlitwa kardynała de Richelieu (komentarz do sprawy Jana Pawła II) Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Dwie wojny... Adam Kowalczyk 192 lata temu, 5 lutego 1831 r., Moskale nie mogąc pogodzić się niewdzięcznością Polaków nie potrafiących docenić i pokochać ruskiego… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Relacja z pikiety i akcji ulotkowej przeciwników inwestycji Lidla w Gietrzwałdzie 10.09.
  • Relacja z pikiety i akcji ulotkowej przeciwników inwestycji Lidla w Gietrzwałdzie 10.09.
  • Sąd uchylił decyzję wojewody uchylającą pozwolenie na budowę Centrum Lidla w Gietrzwałdzie
  • Janusz Cieszyński - jedynką PiS w Olsztynie. Na 20. miejscu Szmit
  • Poseł Zbigniew Babalski odchodzi z polityki. Powodem jest 6. miejsce na liście
  • Znamy nowego dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego UWM
  • PILNE! Szubienice do likwidacji! Prezydent Olsztyna przegrał w WSA z ministrem kultury
  • Aby Polska rosła w siłę, a ludzie partii żyli dostatniej
  • Wojewoda zbada prawidłowość wydania pozwolenia na budowę Lidla w Gietrzwałdzie
  • Partie ogłosiły pełne listy kandydatów z Olsztyna i Elbląga. Wg sondażu Kantar PiS wygrywa wybory
  • W sieci krąży film, na którym wicestarosta węgorzewski pokazał nagą kobietę z nożem
  • "Zielona granica" narodowego interesu

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.