Tak się nie robi!
- Szczegóły
- Opublikowano: piątek, 06 maj 2022 22:51
- Bogdan Bachmura

Kiedy wybieramy się w drogę, nie wiemy kogo i jakie przeszkody na niej napotkamy. Podobnie było gdy papież Franciszek zaproponował świeckim Kościoła drogę synodalną, ku jego odnowie. Wtedy nikt nie mógł się spodziewać, że na tej drodze, naszej i papieża, stanie wojna na Ukrainie. Lekcja na żywo, którą trzeba natychmiast odrobić i zdać z niej egzamin.
Zdawałoby się, że ze wszystkich państw europejskich Watykan dostał zadanie najłatwiejsze. Z jednej strony nie obciążony zmiennymi nastrojami wyborców, uzależnieniem energetycznym i takimi kosztami ubocznymi wojny jak drożyzna czy inflacja. Za to z silnym depozytem ponadczasowej Prawdy i siłą moralnego autorytetu.
Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie. Znakomita większość państw zachodnich, nie tylko europejskich, z większym lub mniejszym entuzjazmem, ale zachowała się jak należy. Tymczasem papież Franciszek wystawił nas na próbę, której mało kto się spodziewał.
Na pytanie, dlaczego papież nie potrafi nazwać agresora, za to wyraża troskę o rosyjskich żołnierzy, ostro krytykując państwa NATO za to, że zdecydowały się na zwiększenie wydatków na obronność, pracownicy watykańskiego biura prasowego odpowiadają, że taka jest tradycja Kościoła oraz jego linia dyplomatyczna.
Przekładając to na język konkretów, za poprawnością polityczną papieża i sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolina stoi chęć kontynuowania dialogu ekumenicznego z metropolitą Moskwy Cyrylem i udziału w przyszłych, pokojowych negocjacjach. Sam papież na ten temat milczy.
Na ołtarzu tych celów papież złożył dużo więcej. Wspomniany sekretarz stanu potępił kraje, które przekazują broń Ukrainie. Nie odbierając Ukrainie – zgodnego z nauczaniem Kościoła – prawa do „obrony uprawnionej”, stwierdził: To jest straszne, bo może spowodować eskalację, nad którą nie będzie się dało zapanować. Ale zasada obrony uprawnionej pozostaje. Nieco później kardynał Parolina oznajmia, że choć Ukraina ma prawo się bronić, to „odpowiedź zbrojna w stopniu proporcjonalnym do agresji, jak uczy Katechizm Kościoła Katolickiego, może doprowadzić do rozszerzenia się konfliktu , który może mieć katastrofalne i śmiertelne konsekwencje”.
Mylenie agresora z ofiarą, przypisywanie odpowiedzialności za eskalację konfliktu ofierze napaści, jeży włos na głowie. Tym bardziej, że przeczy nauczaniu samego Franciszka, który w encyklice Fratelli tutti stwierdza jednoznacznie, że kochać prześladowcę właściwie, to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać i która go oszpeca jako człowieka.
Nie trudno zauważyć, że szef watykańskiej dyplomacji powtarza argumenty rosyjskiej propagandy. Gorsze jest to, że cel mediacyjny jaki papież chce w ten sposób osiągnąć wydaje się kompletną mrzonką. Nie inaczej rzecz wygląda z ciągnącym się od 60 lat procesem ekumenicznym obu Kościołów. Zabiegi i nadzieja na spotkanie z Cyrylem wyglądają dziś jak akt religijnego poddaństwa i afirmacji duchowego zła. Wygląda to także bardzo źle w kontekście stosunków z Prawosławną Cerkwią Ukrainy i jednością Kościoła z Ukraińską Cerkwią Greckokatolicką. W Liście otwartym rektorów i senatu Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, jego sygnatariusze zwracają uwagę, że Ideologia poprawności politycznej może utożsamiać cierpienie ukraińskiego i rosyjskiego wojska, ale to nie jest emocja ewangeliczna, która zawsze stoi po stronie skrzywdzonych.
Aż ciśnie się do głowy sprawa chińskich katolików, których papież Franciszek poświęcił na ołtarzu porozumienia z chińskimi komunistami w 2018 r. Uznanie Patriotycznego Stowarzyszenia Katolików Chińskich i wezwanie do wstępowania w ich szeregi zostało uznane za „sprzedaż” wiernych Watykanowi przez setki lat chińskich katolików i doprowadziło do nasilenia aresztowań i masowego burzenia kościołów.
Warto zauważyć, że szafowanie męczeństwem chińskich katolików, a teraz Ukraińców, przychodzi papieżowi Franciszkowi stosunkowo łatwo. Z drugiej strony odwlekanie pielgrzymki na Ukrainę tłumaczone jest względami bezpieczeństwa papieża. Jak to określił biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej Jan Sobiło, papież przyjedzie na Ukrainę jeśli Pan Bóg da sygnał Franciszkowi do pielgrzymki. Rozumiem język dyplomacji biskupa Sobiły, ale do tego grzechu zaniechania, w Kościele ufundowanym na męczeńskiej śmierci Chrystusa i apostołów, Pana Boga bym nie mieszał.
Ta pielgrzymka powinna mieć miejsce przed wszystkimi „pielgrzymkami” polityków na Ukrainę. Z jasnym przesłaniem i świadectwem chrześcijańskiej Prawdy, z którą tak trudno dzisiaj dotrzeć do współczesnego człowieka. Prawdy, która właśnie dzięki przykładowi i ofierze pierwszych chrześcijan doprowadziła do nawrócenia starożytnych Rzymian.
Jedna z nadziei związanych z ofiarą mieszkańców Ukrainy mogła dotyczyć odnowy Kościoła. Jest dla mnie oczywiste, że Franciszek tego znaku nie zrozumiał, nie potrafił go odczytać. Wyostrzając i konkretyzując kolejne wypowiedzi można próbować zatrzeć dotychczasowe wrażenie. Ale szansa na przewodnictwo duchowe i moralne nad Europą zjednoczoną wokół ukraińskiej wojny została zaprzepaszczona. Szkody jakie wyrządził Kościołowi swoją postawą papież Franciszek są trudne do oszacowania, ale będą trwały przez dziesięciolecia. Warto tutaj przypomnieć, ile trwało zdejmowanie z Piusa XII łatki poplecznika nazistów, choć dramatyzm tamtej sytuacji do warunków w jakich podejmuje decyzje Franciszek są nieporównywalne.
Nie jest łatwo katolikowi powiedzieć następcy św. Piotra: tak się nie robi! Robię to z wielkim bólem, ale w przeświadczeniu, że nie tylko w swoim imieniu.
Na szczęście jest także komu dziękować. Mam na myśli postawę Rady Stałej Komisji Episkopatu Polski, która pisała o „barbarzyńskiej decyzji prezydenta Rosji, jak i samej KEP, za jednoznaczne potępienie agresji na Ukrainę. I szczególnie za list arcybiskupa Stanisława Gądeckiego do Metropolity Cyryla, co nie było łatwe, bo sprawy międzynarodowe należą do Stolicy Apostolskiej.
Można oczywiście twierdzić, że ta wojna z trwającym synodem nie ma wiele wspólnego. Że toczy się obok i bez bezpośredniego z nią związku. Ale to nieprawda. Sprawdzian przed którym stanął papież i hierarchowie Kościoła pokazał jedynie obszary, którymi w normalnych okolicznościach byśmy się nie zajęli. W skomplikowanych i długich dziejach Kościoła nie znajdziemy jednego wzorca stosunku do świata polityki. Zmienność czasów wymagała stosowania odmiennej taktyki. Nie wolnych od surowych ocen czy nawet zasługujących na potępienie. Działo się tak zawsze, gdy Kościół odcinał się od własnego fundamentu Prawdy i opartej na niej sile moralnego nauczania. Droga synodalna miała być po to, aby te drogowskazy na nowo postawić.
Bogdan Bachmura
Od redakcji: tekst został oddany do druku 19 kwietnia, ukazał się 22 kwietnia w miesięczniku "Debata"
Dlaczego działacze pisowcy z Olsztyna to zakompleksieni i zacietrzewieni nawiedzeni złośliwcy?
...
https://kresy.pl/wydarzenia/regiony/polska-regiony/ekshumacje-w-puznikach-ukrainska-propozycja-identyfikacji-moze-zmienic-liczbe...