Debata marzec2023 okl

logo flaga polukr

 

 

 

Prosimy Czytelników i Przyjaciół o wpłaty na wydawanie miesięcznika „Debata” i portalu debata.olsztyn.pl. Od Państwa ofiarności zależy dalsze istnienie wolnego słowa na Warmii. Nr konta bankowego Fundacji „Debata”: 26249000050000450013547512. KRS: 0000 337 806. Adres: 10-686 Olsztyn, ul. Boenigka 10/26.

wtorek, marzec 21, 2023
  • Debata
  • Wiadomości
    • Olsztyn
    • Region
    • Polska
    • Świat
    • Urbi et Orbi
    • Kultura
  • Blogi
    • Łukasz Adamski
    • Bogdan Bachmura
    • Mariusz Korejwo
    • Adam Kowalczyk
    • Ks. Jan Rosłan
    • Adam Jerzy Socha
    • Izabela Stackiewicz
    • Bożena Ulewicz
    • Mariusz Korejwo
    • Zbigniew Lis
    • Marian Zdankowski
    • Marek Lewandowski
  • miesięcznik Debata
  • Baza Autorów
  • Kontakt
  • Jesteś tutaj:  
  • Start
  • Blogi
  • Bogdan Bachmura

Bogdan Bachmura

bachnuraPrzedsiębiorca. Z wykształcenia politolog. W l. 80-tych XX wieku wydawał w podziemiu pisma. Na progu III RP uznał, że jego misja, jako wydawcy, skończyła się. Jednak po kilku latach życia w demokracji coraz dotkliwiej odczuwał deficyt wolności słowa w Olsztynie. Tak narodził się miesięcznik „Debata”, a później portal. Uprawia sport. Można go spotkać biegającego w Lesie Miejskim, albo na korcie tenisowym. Nie przepada za demokracją, czemu daje wyraz w swoich publikacjach.

Pukanie od spodu (Bachmura o krętactwach prezydenta Grzymowicza)

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 23 kwiecień 2022 09:32
Bogdan Bachmura

Wszystko się zaczęło od takiego oto oświadczenia prezydenta Piotra Grzymowicza na konferencji prasowej 2 marca 2022 r.:

Agresja na Ukrainę w sposób brutalny odsłoniła imperialne zamiary Rosji. Zachowania agresora, w tym ataki na ludność cywilną, są nie do przyjęcia przez cywilizowany świat, do którego należymy. Ponieważ dzisiejsza, zbrodnicza putinowska Rosja odwołuje się do tradycji Armii Czerwonej, której brutalności mieszkańcy Warmii i Mazur doświadczyli w roku 1945, podjąłem decyzję o wystąpieniu do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z wnioskiem o zdjęcie ochrony konserwatorskiej z Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej, objętego taką decyzją z dnia 19 maja 1993 roku, zbudowanego pierwotnie, w latach 1949-1954 jako Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej.
Zdjęcie ochrony konserwatorskiej pomnika pozwoli na jego rozbiórkę. Dalsze losy monumentu autorstwa Xawerego Dunikowskiego zostaną wypracowane w drodze konsultacji z mieszkańcami Olsztyna.

Średnio rozgarnięty odbiorca tego oświadczenia zauważy w nim dwa podstawowe komunikaty. Pierwszy, to zdecydowana wola rozbiórki pomnika. Drugi, to zapowiedź konsultacji w sprawie jego „dalszego losu” po dokonaniu rozbiórki. Wybór ścieżki prawnej prowadzącej do celu podstawowego wydaje się tutaj jedynie funkcją skuteczności.

Dla każdego, ale nie dla samego autora tego oświadczenia, który od jego wygłoszenia wykonuje nieustające salto mortale. Celem podstawowym staje się wykreślenie pomnika z rejestru zabytków. Powtarzanym bez końca: w piśmie do ministra Piotra Glińskiego, wniosku do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków czy wywiadzie dla Rzeczpospolitej. Prezydent nie mówi dlaczego tak postępuje, choć wie, że to droga donikąd.

Pismo, które wystosował do ministra Glińskiego nazajutrz po konferencji prasowej to prawdziwe kuriozum. Według prezydenta wartość zabytkowa pomnika budzi uzasadnione wątpliwości. Zarówno w kontekście tzw. ustawy dekomunizacyjnej, jak i ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Problem w tym, że obiekty objęte ochroną konserwatorską nie podlegają ustawie dekomunizacyjnej.

Jeszcze zabawniej to wygląda gdy Grzymowicz szuka ratunku w ustawie o ochronie zabytków. Paragraf na który się powołuje pozwala na wykreślenie obiektu z rejestru z powodu „zniszczenia w stopniu powodującym utratę jego wartości historycznej artystycznej lub naukowej, albo którego wartość nie została potwierdzona w nowych badaniach naukowych”. Innymi słowy, prezydent czeka (co podkreślił w wywiadzie dla Rzeczpospolitej), na ocenę aktualnego stanu pomnika i nowe ustalenia naukowe na temat jego wartości.

Zyskać na czasie. To jedyny, doraźny cel tej błazenady. Ale, niestety, nie jej koniec. Były jeszcze „konsultacje”, ale ich cudowne dziecko nie doczekało narodzin, ponieważ Wojewódzki Konserwator Zabytków, podobnie jak minister Gliński, w maliny wpuścić się nie dał i zgody na konserwację pomnika symbolami Ukrainy nie wydał.

Co ucieczki prezydenta przed złożeniem wniosku o relokację pomnika nie kończy, bo zapłacił z miejskiej bida-kasy za przeprowadzenie ankiety, w której znalazło się wymyślone przez ratuszowych geniuszy pytanie o „uczytelnienie” pomnika. „Uczytelnić” pomnik przez odczytelnienie ankiety. Wilson Churchill mawiał w takich okolicznościach, że wierzy tylko tej statystyce, którą sam sfałszował. A to dopiero początek, bo przed nami przecież jeszcze zapowiadane konsultacje. No i ewentualnie zmiana nazwy pomnika. Już druga. Ta obecna, oficjalnie używana i nie wiadomo skąd wzięta, mówi o „wyzwoleniu”. Pierwotna gloryfikowała „wdzięczność”, a teraz – jak sugeruje prezydent – ma być „o wojnie i krzywdzie”. A później się zobaczy...

Problem w tym, że w piśmie do ministra Glińskiego prezydent zaprzecza sensowi zarówno ankiety jak i konsultacji, bo i tak wie, że „pomnik w wymiarze ideowym i moralnym jest bardzo negatywnie oceniany przez mieszkańców Olsztyna oraz Warmii i Mazur”.

To wszystko, nazywając rzeczy po imieniu, można nazwać mało wyrafinowanym, do bólu czytelnym krętactwem. Ale jest coś jeszcze w poczynaniach prezydenta Grzymowicza, coś być może bardziej niepokojącego. Mam na myśli historię z banerami zawieszonymi przez Wojtka Kozioła. Za sprawą tego samego prezydenta, w roku 2018 r. Wojtek stanął przed sądem z oskarżenia o zawieszenie banera bez posiadanej zgody. Sąd Okręgowy w Olsztynie go uniewinnił. 2 marca podczas konferencji prasowej prezydent zadeklarował, że tym razem, w obliczu nowych okoliczności, takich kroków podejmował nie będzie. Złożył jednocześnie obietnicę, że banery nie zostaną zdjęte.

Jednak maniera dość swobodnego traktowania własnych deklaracji dała znać o sobie i tutaj. Po zawieszeniu na prawym pylonie banera z sierpem i młotem, „zetką” i swastyką, pod osłoną ciemności nie tylko on został zdjęty, ale również ten z krasnoarmiejcem i Ukrainką. Dwóch zawiadomień, które zostały następnie złożone do prokuratury przeciwko Wojtkowi nie potrafię inaczej nazwać jak aktem represji. Wolę to, niż dać wiarę, że prezydent nie dostrzegł różnicy pomiędzy użyciem symboli totalitarnych, a kontekstem w jakim zostały zastosowane, bo wtedy musiałbym go nazwać durniem.

W tym przypadku prokuratura, z uwagi na brak znamion czynu zabronionego, odmówiła wszczęcia śledztwa. W drugim może być inaczej, bo narzędziem represji jest, jak cztery lata temu, zawiadomienie o braku zezwolenia na powieszenie instalacji na pomniku. Jako narzędzia w obu sprawach prezydent użył Zarządu Dróg, Zieleni i Transportu. Zatem szef tej instytucji będzie musiał wyjaśnić, skąd to sprzeczne z wolą prezydenta działanie. Ale to nie wszystko. Może także się dowiemy dlaczego, pomimo braku zezwolenia, ciągle wisi baner Solidarni z Ukrainą. Tylko kto wyjaśni, dlaczego prezydent znów się w to pakuje?

Dzisiaj na Pomniku Wdzięczności Armii Czerwonej jest pełno graffiti z treściami, których łatwo się domyśleć. Ale to za mało, aby na podstawie ustawy o ochronie zabytków wykreślić go z rejestru. Może dlatego, choć to ich obowiązek, ZDZiT nic z tym nie robi? Może czeka na więcej? Jeżeli prezydent Grzymowicz chce, żeby jego niezłomną walkę o wykreślenie pomnika z rejestru zabytków traktować serio, to jedynym sposobem jest potraktowanie go jak muru berlińskiego. Łatwo nie będzie, ale skoro prezydent uważa, że nie można inaczej, że trudniej jest złożyć wniosek o relokację, to może należy prezydentowi pomóc?

Nie tylko ja zadaję sobie pytanie, dlaczego sprawy z pomnikiem zaszły tak daleko. Ile prezydent wojewódzkiego miasta, trzy dekady od odzyskania niepodległości, na dodatek w obliczu toczącej się wojny na Ukrainie, może poświęcić dla ratowania post sowieckiego pomnika, którego przekaz ideowy – jak sam podkreśla w liście do ministra Glińskiego – nabiera innego znaczenia, gloryfikującego Armię Czerwoną, której spadkobiercą poczuwa się obecna, agresywna armia Federacji Rosyjskiej.

W imię czego wkręcił się w spiralę czytelnych aż do bólu kłamstw, krętactw i wybiegów?

Nie można wykluczyć, że to wszystko z powodu skrajnej niechęci do PiS-u, którą od pewnego czasu okazuje przy każdej okazji. Może uznał, że minister z tej partii nie będzie mu dyktował co ma robić? Że rozegra to na własnych warunkach? Nie można tego wykluczyć, ale jeśli tak jest w istocie, to sięgnęliśmy poziomu, że już tylko słychać pukanie od spodu.

Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Pukanie od spodu (Bachmura o krętactwach prezydenta Grzymowicza)

Komentarz (27)

Pomnik „wyzwolenia” Ukrainy

Szczegóły
Opublikowano: czwartek, 31 marzec 2022 08:56
Bogdan Bachmura

10 marca 2022 r. Piętnasty dzień wojny na Ukrainie. W olsztyńskim ratuszu trwa nadzwyczajna sesja Rady Miasta. Radni rządzącej koalicji (klub radnych Czesława Małkowskiego wstrzymał się od głosu) z nienawiści do Pomnika Wdzięczności Armii Radzieckiej odrzucają projekt jego relokacji. Kilka dni wcześniej Stowarzyszenie „Święta Warmia” i Pro Patria apelują do prezydenta Piotra Grzymowicza o złożenie wniosku do ministra Piotra Glińskiego o wykreślenie pomnika z rejestru zabytków (po autokorekcie jest to apel o wniosek do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków o jego relokację). Wojtek Kozioł powtórnie wiesza na „szubienicach” instalację z krasnoarmiejcem, a na jednym z pylonów baner z napisem „Solidarni z Ukrainą”. W tym samym czasie prezydent Grzymowicz zwołuje konferencję prasową na której zapowiada natychmiastowe złożenie stosownego wniosku. Zapewnia, że tym razem nikt ze strony Ratusza instalacji nie będzie zdejmował, ani podejmował kroków prawnych wobec jej autora. Oznacza to, że trwający od lat przy swoim główny hamulcowy przeniesienia pomnika zmienił zdanie.

Nie wiadomo jak i dlaczego Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej zyskał nazwę Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Jest jak stojący w centrum miasta gorący kartofel. Nie do ruszenia, odkąd do czerwoności podgrzał go w 1993 r. wpisem do rejestru zabytków ówczesny Wojewódzki Konserwator. Zamiast stygnąć, w miarę upływu lat temperatura wokół ‚szubienic” systematycznie rosła. Powyższe, krótkie kalendarium ostatnich wydarzeń to tylko wisienka na torcie tego, co wydarzyło się w tej sprawie w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
W 2010 r. koalicja 7 stowarzyszeń regionalnych, olsztyńskiej Solidarności, historyków oraz osób z solidarnościowej opozycji podpisało się pod listem otwartym do prezydenta Piotra Grzymowicza i przewodniczącego Rady Miasta Zbigniewa Dąbkowskiego.

Zawarta w nim propozycja utworzenia wokół pomnika „muzeum miejsca” była dla części sygnatariuszy rozwiązaniem pożądanym i docelowym, dla innych trudnym i przejściowym kompromisem. Połączyło nas przeświadczenie, że najgorszym wyjściem jest pozostawienie symbolu sowieckiego panowania samemu sobie. Jednocześnie za wygraną nie dawały osoby i środowiska dla których jedynym, możliwym rozwiązaniem było zburzenie lub przeniesienie pomnika.

Aż do wojny na Ukrainie. Pomoc walczącemu państwu i jego mieszkańcom stała się dla Polaków sprawą narodową. Wszystko co rosyjskie, co mogło kojarzyć się z rosyjskim agresorem, znalazło się na celowniku nie tylko Polaków, ale całego zachodniego świata. Pomnik, na którym do tej pory skupiały się historyczne porachunki z sowieckim „wyzwoleniem”, nagle stał się symbolem kolejnego „wyzwolenia”, tym razem Ukrainy. W podobnej jak w Olsztynie i okolicznych miastach scenerii: gwałtów, mordów, kradzieży i podpaleń. Tamte akty barbarzyństwa często tłumaczyliśmy odwetem za piekło, jakie Niemcy zgotowali Rosjanom. Czemu przypisać podobne okoliczności „wyzwalania” Ukrainy? Może uporczywemu brakowi zrozumienia „braci Ukraińców” dla traumy jaką przeżywa przywódca Rosjan z powodu upadku Związku Radzieckiego - „największej tragedii XX wieku”?

Oczywiście z ideą „szubienic” jako miejscem historycznej refleksji nie każdemu łatwo się rozstać. Nowym, wojennym okolicznościom postanowił nie kłaniać się prof. Robert Traba. Od dawna zwolennik stworzenia unikalnej przestrzeni otwartego muzeum, które pozwoliłoby opowiedzieć i zrozumieć dramatyczną historię Olsztyna i regionu. Traba wystosował opublikowany na łamach „Gazety Wyborczej” list do prezydenta Olsztyna. Apeluje w nim o porzucenie emocji i powrót do szeregów obrońców pomnika. Do idei „dialogowania” w jego otoczeniu, czyli tam, gdzie niewzruszenie, bez względu na okoliczności, stoi sam Traba. Swoją postawę nazywa racjonalną.

Zainteresowanych czytelników odsyłam na portal Debaty, gdzie polemizowałem z prof. Trabą. Tutaj pragnę jedynie dodać, że moja wyobraźnia, oswojona przez ostatnich kilkanaście lat z ideą muzeum miejsca, takiej perspektywy po wydarzeniach ostatnich kilku tygodni po prostu nie ogarnia. To nie kwestia emocji, ale realnej zmiany społecznej percepcji tego pomnika. To już nie tylko świadek historii, ale prefiguracja tego, co dzieje się na Ukrainie. Sowiecki żołnierz stoi w rosyjskim mundurze, a sierp i młot powrócił z misją świeckiego zbawienia społeczeństwa i człowieka. Historia „szubienic” jako symbolicznej pieczęci sowieckiego panowania zatoczyła koło. Teraz to także pomnik „wyzwolenia” Ukrainy. Parafrazując Leca: dawne wykrzykniki przypominają dziś rakiety. Można w ich zasięgu „dialogować”. Jak „Struś, który wsadził głowę w piasek klepsydry”.

Stojący w Tczewie Pomnik Armii Czerwonej został oklejony taśmą z listem przewozowym zaadresowanym do prezydenta Rosji. Pytanie, na jaki adres zostanie wystawiony list przewozowy na „szubienice”? Minister Piotr Gliński, jako fundator całej operacji, proponuje skład podobnych artefaktów w Rudzie Śląskiej. Z Ratusza, uporczywie, wraca pomysł lokalizacji na olsztyńskim cmentarzu żołnierzy radzieckich. Może z tęsknoty. Przecież można w każdej chwili zajrzeć… Innych argumentów nie znajduję. Tych przeciwko jest natomiast wiele. Przede wszystkim nowa lokalizacja nie może nadal podkreślać symbolicznej wymowy pomnika. A cmentarz o którym mowa temu właśnie służy. Poza tym urbanistycznie jest to teren zbyt mały na posadowienie tak wielkiego monumentu (dlatego Tomasz Głażewski, wtedy p.o. prezydenta Olsztyna, proponował przeniesienie na cmentarz samych pylonów!). Kolejny argument, to nie rozpoznana struktura pochówków. Żołnierze radzieccy byli bowiem chowani na istniejącym już wczesniej, niemieckim cmentarzu wojennym, na którym chowano także osoby cywilne. Istnieje zatem duże prawdopodobieństwo powtórki sytuacji z cmentarza ewangelickiego przy ul. Partyzantów.

Co zatem pozostaje? Najlepszym moim zdaniem rozwiązaniem, ze względu na uznanie dla dorobku artystycznego Xawerego Dunikowskiego i dzieła, które większość specjalistów uważa za wybitne, jest przeniesienie pomnika do Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie.

Tam jest jego miejsce. Bo Dunikowski to postać niezmiernie intrygująca i ciekawa. Jego życie i historia powstania pomnika tworzą spójną całość. Pisaliśmy o tym obszernie na łamach „Debaty”. Królikarnia to jedyne miejsce, gdzie można to pokazać i zrozumieć.
Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Pomnik „wyzwolenia” Ukrainy

Komentarz (15)

Kim Pan jest, Panie prezydencie?

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 26 marzec 2022 12:19
Bogdan Bachmura

Prezydent Piotr Grzymowicz niewątpliwie zasługuje na miano pierwszego, tytularnego obrońcy Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej. Im bardziej temperatura wokół niego gęstniała, tym Grzymowicz lepiej się w tej roli sprawdzał. W sprawie składania jakichkolwiek wniosków do konserwatora zabytków nie pozostawiał żadnych złudzeń. Receptą na ich podtrzymanie była społeczna inicjatywa „muzeum miejsca”. Zawsze słuszna, niezmiennie chwalona, i do dzisiaj tak samo teoretyczna jak na początku, czyli 15 lat temu.

Strażnik pomnika „pękł” dopiero w obliczu wojny na Ukrainie. Na konferencji prasowej 2 marca stawia sprawę pryncypialnie: w takich okolicznościach pomnik stać nie może. Zapowiada złożenie wniosku do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego o wykreślenie z rejestru zabytków. I konsultacje społeczne w sprawie miejsca relokacji. Potwierdza to na facebooku: podjąłem decyzję o zdjęciu ochrony konserwatorskiej , co pozwoli na jego relokację. I kolejny raz w odpowiedzi na pytanie radnego Radosława Nojmana.

Wątpliwości pojawiły się po zagajeniu przez prezydenta środowych konsultacji (23 marca). Na moje pytanie o cel spotkania, okazało się, że zarówno o tym „gdzie”, jak i o tym „czy” pomnik ma być przeniesiony.

Wśród zaproszonych gości dominowała koalicja architektów i historyków. I o tych dwóch perspektywach głównie rozmawiano: jak wielkim dziełem sztuki są „szubienice”, oraz jak dobrym i pożądanym rozwiązaniem jest „muzeum miejsca”. Trzy godziny zbiorowej schizofrenii. Spektakl zatrzymany w przedwojennym czasie. Jakby nic się ostatnio nie wydarzyło. Żadnej wojny, odnowicielskich ślubów Putina ze Związkiem Radzieckim i „wyzwalania” Ukrainy. Na moje, kilka razy ponawiane pytanie: gdzie Państwo byliście od 2007 r. kiedy po raz pierwszy wyszliśmy z inicjatywą „muzeum miejsca”, odpowiadała mi głucha cisza.

Owszem, przyznawano się do grzechu zaniechania, natomiast prezydent przyznał mi rację, gdy obarczyłem go winą za patową sytuację, w której się znaleźliśmy. Tylko co z tego wynika?

Podczas konsultacji prezydent dwukrotnie zadeklarował, że jest za relokacją pomnika. Ale jak tonący brzytwy chwytał się podsuniętego przez architekta Radosława Guzowskiego pomysłu opakowania pylonów żółto-niebieską folią. W wieczornym komunikacie do Polskiej Agencji Prasowej już z tego zrezygnował. Teraz wokół pomnika ma być jedynie słuszna, bo urzędowa instalacja.

Jest oczywiste, że prezydent Grzymowicz postanowił grać na przeczekanie. Relokacja, owszem, może będzie, ale nie teraz. I nie pod dyktando ministra z PiS. Jeszcze nie czas na przerzucenie zwrotnicy, ale właściwe konsultacje już się odbyły. Jak, nie przymierzając, w putinowskich scenariuszach „demokracji sterowanej”.

Jeśli to porównanie wydaje się zbyt grube, to bynajmniej nie w kontekście tego, co wydarzyło się jeszcze tego samego dnia wieczorem.
Oto w opublikowanym oświadczeniu prezydent miasta deklaruje, że "ochrona konserwatorska pomnika nakłada na prezydenta obowiązek dbania o jego przekaz ideowy i wizerunkowy".

Nie wiem, kto to prezydentowi napisał, ważne, kto się pod tym podpisał. Ale najważniejsze, że wreszcie wiemy, na czym stoimy. Wiemy, skąd te wszystkie kłamstwa i kluczenie. Skąd zmarnowany na bezproduktywne ględzenie czas. Skąd ciąganie po sądach Wojtka Kozioła i Władka Kałudzińskiego i ostatnie zdjęcie banerów (nie rozumiem tylko, dlaczego wciąż wisi zaburzający właściwy przekaz ideowy baner „Solidarni z Ukrainą”?).

I wreszcie kłamstwo dotyczące niewiedzy na temat korespondencji z Generalnym Konserwatorem Zabytków dotyczącej możliwości relokacji pomnika bez wykreślania z rejestru zabytków, co jednoznacznie wykazał Adam Socha na łamach ostatniej „Debaty”.

Rzadko używam tak mocnych słów, ale uważam, że sytuacja na to zasługuje. Można podziwiać kunszt rzeźby Xawerego Dunikowskiego, ale trudno dyskutować z ideowo-totalitarnym przekazem jego dzieła. On jest jednoznaczny i z góry zamierzony. Można upierać się przy historyczności tego przekazu, ale deklarować się jako obrońca przekazu ideowego? Także można. Ale takie deklaracje mają swoje konsekwencje. Uprawniają do pytania: kim Pan jest, Panie prezydencie!?

Złożona przez prezydenta deklaracja wyjaśnia cały ten wieloletni chocholi taniec wokół projektu „muzeum miejsca”. Zamierzeniem tego projektu była przecież nie tylko dyskusja nad lokalną historią, ale też neutralizacja ideowej symboliki „szubienic”. Pisaliśmy o tym wyraźnie i jednoznacznie. Tylko jak z tym wszystkim miał sobie poradzić obrońca ideowego i wizerunkowego przekazu? Jak zdzierżyć krasnoarmiejca duszącego ukraińską kobietę? O pylonie z sierpem i młotem, „zetką” i swastyką nie wspominając. Można dyskutować z wyrazistością tego przekazu. Ale nie dlatego go zdjęto, tylko z powodu swastyki.

Trzeba mieć skrajnie złą wolę, żeby nie dostrzegać kontekstu i spójnego przesłania dotyczącego umieszczenia tych trzech symboli. Do ideałów Związku Radzieckiego wprost nawiązuje Putin, „zetkę” malują na swoich czołgach i wozach pancernych rosyjscy żołnierze, a o rosyjskich „nazistowskich metodach” mówią publicznie politycy i komentatorzy. Podobnie jest z sierpem i młotem wyrzeźbionym przez Dunikowskiego na prawym pylonie. Raził wiele osób, ale o jego dopuszczalności decydował kontekst, czyli to, że jest częścią trzymanego przez żołnierza sztandaru. Gdyby został zaprojektowany jako oddzielny symbol sowieckiego totalitaryzmu, sprawa wyglądałaby inaczej. Na podobnych zasadach działają grupy rekonstrukcyjne, czy kręcone są filmy (starsi mieszkańcy Olsztyna do dzisiaj wspominają wygląd olsztyńskiej Starówki podczas kręcenia odcinka „Stawki Większej niż Życie”) Więc czego tu nie rozumieć?

Powyższą interpretację postępowania prezydenta Grzymowicza, wobec treści jego oświadczenia, uważam za w pełni uprawnioną. Czasu poświęconego na publikacje, dyskusje z prezydentem i spotkania nie uważam za stracony. Zwłaszcza jeśli chodzi o popularyzację wiedzy o pomniku, jego autorze i okolicznościach powstania. Ale ten sposób na działanie w sprawie „szubienic” uważam za rozdział zamknięty. Mam także nadzieję na refleksję u osób, które podczas konsultacji w ratuszu nadal były przywiązane do tego pomysłu.

Słyszę głosy, że oświadczenie prezydenta Grzymowicza było niefortunną wpadką wynikającą z tego, że podobne „klimaty” nie są mocną stroną włodarza naszego miasta. Nie wykluczam takiej możliwości. Ale w kontekście długiego ciągu zdarzeń, które pokrótce przedstawiłem, oświadczenie wygląda jak całkiem prawdziwa wisienka na torcie.

Tak czy owak, sposób na wyjście z tej niefortunnej sytuacji i choćby częściowego wymazania wymowy oświadczenia jest tylko jeden: natychmiastowa realizacja jasno wyrażonej przez prezydenta deklaracji o złożeniu do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków wniosku o relokację pomnika. Bez gorączkowego wymyślania coraz to nowych pomysłów służących graniu na zwłokę. Apelowałem o to do prezydenta podczas i po zakończeniu konsultacji. I apeluję powtórnie!

Poglądy zaproszonych przez prezydenta na konsultacje osób nie wyczerpują spektrum tego, co ludzie i organizacje myślą na temat dalszych losów Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej. Nie jest to wezwanie do dalszych konsultacji, ale przypomnienie, że atmosfera wokół pomnika, wywołana wojną na Ukrainie, zgęstniała na tyle, że czas na przecięcie tego gordyjskiego węzła. O tym także powiedziałem podczas spotkania.

Na koniec kwestia miejsca relokacji pomnika. Sam ją wywołałem, bo nie zanosiło się na podjęcie tego tematu. Tu jednak kontrowersji nie było. Z moją argumentacją przeciwko wszelkim cmentarzom nikt nie polemizował. Po wcześniejszej kwerendzie u źródła raczej odpadła możliwość przeniesienia pomnika do Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Warszawie (osobiście uważałem ten pomysł za najlepszy). Pozostaje (zgodnie z sugestią ministra Glińskiego) Ruda Śląska lub Kozłówka. Piszę to z nadzieją, że konsultacji w tej sprawie nie będzie.
Bogdan Bachmura

Czytaj więcej: Kim Pan jest, Panie prezydencie?

Komentarz (49)

Strażnik, który abdykował (słowo w obronie kard. Gulbinowicza)

Szczegóły
Opublikowano: sobota, 19 marzec 2022 19:17
Bogdan Bachmura

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie pan Jakub Kowalski artykułem „Czarne Owce” (Plus-Minus 41 (1490). I wizyta na grobie kardynała Henryka Gulbinowicza w dzień Wszystkich Świętych, na cmentarzu komunalnym w Olsztynie, na Świętej Warmii, gdzie został anonimowo pochowany w grobie rodzinnym obok matki i ojca.

Jakub Kowalski zajął się sprawą upadłych autorytetów polskiego Kościoła i losem ich zawiedzionych owieczek. Problem ilustrują historie ojca Macieja Zięby, Jeana Vaniera, twórcy wspólnot religijnych Arka oraz Wiara i Życie, prof. Tomasza Węcławskiego, Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia. Przypadki skrajnie różne, o różnym ciężarze gatunkowym, których jedynym wspólnym mianownikiem jest „grono zawiedzionych uczniów”. Nie zamierzam wprost odnosić się do tekstu Jakuba Kowalskiego, zwłaszcza że przytoczone przez niego słowa Chrystusa z Ewangelii św. Mateusza: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”, to nie tylko pociecha, ale jasna wskazówka dla tych, którzy z autorytetów próbują czynić idoli.

Na liście „czarnych owiec” Jakuba Kowalskiego nie znalazł się kard. Henryk Gulbinowicz. Bo choć listę zawiedzionych można tu ciągnąć w nieskończoność, to o wiele ważniejsze wydaje się pytanie, kto zawiódł.

Na pozór odpowiedź wydaje się prosta. W komunikacie nuncjatury czytamy, że watykańskie śledztwo dotyczyło „wysuwanych pod adresem kardynała oskarżeń oraz innych zarzutów dotyczących przeszłości”. Włoski dziennik „L'Osservatore Romano” doprecyzował, że chodziło o czyny homoseksualne i współpracę z SB. Problem w tym, że jedyne znane oskarżenie wobec kard. Gulbinowicza pochodzi od Karola Chuma (prawdziwe nazwisko Przemysław Kowalczyk), zdeklarowanego homoseksualisty, który miał być raz molestowany przez Kardynała w 1990 r. jako 16 letni uczeń legnickiego seminarium, z którego następnie uciekł. Dalsze losy Chuma to ciąg kryminalnych zdarzeń. Wielokrotnie skazywany za oszustwa, wyłudzenia, kradzieże. W 2013 roku skazany za posiadanie materiałów pornograficznych z dziećmi poniżej 15 lat. To wszystko co my, zwykli członkowie Kościoła, uprawnieni do własnego osądu postępowania Kardynała, wiemy na temat homoseksualnego wątku wysuwanych pod jego adresem oskarżeń.

Sprawy trwających od 1969 do 1985 roku spotkań kardynała Gulbinowicza z wysokimi rangą funkcjonariuszami Departamentu IV MSW nie da się przedstawić w tak krótkich słowach. Dość powiedzieć, że pomimo tak długiego czasu SB nigdy nie traktowała rektora seminarium, biskupa, a następnie kardynała, jak tajnego współpracownika i jako taki nie został nigdy zarejestrowany. W tym samym czasie, z powodu swojego zaangażowania w poparcie opozycji, był intensywnie inwigilowany i rozpracowywany. Mówiąc najkrócej, podstawowym celem „gry” jaką prowadził świadomie, choć z inicjatywy SB, kardynał Gulbinowicz, była kwestia budownictwa sakralnego, a więc pozwolenia na budowę kościołów i kaplic. Można przypuszczać, że chodziło także o maskowanie działalności Kardynała związanej z ewangelizacją terenów za wschodnią granicą.

Celem rozmów z Kardynałem, zgodnie z wytycznymi Departamentu IV MSW, miała być „lojalizacja” biskupów i duchowieństwa, tak, by osiągnąć neutralizację polityczną Kościoła oraz „zepchnięcie go z pozycji opozycji wobec socjalizmu”. Wielokrotnie składane podczas rozmów przez Kardynała deklaracje lojalności wobec państwa polskiego mogłyby świadczyć, że zamiar się powiódł. Lecz jak to widzieli sami zainteresowani, można przeczytać w charakterystyce z 1988 r. opracowanej w MSW: „(…) należy do grona przedstawicieli hierarchii, którzy opowiadają się za utrzymaniem sztywnej linii politycznej wobec państwa. W tej mierze przyłącza się do krytycznej opinii o polityce obecnego prymasa. W kontaktach z władzami stara się osiągnąć korzyści dla Kościoła i diecezji. Część jego wystąpień publicznych zawiera negatywne oceny społeczno-polityczne. (…) Aktualnie kierując komisją episkopatu do spraw Duszpasterstwa Ludzi Pracy, dopuszcza w działalności tych duszpasterstw do uzewnętrznienia zaangażowań pozareligijnych, stanowiących kontynuację idei b. Solidarności”.

Oczywiście ryzyko prowadzenia takiej samodzielnej gry z aparatem bezpieczeństwa było ogromne, a rezultaty dla ulegających takiej pokusie często opłakane. Nie wiadomo także, czy o spotkaniach był informowany prymas Stefan Wyszyński. Jednak nic bardziej fałszywie nie może zabrzmieć, jak zastosowany wobec Kardynała ostracyzm i dotkliwe kary ze strony Kościoła, tego samego, który lustrację swoich kapłanów zamiótł pod dywan.

Nie ulega wątpliwości, że należne ze strony katolików zaufanie dla Stolicy Apostolskiej, ich wiara w istnienie mocnych dowodów, adekwatnych do nałożonych kar, zostało wystawione na ciężką próbę. Nic dziwnego, że byli działacze wrocławskiej Solidarności, na czele z tymi, którzy powierzyli kardynałowi 80 milionów, podpisali list w jego obronie. - Kościół musi być wzorem uczciwości osądu i transparentności dla wydawanych wyroków i w tym duchu rodzi się wielka potrzeba tej przejrzystości wobec dokonanego osądu osoby długoletniego pasterza archidiecezji wrocławskiej – mówi ks. Andrzej Dziełak, wieloletni współpracownik ks. Aleksandra Zienkiewicza, legendarnego duszpasterza akademickiego, a także osobisty sekretarz kard. Gulbinowicza.

Pokolenie Solidarności, do którego sam się zaliczam, zostało odarte z wielu, zbyt wielu pewników i pozbawione tak wielu autorytetów, że trudno przejść do porządku nad przypadkiem, który budzi tak wiele wątpliwości.

Oba wątki, współpracy z bezpieką i molestowania, są tak materialnie wątłe, że moim zdaniem nie przypadkowo je zespolono. Miały się wzajemnie wzmacniać, choć służyć różnym celom. Zarzut współpracy z bezpieką sprawia wrażenie zasłony dymnej, która miała zamknąć usta ewentualnym obrońcom dobrego imienia kardynała w Polsce, zwłaszcza z kręgów dawnej opozycji. I w dużej mierze to się udało.

Przepis na katastrofę

Gdy rozmawiamy o autorytetach, a raczej o ich zupełnym zaniku w sferze publicznej, to dotykamy kwestii fundamentalnej dla źródeł naszej cywilizacji i jej dzisiejszego obrazu. Potwierdzeniem tej diagnozy są mocne słowa red. Bogusława Chraboty, który we wstępniaku do tego samego numeru Plusa-Minusa tak puentuje problem: „Taki jest już nasz świat. Popękany i nie do sklejenia. Trzeba nauczyć się w nim żyć. Tylko czy jest po co? Czy w ogóle warto?"

Gorycz jaka płynie z tych ostatnich pytań nie jest odosobniona. Chaos i brak stałych punktów oparcia powoduje, że wiele osób z pokolenia Solidarności mówi dzisiaj o braku zrozumienia i więzi z obecnym światem. Politycznym celem do którego siłą rzeczy zmierzał opór wobec komunistycznej władzy w naturalny sposób była zachodnia demokracja. Ale symbolika Solidarności odwoływała się do fundamentu opartego na nierozłącznej trójcy religii, autorytetu i tradycji. Filarach potęgi starożytnego Rzymu, których uznanie i nadanie im nowej chrześcijańskiej treści pozwoliło Kościołowi na zbudowanie na gruzach upadającego cesarstwa systemu o niezwykłej trwałości.

Ilu z nas zdawało sobie w 1989 r. sprawę, że witając się z liberalną demokracją stajemy w rozkroku, którego nie da się utrzymać? Że w „lepszym świecie” autorytet ma status z góry podejrzany, a każda próba jego zaistnienia będzie tropiona z całą zajadłością? Śmiem twierdzić, że nieliczni, a i dzisiaj grono tych, do których to dotarło, którzy przestali żyć złudzeniami, nie jest przesadnie rozległe.

Według Theodora Mommsena autorytet jest „czymś więcej niż poradą i mniej niż rozkazem; jest to porada, której nie można zignorować bez obaw”. Tak rozumiany autorytet, wobec którego nie można przejść obojętnie, niezbędny jest, zdaniem Mommsena, ludowi, którego „wola i uczynki-tak jak wola i postępki dzieci-są narażone na błędy i omyłki”. Problem w tym, że współczesny, demokratyczny lud, wyzwolił się od potrzeby autorytetu. Sam dla siebie jest kapłanem i profesorem etyki. Proces powolnego przebóstwienia człowieka i kształtowania jego obecnego, demokratycznego oblicza, rozpoczęło zakwestionowanie przez Lutra autorytetu Kościoła i odwołanie się do nieskrępowanego osądu jednostki w sprawach wiary. Dzisiaj wszelki autorytet, z jego poradami i głoszonymi zasadami, to dla niego irytujące, ograniczające wolność obciążenie.

Nadzieja, że w 1989 r. złapaliśmy Pana Boga za nogi skutecznie oddzielała nas od tego, co zostawiliśmy za sobą. Dziś niektóre skojarzenia powracają z zadziwiającą natarczywością. Na przykład gdy jeden z bohaterów często emitowanego filmu „Dom”, którego akcja toczy się za „demokracji ludowej”, mówi: „Miarą naszych czasów jest wysokość cokołu na jaki wdrapał się cham, któremu wydaje się, że jest pomnikiem”. Na progu III RP myśleliśmy, że z tym koniec, że teraz będzie inaczej. No i jest. Bo tamten cham miał świadomość, że stoi na cokole siłą władzy, a nie własnych przymiotów. Ale nie miał łatwo, bo rzeczywistość szybko weryfikowała jego prawdziwe oblicze. Z chamem obecnym jest dokładnie odwrotnie. On nie potrzebuje nobilitacji władzy, bo pomnik wystawił sobie sam i zazdrośnie go w sobie pielęgnuje. Dyskomfortu wychodzenia na agorę praktykować nie musi, bo piewcy demokracji bezpośredniej zapewnili mu komfort wirtualnej anonimowości.

Zatem albo znaleźliśmy receptę na „nowy wspaniały świat”, zdolny funkcjonować na nowych warunkach, bez ciężaru autorytetu, tradycji i religii, bez potrzeby uzasadniania samego siebie, albo to przepis na katastrofę w pięknych okolicznościach konsumpcji i cyfrowej lekkości bytu.

Kto naprawdę zdradził?

Bezradność wobec masowego odrzucenia potrzeby obecności autorytetu czy religijności jest dojmująca, ale wytłumaczalna w kategoriach logiki systemu w jakim żyjemy. Rzymski autorytet Senatu, zastąpiony autorytetem Kościoła, nie znalazł w liberalnej demokracji systemowej ciągłości.

Echem rzymskiego Senatu miały być wybierane w wyborach powszechnych „izby rozsądku”, ale stały się odbiciem woli partii politycznych, abo w ogóle z nich zrezygnowano.

Dla trwałej obecności autorytetów w życiu publicznym niezbędna jest budząca respekt i szacunek społeczna i polityczna hierarchia. Ustroje ludowładcze z natury takiej struktury nie tolerują. Stąd, pomimo formalnego oddzielenia państwa od Kościoła, nieustająca presja na jego demokratyzację.

Ten atak, to potwierdzenie szczególnej wartości Kościoła jako struktury hierarchicznej, przechowującej depozyt religii, autorytetu i tradycji.
Problem w tym, że przenikanie do Kościoła aksjologicznej substancji współczesnego świata wpływa nie tylko na jego odbiór zewnętrzny, ale także na sposób postrzegania samego siebie. I właśnie ta, szczególnie niepokojąca, wewnętrzna ewolucja, dała o sobie znać w sprawie kardynała Henryka Gulbinowicza.

O Kardynale trudno powiedzieć, że to autorytet, który zdradził. Z prostego powodu: o sposobie w jaki miałby tego dokonać nic pewnego nie wiemy. Mamy zaufać, że były podstawy do takiego postępowania, oraz powody do obłożenia jego szczegółów tajemnicą. Pewne natomiast jest tylko to, że jego autorytet został zniszczony z poruszającą konsekwencją. Tak daleko idącą, że dokonano tego w czasie, kiedy już z przyczyn zdrowotnych nie mógł się bronić. co nie tylko z powodów moralnych, ale także prawno-kanonicznych budzi poważne wątpliwości.
I to w tej sprawie najbardziej niepokoi. To czyni ją wyjątkową. Drogowskazy nie muszą podążać za własnym wskazaniem, ale ci, którzy je stawiają, zawodzić nie mogą. Gdy Kościół abdykuje z roli strażnika autorytetu, porzuca rolę jego naturalnego obrońcy i staje się jego prześladowcą, to kruszą się ostatnie fundamenty wiary w sens tego świata.

Kierunek w jakim poszła nasza cywilizacja spowodował zmianę znaczenia, albo wręcz zanik wielu, fundamentalnych niegdyś pojęć. Choćby słowo honor. Kiedyś żywy wzorzec godności własnej i właściwego sposobu postępowania, dzisiaj to pojęciowy relikt, z którym nie wiadomo co zrobić. Od czasu do czasu przywoływany, głównie w sensie historycznym, ale bez praktycznego zastosowania. Podobny proces dotyczy autorytetu. Tęsknoty za nim nie da się do końca wyeliminować, więc zastąpiono ją ad hoc kreowanymi „autorytetami” celebrycko-kulturowego świata masowej rozrywki.

Kościół, dzięki zachowaniu ciągłości Tradycji, to być może ostatni depozytariusz właściwego rozumienia, ale przede wszystkim ciągle żywego istnienia autorytetu w świecie. Dlatego bardzo chciałbym, aby tak pozostało.

Bogdan Bachmura

Tekst ukazał się  w "Plusie Minusie" "Rz"  11 marca.

Czytaj więcej: Strażnik, który abdykował (słowo w obronie kard. Gulbinowicza)

Komentarz (30)

Granice racjonalizmu (Bachmura odpowiada Trabie)

Szczegóły
Opublikowano: piątek, 11 marzec 2022 10:58
Bogdan Bachmura

Nie wiem dlaczego prezydent Piotr Grzymowicz zmienił zdanie na temat „szubienic”. Czy pod wpływem emocji wywołanych wojną na Ukrainie, czy może z powodów czysto koniunkturalnych. Prof. Robert Traba natomiast zdiagnozował, że zadecydowało to pierwsze. Stąd jego apel do prezydenta, aby ochłonął i wrócił do szeregu obrońców pomnika, czyli tam, gdzie niewzruszenie, bez względu na okoliczności, stoi sam Traba.

W swoim liście do prezydenta Olsztyna nazywa taką postawę racjonalną. Do refleksji ma pobudzić prezydenta kolejny raz przytaczany przez prof. Trabę fragment listu prof. Jerzego Jedlickiego, historyka idei, który Jedlicki wysłał do prezesa IPN w 2016 r.

Zastanawia mnie kanoniczne przywiązanie profesora do tych zadziwiających w swojej naiwności poglądów. Czy nie zdaje Pan sobie sprawy - pisze Jedlicki - że gdyby nie ofensywa radziecka, to Niemcy najprawdopodobniej wygraliby wojnę i bylibyśmy do dzisiaj upodloną, niewolniczą prowincją hitlerowskiego Reichu? Czy nie wie Pan, że w tej wojnie Armia Czerwona poniosła największe, wprost niewyobrażalne straty w ludziach, w tym wiele na obszarze Polski? Czy zapomniał Pan, że w składzie tej armii szło i także płaciło daninę krwi Wojsko Polskie?

Pomijając fakt, że publicystyczne gdybanie nie wystawia dobrego świadectwa warsztatowi historyka, to na dodatek koronnym argumentem tych „mesjanistycznych” dywagacji jest wizja 80-letniego panowania Hitlera nad narodami Europy! Telleyrand proroczo ostrzegał Napoleona, że „Bagnetem można wszystko załatwić, ale do jednego się nie nadają – nie można na nich usiąść”. Wiadomo, jak taka próba skończyła się dla niosącego wolność narodom Europy Napoleona. Według szanownych profesorów miałby tego dokonać szaleniec, który kazał mordować nawet witających go z otwartymi rękami Ukraińców. A skoro już dajemy sobie przyzwolenie na puszczenie wodzy wyobraźni, to zajęcie Moskwy przez Hitlera byłoby dla Polski jak najbardziej pożądanym scenariuszem, ponieważ wyeliminowanie z gry Stalina, po nieuchronnej porażce Hitlera, uwolniłoby nas od cienia Jałty i jej fatalnych konsekwencji.

Tyle historia. Dzisiaj to, co wielu przywódców państw Zachodu uważało za aksjomaty w stosunkach z Rosją, na naszych oczach uległo zasadniczemu przewartościowaniu. To, co wydawało się do tej pory racjonalne, zostało zasadniczo zweryfikowane. Z deklaracji i czynów prezydenta Rosji jasno wynika, że na arenę dziejów próbuje wrócić jedna z dwóch, wrogich zachodniej tradycji, gnostycko - totalitarnych prób zbawienia społeczeństwa i człowieka. Zakończone w 1954 r. dzieło Xawerego Dunikowskiego, mające w nazwie wdzięczność, było przede wszystkim pieczęcią i symbolem marksistowskiej odmiany mesjanistycznego gnostycyzmu. Powrót tamtych demonów oznacza przełamanie historyczności „szubienic” i przywrócenie aktualności ich pierwotnej symbolice. Dodatkowego znaczenia nadaje jej Metropolita Moskiewski Cyryl, twierdząc, że „operacja wojskowa” nie ma charakteru fizycznego lecz metafizyczny.

Takim przekonaniem kierowało się Stowarzyszenie Święta Warmia, gdy wystosowaliśmy do prezydenta Piotra Grzymowicza apel o złożenie wniosku dotyczącego relokacji pomnika z przestrzeni publicznej Olsztyna. Wcześniej nasze pomysły były z ideą prof. Traby zbieżne, choć motywowane stanem prawnym pomnika i twardym stanowiskiem prezydenta.

W tamtej, patowej sytuacji, my również chcieliśmy być racjonalni. Dzisiaj nie wiem czemu ten racjonalizm miałby służyć. Bo jeśli „dialogowaniu”, to monument ku czci Armii Radzieckiej stał się ostatnim właściwym do tego miejscem.

Robert Traba sprzeciwia się „ideologicznemu formatowaniu historii w oparciu o dwa totalitaryzmy”. Taka deklaracja impregnuje na wszelkie argumenty dotyczące powrotu demonów, które jeszcze kilkanaście dni temu wydawały się zajęciem dla pasjonatów historii. Nadal więc proponuje „nie tylko ustawienie tablic, ale stworzenie unikalnej przestrzeni otwartego muzeum, które pozwoliłoby opowiedzieć i zrozumieć dramatyczną historię Olsztyna i regionu”.

Tylko, jak zrozumieć dramat II wojny światowej, a teraz charakter rosyjskiej inwazji na Ukrainę, jeśli nie poprzez historyczną rywalizację dwóch totalitarnych idei zbawienia społeczeństwa i człowieka?

Robert Traba postanowił nie zmieniać swojego punktu obserwacyjnego i nadal patrzeć na pomnik Dunikowskiego z perspektywy dialogu nad przeszłością. Nie przyjmować do wiadomości, że dynamika wydarzeń związana ze zmieniającą się na naszych oczach geopolityczną architekturą Europy wciągnęła w orbitę tych wydarzeń olsztyński pomnik. Nie tylko siłą emocji, ale realnością i aktualnością imperialnej ideologi oraz pamięci historycznej do której odwołuje się prezydent Rosji.

Traba takiego związku stara się nie dostrzegać. Jeśli to jest postawa racjonalna, to mamy skrajnie różne wyobrażenie o kryteriach, a przede wszystkim granicach zachowań racjonalnych.

Od kilkudziesięciu lat Olsztyn i cały region żyje w cieniu bliskości Rosji i jej militarnej potęgi. W zbiorowej wyobraźni istnieją obawy szybkiego zajęcia terenu, którego nie byłoby kim i czym bronić. To scenariusz o wiele bliższy rzeczywistości niż wizja nieskończonego panowania Hitlera nad Europą. Właśnie podano wiadomość z Ukrainy, że na wyposażeniu rosyjskich jeńców znaleziono galowe mundury. Nie trudno sobie wyobrazić, gdzie w takim stroju fetowano by powtórne wyzwolenie ziemi warmińsko-mazurskiej. Historia podpowiada w jakim stanie byłaby w tym czasie potylica Wojtka Kozioła, Władka Kałudzińskiego oaz kilku podobnych „faszystów”. Z kolei kilku innych, tych z listy najbardziej oddanych obrońców pomnika, mogłoby spodziewać się zaproszenia do udziału w uroczystościach. Nie wiem, czy ktoś by skorzystał, ale w tych okolicznościach taka postawa mogłaby wydawać się jak najbardziej racjonalną.

Bogdan Bachmura

Na zdjęciu, Bogdan Bachmura odpowiada dziennikarzom, fot. A.Socha

Czytaj także na ten temat:

Z niesmakiem przeczytałem artykuł red. Adama Sochy zatytułowany „Prof. Traba stanął w obronie „szubienic”

Wcześniejsze polemiki

Czytaj więcej: Granice racjonalizmu (Bachmura odpowiada Trabie)

Komentarz (12)

Więcej artykułów…

  1. Wujek dobra rada
  2. Synod czyli wspólna droga
  3. Covid prawdę ci powie
  4. Sądy (nie)pokoju

Strona 3 z 55

  • start
  • Poprzedni artykuł
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6
  • 7
  • 8
  • 9
  • 10
  • Następny artykuł
  • koniec

Komentarze

A ty, co popierasz... ? https://twitter.com/Jack471776/status/1637620374853632000?cxt=HHwWgIC-gb7D_7ktAAAA

https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
a ty co popierasz moskwę?
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
1 godzinę temu
Ale bełkot - chyba poszczepienny.
Przemija postać świata*
3 godzin(y) temu
Źle skopiowany link: https://isws.ms.gov.pl/pl/baza-statystyczna/publikacje/download,3502,14.html
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Nie we wszystkim, co napisał mój kolega Bogdan się zgadzam, ale wnioski mamy podobne...

Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...
Modlitwa kardynała de Richelie...
3 godzin(y) temu
Solidarna Polska Pana Zbigniewa Ziobry jest najlepszym wyborem dla Polski i Polaków. Szkoda tylko, że prawdopodobnie pójdą w koalicji z PiS. Ale może ...
Raport Krytyki Politycznej: Wy...
4 godzin(y) temu

Ostatnie blogi

  • Modlitwa kardynała de Richelieu Bogdan Bachmura Tyle znanych osób i organizacji zatroskanych o dobre imię Jana Pawła II wzywa i apeluje o natychmiastowe działanie, że z… Zobacz
  • Nienasycenie Adam Kowalczyk Na początku istnienia Rosji, a właściwie Moskwy, niewiele wskazywało na to, że stanie się ziemią ludzi nienasyconych. Ludzi, których mózgi… Zobacz
  • Suwerenność na miarę naszych możliwości Bogdan Bachmura Parafrazując Winstona Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu, nie zawdzięczało tak wiele, tak niewielkim pieniądzom. Wysokość kwoty o… Zobacz
  • Bezpieczeństwo na Wschodzie Adam Kowalczyk Pół roku temu pisałem o podniesionym przez Marka Budzisza temacie sojuszu, a nawet federacji z Ukrainą. To o czym pisał… Zobacz
  • 1

Najczęściej czytane

  • Uchwała Sejmu w sprawie obrony dobrego imienia św. Jana Pawła II
  • Prowokacja rosyjskiego ambasadora i "polskich patriotów" w Pieniężnie
  • Łajba "Olsztyn" tonie, a "kapitan" szykuje się do ucieczki
  • Wójt Gietrzwałdu zaatakował lidera komitetu referendalnego. Oświadczenie Jacka Wiącka
  • "Wójt mija się z prawdą i manipuluje mieszkańcami Gietrzwałdu". Sprostowanie wywiadu z J.Kasprowiczem
  • Olsztyńskie Wodociągi nie uzyskały zgody na nowe taryfy. Grożą upadłością
  • Kim jest Marek Żejmo (autor książki "Liderzy podziemia Solidarności")? (cz.2)
  • Polecamy lutowy numer miesięcznika "Debata"
  • Holenderska gazeta zastanawia się, czy olsztyńskie "szubienice" wytrzymają atak polskich ikonoklastów?
  • Debatka czyli polityczne prztyczki i potyczki (3)
  • Ks. K. Paczos: "Czy Kościół umiera?" Zapis audio wykładu w Olsztynie
  • "Prezydencie Olsztyna, pracownicy nie najedzą się pana tramwajami i betonem"

Wiadomości Olsztyn

  • Olsztyn

Wiadomości region

  • Region

Wiadomości Polska

  • Polska

O debacie

  • O Nas
  • Autorzy
  • Święta Warmia

Archiwum

  • Archiwum miesięcznika
  • Archiwum IPN

Polecamy

  • Klub Jagielloński
  • Teologia Polityczna

Informacje o plikach cookie

Ta strona używa plików Cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce.