Pukanie od spodu (Bachmura o krętactwach prezydenta Grzymowicza)
- Szczegóły
- Opublikowano: sobota, 23 kwiecień 2022 09:32
- Bogdan Bachmura
Wszystko się zaczęło od takiego oto oświadczenia prezydenta Piotra Grzymowicza na konferencji prasowej 2 marca 2022 r.:
Agresja na Ukrainę w sposób brutalny odsłoniła imperialne zamiary Rosji. Zachowania agresora, w tym ataki na ludność cywilną, są nie do przyjęcia przez cywilizowany świat, do którego należymy. Ponieważ dzisiejsza, zbrodnicza putinowska Rosja odwołuje się do tradycji Armii Czerwonej, której brutalności mieszkańcy Warmii i Mazur doświadczyli w roku 1945, podjąłem decyzję o wystąpieniu do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z wnioskiem o zdjęcie ochrony konserwatorskiej z Pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej, objętego taką decyzją z dnia 19 maja 1993 roku, zbudowanego pierwotnie, w latach 1949-1954 jako Pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej.
Zdjęcie ochrony konserwatorskiej pomnika pozwoli na jego rozbiórkę. Dalsze losy monumentu autorstwa Xawerego Dunikowskiego zostaną wypracowane w drodze konsultacji z mieszkańcami Olsztyna.
Średnio rozgarnięty odbiorca tego oświadczenia zauważy w nim dwa podstawowe komunikaty. Pierwszy, to zdecydowana wola rozbiórki pomnika. Drugi, to zapowiedź konsultacji w sprawie jego „dalszego losu” po dokonaniu rozbiórki. Wybór ścieżki prawnej prowadzącej do celu podstawowego wydaje się tutaj jedynie funkcją skuteczności.
Dla każdego, ale nie dla samego autora tego oświadczenia, który od jego wygłoszenia wykonuje nieustające salto mortale. Celem podstawowym staje się wykreślenie pomnika z rejestru zabytków. Powtarzanym bez końca: w piśmie do ministra Piotra Glińskiego, wniosku do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków czy wywiadzie dla Rzeczpospolitej. Prezydent nie mówi dlaczego tak postępuje, choć wie, że to droga donikąd.
Pismo, które wystosował do ministra Glińskiego nazajutrz po konferencji prasowej to prawdziwe kuriozum. Według prezydenta wartość zabytkowa pomnika budzi uzasadnione wątpliwości. Zarówno w kontekście tzw. ustawy dekomunizacyjnej, jak i ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Problem w tym, że obiekty objęte ochroną konserwatorską nie podlegają ustawie dekomunizacyjnej.
Jeszcze zabawniej to wygląda gdy Grzymowicz szuka ratunku w ustawie o ochronie zabytków. Paragraf na który się powołuje pozwala na wykreślenie obiektu z rejestru z powodu „zniszczenia w stopniu powodującym utratę jego wartości historycznej artystycznej lub naukowej, albo którego wartość nie została potwierdzona w nowych badaniach naukowych”. Innymi słowy, prezydent czeka (co podkreślił w wywiadzie dla Rzeczpospolitej), na ocenę aktualnego stanu pomnika i nowe ustalenia naukowe na temat jego wartości.
Zyskać na czasie. To jedyny, doraźny cel tej błazenady. Ale, niestety, nie jej koniec. Były jeszcze „konsultacje”, ale ich cudowne dziecko nie doczekało narodzin, ponieważ Wojewódzki Konserwator Zabytków, podobnie jak minister Gliński, w maliny wpuścić się nie dał i zgody na konserwację pomnika symbolami Ukrainy nie wydał.
Co ucieczki prezydenta przed złożeniem wniosku o relokację pomnika nie kończy, bo zapłacił z miejskiej bida-kasy za przeprowadzenie ankiety, w której znalazło się wymyślone przez ratuszowych geniuszy pytanie o „uczytelnienie” pomnika. „Uczytelnić” pomnik przez odczytelnienie ankiety. Wilson Churchill mawiał w takich okolicznościach, że wierzy tylko tej statystyce, którą sam sfałszował. A to dopiero początek, bo przed nami przecież jeszcze zapowiadane konsultacje. No i ewentualnie zmiana nazwy pomnika. Już druga. Ta obecna, oficjalnie używana i nie wiadomo skąd wzięta, mówi o „wyzwoleniu”. Pierwotna gloryfikowała „wdzięczność”, a teraz – jak sugeruje prezydent – ma być „o wojnie i krzywdzie”. A później się zobaczy...
Problem w tym, że w piśmie do ministra Glińskiego prezydent zaprzecza sensowi zarówno ankiety jak i konsultacji, bo i tak wie, że „pomnik w wymiarze ideowym i moralnym jest bardzo negatywnie oceniany przez mieszkańców Olsztyna oraz Warmii i Mazur”.
To wszystko, nazywając rzeczy po imieniu, można nazwać mało wyrafinowanym, do bólu czytelnym krętactwem. Ale jest coś jeszcze w poczynaniach prezydenta Grzymowicza, coś być może bardziej niepokojącego. Mam na myśli historię z banerami zawieszonymi przez Wojtka Kozioła. Za sprawą tego samego prezydenta, w roku 2018 r. Wojtek stanął przed sądem z oskarżenia o zawieszenie banera bez posiadanej zgody. Sąd Okręgowy w Olsztynie go uniewinnił. 2 marca podczas konferencji prasowej prezydent zadeklarował, że tym razem, w obliczu nowych okoliczności, takich kroków podejmował nie będzie. Złożył jednocześnie obietnicę, że banery nie zostaną zdjęte.
Jednak maniera dość swobodnego traktowania własnych deklaracji dała znać o sobie i tutaj. Po zawieszeniu na prawym pylonie banera z sierpem i młotem, „zetką” i swastyką, pod osłoną ciemności nie tylko on został zdjęty, ale również ten z krasnoarmiejcem i Ukrainką. Dwóch zawiadomień, które zostały następnie złożone do prokuratury przeciwko Wojtkowi nie potrafię inaczej nazwać jak aktem represji. Wolę to, niż dać wiarę, że prezydent nie dostrzegł różnicy pomiędzy użyciem symboli totalitarnych, a kontekstem w jakim zostały zastosowane, bo wtedy musiałbym go nazwać durniem.
W tym przypadku prokuratura, z uwagi na brak znamion czynu zabronionego, odmówiła wszczęcia śledztwa. W drugim może być inaczej, bo narzędziem represji jest, jak cztery lata temu, zawiadomienie o braku zezwolenia na powieszenie instalacji na pomniku. Jako narzędzia w obu sprawach prezydent użył Zarządu Dróg, Zieleni i Transportu. Zatem szef tej instytucji będzie musiał wyjaśnić, skąd to sprzeczne z wolą prezydenta działanie. Ale to nie wszystko. Może także się dowiemy dlaczego, pomimo braku zezwolenia, ciągle wisi baner Solidarni z Ukrainą. Tylko kto wyjaśni, dlaczego prezydent znów się w to pakuje?
Dzisiaj na Pomniku Wdzięczności Armii Czerwonej jest pełno graffiti z treściami, których łatwo się domyśleć. Ale to za mało, aby na podstawie ustawy o ochronie zabytków wykreślić go z rejestru. Może dlatego, choć to ich obowiązek, ZDZiT nic z tym nie robi? Może czeka na więcej? Jeżeli prezydent Grzymowicz chce, żeby jego niezłomną walkę o wykreślenie pomnika z rejestru zabytków traktować serio, to jedynym sposobem jest potraktowanie go jak muru berlińskiego. Łatwo nie będzie, ale skoro prezydent uważa, że nie można inaczej, że trudniej jest złożyć wniosek o relokację, to może należy prezydentowi pomóc?
Nie tylko ja zadaję sobie pytanie, dlaczego sprawy z pomnikiem zaszły tak daleko. Ile prezydent wojewódzkiego miasta, trzy dekady od odzyskania niepodległości, na dodatek w obliczu toczącej się wojny na Ukrainie, może poświęcić dla ratowania post sowieckiego pomnika, którego przekaz ideowy – jak sam podkreśla w liście do ministra Glińskiego – nabiera innego znaczenia, gloryfikującego Armię Czerwoną, której spadkobiercą poczuwa się obecna, agresywna armia Federacji Rosyjskiej.
W imię czego wkręcił się w spiralę czytelnych aż do bólu kłamstw, krętactw i wybiegów?
Nie można wykluczyć, że to wszystko z powodu skrajnej niechęci do PiS-u, którą od pewnego czasu okazuje przy każdej okazji. Może uznał, że minister z tej partii nie będzie mu dyktował co ma robić? Że rozegra to na własnych warunkach? Nie można tego wykluczyć, ale jeśli tak jest w istocie, to sięgnęliśmy poziomu, że już tylko słychać pukanie od spodu.
Bogdan Bachmura
Czytaj więcej: Pukanie od spodu (Bachmura o krętactwach prezydenta Grzymowicza)
https://kresy.pl/wydarzenia/banderowskie...
Najpierw nieco statystyki: Jest też taki dokument opublikow...