Już kilkakrotnie pisałem na tych łamach o rozpadającym się porządku świata i związanych z tym zagrożeniach. Jednym z nich jest narastający problem z łańcuchami dostaw, co odbije się negatywnie na gospodarkach, czyli na poziomie życia każdego z nas. Ale to mniejszy i bardziej oddalony w czasie kłopot. Drugim, znacznie bliższym, jest rozpoczynająca się gra o status poszczególnych państw. Do tej pory znaczna, a już na pewno nasza część świata wiedziała, że wszyscy gramy według demoliberalnych reguł narzuconych przez hegemona świata czyli Stany Zjednoczone. Ten świat właśnie rozsypuje się na naszych oczach. Jeszcze imperium się sroży, jeszcze udaje, że ma moc sprawczą, ale tak naprawdę to, jak mówią Amerykanie, trup w zbroi. Od momentu jak Amerykanie w żenujący sposób uciekli z Afganistanu, wydarzenia przyśpieszyły.
Kraje niezadowolone z dotychczasowych porządków zwietrzyły swoją szansę na zmiany. Inne zaczęły się bać. Rządy wykonują nerwowe ruchy w celu przygotowania się na nadejście nowego. Słabi szukają obrony, a silni pretekstu. I to właśnie widać na naszej granicy wschodniej. Rosja, korzystając z idiotycznej polityki Zachodu, w tym Polski, wpychającej Białoruś w łapy rosyjskiego niedźwiedzia, podporządkowała sobie ten kraj niemalże do końca. Nastąpiła prawie całkowita integracja wojskowa. Potrzeba im jeszcze tylko przerzucenia wojsk rosyjskich z Bramy Smoleńskiej pod Brześć. Wtedy granica polsko-rosyjska wydłuży się nam z 210 do 618 km. Już teraz nasza sytuacja strategiczna uległa dramatycznemu pogorszeniu. Rosjanie mogą to zrobić w ramach manewrów Zapad 2021. Brakuje im tylko pretekstu. Np. jakiegoś zagrożenia militarnego dla Białorusi. I tu jest miejsce na prowokację cudzymi rękami. W tym przypadku są to ręce prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Rosja ma do ugrania trzy cele. Pierwszy to dalsze podporządkowanie sobie Białorusi. Nie chce zrobić tego przy użyciu brutalnej siły. Chce, jak to w zwyczaju mają imperia, jakiegoś, choćby lipnego uzasadnienia. Najlepiej wystąpić w roli zbawcy albo altruistycznego obrońcy Białorusi przed wrednym sąsiadem. Drugi to przetestowanie spójności NATO po żałosnym upokorzeniu w Kabulu. Wreszcie trzeci to przetestowanie Polski. Chodzi o sprawdzenie zdolności naszych polityków do podejmowania decyzji w sytuacji kryzysu, sprawności działania służb, szybkość, skuteczność, aktywność radiowa i cyfrowa, umiejętność rozpoznawania sytuacji. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że rosyjski wywiad elektroniczny śledzi wszelkie transmisje po polskiej stronie, satelity śledzą każdy ruch, z pieszym włącznie, w rejonie kryzysu. Oczywiste jest, że Rosjanie czy też działający na ich zleceni Białorusini, niekoniecznie z własnej woli, będą brnęli „w miękkie”, póki nie poczują twardego oporu. Wysłanie na granicę migrantów pozwala ocenić jej szczelność i rozpocząć kampanię medialną robiącą z nas nieczułych na ludzkie cierpienie egoistów. Jeżeli ich przepuścimy, to pojawią się następni, tym razem tysiące. To będzie sygnał, że można posunąć się dalej. Jeżeli ich zatrzymamy, to będą wpierw (już są) opowieści o nieludzkim traktowaniu przez nas.
Ważny jest moment. Zamęt na świecie po klęsce Amerykanów i związana z tym utrata wiarygodności oraz manewry Zapad 2021. W sytuacji napięcia na granicy wystarczy przypadkowy (albo i nieprzypadkowy) strzał po naszej stronie albo skuteczne przekroczenie granicy przez posła-kretyna, żeby zrobić z tego polską agresję i powód do pozostawienia wojsk rosyjskich na Białorusi po manewrach. Tu wyłania się zdradziecka rola osób, w tym niektórych polityków opozycji, w tym całym granicznym zamęcie. Uskutecznienie ich starań może dramatycznie pogorszyć sytuację. Roli ich nie waham się nazwać zdradziecką, bo z nienawiści do PiS-u wystąpili przeciwko interesowi Polski. Nie wiem czy robią to z głupoty, z nienawiści czy dlatego, że takie dostali polecenie od swoich zagranicznych mocodawców. Zastanawiające jest jednak to, że ludzie do tej pory czynnie występujący przeciwko rządowi PiS-u w imię interesów Unii Europejskiej teraz, gdy Unia poparła działanie rządu w uszczelnianiu granicy, nagle wystąpili również przeciwko Unii. Gdy przyszło wybierać pomiędzy interesami Unii i Białorusi czyli Rosji, wybrali Rosję. Jak wiedzą moi czytelnicy, nie jestem zwolennikiem PiS. Wiem jednak, że w sytuacji kryzysu międzynarodowego należy skupiać się wokół flagi. Dlatego nielubiany przeze mnie rząd w takiej sytuacji popieram.
Białorusko-rosyjska prowokacja w jednym odniosła pożądany skutek. Obnażyła małość i sprzedajność polskich elit, które jak w XVIII w., w sytuacji zagrożenia bez żenady żrą się między sobą, niwecząc wszelkie starania w obronie polskiego interesu.
Wracając do kryzysu granicznego, jest on tylko pierwszym, ale na pewno nie ostatnim. Po nim przyjdzie następna prowokacja w innym stylu. Jaka? Nie wiem. Wiem jednak, że musimy w tej grze wziąć czynny udział, bo przy takich działaniach poniżej progu zastosowania artykułu 5 NATO, czyli poniżej progu wojny, powstrzymywanie poprzez obronę jest klęską. Musimy odpowiedzieć czynnymi działaniami o podobnym charakterze. Nie możemy dać sobie narzucić rodzaju gry, trzeba przejąć inicjatywę, żeby pokazać, że prowokowanie nas zwyczajnie się nie opłaca. Ukraina bezradnie patrzyła jak „zielone ludziki” wkraczają na Krym i go straciła. Nas raczej nikt zajmować nie zamierza ale też i nie to jest celem. Tu chodzi o sprawczość. Chodzi o przekonanie Zachodu, że ma interesy rozbieżne z nami, że tak naprawdę Polska nie tyle jest partnerem, co raczej uciążliwą zawalidrogą psującą interesy z Rosją i zagrożeniem dla pokoju. Po czymś takim rząd polski samotnie się nie oprze i będzie robił to co będzie pasowało Rosji i Zachodowi, a gdy coś pasować nie będzie, to robić to przestanie. Dlatego we wspólnym interesie Rosji, Niemiec i Francji leży potulność Polski. a inicjatywy takie jak Trójkąt Lubelski założony przez Polskę, Litwę i Ukrainę wywołują irytację i próby rozbicia. Próby przeciwdziałania jakimś inicjatywom są miernikiem ich ważności. Dobrze, że takie próby są podejmowane. Źle, że zainteresowani zaczynają się budzić dopiero po latach wzajemnego lekceważenia albo nawet wrogości. Dopiero gdy okazało się, że jeśli nie ogarniemy się jakoś razem, to naszą niepodległość może zwyczajnie szlag trafić, bo nasi sojusznicy nie mają interesu jej bronić.
Boję się obecnej sytuacji, bo w moim odczuciu zagraża nam w Europie totalny zamęt z wojną włącznie. Ktoś się obudził i zlecono np. budowę satelitów wojskowych. Minister Mariusz Błaszczak mówił też o podniesieniu liczebności Wojska Polskiego. Pięknie, tylko albo trzeba dużo zapłacić, albo ogłosić pobór. A kto odważy się na pobór do wojska skoro grozi to spadkiem poparcia. Słupki w sondażach opadną i co?
Pamiętajmy – rozpad naszego świata już się rozpoczął, a to jakie miejsce zajmiemy w nowym porządku zależy od nas.
Adam Kowalczyk
Publicysta, felietonista, w latach dziewięćdziesiątych wydawca tygodnika „Gazeta Warmińska”, członek Stowarzyszenia „Święta Warmia”
Skomentuj
Komentuj jako gość