Podzielam oburzenie spowodowane aroganckimi łajaniami Polski przez farbowaną na rudo ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Georgettę Mosbacher. Przypomnę, że Mosbacher określiła Polskę jako kraj nieprzyjazny mniejszościom seksualnym. Mosbacher powiedziała też, że kwestia LGBT wpływa również na amerykańskie decyzje dyplomatyczne i militarne wobec Polski. Nie jest tajemnicą, że wielu kongresmanów jest bardzo zaangażowanych w sprawy LGBT. Tutaj nie ma znaczenia, co ja myślę - to oni stanowią prawo i rozdzielają pieniądze - (wywiad dla wp.pl). Jak już powiedziałem mnie też szlag trafia. Jednak kompletnie nie rozumiem zdziwienia takim zachowaniem pani ambasador. Przecież to nie pierwszy raz. Przypominam tym co zapominają, że ona nie gada od siebie. Jej ustami przemawiają Stany Zjednoczone, których prezydentem jest Donald Tramp. Mosbacher robi dokładnie to co jej szef nakazał. Jak ktoś ma wątpliwości to niech posłucha co i jak przy różnych okazjach mówi sam Trump. Przecież to jest prawdziwy naturszczyk zachowaniem swoim przypominający sławne wystąpienie Nikity Chruszczowa na forum ONZ, który w czasie przemówienia walił butem w pulpit żeby uspokoić zirytowanych słuchaczy.
Nie chcemy żeby ruda tak nas traktowała. A jak zachowują się inni ambasadorzy tego mocarstwa? Proszę bardzo, Mark Palmer, były ambasador USA na Węgrzech w styczniu 2012 r.: - Ten rząd musi być obalony, a jeśli nie za pomocą demokratycznych środków, to za pomocą innych. Orban, który domaga się suwerenności i autonomii Węgier oraz opowiada się za silnymi i pewnymi siebie państwami narodowymi, reprezentuje światopogląd, który jest na oczywistym kursie kolizyjnym z rządzącą klasą polityczną (w UE). Suwerenność jest w XXI wieku, po prostu tylko złym żartem. Kiedy tylko polityka Viktora Orbana przestała się Ameryce podobać, sekretarz stanu USA Hillary Clinton wystosowała list do premiera Węgier, w którym zarzuciła mu zamach na demokrację, a pełniący obowiązki ambasadora USA w Budapeszcie Andre Goodfriend szedł na czele antyorbanowskich demonstracji w węgierskiej stolicy. Nie tylko na Węgrzech, w 2015 r. ambasador USA w Pradze Andrew Schapiro publicznie zakwestionował wyjazd prezydenta Czech Milosza Zemana do Moskwy na organizowane w dniu 9 maja obchody 70. rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej. Trafiła jednak kosa na kamień, Zeman zareagował ostro: Nie pozwolę żadnemu ambasadorowi mieszać się do moich planów podróży zagranicznych. Obawiam się, że to raczej ambasador Schapiro ma po tej deklaracji zamknięte drzwi na Zamek.
U nas też zareagowano dość stanowczo jak na polski MSZ. Minister Zbigniew Rau odwołał spotkanie z panią Mosbacher a wiceminister wezwał ją na dywanik. Jednak nie wyjaśnia to dlaczego tak się dzieje. Pewną oczywistość przypomniał nam w felietonie z czerwca 2013 r. profesor Bronisław Łagowski: Bazy wojskowe obcego, potężnego mocarstwa, niezależnie od tego, czy zostały nam narzucone, czy sprowadzone na nasze usilne prośby, nie są dowodem naszej niepodległości. Przeciwnie, w tym wypadku świadczą, że na niepodległość nas nie stać.
Sprawę proporcji pomiędzy Polską a USA mamy wyjaśnioną. Pozostaje jednak pytanie czy tylko nas tak traktują i dlaczego Stany Zjednoczone są tak niesympatyczne w swoich zachowaniach. Nie jest przypadkiem, że przywołałem historyjkę z Chruszczowem. Stany Zjednoczone mają podobne zachowania w stosunku do sąsiadów jak Związek Radziecki. Obydwa te mocarstwa różnią się zasadniczo od znanych nam wcześniej mocarstw europejskich. Różnica polega na tym, że obydwa są mocarstwami plebejskimi odrzucającymi świat stworzony i kierowany przez arystokrację z pewnym kodeksem zachowań. Mówiąc Ziemkiewiczem, oba te kraje zostały stworzone przez zbuntowanych chamów. Różnica polega na tym, że kiedyś buntujący się ludzie, zwłaszcza Anglicy, ryzykowali zesłaniem do Botany Bay i woleli wiać do amerykańskich kolonii korony brytyjskiej. W carskiej Rosji chamy jak się zbuntowały to nie wyjechały lecz wyrżnęły w pień warstwy wyższe i objęły władzę. Oba te systemy, demokratyczny w USA i dyktatorski w Sowietach, wywodziły swoje ideały z Rewolucji Francuskiej. Oba te systemy kierowane były (ZSRR) i są (USA) ideologią nakazującą zgnojenie każdego kto się z nią nie identyfikuje. I naprawdę małe znaczenie mają różnice pomiędzy komunizmem w ZSRR a demokracją w USA skoro skutki dla sąsiadów są podobne, a demokracja, jak widać na współczesnym przykładzie, nieuchronnie prowadzi do nowej formy komunizmu czy innej lewackiej zarazy.
Ktoś może jest być oburzony zrównaniem tych dwóch systemów. To kwestia punktu obserwacji. Sąsiedzi Stanów Zjednoczonych nie mają nawet bladego pojęcia jaki potrafił być Związek Radziecki i jakim, w mniejszym stopniu, potrafi być Rosja. Bo nie doświadczyli sąsiedztwa na własnej skórze. Ciekawym przykładem są Rumunia i Bułgaria. W Bułgarii oddzielonej od Rosji przez Rumunię zawsze były silne sympatie prorosyjskie, w sąsiadującej bezpośrednio z Rosją i ZSRR Rumunią było dokładnie odwrotnie. My do niedawna byliśmy narodem najbardziej na świecie zakochanym w Stanach Zjednoczonych. Dokładnie dlatego, że mając ZSRR i Rosję za sąsiada Amerykę mieliśmy za Oceanem Atlantyckim i amerykańskich marines znaliśmy tylko z filmów. A jak sąsiedzi zza Atlantyku postrzegali USA? Już w 1786 r. jeden z Ojców Założycieli i przyszły prezydent Thomas Jefferson porównywał Stany Zjednoczone do zarodka, z którego cała Ameryka Północna i Południowa będą zaludnione. W przemówieniu w Kongresie z 1823 r. powtórzył to prezydent James Monroe, od którego nazwiska mamy Doktrynę Monroe. Istotne jest to, że w Doktrynie Monroe Stany Zjednoczone po raz pierwszy zakreślały sobie mocarstwową strefę wpływów, która swoim zasięgiem miała obejmować oba amerykańskie kontynenty. Lecz za- nim to nastąpiło, już w latach 1801-1805 a potem w latach 1815-1816 flota Stanów Zjednoczonych brała udział w dwóch wojnach berberyjskich. A przecież Afryka Północna na pewno nie leży w którejś z obu Ameryk. W XIX w. polityka Stanów Zjednoczonych wobec kontynentu północnoamerykańskiego polegała na ciągłym przesuwaniu granic na mapie – wychodzono z założenia, że jeśli nie ma się sąsiadów, to nie ma też problemów. Czyż nie przypomina to dowcipu o tym z kim Sowici chcieliby graniczyć - ano z nikim.
W 1821 r. zakupili od Hiszpanii Florydę ale nic więcej Hiszpania sprzedawać nie chciała, a Meksyk uzyskał niepodległość. No to imigranci z USA w Meksyku ogłosili w 1836 r. Teksas niepodległą republiką włączoną po wojnie z Meksykiem do USA w 1845 r. Prezydent James K. Polk, ogłaszając aneksję Teksasu, z dumą ogłaszał rozciągnięcie na niego wolnych instytucji, a jego poprzednik prezydent Andrew Jackson, pisał o powiększaniu obszaru wolności. Kolejna wojna z Meksykiem w latach 1846-48 zakończona została włączeniem stanów Nowy Meksyk i Kalifornia w skład Stanów Zjednoczonych. W sumie ten „obszar wolności” powiększył w XIX w. swoje terytorium sześciokrotnie. Wraz ze wzrostem potęgi Stanów Zjednoczonych rosły też ambicje co do terytorialnego zasięgu rozszerzania ideałów, jakim hołdują Amerykanie. Mieszkańcy San Domingo – pisał prezydent Ulysses Grant do Kongresu, przekonując go do aneksji Dominikany – nie są w stanie utrzymać się sami w swojej obecnej sytuacji i muszą poszukiwać wsparcia z zewnątrz. Pragną ochrony naszych wolnych instytucji oraz praw, naszego postępu oraz cywilizacji. Czy zamierzamy im odmówić?. Jednak Kongres odmówił i Dominikana nie została kolejnym stanem. Co nie znaczy, że nie było interwencji zbrojnej – w latach 1916-1924 amerykańscy żołnierze znaleźli się w Dominikanie.
O takich drobiazgach jak wprowadzenie w 1898 r. siłą do Hawany amerykańskiego krążownika pancernego USS Maine w którym to porcie zaraz ten okręt wyleciał w powietrze już nie wspominam. Za karę Amerykanie rozpoczęli wojnę z Hiszpanią zakończoną odebraniem Hiszpanii wyspy Guam i Filipin. To na Pacyfiku, jakby inna półkula nieprawdaż? Te obyczaje pozostały im do dziś. Istnieje coś takiego jak Doktryna Wolfowitza stworzona przez związanego z lobby izraelskim Paula Dundesa Wolfowitza i rozwinięta przez innego ideologa neokonserwatyzmu, także powiązanego z lobby izraelskim w USA, Michaela A. Ledeena. Doktryna ta została ujawniona w 2002 r. przez publicystę Jonaha Goldberga na łamach „National Review” w artykule Bagdad powinien być zniszczony, część druga (Baghdad Delenda Est, Part Two). Wedle Goldberga Ledeen ujął swoją doktrynę w jednym znaczącym zdaniu: Mniej więcej co 10 lat Stany Zjednoczone potrzebują wziąć (dosłownie: podnieść) jakieś małe zasrane państewko i rzucić nim o ścianę tylko po to, żeby pokazać światu jak poważnie traktujemy sprawę. W języku angielskim zdanie to brzmi następująco: Every ten years or so, the United States needs to pick up some small crappy country and throw it against the wall, just to show the world we mean business. Dosyć tych przykładów. Tych dotyczących Rosji też przytaczać nie będę, bo gdzie jak gdzie, ale w Polsce nie jest to konieczne.
Stany Zjednoczone i Rosja mają podobne sposoby uprawiania polityki. USA są bogatsze stąd są bardziej skuteczne. Są też dużo dalej niż Rosja co powoduje, że bolą nas ich słowa a nie poczynania amerykańskich marines. Ale zasady są wspólne tak jak pochodzenie obu mocarstw. Nie powinniśmy dać się zwieść pięknym słowom. Jesteśmy krajem o ograniczonej suwerenności co bezpośrednio wynika z prostego porównania sił. Dziś naszym oparciem są Stany Zjednoczone co, jak widać, kosztuje. Pytanie jak długo i za jaką jeszcze cenę. Nie mamy zbyt dużego wyboru. Najmilsza jest oczywiście opcja w pełni niepodległościowa, ale bez zbudowania poważniejszej siły to pieśń przyszłości – oby nie mrzonka. Bez USA, a z tego konia wcześniej czy później, raczej wcześniej, spadniemy, pozostaje nam oparcie się o Niemcy jeśli za zagrożenie uznamy Rosję. Albo o Rosję jeśli za zagrożenie uznamy Niemcy. Dziś mamy wspólną gospodarkę z Niemcami, co ogranicza możliwość zerkania na Rosję. O kogo się nie oprzemy będziemy musieli ponieść tego koszty. Ale co będzie jak Niemcy ostatecznie dogadają się z Rosją?
Adam Kowalczyk
Publicysta, felietonista, w latach dziewięćdziesiątych wydawca tygodnika „Gazeta Warmińska”, członek Stowarzyszenia „Święta Warmia”
Skomentuj
Komentuj jako gość