Zaczynam od znanego cytatu z Owidiusza bo powinien być młotem wbijany do głów naszych polityków. Powinien bo wraz kolejnymi europejskimi reformami oświaty znajomość łaciny zanika, podobnie zresztą jak solidna wiedza i umiejętność wyciągania wniosków. Zacząłem górnolotnie ale rzecz będzie o gnębiącym nasz naród od XVIII wieku braku rozsądku, kupieckiego myślenia i sporządzania rachunku strat i zysków.
Pierwotnie zamierzałem napisać artykuł o Wrześniu 1939 i absurdach polskiej polityki ale gdy już zabrałem się do pisania to w sieci znalazłem tekst na ten sam temat napisany przez Bartłomieja Radziejewskiego, dyrektora Nowej Konfederacji. Dobry tekst wiszący na stronie Debaty – polecam. Jednak temat jest szerszy bo dotyczy nie tylko ministra Józefa Becka i jego współpracowników. To zjawisko jest objawem choroby toczącej polskie elity już od trzech stuleci. Może z powodu położenia geograficznego, może z powodu przewagi szlachty nad mieszczaństwem, może z innych przyczyn, nie dorobiliśmy się klasy politycznej umiejącej liczyć zyski i straty. W to miejsce do dziś myślimy kategoriami Sędziego z Pana Tadeusza "szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!". I było jak zwykle czyli kolejna klęska. Problemem naszym jest sięgający tamtych czasów podział na nowoczesnych Europejczyków gardzących polskością i małpujących Zachód w głupiej nadziei, że gdy już całkiem pozbędą się polskości to zostaną wpuszczeni na salony, oraz na Sarmatów czyli Polaków utożsamianych ze szlachtą. Wtedy gdy w takiej np. Anglii już od połowy XVII wieku rządzili kupcy a arystokracja, która nie zajęła się handlem poszła w odstawkę, u nas liczyła się skłonność do bezmyślnego machania szabelką bez żadnej kalkulacji. I kupcy w Polsce mieli tyle do powiedzenia co Wokulski w Lalce Bolesława Prusa. Takie myślenie ma już swoją tradycję sięgającą XVIII wieku. Gdy po kompletnej atrofii instytucji państwa odziedziczonej po czasach saskich król Stanisław August rozpoczął budowę niemalże od zera oświaty, rządu, wojska, służby dyplomatycznej, rząd czyli Radę Nieustającą nazwano Zdradą Nieustającą a jego samego uznano za zdrajcę. Bohaterem narodowym został za to Tadeusz Kościuszko, którego Insurekcja złożyła ostatecznie do grobu resztki Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Nawiasem mówiąc w 2010 roku odsłonięto w Warszawie pomnik Kościuszki. Nic przeciwko temu nie mam, wręcz przeciwnie. W głowę tylko zachodzę czemu na pomniku tym nasz bohater nosi mundur amerykański a nie polski.
A wracając do króla. Ten tak opluwany władca doczekał się na koniec panowania oceny ze strony posła rosyjskiego Nikołaja Repnina, który pisał do Katarzyny II: „liczne przykłady nas utwierdziły, że ten władca stał zawsze w poprzek naszym interesom, żadne zorganizowane przeciw nam przedsięwzięcia nie obyły się bez króla i pod jego głównym przewodem". I dobrze powiedział bo król szabelką nie machał ale założył taką np. Szkołę Rycerską, która wyszkoliła kadry oficerskie wojska przyszłego Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. On a nie ci co go zdrajcą nazywali.
To samo powtórzyło się podczas Powstania Listopadowego. Starzy oficerowie napoleońscy wiedzieli doskonale, że przy dziesięciokrotnej przewadze wygrać po prostu nie możemy. Nie było zresztą po co. Polsce wprawdzie brakowało niepodległości ale rządziła się swoimi prawami i rozwijała się szybciej niż Rosja. Rachunek kupiecki był prosty. Skoro nasza siła materialna wzrasta, nasza pozycja się poprawia, to należy taką politykę kontynuować i czekać na zmianę koniunktury, Na okazję po prostu. Niestety grupka szaleńców poderwała do walki kraj bez planu wojny, bez celu tej wojny, bez dowództwa wojskowego i bez przywództwa politycznego. Starych generałów, bohaterów wojen napoleońskich, którzy nie chcieli poprzeć powstania po prostu zamordowano. Szantaż patriotyczny był tak silny, że ludzie rozsądni zamilkli a głos należał do takich Mochnackich. Maurycy Mochnacki błysnął wtedy twierdzeniem, że lepiej żeby Polski nie było wcale niż żeby była taka jaka jest. Jednak ubić się jej do końca nie dało, do tego trzeba było jeszcze jednego powstania. Przed Powstaniem Styczniowym margrabia Aleksander Wielopolski z uporem odbudowywał polskie instytucje próbując cofnąć skutki poprzedniego powstania. Liczył, kalkulował, zabrakło mu jednak oparcia w silnej warstwie ludzi umiejących kalkulować na chłodno. Pomimo wyraźnych sukcesów w walce o polskie interesy został odrzucony jako zdrajca i na piedestał znowu postawiliśmy tych, którzy tę resztkę Polski ponownie pogrzebali.
Zmiana koniunktury wreszcie nadeszła i Polska w 1918 roku odzyskała niepodległość. Zdawałoby się, że czegoś się nauczyliśmy. Ale tylko się zdawało. Gdy ład powersalski zaczął się chwiać nasi politycy z Józefem Beckiem na czele w sposób absolutnie bezmyślny uwierzyli, że interes światowy jest tożsamy z naszym. Nie zauważyli tego co zauważyli Węgrzy czy Turcy, że gwarancje brytyjskie są nic nie warte. Oni je odrzucili a myśmy je przyjęli. Rachunek był prosty. Francja, Anglia i Polska razem mają potencjał większy niż III Rzesza i wojnę wygrają. I to była prawda. Tyle, że nie u nas. Geografia, która ma za nic sojusze, powodowała i powoduje, że ogólnie tak było ale konkretnie w Polsce już nie. Potęga brytyjska to była potęga floty a potęga francuska była za Renem i była skierowana na obronę a nie na ofensywę. Czyli u nas jej być nie mogło. To było wiadomo już przed wojną. Takich ludzi jak Władysław Studnicki oczywiście nie słuchano chociaż przestrzegali. Co gorsza, gdy już wojna wybuchła i Niemcy pobili armię polską to zamiast skapitulować jako jedyny kraj okupowany pozostaliśmy w wojnie. W dodatku urządziliśmy partyzantkę. Obłędna teoria gen. Władysława Sikorskiego, że przelana krew stanowi kapitał, który zmusi aliantów do obrony naszej sprawy spowodował, że tej krwi przelaliśmy za dużo i niepotrzebnie. Co mogła zmienić ta krew gdy świat dzielili Anglosasi ze Stalinem? Co nam dawała krew przelewana przez naszych marynarzy w konwojach do Murmańska zaopatrujących ZSRR? Co mgła nam dać krew żołnierzy poległych pod Monte Cassino? Owszem, było to w interesie światowym ale czy w naszym? Liczyła się tylko siła na terenie Polski, żadna inna. A tą spopieliliśmy razem z Warszawą w 1944 roku.
Dzisiaj zamiast wyciągnąć wnioski bezkrytycznie wychwalamy te działania i dajemy się nabierać na gadanie o słusznej sprawie, prawach człowieka itd. Usiłujemy podpierać się etyką stosowaną w codziennym życiu. Ale polityka obowiązuje inny rodzaj etyki – etyka odpowiedzialności. Nie działa we własnym imieniu i na własny rachunek. Etyka odpowiedzialności każe pamiętać o tytułowej sentencji. Każe przewidywać rezultaty. Nie wystarczy uznać, nawet słusznie, że mamy do czegoś prawo. Jeszcze trzeba pomyśleć jakie będą skutki skorzystania z tego prawa. Za decyzje podjęte przed i w czasie wojny zapłaciliśmy sześcioma milionami trupów i kompletną ruiną kraju.
Odbudowaliśmy się, odzyskaliśmy nie tylko państwo ale i niepodległość. Długie lata pokoju gwarantowanego przez amerykańską przewagę gospodarczą i militarną pozwoliły nam uwierzyć w koniec historii Francisa Fukuyamy. Ale to już minęło. Znowu musimy mierzyć się z wyzwaniami. Świat się rozsypuje na naszych oczach, Amerykanie z dnia na dzień tracą zdolność zapewniania nam bezpieczeństwa i my znowu musimy to bezpieczeństwo zapewnić sobie sami. Polskie zasoby finansowe, ludzkie i zdolności technologiczne dają nam taką możliwość ale warunkową. Tym warunkiem jest przygotowanie się do ewentualnej wojny bez sojuszników to raz. Dwa to jest zapewnienie sobie strefy buforowej pomiędzy Polską a Rosją. Takim buforem są dla nas Ukraina i, przede wszystkim, Białoruś. Każda Białoruś na terenie której nie stacjonują wojska rosyjskie. I co my robimy? Znowu dostaliśmy jakiegoś obłędu. Popieramy białoruską opozycję osłabiając pozycję prezydenta Łukaszenki. Ja też współczuję Białorusinom, życzę im wszystkiego najlepszego. Ale ważniejsza jest dla mnie Polska. Osłabianie pozycji Łukaszenki ewidentnie wpycha go w ręce Rosji. Do tej pory po mistrzowsku lawirował pomiędzy Rosją a Zachodem. Teraz, osłabiony, musi ustąpić Putinowi. Obym był był złym prorokiem ale spodziewam się, że teraz Rosja go podtrzyma w zamian za daleko idące ustępstwa a potem, za rok czy dwa, pod jej nadzorem zostaną przeprowadzone „demokratyczne” reformy. Łukaszenkę gdzieś przeniosą, prezydentem zostanie siedzący obecnie w więzieniu opozycjonista, były szef białoruskiego oddziału Gazpromu Wiktar Babaryka albo Aleksiej Nawalny, którego nimb opozycjonisty jest budowany przez rosyjskie służby specjalne. No bo jakoś nie mogę uwierzyć, że Rosjanie już kilka razy próbowali go oślepić, zgładzić, ostatnio nowiczokiem, ale jakoś nie zdołali i jeszcze go wypuścili na Zachód. Tacy nieskuteczni. Pod takim prezydentem Białoruś będzie milsza Zachodowi, jej niesprywatyzowana gospodarka pójdzie w ręce rosyjskich oligarchów a część odpali się kapitałowi niemieckiemu i francuskiemu żeby Europa była zadowolona.
I tylko my nagle zobaczymy, że pododdziały rosyjskiej 1 Armii Pancernej przeniosły się ze Smoleńska do Brześcia i Grodna, Ukraina jest otoczona z trzech stron, republiki bałtyckie stały się kompletnie nie do obrony a naszą pierwszą linią obrony jest Wisła. Warszawa będzie w zasięgu czołgów z jednym tankowaniem po drodze. Czy na pewno o to nam chodzi?
Dlatego wszelkie działania wspierające destabilizację Białorusi uważam za działania antypolskie. Jest to sprawa absolutnie podstawowa dla polskiego interesu narodowego. I mało mnie obchodzi co na ten temat myślą inni. Dla Zachodu pełne podporządkowanie czy nawet wchłonięcie Białorusi przez Rosję jest sprawą drugo- a nawet trzeciorzędną. Oni nic na tym ne tracą. My tracimy niepodległość. I wcale nie dlatego, że Rosja nas zajmie. Po co? Staniemy się krajem, który przy każdej decyzji będzie musiał kalkulować co na to Rosja. Staniemy się krajem zależnym od Rosji. Będziemy się krajem nieatrakcyjnym dla kapitału zagranicznego, który będzie unikał inwestowania w Polsce – chyba, że na krótką metę i wysoki zysk.
Czas już zacząć myśleć jak kupcy londyńskiej City i zapamiętać zacytowaną myśl Owidiusza.
Adam Kowalczyk
*Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i przewiduj koniec
Skomentuj
Komentuj jako gość