W swojej znakomitej powieści o powyższym tytule, który z niej zapożyczyłem, Hanna Malewska opisuje powolny proces rozpadania się istniejącego rzymskiego świata. Są tam sprawy wielkie, jak upadek władzy i cywilizacji ale nie mniej istotną rolę odgrywają poprzedzające je drobiazgi. Upadek obyczajów, woda wyciekająca z uszkodzonego impluwium, którego nikt już nie naprawił czy podejmowane przez Kasjodora, a skazane na niepowodzenie próby ratowania resztek kultury.
Gdy obserwuję obecną rzeczywistość to przypominają mi się te sceny. Z jednej strony jest to powieść o dawno minionej historii, z drugiej jednak jest dzieło zaskakująco prorocze. Opis dzisiejszego świata. Tak przynajmniej ja to odbieram. Bo cóż my widzimy dzisiaj? Świat hegemonii amerykańskiej i dominującej roli Zachodu, jakże wygodny i znany świat do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić – przemija. Zajęci codziennym życiem i bombardowani bieżącą jatką medialną nie dostrzegamy tego. Jednak oznaki są wyraźne, powiedziałbym nawet nachalne.
Największym tego powodem jest zmierzch finansowej przewagi Zachodu. Po zwycięstwie USA w drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone uzyskały całkowitą dominację nad światem. Było to możliwe, bo USA tak naprawdę były jedynym zwycięzcą, reszta, z ZSRR włącznie, poniosła różnych rozmiarów porażkę. Umożliwiło to zbudowanie świata opartego na wolnym rynku, kontroli światowego handlu i innych przepływów przez USA. Efekty tego były różnorakie. Z jednej strony długotrwały pokój, przynajmniej w naszej części świata, przynoszący bezprzykładny rozwój gospodarki światowej. Jednak jest i druga strona medalu. Pozwoliło to na wzbogacanie się krajów rozwiniętych kosztem na wpół niewolniczej pracy krajów trzeciego świata, w tym kosztem pracy kilkuset milionów chińskich kulisów. Poszukiwanie szybkiego zysku i chęć wygodnego życia spowodowało przeniesienie produkcji na wschód. Przedtem nie było to możliwe ze względu na różne bariery czy żelazne kurtyny. Po 1989 r. wszystko stało się możliwe. Ale tak swobodny handel staje się burzliwy i powoduje różne tempa rozwoju w różnych miejscach. Biedni a pracowici przykładają się lepiej. Efektem tego jest upadek klasy średniej, tych wszystkich drobnych producentów na Zachodzie. Produkcja wylądowała w Azji, ale też i w Europie środkowo-wschodniej, w tym w Polsce. Weźmy np. Włochy potentata białej branży. Produkcja pralek spadła z 2 mln rocznie do raptem 100 tys. Znamiennym przykładem jest przeprowadzona w 2018 r. sprzedaż Candy, ostatniej rodzimej włoskiej firmy tej branży. Kupili ją Chińczycy…
Doprowadzono do sytuacji, w której realne wytwarzanie dobrobytu oddano w ręce innych. Zapomniano o tym, że niewolnik, któremu powierzono ważne zadanie staje się partnerem a ten, któremu powierzono zbyt dużo, może stać się panem. Okazuje się, że w tak zwanym międzyczasie Wschód, a zwłaszcza Chiny, dorobił się pieniędzy kosztem nadzwyczaj ciężkiej pracy własnych obywateli. Rozumiejąc konsekwencje tego stanu rzeczy, Chiny przez lata fałszowały dane statystyczne zaniżając rzeczywisty stopień swojego rozwoju. Dopiero jak CIA narobiło rabanu, Chiny częściowo ujawniły swoje możliwości i swoje ambicje.
Hegemoniczna przewaga Stanów Zjednoczonych stała nieoczywista. Chiny, ale też np. Indie czy Brazylia, od lat budują swoją infrastrukturę. Okazało się też, że od dobrych dwudziestu lat Chińczycy małymi krokami realizują budowę nowego jedwabnego szlaku, który pozwoli im ominąć amerykańską dominację na morskich handlowych szlakach świata. Ponieważ czas i pokój działają na korzyść Chin, Chińczycy dokonują zmian drobnych i nieoczywistych unikając aktów budzących świat z błogiego letargu. Amerykanie obudzili się zbyt późno. Łatwo rywala powstrzymać się już nie da. Dlatego zmuszeni zostali do „odpuszczenia” niektórych rejonów świata po to, by skupić swoje siły w rejonie Azji południowo-wschodniej. Stąd ten głośny ostatnio pivot na Pacyfik. Widać wycofywanie się z takiej np. Syrii, w której rolę wiodącą przejęły dwa państwa, Rosja i Turcja. W Iraku rząd zaczyna publicznie mówić, że czas już najwyższy aby Amerykanie wracali do domu.
Co nam do tego? Ano wszystko. Amerykanie praktycznie wyszli militarnie z Europy. Nie mają żadnych znaczących sił lądowych. Stąd te nawoływania do zwiększenia nakładów finansowych na obronę Europy, co reszta krajów NATO kompletnie lekceważy. W rezultacie w Europie powstaje coś w rodzaju próżni militarnej. Do tej pory czynnikiem spajającym militarnie Zachód było zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego. Zagrożenie to znikło. Rosja takim zagrożeniem nie jest, bo jest cieniem dawnej swojej potęgi, a po upadku komunizmu wolna od ideologii stała się krajem bardziej przewidywalnym i potencjalnym partnerem do interesów. Stąd nieformalny sojusz rosyjsko - niemiecki, stąd nawoływania prezydenta Francji Emmanuela Macrona do współpracy z Rosją połączone z odcinaniem się od NATO. Zanik zagrożenia radzieckiego spowodował wyjście na powierzchnię rozbieżnych interesów. Dla takiej Francji zagrożeniem są imigranci, dla Niemiec współpraca z Rosją daje zwiększenie rynków zbytu. Niemcy zamierzają się bogacić, co ułatwia im renta pokojowa. Po prostu korzystają z tego, że od wschodu osłania ich Polska, co pozwoliło znacząco zredukować wydatki wojskowe.
Nie znaczy to jednak, że żadnego zagrożenia nie ma. Mamy tlący się powoli konflikt na Ukrainie. W dodatku na skutek słabnięcia wpływów USA ponownie staje na porządku dziennym sprawa kontroli nad Europą środkowo-wschodnią czyli krajami dawnej Rzeczpospolitej plus Rumunia. Niemcy są zdecydowane utwierdzić swoją pozycję jako kraju współpracującego, ale i drenującego gospodarczo kraje tego regionu. Rosja najchętniej odzyskałaby pełna kontrolę, ale jest na to zbyt słaba. Może we współpracy z Niemcami? Nowym czynnikiem jest wzrost gospodarczy regionu. Polska rozwija się znacznie szybciej niż Niemcy i reszta Unii, o Rosji nie mówiąc. Białoruś sobie nieźle radzi, Rumunia i Węgry rozwijają się nawet szybciej niż Polska. To powoduje, że potencjalnie istnieje możliwość dogadania się i upomnienia się o samodzielne miejsce w Europie. Taka perspektywa nie wadzi Chinom czy USA, ale w Berlinie czy Moskwie perspektywa taka powoduje bezsenne noce.
Piszę o tym, bo to jest podglebie do tego, co wcześniej czy później się wydarzy. Obecny świat gospodarczy zostanie złamany. Nie wiemy jak to się dalej potoczy. Prawdopodobnie Stanom Zjednoczonym uda się na pewien czas spowolnić rozwój Chin. A może nie. W wyniku tych przepychanek i małych wojenek lokalnych nastąpi nowy podział świata na odrębne gospodarki. Zakładam, że w Europie linią wyjściową będzie granica na Bugu. Ale tu będziemy mieli do odegrania kluczową rolę. Nastąpi okres niestabilności politycznej i gospodarczej. Poszczególne kraje będą od nowa ustalały swoją pozycję. Kraje małe, takie jak republiki bałtyckie czy Słowacja będą nerwowo spoglądały na silniejszych sąsiadów szukając tego do którego można się przytulić. Silniejszego po prostu. Niemcy i Rosja zawalczą o kontrolę. Dla Polski będzie to z jednej strony powrót upiora, a z drugiej strony szansa na odzyskanie pełnej podmiotowości, a nawet uzyskanie statusu kluczowego rozgrywającego w regionie. Decydować będzie trzeźwa polityka i wielkość sił zbrojnych. Polska ma teraz siły zbrojne porównywalne z Niemcami. W regionie nieco słabsze od rosyjskich. W regionie, bo wprawdzie Rosja ma wielokrotnie więcej wojska niż my, ale zważywszy na zagrożenia na południu i wschodzie, nigdy nie będzie mogła skierować ich do nas. Aby poprawić swoją pozycję powinniśmy znacząco zwiększyć swoją armię i ją zmodernizować. Trzeba ją podwoić i wyposażyć w nowoczesne systemy antydostępowe, przeciwpancerne i własne systemy świadomości sytuacyjnej. Stać nas na to. Trzeba zwiększyć nakłady na wojsko z 2% do 5% PKB. To będzie trochę bolało. W dodatku zerwanie istniejących powiązań handlowych na świecie spowoduje kryzys i znaczący spadek stopy życiowej. A w tym samym czasie, aby podnieść wydatki wojskowe będziemy musieli obniżyć wydatki socjalne. Zachwytu to nie wzbudzi. Będzie to jednak niezbędne, bo niepodległość nie jest stanem danym nam raz na zawsze. Przeciwnie, pomiędzy potęgami lądowymi jak Rosja czy Niemcy, łatwo możemy ją stracić. Tak jak kiedyś straciły ją wszystkie kraje tego regionu, ostatnia z nich była Rzeczpospolita w końcu XVIII w.
Stając przed nadchodzącą burzą musimy zdać sobie sprawę, że niepodległości, a nawet istnienia państwa, będziemy musieli bronić. O wiele łatwiej będzie zniechęcić sąsiadów do kosztownych prób podporządkowania sobie Polski jako kraju z silną armią, kraju z którym nie ma małych wojen, niż kosztem polskiej krwi bronić niepodległego bytu w obliczu własnej słabości.
Adam Kowalczyk
Publicysta, felietonista, w latach dziewięćdziesiątych wydawca tygodnika „Gazeta Warmińska”, członek Stowarzyszenia „Święta Warmia”
Skomentuj
Komentuj jako gość