W chwili gdy czytacie te słowa najprawdopodobniej jest już po wyborach, a może lepiej jest powiedzieć – po głosowaniu, bo posłów wybrali wcześniej liderzy partyjni. Wyniki są jakie są. Mnie bardziej interesuje mechanizm ustroju i skutki jego działania. O tym mechanizmie i o skutkach jego działania jestem jak najgorszego zdania. Popatrzcie zresztą sami.
Obserwacja pierwsza – koniec istnienia Rzeczpospolitej
Zalewani codzienną sieczką informacyjno-propagandową nie zauważamy, że pewna idea, pewien sposób myślenia więdnie i umiera. Rzeczpospolita niesie w sobie ideę republikańską wraz z jej najważniejszym elementem – pojęciem dobra wspólnego. To właśnie pojęcie stanowi o tym, że jesteśmy narodem, a nie grupą etniczną czy tylko skupiskiem ludzi używających wspólnego języka. Rzeczpospolita niesie w sobie wielki ładunek państwowotwórczy pozwalający na zasadzie dobrowolności realizować dobro wspólne. Nie było przypadkiem, że od XVI w. mamy do czynienia w Rzeczpospolitą Obojga Narodów którą tworzyli nie tylko Polacy i katolicy, ale też Litwini, Rusini wszelkich odmian, Gruzini, Ormianie, Tatarzy i Niemcy. Wszyscy oni wyznawali odrębne religie. Nie tylko różne odmiany chrześcijaństwa, ale też islam. Dla nich wszystkich, pomimo konfliktów, było miejsce w Rzeczpospolitej. Wszystkie te kraje wchodzące w skład imperium nie były żadnymi koloniami Korony Królestwa Polskiego, lecz elementami współdecydującymi o całości. Wytworzone przez takie pojmowanie państwa sprzężenie zwrotne spowodowało rozszerzenie pojęcia narodu czyli warstwy szlacheckiej do 11-12% całości podczas gdy w Niemczech było to ok. 0,5%. Dlatego tak trudno było zlikwidować Polskę w dobie rozbiorów. Ten instynkt był tak silny, że zaborcy nie mogli dokonać prostego wcielenia polskich ziem do swoich imperiów, zmuszeni byli utrzymywać jakieś formy autonomii, a nawet państwowości polskiej (Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Poznańskie, Rzeczpospolita Krakowska czy autonomia Galicji i Lodomerii). Ten zachowany instynkt państwowy umożliwił odbudowę niepodległej Polski po I wojnie światowej.
Co mamy dzisiaj? Interes Polski jako całości nie liczy się. Widać to w sprawach dużych, gdy ugrupowania polityczne odwołują się do mocarstw zagranicznych domagając się interwencji przeciwko własnemu rządowi i krajowi. W XVIII w. odwoływanie się Targowicy do obcego mocarstwa uznano za zdradę, a dzisiaj podobne odwoływanie się do Unii Europejskiej za obronę praworządności.
W sprawach mniejszej wagi, gdy poseł PiS Łukasz Rzepecki, skrytykował podczas dyskusji na sali plenarnej projekt o nałożeniu nowego podatku, został niezwłocznie wyrzucony z klubu poselskiego. Przypomnę, że obowiązek posła trzymania się instrukcji poselskich został zniesiony przez Konstytucję 3 Maja, a teraz ten upiór powrócił. Taki rechot historii.
Ale nie tylko wielkie partie socjalistyczne, jak PO i PiS, utraciły poczucie dobra wspólnego. Smutnym przykładem są działania partii prawicowych tworzących kolejne koalicje, konfederacje itp. i natychmiast rozpadające się z powodu niezdolności do jakichkolwiek ustępstw w imię dobra wspólnego.
Obserwacja druga – przemiana PO
To jest ciekawy przypadek. PO powstawała jako partia propaństwowa z programem minimum ciepła woda w kranach, powolny wzrost i święty spokój pozwalający na zawsze pozostać u władzy. Jak wszyscy, którzy mieli rządzić przez tysiąc lat, PO szybko władzę utraciła. Normalne. Jednak ewolucja jaką PO i to w co się przepoczwarzyła jest nieprawdopodobna. Partia ludzi wykształconych, inteligentnych, ratujących Polskę przed oszołomami i prowadząca ją do Europy zamieniła się w jakiś sabat czarownic, dom wariatów i ostoję dewiantów seksualnych. Państwo polskie istnieje tylko jako żerowisko, jako łup nam się należący, a jak nie, to niech je szlag trafi. Stałe donoszenie na Polskę do instytucji europejskich czy środowisk żydowskich w USA stało się standardem postępowania.
Kiedyś głównym skupiskiem ojkofobów była „Gazeta Wyborcza” a teraz to odrzucenie polskości, naszej kultury i tradycji rozlazło się na całe to środowisko „opozycji totalnej”. W jakimś stopniu działania „opozycji totalnej” są gorsze od działań Konfederacji Targowickiej. Ta ostatnia, wbrew potocznym mniemaniom, była ruchem mającym na celu ratowanie republikańskich zasad ustroju Rzeczpospolitej przed zastąpieniem ich monarchią. Zapominamy dzisiaj, że Rzeczpospolita Obojga Narodów miała ustrój republikański z głową państwa zwaną tradycyjnie królem wybieraną w wyborach powszechnych na długą, bo dożywotnią, kadencję. A z czasem, jak pokazały dzieje Sasów i Stanisława Leszczyńskiego, okazało się, że króla można wymienić na innego przed końcem kadencji. Targowiczanie zgrzeszyli nie brakiem patriotyzmu lecz raczej gigantyczną naiwnością.
Obserwacja trzecia – ewolucja PiS
Od czasów najdawniejszych czyli pierwszych publicznych wypowiedzi braci Kaczyńskich na tematy publiczne, nie miałem wątpliwości, że nurt socjalistyczny będzie silny. To było jakby wpisane w przedwojenny jeszcze sposób myślenia żoliborskiej inteligencji. Nie miało to, oczywiście, wiele wspólnego z komunizmem. Jednak ewolucja PiS w kierunku znanego nam z minionego ustroju modelu monopartii, która sprawuje kontrolę nad wszystkim, jest niepokojąca. Proces ten, początkowo odbywał się poprzez przejmowanie kolejnych instytucji, co mieściło się w demokratycznej paranoi. Teraz jednak zaczyna się tworzenie nowych instytucji mających na celu poddanie kontroli całych, dotąd niezależnych od kontroli państwa, środowisk. Przykładem są ostatnie pomysły na powołanie jakiegoś ciała, które będzie zrzeszać i kontrolować dziennikarzy.
Mogę tu tylko przypomnieć, że ostatecznym rezultatem przejęcia całej władzy i totalnej kontroli nad społeczeństwem jest lądowanie na śmietniku historii, o czym boleśnie przekonała się nieboszczka PZPR.
I „last but not least” – polityka zagraniczna
Smutne i groźne jest uleganie w polityce emocjom z jednoczesnym ignorowaniem interesów Polski. Politykę robi się, żeby przypodobać się interesom gawiedzi, a tej emocje kształtowane są przez media tak chętnie niegdyś oddane obcym ośrodkom.
I tak mamy stałe nakręcanie nastrojów antyrosyjskich i w tym celu popieranie w ciemno Ukrainy, która najwyraźniej ma nas gdzieś i to nam pokazuje. Podobnie zresztą jak Litwa. Występujemy przeciwko, jakby na to nie patrzeć, mocarstwu nuklearnemu a mocy sprawczej mamy tyle, że nie potrafimy nawet Litwinów przekonać do cofnięcia zakazu pisania nazwisk po polsku. Co ciekawe, równolegle z występowaniem przeciwko Rosji od lat prowadzimy politykę wybijania Białorusinom z głowy wszelkich myśli o zbliżeniu z Zachodem. Czyli wbijania Białorusi do rosyjskiego gardła. Po trzeźwemu nie da się takiej polityki zrozumieć.
W dodatku dla potrzeb gawiedzi podniesiono sprawę reparacji wojennych od Niemiec. Prawnie sprawa jest dawno zakończona, ale popyskować można. Zapomniano jednak o tym, że w interesie Polski jest żeby mieć z obydwoma silniejszymi sąsiadami stosunki lepsze niż oni mają pomiędzy sobą. My, jako supermocarstwo mamy to gdzieś. Przypominam, że to już było – 80 lat temu. Jak się skończyło wiemy.
W zamian za to wybraliśmy egzotyczny sojusz z USA. Samo w sobie nie takie to głupie, ale do czasu. Musimy być przygotowani na nową Jałtę pomiędzy USA i Rosją skierowaną przeciwko Chinom. Rosja ulegnie wreszcie amerykańskim zalotom i pomoże Ameryce. Tyle, że każe sobie za to zapłacić. Oczywiste jest, że ceną będzie międzynarodowe uznanie aneksji Krymu i Donbasu. Czy jednak Rosji to wystarczy. Kiedyś dostała więcej... My jednak postawiliśmy tylko na USA a co będzie gdy z tego amerykańskiego konia przyjdzie nam spaść? Nie zostawiliśmy sobie żadnej alternatywy.
Demokracja w obecnym wydaniu sprowadziła naszą politykę do ulegania emocjom i odrzucenia działań racjonalnych jako wyborczo nieopłacalnych. Obawiam się, że życie wystawi nam za to rachunek.
Adam Kowalczyk
Publicysta, felietonista, w latach dziewięćdziesiątych wydawca tygodnika „Gazeta Warmińska”, członek Stowarzyszenia „Święta Warmia”
Skomentuj
Komentuj jako gość