Zgodnie z przewidywaniami, obserwacja wyborów prezydenckich dostarczyła niezapomnianych wrażeń. Z jednej strony grobowe miny sztabu Pawlaka a z drugiej radocha w SLD. Z tym Pawlakiem to rzeczywiście nie jest dobrze.
W końcu gdy urzędujący wicepremier, za którym stoją pieniądze i olbrzymi aparat partyjny, dostaje kilka razy mniej głosów niż samotny jeździec bez ludzi i pieniędzy – Janusz Korwin-Mikke – to jest o czym myśleć. Że przegrał to wiadomo, ale żeby nie dostać nawet jednego procenta głosów? Zadziobią go w tej jego partii. Znacznie weselsza część spektaklu zaczęła się gdy ogłosili, że Napieralski ma 14 procent. Na kogo zagłosują w drugiej turze wyborcy Napieralskiego ten wygra. Wynik Napieralskiego spowodował ciekawe zjawisko neurologiczne. Otóż jego procenty wpłynęły na pojawienie się amnezji u Komorowskiego i Kaczyńskiego. Od pierwszej chwili chłopcy – bo trudno ich inaczej nazwać – zaczęli wdzięczyć się do Grzesia. Bardzo interesująca była deklaracja prezesa Kaczyńskiego, że już nigdy nie nazwie SLD postkomuną, tylko lewicą, tym bardziej, iż tak naprawdę to PiS też jest trochę lewicowy. W tej historycznej chwili tak byłem wzruszony, że aż coś mnie za gardło ścisnęło. Marszałek Komorowski natychmiast zareagował wykazując dobitnie, że to jemu bliżej do kom... tfu, nowoczesnej, europejskiej lewicy. Oni to wszystko mówili bez zmrużenia oka. Bardzo jestem ciekawy jak to się dalej rozwinie. Ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych (czyli do magla) słyszałem, że nową twarzą kampanii prezydenckiej PiS przed drugą turą ma być generał Jaruzelski a Platformy Jerzy Urban. Czy też może odwrotnie – w tej materii są jeszcze pewne niejasności. Jak ktoś tak bardzo chce poświęcić się dla Polski, że aż musi zostać prezydentem, to nie może być brzydliwy.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość