„Cała kampania Platformy zasadzała się na tym, że Kaczor da się podpuścić, Kurski coś jeszcze doda a nielubiące PiS media rozniosą wroga na strzępy. Taką operację miano powtarzać tak gdzieś co dwa dni i spokojnie dotrwać do dnia wyborów z krwawymi resztkami Kaczora na butach. Kaczyński nie odezwał się. Konsternacja. Czas płynie, Kaczyński milczy, słupki mu rosną a Platformie rośnie ciśnienie”- pisze Adam Kowalczyk.
Zainteresowała mnie wyraźnie widoczna rozpacz platformersów spowodowana uchylaniem się Jarosława Kaczyńskiego od pokazywania się publicznie. A jak zobaczyłem, że pozbył się ze sztabu wyborczego co bardziej chamowatych fighterów to zrozumiałem, iż Platformie śmierć w oczy zajrzała. Największą wadą Jarosława Kaczyńskiego jest jego skłonność do ignorowania zaleceń specjalistów od wizerunku i nie przemyślane chlastanie ozorem, w dodatku bez sensu. Nie znam nikogo kogo można łatwiej sprowokować niż tak znienawidzonego przez Salon Kaczora.
Cała kampania Platformy zasadzała się na tym, że Kaczor da się podpuścić, Kurski coś jeszcze doda a nielubiące PiS media rozniosą wroga na strzępy. Taką operację miano powtarzać tak gdzieś co dwa dni i spokojnie dotrwać do dnia wyborów z krwawymi resztkami Kaczora na butach. Kaczyński nie odezwał się. Konsternacja. Czas płynie, Kaczyński milczy, słupki mu rosną a Platformie rośnie ciśnienie. Jak gdzieś nie popuszczą to wylew gwarantowany. Objawem najwyższej desperacji były nawoływania kilku polityków Platformy by Kaczyński wreszcie wystąpił i się podłożył. Gdy błagania nie pomogły posunięto się do dramatycznego apelu do sumienia. Otóż okazało się, że Kaczyński oszukuje wyborców nie występując publicznie. Siedzi sobie w domu i nic nie robi. Horrendum. Jak w tej sytuacji wyborcy mają zareagować, co mają zrobić, jak wybrać Komorowskiego? A słupki Kaczyńskiego dalej pną się do góry. Jeszcze trochę a przez jego lenistwo Komorowski nie zostanie prezydentem. Pod sąd go oddać czy co? Sam nie wiem.
Z sondaży wynika, że jeżeli Komorowski nie przejdzie w pierwszej turze wyborów to w drugiej może je przerżnąć. Powód bardzo prosty. Kaczyński dostanie rozproszone głosy pozostałych kandydatów prawicy natomiast Komorowski utraci głosy młodszego pokolenia nieobecnego w miejscu zamieszkania ze względu na wyjazdy urlopowe. Też bym urlopu nie przerwał dla zrealizowania ambicji jakiegoś gościa.
Na szczęście w Platformie pełno jest zatroskanych o demokrację. Przerażeni perspektywą, że grillowanie kiełbasek przez leniwych wyborców może ich odsunąć od koryta, wymyślili zmianę ordynacji wyborczej na 37 dni przed wyborami, w trakcie kampanii wyborczej. To jest to. Zmienimy ordynację tak żeby nasz kandydat dostał jednak te głosy i będzie bardziej demokratycznie. Zbliżamy się w ten sposób do ideału demokracji. Mamy większość w Sejmie to jakoś się sprawę przepchnie. Ja tylko jednego nie rozumiem. Skąd ten minimalizm? Skąd taka niestosowna wstrzemięźliwość? Demokracja domaga się spełnienia do końca. Nie można zrezygnować z wyborów. Ale też pozostawienie wyników w rękach nieodpowiedzialnych wyborców, skłonnych jechać na grilla zamiast do lokalu wyborczego, nie jest właściwym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że grozi to, aż boję się głośno to powiedzieć, wyborem niewłaściwego kandydata!!! A niewłaściwy wynik wyborów jest zaprzeczeniem prawdziwej demokracji. Dlatego czas na rozwiązania radykalne. Trzeba odłożyć zmianę ordynacji wyborczej, choćby dlatego, że taka zmiana w trakcie kampanii wyborczej może zwrotnie wpłynąć na zmianę sposobu głosowania. Otóż ordynację wyborczą należy zmienić już po wyborach. Żeby być precyzyjnym. Po przeliczeniu głosów a przed ogłoszeniem wyniku. Gdy kandydat zagrażający demokracji będzie miał więcej głosów to wprowadzamy zasadę, że wygrywa ten co ma ich mniej. A gdy jest odwrotnie to pozostawiamy po staremu. W ten oto prosty sposób i będą wybory, i nie będzie fałszerstw wyborczych bo i po co, i demokracja nie będzie zagrożona.
Skomentuj
Komentuj jako gość