Czy Polsce potrzebni są Polacy?
- Szczegóły
- Opublikowano: wtorek, 24 październik 2017 20:32
- Adam Kowalczyk

Niedawno miałem okazję porozmawiać z Polką, która przyjechała z Kazachstanu. Jej rodzina pochodziła z okolic Kamieńca Podolskiego. Trwała przy polskości pod zaborami – co jeszcze było stosunkowo łatwe – trwała też i później, co już było trudniejsze. Jak reszta Polaków przeżyła radość z odrodzonej Polski i straszny zawód gdy w 1921 roku Traktat Ryski pozostawił ich w rękach bolszewików a granica wytęsknionej Polski była tuż za miedzą. Poddani przymusowemu wynarodowieniu zostali w 1936 roku wywiezieni do Kazachstanu wraz ze 100 tys. Polaków. Tam, na miejscu, szansą na przetrwanie była choćby powierzchowna rusyfikacja. I wegetowali aż Związek Radziecki rozpadł się i Kazachstan odzyskał wolność a wraz z nim wolność odzyskali Polacy. Obudziły się nowe nadzieje na powrót do Polski. Moja rozmówczyni powiedziała, że jest zadowolona bo jej się udało. Polska jej dużo pomogła. Przyjechał nawet nauczyciel polskiego a jej było łatwiej bo jej dziadek póki żył zabraniał w domu mówić inaczej niż po polsku. Ona był młoda, w wieku maturalnym i zdała egzamin z języka polskiego, została przyjęta na studia w Polsce, dostała stypendium, akademik i wyszła za mąż już w Polsce. Na powrót rodziców musiała jednak czekać jeszcze kilka lat. Złożyli wprawdzie podania o repatriację ale nie było dla nich mieszkania więc zgody nie było. W tym czasie sytuacja w Kazachstanie mocno się pogorszyła. Tamtejsi Polacy, nawet jeśli nie poddawali się rusyfikacji, to jednak posługiwali się językiem rosyjskim. A w 2007 roku zakończył się okres przejściowy i język rosyjski został wszędzie zastąpiony językiem kazachskim. Trzeba było wyjeżdżać. Tym bardziej, że rząd biednego, liczącego 14,5 mln mieszkańców Kazachstanu stara się uczynić kraj monoetnicznym. Kazachowie repatriowali też około miliona swych rodaków wcześniej wywiezionych do innych krajów ZSRR. Moja rozmówczyni mówi, że w jej wsi na miejscu pozostali starzy. Młodym łatwiej zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu więc wyjechali ale nie do Polski. Skoro do Polski było trudno to wyjechali do Rosji. I to mnie poraziło.
Okazuje się, że do Rosji wyjechało z Kazachstanu ok. 2 mln ludzi. Tu było łatwo. Putin nie kombinował. Do Rosji może jechać „od ręki” każdy kto zadeklaruje chęć posiadania rosyjskiego obywatelstwa, narodowość nie ma większego znaczenia choć dobrze jeśli jest się Słowianinem. RFN ściągnęła 1,1 mln Niemców, Izrael 89 tys. a inne kraje 500 tys.
A jak na tym tle wygląda Polska? Pierwszy kłopot polega na tym, że nie bardzo wiadomo kto jest Polakiem. Oficjalny spis powszechny wykazał, że Polaków w Kazachstanie jest ok. 34 tys. ale Kościół Katolicki szacuje ich na ok. 100 tys., z czym nie zgadza się rząd polski uznający liczbę 36 tys. Żeby starać się o repatriację trzeba wykazać się polskim pochodzeniem, w dodatku z jakichś powodów trzeba spełnić dość wysokie wymogi formalne. Paradoksalnie największą przeszkodą był język, trzeba było zdać egzamin z polskiego, by móc wrócić do kraju. To był wielogodzinny egzamin, do tego dochodziły egzaminy z historii i geografii. Zapomniano o tym, że nawet za polskich czasów Polacy na Kresach nie mówili po polsku w naszym rozumieniu tego słowa. Mówili lokalną gwarą wynikającą z wielowiekowego przemieszania ludności i potrzeby porozumiewania się. To byli tzw. „tutejsi”. Katolik był Polakiem a prawosławny Rusinem. Nie mieli szans chodzić do polskiej szkoły z językiem polskim i nauką naszej historii i geografii.
A Putin przyjmuje ludzi „jak leci”, podobnie robi też Łukaszenka. W efekcie większość Polaków z Kazachstanu wyjechała do Rosji, część na Białoruś.
Wg oficjalnego spisu w 1991 roku było jeszcze 69 tys. Polaków. Teraz jest, też oficjalnie 34 tys., czyli wyjechało ok. 35 tys. Z tego do Polski ok. 3 tys.
Ci co ciągle jeszcze kurczowo trzymają się nadziei zamieszkali zwartą grupą w okolicach Ozierska w obwodzie kaliningradzkim. Założyli nawet Dom Polski, brakuje im jednak nauczyciela języka polskiego.
Przez ponad ćwierć wieku państwo polskie nie zrobiło niemal nic, by repatriować dziesiątki tysięcy naszych rodaków mieszkających w Kazachstanie.
Nowe nadzieje budzi uchwalona w kwietniu 2017 roku nowa ustawa o repatriacji. Według tej ustawy w ciągu trzech lat sprowadzimy 3,7 tys. repatriantów, a potem po tysiącu rocznie. Nawet zagwarantowano pieniądze w budżecie. Tyle, że pieniądze były i poprzednio ale nie wykorzystywano ich i co roku 1/3 była zwracana.
Chciałbym się z tej odmiany cieszyć ale… w ciągu dwudziestu lat Polska jakoś dała radę przyjąć ponad 80 tys. Czeczenów. Są to ludzie o kulturze i mentalności całkowicie nam obcej. W dodatku w są to Muzułmanie co w obliczu narastającego konfliktu pomiędzy światem islamu a naszym nie wróży dobrze. Ciągle trwają też naciski na polski rząd w celu zmuszenia nas do przyjęcia islamskich imigrantów z Afryki Płn i czarnej. Rząd Platformy Obywatelskiej zgodził się na przyjęcie 7 tys. ale na nasze szczęście tego zobowiązania, podobnie jak wielu innych, również nie dotrzymał.
Dodatkowo w Polsce pracę i dach nad głową znalazło ponad milion Ukraińców. Jakoś nie słychać żeby potrzebna była specjalna ustawa o wpuszczaniu do Polski mieszkańców tego kraju.
Dlatego ciągle męczy mnie tytułowe pytanie.
Adam Kowalczyk
zewczyka