O wartości sojuszy
- Szczegóły
- Opublikowano: czwartek, 06 październik 2022 22:07
- Adam Kowalczyk
Mija kolejna rocznica Września 1939 roku i w mediach pojawiają się kolejne, rytualne już, artykuły na temat „zdrady” aliantów ze szczególnym naciskiem na dwulicowość Wielkiej Brytanii. Przedstawiane są różne pomysły publicystów. Jedni piszą, że „trzeba było” iść razem z Niemcami a jeszcze inni mają cudowne recepty na wygranie wojny w 1939 r. przez Polskę. Odpuśćmy to sobie. Było jak było. Mieliśmy sojusz a Francja jeszcze z początku lat dwudziestych i świeży układ sojuszniczy z Wielką Brytanią z 25 sierpnia 1939 roku.
W świetle ówczesnych wyobrażeń opinii publicznej byliśmy fenomenalnie wręcz zabezpieczeni. Przekonanie to podtrzymywał minister SZ płk. Józef Beck. Płk. Beck był samodzielnym kreatorem polityki zagranicznej co było pokłosiem sanacyjnej miłości do wodzostwa. Po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego jego podkomendni pozbawieni twardej ręki Marszałka poczuli wolność i rozpoczęli dyktatorskie rządy w swoich resortach. Marszałek Edward Rydz-Śmigły w wojsku, Prezydent Ignacy Mościcki na Zamku a Józef Beck w MSZ. Nie działali razem.
Przypadek Becka był szczególny bo w gwałtownie zmieniającej się sytuacji politycznej to zwłaszcza na nim spoczywała odpowiedzialność za przyszłość Polski. Sytuacja wymagała dobrego rozeznania w sprawach wewnętrznych Niemiec, Związku Sowieckiego, Francji i Wielkiej Brytanii. I tu był najpoważniejszy problem. Beck był dyktatorem w MSZ, nie posiadał odpowiednio rozbudowanego aparatu dyplomatycznego i eksperckiego i o wszystkim decydował sam. Nie była to tylko jego wina. Niepodległą Polska zbyt krótko istniała żeby sobie przygotować solidne zaplecze dyplomatyczne. Urzędników i wojskowych odziedziczyliśmy po zaborcach ale z oczywistych względów nie dyplomatów. Tu zaczynaliśmy praktycznie od zera. Beck środkami, którymi dysponował nie mógł tego ogarnąć.
Początkowo udawało się sytuację opanować. Jeszcze za życia Marszałka pojawiły się nowe możliwości spowodowane objęciem władzy w Niemczech przez Adolfa Hitlera. Hitler zakończył wojnę celną z Polską i wstrzymał anty polska propagandę. Skończyło się też pisanie o niemieckim Poznaniu czy nawet Pomorzu. Dziś to wydaje się niewiarygodne ale skończył z radykalnie antypolską polityką Republiki Weimarskiej. Pozwoliło to Marszałkowi na znormalizowanie stosunków z Niemcami i podpisanie 26 stycznia 1934 roku deklaracji polsko-niemieckiej o niestosowaniu przemocy. Rozpoczął się okres ożywionej współpracy z Niemcami.
Kierownictwu państwa polskiego wydawało się, że osiągnęliśmy pozycję lokalnego mocarstwa, zwłaszcza, że mieliśmy „zabezpieczony” wschód po zawarciu w 1932 roku układu z ZSRR.
W Europie odebrano to inaczej. Do tej pory uważano nas, nie bez racji, za wasala Francji. Po podpisaniu deklaracji z Niemcami uznano, że zmieniliśmy sobie suwerena. Nie wynikało to z jakichś uprzedzeń lecz prostej kalkulacji. Po prostu na świecie wygłaszano piękne słowa i puszczano je mimo uszu. Jedyne co się liczyło (dziś też…) to stosunek potencjałów gospodarczych i militarnych.
Dla wszystkich było oczywiste, że Polska NIE MOGŁA być równorzędnym partnerem dla Francji czy Niemiec. Tylko nie dla nas. W każdym razie w tej roli dotrwaliśmy aż do zajęcia Zaolzia czyli niechlubnego rozbioru Czechosłowacji, bo tak to zostało odebrane na świecie, niezależnie co my sami na ten temat możemy sądzić. Pakty podpisane między słabym i silnym słabego obowiązują zawsze a silnego tak długo jak długo mu się to opłaca.
Na wiosnę 1939 roku Hitler wystawił rachunek. Pomijając detale mieliśmy iść na wojnę razem z nimi. Niekoniecznie od razu strzelać ale na pewno jako sojusznik i wasal. Obrazowo mówiąc, nadchodziła wojna a my siedzieliśmy okrakiem na płocie oddzielającym Zachód od Niemiec i czas było z niego zleźć. Dla Hitlera było oczywiste, że już nie mamy wyboru bo ma nas w garści.
My jednak wybór mieliśmy. Iść na wojnę z Niemcami albo przeciw Niemcom. Żeby nam pomóc w dokonaniu wyboru rząd Wielkiej Brytanii 31 marca 1939 roku udzielił nam gwarancji a my poszliśmy w to jak w dym. Niemcy uznały to za akt felonii czyli zdrady pana lennego przez wasala.
Pytanie czy Beck zastanowił się choć przez chwilę jak Wielka Brytania może pomóc Polsce? Czy flota brytyjska mogła przypłynąć na pole bitwy pod Warszawą? Wielka Brytania poza wielką Royal Navy była kompletnie nieprzygotowana do wojny. Lata polityki prowadzonej przez premierów Ramseya MacDonalda i Stanleya Baldwina rozbroiły Anglię. Gdy zdano sobie sprawę z nieuchronności wojny powierzono urząd Neville Chamberlainowi, który rozpoczął stopniowe dozbrajanie Brytanii. Ale na to potrzebował czasu i kogoś kto stanie do walki na lądzie.
Tym kimś miała być Francja uważana za trzecią potęgę militarną świata i Polska. Polska miała dać czas a Francja zwycięstwo na lądzie. Czasu było za mało i we wrześniu 1939 roku Wielka Brytania miała do dyspozycji w metropolii 6 dywizji (my ok. 50) i szybko odbudowywane lotnictwo. Ale nie takie jak w czasie bitwy o Anglię. Podstawowym samolotem myśliwskim nie był Spitfire ani nawet Hurricane lecz dwupłatowy Gloster Gladiator, który był gorszy od niemieckich Messerschmittów Bf 109 pod każdym względem. Hurricane i Spitfire dopiero wchodziły na uzbrojenie a radarowy system dozoru i ostrzegania był w fazie testów i daleko mu było do sprawności.
Wielka Brytania nie pomogła nam bo pomóc zwyczajnie nie mogła i było to oczywiste dla wszystkich z Hitlerem włącznie. Wielka Brytania jednak przystąpiła energicznie do wojny morskiej od pierwszych dni września. Te działania w niczym jednak nam pomóc nie mogły. Układ z Wielka Brytanią miał dla nas znaczenie tylko jako czynnik odstraszający Niemcy od wojny. Z Francją było inaczej. Francja nam nie ufała. Odsunięcie się od Francji i zbliżenie z Niemcami a potem nagła prozachodnia wolta powodowały obawę o możliwość kolejnego zwrotu.
My uznaliśmy potęgę Francji, która miała większą armię niż Niemcy lecz bardzo tej wojny nie chciała. Problemem była trauma po I wojnie światowej gdzie Francja poniosła olbrzymie straty w ludziach – 1,5 mln zabitych i trzy razy tyle rannych. Nasze obawy powinna wzbudzić zdecydowanie obronna doktryna francuska, której drastycznym przejawem było wydanie chorych pieniędzy na budowę schronów linii Maginota. Tu jednak bym usprawiedliwiał Becka. Sojusz z Francją mógł i powinien był zadziałać bo leżało to w interesie Francji. Francuzi jednak wojnę wypowiedzieli ale nie uderzyli. Francuski głównodowodzący gen. Maurice Gamelin uznał, że nie warto, że trzeba skorzystać z czasu, który dała Polska. Odmiennego zdania był marszałek Alphonse Juin, który stwierdził: „Dlaczego nie zaatakowaliśmy natychmiast na naszym froncie, gdy wojska niemieckie rzuciły się na Polskę? Cóż za niewybaczalny błąd! Nakazywał to przede wszystkim honor […]. Pozwoliliśmy zdruzgotać Polskę związaną z nami paktem sojuszniczym. […] Cóż za hańba! […] Z punktu widzenia strategii popełniliśmy błąd poważny i ciężki. Nie było ryzyka. Wszystkie niemieckie dywizje pancerne, z wyjątkiem jednej, były zajęte w Polsce. Niemcy nie mieli żadnych sił przeciw nam. Był to moment do rzucenia wojsk do ofensywy, złamania ich Linii Zygfryda, która była tylko blefem”.
Ale to nie do niego należała decyzja.
Czas dobrze wykorzystali Anglicy ale nie Francuzi. Ci zmarnowali go kompletnie. Przyszło im się bić rok później i przegrali. Zaszkodziła im przestarzałą doktryna wojenna. Nie wyciągnęli żadnych wniosków z wojny w Polsce. Francuskie dowództwo zawiodło ale wbrew polskim mitom żołnierz francuski bił się dobrze. Przy podobnym czasie kampanii jak w Polsce Francuzi zadali Niemcom trzy razy większe straty niż Polacy. Ich samych też zginęło prawie dwa razy więcej. Ale wojna to nie tylko ludzie i sprzęt, wojna to jest przede wszystkim sposób.
Przypominam o tym wszystkim bo te czynniki wpływają na wartość sojuszy. Trzeba pamiętać, że sojusz będący ratunkiem dla słabego może stać uciążliwym zobowiązaniem dla silniejszego.
Dziś znowu znaleźliśmy się w obliczu groźby wojny. I znowu trzeba sobie zadać pytania o to czy Stany Zjednoczone w razie czego będą mogły i chciały zaangażować się po naszej stronie? I o to czy sojusz z Ukrainą, bo taki stał się faktem, stanie się dla nas uciążliwym zobowiązaniem, czy też da nam bezcenny czas? Obecnie wszystko wskazuje na to, że Ukraińcy dają nam ten czas. Obyśmy go jednak nie zmarnowali jak Francja w czasie II wojny światowej.
Adam Kowalczyk
Publicysta, felietonista,w latach dziewięćdziesiątych wydawca tygodnika „Gazeta Warmińska”, członek Stowarzyszenia „Święta Warmia”