Monika Olejnik domaga się dowodu od twierdzących, że w Magdalence zawarto tajne porozumienie. Dowód ten jest oczywisty i powszechnie od lat znany. Nie trzeba go szukać w pawlaczu Kiszczaka czy Jaruzelskiego. Monika Olejnik oraz wszyscy beneficjenci okrągłego stołu doskonale go znają, ale muszą rżnąć głupa.
Oto ten dowód: w Polsce nie przeprowadzono dekomunizacji, a lustrację wprowadzono po wielu latach, w takiej formie i tak ograniczoną, że bez znaczenia dla właścicieli III RP. W „Rz” z 18.02. ukazał się wywiad z Petrušką Šustrovą, działaczką czeskiej opozycji antykomunistycznej, pt. „Czeskie „Bolki”. W Czechosłowacji dekomunizację przeprowadzono w 1991 roku.
Co było impulsem do rozpoczęcia dekomunizacji? - pyta dziennikarz „Rz”
Petruška Šustrova: - W 1990 roku, po pierwszych wolnych wyborach parlamentarnych, powstała komisja sejmowa, której celem było zbadanie okoliczności brutalnego stłumienia 17 listopada 1989 r. studenckiej demonstracji w Pradze. Podczas badań posłowie zorientowali się, że w parlamencie federalnym zasiada wielu byłych współpracowników bezpieki, co doprowadziło do uchwalenia ustawy. Ważnym momentem było również opublikowanie w 1992 r. przez polityka Petra Cibulkę listy z nazwiskami współpracowników bezpieki, co nakręciło dekomunizację.
Były próby blokowania ustawy lustracyjnej?
Tak. Wielokrotnie w mediach czy w parlamencie krytykowano tę ustawę. Bardzo głośno. Muszę też wspomnieć, że Vaclav Havel nie chciał jej podpisać. Mówił, że ustawa jest czymś w rodzaju polowania na czarownice.
Jakie były skutki uchwalenia ustawy?
Dzięki niej agenci bezpieki nie mogą pełnić funkcji państwowych. Nie mogą być dyrektorami katedr w szkołach wyższych, pracować w służbach mundurowych itd. Trzeba jednak zaznaczyć, że weryfikacja nie obejmowała osób, które urodziły się po 1970 r. Ponadto dotyczyła głównie tych, którzy ubiegali się o stanowiska państwowe. Ze strony resortu spraw wewnętrznych lustracja przebiegała bardzo sprawnie, niestety, problemem okazały się orzeczenia sądów. Ale na przykład u nas kandydatura Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta na pewno by nie przeszła. Zostałaby uznana za śmieszną”.
Dla mnie najbardziej wstrząsające w tej biesiadzie i fraternizowaniu się w Magdalence jest to, że jeszcze nie ostygło ciało zamordowanego księdza Stefana Niedzielaka, kapelana Armii Krajowej i WiN-u, współzałożyciela Rodzin Katyńskich, jego ciało znaleziono rankiem 21 stycznia 1989 roku na plebanii przy ul. Powązkowskiej w Warszawie, a kilka dni później 27 stycznia 1989 roku mikrobusy przywoziły do Magdalenki ekipy gen. Czesława Kiszczaka i Lecha Wałęsy na biesiadę.
Polecam też komentarz z portalu niepoprawni.pl
Mużyk na carskim tronie
W czasach i państwach cywilizowanych - premierem, prezydentem, królem nawet - zostaje człowiek mogący się poszczycić zasługami przodków, zasługami swoimi, ale także człowiek wybitny, wykształcony znający zasady ustrojowe i potrafiący sie zachować na różnych forach. Człowiek, który nie przyniesie wstydu państwu, które reprezentuje.
W państwowych tworach, które zerwały z cywilizacją i w których w dużym stopniu została zniszczona warstwa inteligencka - już było i bywa różnie. Oczywiście mam na mysli państwa komunistyczne i totalitarne. w Związku Sowieckim np. Chruszczow był uosobieniem odwiecznych marzeń ruskiego ludu o mużyku na carskim tronie. Innymi przedstawicielami władz naczelnych są dyktatorzy wyrośli na wiecach - krzykacze wiecowi - Duce Mussolini i Hitler.
W Polsce - pomimo 123 lat utraty niepodległości - istniała silna warstwa inteligencka (często wywodzaca się z dawnej szlachty i arystokracji). Okres II RP, to czas usytuowanie Polski w gronie państw ucywilizowanych. I w takich realiach powstała słynna powieść (chyba można określić - polityczna) Tadeusza Dołęgi-Mostowicza - "Kariera Nikodema Dyzmy". By być kandydatem do najwyższych państwowych urzędów - trzeba było wylegitymować się jakimś tytułem (np. ukończeniem Oxfordu), trzeba było umieć zachować się w towarzystwie (tu autor trochę przekolorował każąc bohaterowi uczyc się techniki konsumowania raków). W każdym razie odrzucając zamierzoną karykaturę - musimy skonstatować, iż noblesse oblige i w II RP nie każdy i nie latwo mógł dostać się do elity.
Niepostrzeżenie (dla niektórych) znaleźliśmy się powtórnie w gronie państw sprzed epoki ucywilizowanej. Już wejście do elity kierujacej sprawami narodu i państwa nie wymaga spełnienia wspomnianych wyżeju warunków. Już nawet nie trzeba udawać, że ma się jakieś wykształcenie, że potrafi sie zachować kulturalnie na salonach Europy, że ma się jakieś szczególne zalety umysłu i ducha. Znowu w Polsce nastał okres (mam nadzieje, że jednak minał), kiedy na czele państwa mógł stanąć krzykacz wiecowy. Nie przeszkadzało to siłom decyzyjnym; a były to siły niekoniecznie mające na celu dobro Polski. Ważne, by ów krzykacz wiecowy potrafił uzyskać poparcie społeczne, na tyle silne, że usprawiedliwiało postawienie go na czele. Na ile odbyło się to przy pomocy wyspecjalizowanych służb - historia oceni. Dla uważnych obserwatorów politycznej sceny ostatnich lat - jasne jest, że agent Bolek (o ktorym jest ta notka), to wygodny człowiek dla interesów postkomunistycznych sprowadzających się do dalszego zniewolenia Polski.
Teraz nie ma potrzeby, by hrabia Żorż Ponimirski obwieścił wszystkim, że ten bohater, to pospolity nieuk, cham i brutal, nie znający żadnego języka, ani nawet ortografii, który nie tylko nie skończył Oxfordu, ale nawet zawodówki - bo o tym wszyscy wiedzą od dawna. To znak naszego odwrotu od cywilizacyjnego postępu, to świadectwo, że na skutek okupacji hitlerowskiej, stalinowskiej i teraz banksterskiej - Polska cofneła się w tym rozwoju o blisko sto lat.
Najbardziej przykre jest to, iż rodzima sitwa, subsydiowana prawdopodobnie przez międzynarodową sitwę bakiersko-finansową trzyma się silnie splatając się wzajemnie ramionami. Nie może sobie pozwolić na żadem wyłom, jeżeli w owej sitwie znajdzie się ewidentny łobuz, czy pospolita wiśnia, to i tak trzeba go bronić za wszelką cenę; upadek jednej figury trzymajacej gardę - mógłby spowodować efekt domina. Tego się obawiaja różne Tuski, Lisy i Balcerowicze - tworzą legendy o wiśni, który bohaterem narodowym jest i naród MUSI w to wierzyć, bo przecież jest uznaną także (wprawdzie wiśnią) przez międzynarodowe ośrodki wyłaniania bohaterów i autorytetów.
Jest wiele głosów, by dla dobra Polski nie odzierać bohatera z purpury, by przemilczeć. Było to możliwe w Austrii, kiedy prezydent państwa dwóch kadencji (przedtem nawet sekretarz generalny ONZ) - Kurt Waldheim - okazał się być byłym esesmanem - Zapadła cisza i ów delikwent był cichy zarówno na forum krajowym, jak i miedzynarodowym. W przypadku naszego antybohatera jest inaczej - wyobraża on sobie, że rzeczywiście odegrał najważniejsza w historii Polski (ba w historii świata) rolę i w związku z tym należa mu się dozgonne splendory, jego ego rozrosło sie do niebotycznych rozmiarów i wariant austiacki nie wchodzi w grę. Optowałbym raczej za sposobem wyznaczonym przez Dołęgę-Mostowicza - postępowanie prokuratorskie - poprzedzone wzięciem delikwenta pod rękawki przez dwóch funkcjonariuszy policji...
Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/janusz-40/muzyk-na-carskim-tronie
Skomentuj
Komentuj jako gość