Te historię publikuję, by zapobiec tragedii, by nie doszło do kolejnego załamania nerwowego, do kolejnego zawału serca. Po tym co usłyszałem, nie mogę milczeć. Liczę, że po tym, co Państwo przeczytają, zarząd województwa przestanie udawać, że nic się w podległym mu szpitalu nie dzieje. O tej sprawie dowiedziałem się z „Gazety Wyborczej”. Tekst „Miałam już tego dość” ukazał się 18 sierpnia, a zarząd województwa do dzisiaj nie zajął stanowiska w tej sprawie.
Chodzi o postępowanie o „znęcanie się psychiczne nad Anną Jancewicz oraz zmuszanie jej do określonego zachowania”, które wszczęła Prokuratura Rejonowa Olsztyn Północ. Anna Jancewicz jest kierownikiem działu marketingu i społecznym inspektorem pracy w Szpitalu Płucnym w Olsztynie. Znęcać się miała jej bezpośrednia przełożona, dyrektorka tego szpitala od 2005 roku, Irena Petryna.
Irena Petryna to działaczka PSL (partia ta poszła do wyborów z pięknym, wzniosłym hasłem: „Człowiek jest najważniejszy”), z wykształcenia jest inżynierem rolnikiem. Karierę polityczną zaczęła u schyłku PRL, była etatową działaczką WK ZSL w Olsztynie, ale w pełni rozkwitła w PSL i w III RP. Była kolejno: posłanką, wicemarszałkiem województwa, dyrektorką NFZ, nie jestem w stanie zliczyć w ilu radach nadzorczych spółek skarbu państwa i komunalnych zasiadała i zasiada, w 2005 roku została dyrektorką szpitala przy ul. Jagiellońskiej.
Od prokuratora niewiele się dowiedziałem, poza suchym komunikatem, że postępowanie trwa, że trzeba będzie przesłuchać jeszcze wielu świadków. Więcej dowiedziałem się ze skargi, jaka wpłynęła do zarządu województwa od Anny Jancewicz. Zwróciłem się też z pytaniami do przewodniczącego szpitalnej „Solidarności”, Piotra Sochy (zbieżność nazwisk przypadkowa), którego nazwisko padło w tekście „GW”. Po tej rozmowie zrozumiałem, że nie jest to konflikt pomiędzy dwiema osobami. Potwierdziły to moje rozmowy z innymi skrzywdzonymi przez dyrektorkę pracownicami. Nie było łatwo namówić panie do zwierzeń. Paraliżował je paniczny lęk. Po kilka razy umawiały się, potem oddzwaniały, przepraszały, że boją się spotkać, że jak Petryna to przeczyta, to je zniszczy. Jedna z lekarek powiedziała mi: „Nikt panu nic nie powie, bo zespół został rozbity, ludzie są zastraszeni, boją się ze sobą rozmawiać, kwitnie donosicielstwo”.
„Pytania proszę na piśmie”
Próbkę tej atmosfery doświadczyłem, gdy przybyłem do szpitala 7 października, by przeprowadzić wywiad z Ireną Petryną. Cały zespół administracji jest skupiony w jednym miejscu, tak że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Dyrektorka najpierw przekazała mi przez sekretarkę, że mam zostawić numer telefonu i zostanę powiadomiony, o której godzinie pani dyrektor mnie przyjmie, gdyż teraz będzie miała zebranie. By nie tracić czasu zapukałem do drzwi vis a vis, do dyrektora ekonomicznego Andrzeja Jaśkowiaka. Gdy usłyszał, że jestem dziennikarzem, i że pytam o mobbing, spłoszył się, zerwał się z miejsca: „nie, nie, wszelkie pytania proszę kierować do pani dyrektor”. Gdy poszedłem do kolejnego dyrektora, ds. technicznych, inż. Krzysztofa Aramowicza, widziałem jak dyrektor Jaśkowiak pobiegł do Ireny Petryny. Tylko usiadłem w pokoju dyrektora Aramowicza, pojawiła się pracownica. - „Marta Kin-Malesza – przedstawiła się - jestem rzecznikiem prasowym, zapraszam do siebie”. Pani rzecznik wyjaśniła mi, że w szpitalu panuje taki zwyczaj, że na pytania dziennikarzy odpowiada tylko pani dyrektor i pytania trzeba wcześniej złożyć na piśmie. - Ależ pani dyrektor powiedziała, że mnie przyjmie, mam czekać na telefon... - oponowałem. Rzeczniczka połączyła mnie z panią dyrektor. Najpierw usłyszałem reprymendę, że biegam po pokojach, przeszkadzam pracownikom w pracy, następnie usłyszałem, że mam złożyć pytania i czekać na zawiadomienie, kiedy otrzymam odpowiedzi.
Wychodząc z części biurowej mijałem szpitalną aptekę. Zaszedłem tam, ale ledwo zdążyłem pani kierownik, Elżbiecie Majewskiej, wyjaśnić powód mojej wizyty, na biurku zadzwonił telefon. Głos po drugiej stronie pytał, czy jest u niej dziennikarz. Pani kierownik mnie przeprosiła i przekazała, że z pytaniami mam się zwrócić do dyrektorki. Nim skończyła swoją kwestię, znów zadzwonił telefon, pani kierownik została wezwana do dyrektorki. Poszedłem na oddziały szpitalne. Próbowałem rozmawiać z ordynatorami, ale reakcja każdego z nich, gdy zorientowali się, co mnie interesuje, była jednakowa – odmowa rozmowy.
Później dowiedziałem się, że każdy pracownik, którego podczas swojej wizyty nagabnąłem, był wzywany do pani dyrektor i przepytywany o cel mojej wizyty, o co pytałem i co pracownik odpowiedział. Jednak z kilkoma pracownikami udało mi się po długich zabiegach i po zapewnieniu anonimowości spotkać.
Opowieść o tym, co dzieje się za murami ładnie odrestaurowanego szpitala (budynek powstał w 1908 roku), otoczonego lasem, za rogatkami Olsztyna zaczniemy od wywiadu z przewodniczącym szpitalnej „Solidarności”. W kolejnych wydaniach „Debaty” przekażę opowieści innych pracowników. Liczę też, że na moje pytania osobiście odpowie Irena Petryna. Zanim to nastąpi zacytuję jej odpowiedź jakiej udzieliła „Gazecie Wyborczej”: „Irena Petryna o oskarżeniach pracowników mówi krótko: nic takiego nie miało miejsca. - Podejmowane działania z mojej strony nigdy nie zmierzały do tego, aby kogoś upokorzyć, czy poniżyć. Wszystkich pracowników traktuję jednakowo. Jestem osobą wymagającą, ale potrafię docenić sumienną i rzetelną pracę współpracowników – tłumaczy. Przekonuje, że swoje obowiązki wykonuje najlepiej jak potrafi, by zapewnić dynamiczny rozwój placówki. I dodaje, nikt z pracowników nie zgłaszał żadnych nieprawidłowości w jej postępowaniu i sposobie pracy. Atmosfera w szpitalu jest dobra, a osiągnięcia ewidentne”.
Jak Irena Petryna najpierw likwidowała, a potem odbudowywała
Piotr Socha, kierownik działu analiz i rozliczeń, przewodniczący KZ NSZZ „Solidarność”:
- Pracuję w szpitalu od 1998 roku. Wówczas dyrektorem był dr Stanisław Niepsuj, z jego inicjatywy w naszym szpitalu powstała chemioterapia onkologiczna i chirurgia onkologiczna, były już gotowe projekty i makieta, którą wystawiono w szpitalu, ośrodka onkologicznego. Za dyrektora Niepsuja szpital osiągnął dodatni wynik finansowy, wygląd budynku był jaki był, bo nie dostał środków na remont.
Wówczas spadł na szpital pierwszy cios. Wicemarszałkiem odpowiedzialnym za służbę zdrowia była Irena Petryna. Kazano dyrektorowi Niepsujowi przenieść oddziały onkologiczne do Polikliniki i płacić Poliklinice za dzierżawę pomieszczeń. Szpital Płucny miał został zlikwidowany, i chyba miał pójść na sprzedaż, to piękna działka, w lesie, 5-hektarowa. Dyrektor Stanisław Niepsuj, twórca onkologii na Warmii i Mazurach walczył jak mógł, ale nic nie wskórał.
Dr Stanisław Niepsuj:
- Zabiegałem bardzo długo w Instytucie Onkologii w Warszawie o radioterapię dla Olsztyna. O to samo biły się wówczas inne miasta wojewódzkie. Dostałem pomoc od wojewody Janusza Lorenza i za te środki powstał projekt budowy ośrodka onkologii przy szpitalu pulmonologicznym. Wówczas marszałek Andrzej Ryński postanowił, że onkologia będzie nie przy naszym szpitalu, a w „czerwonym” szpitalu MSW. Dostałem polecenie przeniesienia oddziałów onkologicznych do pomieszczeń polikliniki i musieliśmy płacić MSW za dzierżawę ich pomieszczeń. No i onkologia już tam została ( z pisma dyr. S. Niepsuja do departamentu zdrowia Urzędu Marszałkowskiego z dn. 17.03.2004 wynika, że kosztowało to szpital za okres 15.04.2002-29.02.2004 – 1.030.812 zł).
- Wicemarszałek Irena Petryna przysłała do naszego szpitala inspektora, a ten nawet dobrze szpitala nie obejrzał tylko wypełnił raport i w rubryce „rekomendacja” wpisał „likwidacja”. Część łóżek miała pójść do szpitala wojskowego, a część do kolejowego.
Traf chciał, że gdy Irena Petryna objęła funkcję dyrektora Kasy Chorych, wicemarszałkiem na jej miejsce został Piotr Żuchowski, który odwiedził szpital płucny. Nie miał żadnych wątpliwości, że ten szpital jest regionowi potrzebny. Otrzymał opracowanie, jakie są potrzeby szpitala i jakie środki trzeba uruchomić. Wówczas Irena Petryna, jako dyrektorka NFZ zadała szpitalowi kolejny cios. Zablokowała wypłacenie pieniędzy za świadczenie ponadlimitowe (kwota 2.623.630 zł - dane z pisma dyrektora szpitala St. Niepsuja do wicemarszałka Piotra Żuchowskiego z 9.09.2004 roku) oraz zmniejszyła kontrakt na świadczenie usług medycznych. Szpital znalazł się na równi pochyłej, bo Irena Petryna „nie lubi przegrywać”, jak powiedziała w jednym z wywiadów. Dyrektorowi Niepsujowi skończył się w końcu 2004 roku kontrakt, a mimo to zarząd województwa nie ogłaszał konkursu na stanowisko dyrektora
Przez 5 miesięcy był wakat. W tym czasie, po wyborach w 2005 roku, powstała koalicja PO-PSL i ważyło się, czy na stanowisku dyrektora oddziału NFZ pozostanie Irena Petryna, czy też obejmie je dr Andrzej Zakrzewski. Po 5 miesiącach w gabinetach polityków zapadła decyzja, że NFZ przejmie dr Zakrzewski. Wtedy, „na otarcie łez” stołek dyrektora szpitala dostała Irena Petryna. I nagle, jak za dotknięciem różdżki czarnoksiężnika pojawił się strumień pieniędzy na remonty, których nie mógł otrzymać dyrektor Niepsuj. Pani dyrektor podkreśla w mediach, że to wszystko dzięki niej...
Adanm Socha
Cały wstrząsający tekst Adama Sochy czytaj w papierowym wydaniu Debaty. Październikowy numer dostępny jest na naszej stronie w formacie PDF.
Skomentuj
Komentuj jako gość