
Jak zwykle, gdy ratusz ma problem z terminem inwestycji, to szuka kozła ofiarnego. Winnym tego, że prace przy Wysokiej Bramie nie rozpoczęły się na początku kwietnia jest, zdaniem ratuszowych urzędników i wykonawcy (spółka PUDiZ), wojewódzki konserwator zabytków, który miał ponoć zakwestionować wcześniejsze ustalenia projektowe. Obecnie miał wydać wytyczne, że przed przystąpieniem do prac budowlanych należy przeprowadzić badania archeologiczne i stąd opóźnienie z rozpoczęciem prac. I jak zwykle w takich sytuacjach prezydent wyciąga straszak utraty dotacji unijnych, z powodu nie dotrzymanie terminów wykonania inwestycji. (Pominę tu kwestię, czy najpilniejszymi inwestycjami w mieście, na które wydamy 9 milionów złotych, były akurat przebudowy placów).
Przypomnę tylko, że Brama Górna zbudowana została w XIV wieku, jest jednym z najstarszych zabytków w Olsztynie. Jest jedyną bramą pozostałą z trzech, które znajdowały się w murach obronnych otaczających miasto. Dla każdego więc urzędnika powinno było być oczywiste, że przebudowa Placu Jedności Słowiańskiej przy Wysokiej Bramie MUSI być poprzedzona badaniami archeologicznymi. Było na to kilka lat. Decyzja o przebudowie placu zapadła w 2009 roku. Ale jak czytam w cytowanym już artykule: „wcześniej nie przedstawiono jej (p. Barbarze Zalewskiej – przyp. mój) założeń projektowych do zaopiniowania”.
Wcześniej zawiniła komora Shone'a
Wcześniej, jako winnych nie dotrzymania terminów przebudowy ulicy Artyleryjskiej i Wojska Polskiego, prezydent miasta też wskazał archeologów i miłośników zabytków, którzy podczas prac ziemnych przy ul. Wojska Polskiego odkryli komorę przepompowni ścieków z XIX wieku, zbudowaną w oparciu o unikalny w Europie system Shone'a. Odkryli i nie pozwolili zniszczyć. Media olsztyńskie bezmyślnie powielały, że z powodu komory kierowcy stoją kierowców w korkach Dzisiaj widać jak na dłoni, gdy już wybudowano nowe odcinki ulic, że komora w niczym nie mogło przeszkodzić budowlańcom. Wiedział też o tym od początku doskonale prezydent, który później nagrodził Rafała Bętkowskiego, jednego z obrońców komory.
Teraz też winni tego, że kule (elementy systemu układu słonecznego) nie będą mogły stanąć na Placu Jedności Słowiańskiej w terminie, winni są archeolodzy. Wobec tego prezydent miasta daje do zrozumienia urzędnikom państwowym, poprzez łamy gazety, że ich rola nie polega na tym, by stać na straży prawa i przestrzegać przepisów. Ich rola polega na tym, by odgadywać intencje władzy i wydawać decyzje zgodne z jej życzeniami. Wszak wiadomo, że Piotr Grzymowicz jest związany z PSL, a wojewoda Marian Podziewski jest działaczem tej partii. Inaczej więc tego nie można odczytać, jak tylko w ten sposób, że swój poszedł do swego po swoje.
Prawo musi być po mojej stronie
To, że prezydent miasta lekceważy prawo przekonaliśmy się już kilkakrotnie. Najpierw za sprawą decyzji Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, która nakazywała znieść monopol spółki komunalnej ZGOK w Olsztynie na odbiór odpadów. Prezydent najpierw sam zobowiązał się przed dyrektorką Urzędu do uchylenia uchwały monopolistycznej i podał termin do kiedy to zrobi, a następnie, z premedytacją, mimo że termin dawno minął, a media informowały o grożącej gminie Olsztyn karze pieniężnej (sam byłem autorem audycji w Radio Olsztyn na ten temat), uchwały nie uchylał. Zrobił to w momencie, gdy już Urząd nałożył karę grzywny na gminę w wysokości 420 tys. zł.
Kolejny przykład lekceważenia prawa dał prezydent wydając sam sobie pozwolenie wodno-prawne na budowę betonowego mostu przez Jezioro Długie. Decyzję uchylił Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Warszawie.
Prezydent z wojewodą ustalili, a pani konserwator ma wykonać!
Prezydent ponownie pokazał swój stosunek do prawa, po decyzji konserwatora, która nie była po jego myśli. W jakim celu prezydent mówi mediom, że wybiera się w sprawie tej decyzji do wojewody? Mówi to po to, żeby wywrzeć presję na urzędniku państwowym.
Należało oczekiwać, że od tego demonstracyjnego lekceważenia prawa odetnie się wojewoda, który ma stać na straży przestrzegania prawa właśnie przez samorząd lokalny. To wojewoda jest władny uchylać niezgodne z prawem uchwały samorządu. Nic z tego. W tymże artykule gazety czytam: „Czy wojewoda Marian Podziewski może wpłynąć na konserwatora zabytków? Edyta Wrotek, jego rzeczniczka, nie chce niczego przesądzać przed spotkaniem. - Wojewoda jest oczywiście za tym, by można było prowadzić prace równolegle - zaznacza jednak Edyta Wrotek. - Ale trudno teraz przewidzieć, co zostanie ustalone”.
Jak było do przewidzenia, prezydent osiągnął swoje. W kolejnym artykule w „Gazecie Warmii i Mazur” prezydent zapytany o rozmowę w sprawie konserwatora z wojewodą, odpowiedział: „- Ustaliliśmy u wojewody, że w poniedziałek, a najpóźniej we wtorek, przedstawimy koncepcję prowadzenia prac na Placu Jedności Słowiańskiej. Potem konserwator niezwłocznie wyda zgodę na równoległe prowadzenie prac archeologicznych i budowlanych - odpowiedział Piotr Grzymowicz”.
Jasne? Jasne! Prezydent z wojewodą ustalili, a pani konserwator ma wykonać!
Panowie, po co w takim razie istnieje taki urząd, jak Wojewódzki Konserwator Zabytków, skoro wiecie lepiej, czy gdzieś należy prowadzić badania archeologiczne, czy nie? Załatwcie to politycznie i zlikwidujcie stanowiska miejskich i wojewódzkich konserwatorów zabytków! Skoro pierwszy krok został zrobiony i zwierzchnikami miejskich i wojewódzkich konserwatorów przestał był minister kultury, i w każdej chwili prezydent może z tej funkcji odwołać miejskiego konserwatora, a wojewoda - wojewódzkiego, to po co utrzymywać tę fikcję?!
Gdy miejska konserwator p. Anna Juszczyszyn raz podjęła decyzję nie pomyśli wówczas urzędującego prezydenta Tomasza Głażewskiego, ten natychmiast ogłosił konkurs na to stanowisko a panią konserwator zrobił „pełniącą obowiązki”. Rozmawiałem z panią konserwator i wiem, że ta lekcja przetrąciła jej kręgosłup, nauczyła pokory wobec władzy.
Ale chyba jeszcze raz trzeba będzie lekcję powtórzyć, gdyż miejska konserwator znów się naraziła, tym razem dyrektorowi Teatru im. Jaracza, Januszowi Kijowskiemu. Pani konserwator wykonując swoje obowiązki musiała zareagować, gdy podczas remontu gmachu teatru, pod tynkami odkryto dawne malowidła i ślady pierwotnej dekoracji budynku, zaprojektowanego przez jednego z najwybitniejszych olsztyńskich architektów, Augusta Feddersena.
Dyrektor Janusz Kijowski zarzucił pani konserwator blokowanie inwestycji. Przy tym z lekceważeniem wypowiadał się o wartości odnalezionych malowideł. Ktoś, kto powinien był przeprowadzić stosowane badania przed remontem tego nie zrobił, a teraz dyrektor miota gromy na urzędniczkę. Że interwencja dyrektora teatru będzie skuteczna, można się domyślać.
Ubezwłasnowolnieni konserwatorzy
Konserwatorzy podlegli wojewodom i prezydentom miast, tak naprawdę są ubezwłasnowolnieni. Ci, którzy mieli własne zdanie i etykę zawodową już dawno stracili stanowiska. Ci, którzy zostali, gdy trzeba, to nie widzą niszczenia zabytków (dlatego dyrektor Muzeum Warmii i Mazur był osamotniony w swojej walce o najważniejszy zabytek regionu Zamek Biskupów Warmińskich, w którego fosie inwestor chciał zbudować parking), a gdy trzeba, to mogą zniszczyć inwestora, który władzy podpadł.
To dlatego p. Anna Juszczyszyn boi się wyegzekwować od dyrektora MOK-u rozbiórkę obrzydliwego metalowego ogrodzenia, które zabiło amfiteatr i uczyniło z niego okólnik dla bydła. Zgodnie bowiem z pozwoleniem budowlanym, ogrodzenie to może być montowane tylko na czas imprezy masowej.
Czasami jednak odzywa się zwykła konserwatorska przyzwoitość i świadomość skandalu w świecie archeologów na brak reakcji, gdyby koparka zaczęła kopać pod XIV wieczną bramą, bez odpowiednich prac archeologicznych.
Te odruchy konserwatorskiej uczciwości trzeba bronić, a prezydenta, który nawet nie kryje, jaki jest jego stosunek do prawa, zapytać, jak może wymagać szacunku dla prawa i dla urzędników od obywateli, jeśli sam demonstruje, co można zrobić z urzędnikiem, który na straży tego prawa stoi.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość