Takimi pięknymi słowami rozkochał w sobie Amerykanów czarnoskóry gwiazdor Barack Obama, który ma wielki szanse zostać 44 prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Kim jest Barack Obama? Czy to nowa jakość w amerykańskiej polityce i osoba, która zmieni Amerykę w kraj miłości i dobrobytu? Czy może Obama kryje w sobie ciemną stronę, która objawia się w słynnej refleksji, jaką podzielił się z widzami telewizyjnymi: „Mam dwie córki, dziewięcio- i sześcioletnią. Zamierzam wpoić im wartości i zasady moralne. Ale jeśli popełnią błąd, nie chciałbym, by zostały ukarane dzieckiem”.
Czerwone korzenie czarnego mesjasza
Oficjalna biografia Obamy jest niezwykle budująca i poprawna politycznie. Barack Obama pochodzi z mieszanego małżeństwa Kenijczyka i mieszkającej na Hawajach białej Amerykanki. Rodzice poznali się na Uniwersytecie Hawajskim w Manoa. Rozeszli się, gdy Barack miał dwa lata. W dzieciństwie Obama mieszkał w Indonezji, skąd pochodził drugi mąż jego matki. W Dżakarcie chodził cztery lata do szkoły z wykładowym językiem indonezyjskim. Potem wrócił na Hawaje i zamieszkał z dziadkami ze strony matki. Po ukończeniu szkoły średniej Obama przeprowadził się do Los Angeles, gdzie studiował dwa lata na Occidental College, a następnie stosunki międzynarodowe i politologię na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. W 1988 r. rozpoczął studia w Harvard Law School. Dwa lata później został pierwszym Afroamerykaninem wybranym na prezesa gazetki prawniczej redagowanej przez studentów- Harvard Law Review. Po uzyskaniu dyplomu prawnika pracował w walczącej o prawa człowieka firmie prawniczej Miner, Barnhill & Galland. W 1996 r. został wybrany do Senatu stanu Illinois, a w 2004 r. do Senatu Stanów Zjednoczonych. W latach 1993-2004 wykładał prawo na University of Chicago Law School przy Uniwersytecie Chicagowskim.
Z pozoru jest to piękny życiorys, pasujący idealnie do wizerunku męża stanu. Analizując jednak dokładniej losy Baracka Obamy można się przekonać w jakim środowisku przyszły kandydat na prezydenta USA się wychował. Obama w swojej biografii przekonywał, że jego dziadek walczył u boku generała Pattona o wyzwolenie Europy spod hitlerowskiej okupacji, zaś ojciec był wojownikiem o wolność Kenii. Jest to o tyle nieprawda, że ojciec Obamy był zwykłym alkoholikiem, zmieniającym co rusz żony. Natomiast jego matka była komunistyczno- hipisowską działaczką lubującą się w częstym zmienianiu mężów ( co nie ma być purytańską przyganą, tylko pokazuje jakie wartości rodzinne wyniósł z domu przyszły wielki orędownik mordowania dzieci, ale o tym później).
Obama w jednym z wywiadów zaznaczył, że nigdy nie miał kontaktów z Partią Komunistyczną USA. Jednak jego biografia przeczy temu, bowiem w kilku miejscach wspomina on niejakiego Franka, który był dla niego największym autorytetem w młodości. Może Obama celowo nie podał tam nazwiska owego czarnoskórego poety i dziennikarza w obawie przed późniejszymi niewygodnymi pytaniami dziennikarzy. Przeszłość Franka nie jest bowiem dla prawdziwego amerykańskiego patrioty chlubna. Dwóch dziennikarzy śledczych odkryło, że chodzi o Franka Marshalla Davisa, który w 1933 r. został przez kontrolowaną całkowicie przez Moskwę Partię Komunistyczną USA skierowany na Hawaje, gdzie miał pracować w lewicowych mediach. Nauczyciele Obamy przekonują, że człowiek ten miał wielki wpływ na obraną przez Baracka drogę polityczną. Sam Obama wspomina, że tuż przed wyjazdem na studia Frank przestrzegł go, by „nie dał się uśpić” i pozostał rasowo lojalny. Nie trzeba chyba podkreślać, że gdyby takie zdanie pojawiło się w biografii białego kandydata na najwyższy urząd w USA, rozległby się wrzask o jego obrzydliwym faszyzmie i rasizmie, ale czarni obywatele USA mają trochę większe prawa w tej krainie wolności.
Jeżeli przyjmiemy, że selekcja ludzi pod względem rasy jest rasizmem, to śmiało Obamę można nazwać skrajnym rasistą. Tak pisał on w autobiografii o swojej działalności na studiach: „By nie zostać uznanym za konformistę i rasowego zdrajcę, starannie dobierałem sobie znajomych. Zaliczali się do nich co raz bardziej zaangażowani czarni studenci, studenci zagraniczni, amerykańscy Meksykanie, marksistowscy profesorowie, feministki, punk- rockowi poeci z nurtu performance”. Miłość do lewackiego towarzystwa została Obamie do dziś. W 1995 roku jego kampania do senatu była finansowana przez Komunistyczną Partię USA, zaś na jego stronie internetowej istnieje specjalna podgrupa dla „marksistów i socjalistów dla Obamy”. Co jednak znamienne, im bliżej do wyborów, tym więcej kompromitujących faktów z życia senatora zaczęło wychodzić na światło dzienne. Brytyjski „Mail on Sundey” podał, że kariera polityczna „czarnego Kennedy’iego” rozpoczęła się w domu ex terrorystów z organizacji „Weather Underground”, której liderami byli Bill Ayers i Bernardine Dohrn. Organizacja ta była finansowana przez Moskwę i w latach 60. była prawdziwym postrachem Stanów Zjednoczonych. Bill Ayers przeprowadził nawet nieudaną próbę zamachu na Pentagon. Jego ludzie zabili jednak kilka osób zrobionymi w domowych warunkach bombami. W 1995 roku również oni wsparli finansowo kampanię przyszłego senatora, który przekonywał, że jego związki z Aversem były przypadkowe, bowiem ich rodziny mieszkały blisko siebie. Niestety dla Obamy, jego sztab w swojej głupocie wydrukował broszurę ze zdjęciem swojego kandydata na tle flagi amerykańskiej odwróconej do góry nogami, czyli symbolu „Weather Underground” . Sztab Obamy nie mógł już dalej kręcić i przyznał, że kandydat Demokratów na prezydenta znał się dobrze z Aversem. Powstał więc dowcip, który podbija Ameryke: "Co mają wspólnego ze sobą Osama i Obama? Obaj mają przyjaciół, którzy próbowali zbombardować Pentagon".
Barack Obama i jego faszystowscy kumple
Obama dziwnym trafem zawsze znajdował się w organizacjach, które w bezpośredni sposób miały powiązania z komunistyczną Moskwą. Nie inaczej było ze wspólnotą religijną jaką wybrał. Barack Obama należy bowiem do Zjednoczonego Kościoła Chrystusa będącego jednym z najbardziej liberalnych zborów w USA. Matka Obamy, wojująca ateistka, podkreślała, że religia jest opresyjnym i okrutnym systemem, który niszczy indywidualizm. Trudno więc się dziwić, że Obama trafił do kościoła, który propagował czarną odmianę teologii wyzwolenie, potępioną i uznaną za herezję przez Jana Pawła II. Liderem zboru jest czarnoskóry pastor Jeremy Wright, który nawrócił Obamę w latach 90. Wright jest drugim (po komuniście Franku) idolem senatora. Obama użył nawet powiedzenia pastora: „Zuchwała nadzieja” jako tytuł swojej biografii. Wright stał się jednak największym przekleństwem dla sztabowców Obamy, bo jego poglądy są prawdziwym smakołykiem dla Republikanów i wszystkich przeciwników „czarnego Kennedy’iego”. Otóż pastor wsławił się poglądem, że zamachowcy Al Kaidy mieli rację niszcząc World Trade Center. Idol ewentualnego przyszłego prezydenta USA wsławił się również kazaniem, w którym grzmiał, że Bóg powinien potępić USA. Pastorzy tego pseudo chrześcijańskiego kościoła zakładali zresztą pierwsze kliniki aborcyjne i wyświęcali homoseksualistów na duchownych. Co ciekawe - robili to jeszcze w czasach, gdy aborcja była w USA zabroniona. Wright naucza również, że Jezus był czarnoskórym człowiekiem zabitym przez koalicję białych i Żydów. Idol Obamy spotkał się nawet z komunistycznym zbrodniarzem Kaddafim tuż po tym jak opłacani przez tego libijskiego dyktatora terroryści zabili 40 amerykańskich żołnierzy. Obama nigdy go za to nie potępił, a nawet wziął udział w 1995 roku w marszu miliona mężczyzn, organizowanym przez współpracownika Wrighta, islamskiego radykała Farrakhana, który twierdził publicznie, że Żydzi pomogli zbudować Hitlerowi III Rzeszę. Obama przyznaje, że Wright pomógł mu „odrzucić mentalność klasy średniej”. Jednak gdy wyborcy poznali prawdę o faszystowskich korzeniach kościoła ich idola i słupki popularności senatora szybko spadły, Obama zdecydował się opuścić zbór. Oczywiście należy podkreślić, że podjął taką decyzję z powodu sondaży, a nie kompromitującego faktu przyjaźni z faszystami.
Aborcjonista chrześcijaninem?
Mimo tego, że idea laickiego państwa coraz mocniej rozszerza się w USA, to trudno sobie wyobrazić by szanse na prezydenturą miał przyznający się do ateizmu polityk. Obama zatem podkreśla na każdym kroku swoje chrześcijaństwo, jednak jego przywiązanie do Pisma Świętego jest bardzo wybiórcze. W jednym ze swoich wystąpień stwierdził, że jeśli ludzie uważają jego poglądy na temat małżeństw homoseksualnych (a jest ich zwolennikiem) za kontrowersyjne, to odsyła ich do Chrystusowego Kazania na Górze, które jest dla jego wiary o wiele bardziej fundamentalne niż mroczne fragmenty z Listu do Rzymian. Innym razem nazwał wprost nauki św. Pawła zacofanymi.
Jednak to wszystko jest mało istotne w porównaniu z poglądami „chrześcijanina” Obamy na temat aborcji. Kandydat na prezydenta USA nie tylko jest zwolennikiem zabijania dzieci nie narodzonych w pierwszych tygodniach ciąży, ale opowiada się za legalnością aborcji przez częściowe urodzenie, czyli ( nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu) czysto nazistowskiej metody usuwania niewygodnego problemu jakim jest dla wielu ludzi ciąża. Obama w bezczelny sposób podpiera swoje stanowisko w sprawie aborcji właśnie chrześcijaństwem. „Chrześcijanin nie może przejść obojętnie wobec ograniczenia praw kobiet do decydowania o sobie”- powiedział senator. Warto jednak przypomnieć czym jest aborcja na życzenie. Otóż w skrócie polega ona na tym, że w 3 trymestrze ciąży lekarz wywołuje u pacjentki akcję porodową, po czym, gdy dziecko jest już częściowo na zewnątrz, zgniata mu główkę. W Senacie Barack Obama wygłosił nawet przemówienie, w którym nie godził się na przyznanie dzieciom, które przeżyły aborcję, praw ludzkich, czyli innymi słowy „chrześcijanin” Obama głosował za tym, by lekarz miał obowiązek dobić dziecko, które jakimś cudem przeżyło próbę eksterminacji.
Amerykańscy komentatorzy przyznają, że Obama prześcignął w swoim aborcyjnym radykalizmie największych zwolenników aborcji wśród demokratów. Oczywiście „czarny Kennedy”, wciąż szafujący pojęciami „zmiana i nadzieja”, głosował również za eutanazją Terri Schiavo, którą w bestialski sposób rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki wespół z jej mężem zagłodził na śmierć. Trafnie to podsumował Bill Donohue, szef Katolickiej Ligi na rzecz Praw Religijnych i Obywatelskich, który powiedział: „Senator Obama uważa, że nie jest sprawą władz federalnych zakazywać lekarzom zagłodzenia osób chorych i podobnie nie powinny one skłaniać lekarzy do opiekowania się urodzonymi dziećmi, które przeżyły zabieg aborcji. I to wszystko mówi „Pan Nadzieja”. Trudno się dziwić takim poglądom senatora, pamiętając jak wprawił wszystkich w osłupienie mówiąc: „Mam dwie córki, dziewięcio- i sześcioletnią. Zamierzam wpoić im wartości i zasady moralne. Ale jeśli popełnią błąd, nie chciałbym, by zostały ukarane dzieckiem”. Czy można mieć wątpliwości co do poglądów człowieka, który traktuje dziecko jako karę?
Obama - wróg Osamy?
Zwolennicy Obamy przekonują co rusz, że jego prezydentura będzie się charakteryzować ociepleniem stosunków z krajami islamskimi co doprowadzi do złagodzenia działań Al. Kaidy. Jednak wyznawcy takiego poglądu zapominają, że ich kandydat jest osobą, która przeżyła konwersję z Islamu na Chrześcijaństwo, a to jest traktowane w wielu krajach muzułmańskich śmiercią. Obama urodził się jako muzułmanin i był ( mimo, że dziś temu zaprzecza) podczas swojego pobytu w Indonezji praktykującym, chadzającym do meczetu wyznawcą Allacha. Porzucenie przez niego islamu to irtidad czy ridda, tłumaczone jako apostazja. Jest to dla muzułmanina zbrodnia gorsza od morderstwa. Np. w Arabii Saudyjskiej prawo zabrania karać obywatela, który zabije apostatę. Barack Obama jest więc wymarzonym prezydentem USA dla wszystkich islamskich terrorystów. Jeżeli Obama będzie prowadził wojnę z którymkolwiek krajem islamskim ( a trudno sobie wyobrazić, by wycofał szybko wojska z Afganistanu, czy Iraku) nietrudno będzie werbować nowych terrorystów, by ci walczyli ze zdrajcą islamu. Trudno sobie wyobrazić również wizytę Obamy w krajach muzułmańskich, gdzie wyznawcom Allacha nie wolno by było go nawet chronić. A więc paradoksalnie to demokratyczny kandydat na prezydenta jest większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa obywateli USA, niż republikanin kontynuujący politykę Busha.
Warto się zastanowić jakie mogą być Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pod rządami byłego wyznawcy Allacha, który przez fascynację komunizmem trafił pod religijne skrzydła pastora- rasisty i antysemity, nawołującego do zniszczenia USA. Teraz zaś wspiera mordowanie dzieci na wpół urodzone, co nazywa prawem kobiety do decydowania o własnym ciele. Ameryka Północna była do tej pory jedynym kontynentem, na którym nie udało się zaszczepić komunizmu. Czy to może się zmienić po jesiennych wyborach? Czy neobolszewizm może odnieść sukces?
Jeden z czołowych konserwatystów Stanów Zjednoczonych Patrick J. Buchanan napisał: „Nasz świat wywrócił się do góry nogami. To, co wczoraj było słuszne i prawdziwe, dzisiaj jest fałszem i złem. To, co niegdyś było niemoralne i karygodne - rozpusta, aborcja, eutanazja, samobójstwo - dziś stało się „postępowe” i „chwalebne”. Dawne cnoty stają się grzechem, dawne grzechy - cnotami”. Barack Obama stoi na czele sił, które są odpowiedzialne za wywrócenie naszego świata do góry nogami. Czy przewróci go do końca?
Łukasz Adamski
Teolog, publicysta, współpracownik
dziennika „Polska The Times”
Skomentuj
Komentuj jako gość