Wynika to z podstawowego wstępnego założenia rozważań. Mianowicie wszyscy, jak jeden mąż powtarzają, że po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat Polska jest bezpieczna, że nie grozi nam bezpośrednie niebezpieczeństwo konfliktu zbrojnego - o agresji nawet nie wspominając.
Ludzie odpowiedzialni za stan bezpieczeństwa państwa, podobnie jak znani i cenieni komentatorzy, zachowują się tak, jakby reguły rządzące polityką, czy charaktery ludzkie albo emocje społeczne zmieniły się. Oto za dotknięciem jakiejś czarodziejskiej różdżki nikt na nas nie napadnie, nikt nie będzie na nas dybał, bo my nie chcemy się bić ani wydawać na wojsko pieniędzy. Nawet szantażująca świat gazem i ropą Rosja nie wykorzysta swojej przewagi militarnej, bo… no bo tak się nie robi. To naprawdę pozwala spać spokojnie, bo mamy czas.
Kilka dni temu okazało się jednak, że zaklinanie rzeczywistości zawsze kiedyś się kończy. Rosjanie postanowili użyć siły do przywrócenia kontroli nad byłymi republikami sowieckimi. Oczywiście zrobili to tak, żeby móc wciskać światu - przy pomocy różnych pożytecznych idiotów, że nic nie są winni. Faktem, że rozpoczęli działania zbrojne przeciwko Gruzji. Trzeba tu przypomnieć, że wojska rosyjskie okupują część terytorium Gruzji od 1993 roku. Wtedy to, po ogłoszeniu przez Gruzję niepodległości, Rosja nie będąc w stanie interweniować militarnie na wielu frontach, doprowadziła do ogłoszenia secesji od Gruzji przez Osetię Południową i Abchazję. Te dwie prowincje poprosiły o pomoc, której udzieliła im miłująca pokój Rosja, wysyłając tam siły pokojowe, czyli swoje wojska. Przekładając to na zwykły język, zajęli część terytorium Gruzji bez jej zgody. Skoro świat to przełknął, więc przyszedł czas na zwiększenie swoich sił. Gruzja nie mogła nie zareagować - zaznaczam, na własnym terytorium – i Rosjanie żeby temu przeciwdziałać, rozpoczęli działania militarne przeciwko Gruzji.
Jeżeli Rosja siłą militarną zmusi Gruzję do wycofania się ze zbuntowanych prowincji, to my mamy problem. Jeżeli Rosja siłą zbrojną podporządkuje sobie politycznie Gruzję, to problem ma świat. Ewentualny sukces takich działań spowoduje dalsze posunięcia. Następnym krajem do podporządkowania przez Rosję jest Ukraina. Jest to nieuchronne, bo bez panowania nad Europą Wschodnią Rosja nie będzie znowu mocarstwem światowym. A dla nas jest to zagrożenie śmiertelne. Bez niepodległej Ukrainy nie będzie niepodległej Polski. To tylko kwestia czasu. A nie wolno nam zapomnieć o Białorusi, której dyktator usiłuje uniezależnić się od Rosji.
Jeśli nie mamy do czynienia z zagrożeniem militarnym, to z czym mamy do czynienia? W naszych dyskusjach o bezpieczeństwie i siłach zbrojnych zapominamy o starej rzymskiej maksymie „Si vis pacem, para bellum”. Inaczej mówiąc – chcesz pokoju, gotuj wojnę. Metoda stosowana obecnie w Polsce przypomina mi znaną z czasów saskich: po co nam armia, skoro my chcemy pokoju. Wszelkie próby reform były torpedowane przez opozycję, która sama też nie umiała rządzić. Zagrożeń zewnętrznych nie było aż do czasu pierwszego rozbioru. Po niszczącej kraj Konfederacji Barskiej, zorganizowanej pod szczytnymi hasłami obrony Ojczyzny i Wiary Świętej, do obrony granic przed wkraczającymi wojskami stanął jeden kapitan i dziewięciu żołnierzy. Z wiadomym nam skutkiem.
Nie wiem kiedy nadejdzie zagrożenie. Ale dziś jest podobnie. Kraj się bogaci, pozorny spokój na zewnątrz, a wewnątrz wojna. Rząd nie dokonuje reform. Wydatki na obronę maleją, bo po co, skoro jest pokój.
Jeżeli dziś zabezpieczymy się sojuszami i silną armią, to może rzeczywiście nie będą one nam potrzebne. Jeżeli jednak tego nie zrobimy, to znów położą głowy kapitan i ostatnich dziewięciu żołnierzy.
Adam Kowalczyk
Skomentuj
Komentuj jako gość