Nowy rok 2022 rozpoczął się od wydarzeń w Kazachstanie. Odkąd władze w Nur-Sułtanie zadecydowały o znacznej podwyżce cen gazu skroplonego, ludzie wyszli na ulice. Protesty rozpoczęły się 2 stycznia w górniczym ośrodku Żangaözen i bardzo szybko rozprzestrzeniły się na najważniejsze ośrodki miejskie w całym kraju. Miejsce haseł ekonomicznych zajęły te polityczne. Rząd wycofał się z podwyżek, ale demonstranci zaczęli eskalować żądania. Domagali się usunięcia ze stanowiska przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Nursułtana Nazarbajewa, byłego prezydenta, który od trzydziestu lat kreślił drogę kazachskiej polityki. Prezydent Kasym-Żomart Tokajew zdymisjonował rząd, w którym główne skrzypce dalej grali ludzie Nazarbajewa i nawoływał protestujących do stołu rozmów. Obiecał również odwołanie Nazarbajewa z jego dotychczasowego stanowiska i sam zajął jego miejsce. Protesty trwały dalej, a 5 stycznia wyszło na ulice wojsko i padły pierwsze strzały. Kazachstan – najbardziej stabilna do tej pory dyktatura w Azji Centralnej – stanął na krawędzi wojny domowej.
Kazachstan powstał na gruzach Związku Radzieckiego. Uzyskał niepodległość jako ostatni z byłych republik ZSRR 16 grudnia 1991 r. Po upadku komunistycznego mocarstwa musiał – tak, jak pozostałe republiki, odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Jelcynowska Rosja była za słaba, żeby wziąć odpowiedzialność za młody kraj. Azja Centralna musiała zorganizować się sama. Polityczne losy Kazachstanu kształtowały się na bezkresnych stepach, zarządzanych przez luźne związki plemienne, potem pod kopytami koni Mongołów i bezlitosnej Złotej Ordy. Po jej rozpadzie Kazachowie tworzyli chanaty, które przyjęły potem zwierzchnictwo carskiej Rosji. Nawykli do systemu rządów autorytarnych wierzyli w silną władzę. Kazachstan na początku lat dziewięćdziesiątych przyjął system rządów, jaki w tym regionie sprawdzał się po prostu najlepiej. Pierwszym prezydentem kraju został Nursułtan Nazarbajew i pełnił tę rolę do marca 2019 r. Prawie trzydzieści lat jego rządów przyniosło stabilność ekonomiczną i polityczną. Nazarbajew zbudował sobie pozycję niezagrożonego lidera politycznego i przywódcy narodu, dla którego nie było żadnej innej alternatywy. Zwalczał opozycję, faworyzował wybranych i straszył obywateli radykalizmem islamskim. Udało mu się utrzymywać na powierzchni, a przez ten czas Kazachstan stał się wzorem stabilności w regionie. Podczas gdy pozostałe republiki w przestrzeni postsowieckiej zmagały się ze słabością własnych reżimów, Kazachstan trwał niczym niewzruszony. Od samego początku Nazarbajew postawił na dobrą współpracę z Rosją. Nie miał zresztą wyboru – po rozpadzie ZSRR, 20% ludności kraju stanowili Rosjanie. Nazarbajew bał się, że w przypadku konfliktu, Moskwa zechce wykorzystać własnych obywateli do zachwiania równowagi politycznej w kraju. Te obawy jeszcze wzrosły po rewolucji na ukraińskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu. Kazachstan utrzymywał również dobre relacje z państwami Zachodu i z Chinami, dla których stanowił ekonomiczną drogę do Europy i element Nowego Jedwabnego Szlaku. Dzięki wielowektorowej polityce zagranicznej Nazarbajewa, nawet Polska widziała w nim solidnego partnera politycznego. Dość wspomnieć, że po pogorszeniu stosunków z Białorusią, Polska wykorzystała dobre relacje Kazachstanu z Mińskiem do prowadzenia rozmów z Aleksandrem Łukaszenką.
Każdy, najsilniejszy nawet dyktator wie, że kiedyś przyjdzie mu oddać władzę. Wiedział to również Nazarbajew, który zdawał sobie sprawę, że nie będzie rządził wiecznie. Mówi się, że problemy każdego dyktatora zaczynają się zawsze wtedy, gdy ten postanowi się zreformować. Dlatego Nazarbajew oddawał władzę stopniowo w scenariuszu rozpisanym na długie lata. Jego pokojowe i dobrowolne przekazywanie wpływów było eksperymentem, niespotykanym dotąd w regionie Azji, gdzie władca tracił stanowisko i głowę w dość chaotyczny i gwałtowny sposób. Autorski projekt Nazarbajewa zakładał kontrolowane przekazywanie władzy i nadzorowanie tego procesu z wygodnej pozycji przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa. Rada Bezpieczeństwa miała być bezpiecznym polem ścierania się wpływów starego i nowego prezydenta i wypracowywania wspólnego stanowiska. Tokajew był zaufanym człowiekiem Nazarbajewa i jako taki miał kontynuować linię swego poprzednika. Sam polityczny proces miał być też odpowiedzą na pytanie, czy w XXI wieku dyktator może jeszcze pstryknąć bezkarnie palcem i wskazać społeczeństwu nowego lidera, nie oglądając się na demokrację. Doświadczenia kazachskie uważnie obserwował cały region. Republiki postsowieckie chciały wiedzieć, czy taki eksperyment ma szansę powodzenia. Uważnie przyglądały się temu również Białoruś i Rosja. Zwłaszcza, że Aleksander Łukaszenka i Władimir Putin stoją dokładnie przed tym samym dylematem: jak oddać władzę, zapewniając sobie i swojej rodzinie bezpieczeństwo. Kazachski projekt stanowił inspirację, której echa pobrzmiewają w nowych regulacjach konstytucyjnych Federacji Rosyjskiej i planowanych zapisach białoruskiego prawodawstwa.
Wydarzenia z początku stycznia wysadziły Nazarbajewa z politycznego siodła. Dotychczasowe plany poszły do kosza, a w Mińsku i Moskwie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. Politolodzy podnoszą, że rozwój wydarzeń wskazuje na to, że protesty mogły nie wybuchnąć spontanicznie, ale były celowo sprowokowane w ramach rywalizacji między prezydentem Tokajewem, a ekipą Nazarbajewa. Pozostaje pytanie, czy nastąpiło to w wyniku nieudanej próby usunięcia Tokajewa, czy staraniach o pozbawienie Nazarbajewa jego zaplecza i umniejszenie jego roli. Rzeczywiste pragnienia społeczeństwa i jego wołanie o zmiany w skostniałym systemie mógł bezlitośnie wykorzystać Tokajew, któremu chaos posłużył dla przetasowania władzy. Nie mając dostatecznych sił i środków dla zapewnienia sobie spokoju, poprosił Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym o pomoc. Układ jest azjatycką odpowiedzią na NATO i pełni podobną rolę w postsowieckim obszarze. W skład sojuszu wojskowego wchodzą Rosja, Armenia, Białoruś, Kirgistan i Tadżykistan. W odpowiedzi na zagrożenie danego państwa ze strony zewnętrznego wroga, pozostali sygnatariuszu układu są zobowiązani, żeby ruszyć mu z pomocą. Problem w tym, że w tej sytuacji nie ma mowy o zagrożeniu zewnętrznym. Kazachstan stoi na krawędzi wojny domowej, a rosyjskie wojska mają po prostu pomóc Tokajewowi legitymizować jego władzę.
Tokajew wykorzystał dla własnych celów fakt, że Moskwa nie mogła mu odmówić. Wygrał własną rozgrywkę polityczną kosztem niezależności Kazachstanu. Sam może umocnić się na stanowisku, ale Kazachstan traci tę stabilność i bezpieczeństwo, jakie wypracował sobie przez trzydzieści lat. Żeby istnieć, będzie musiał oprzeć się na mocnym ramieniu Moskwy. Traci swobodę manewru i możliwość rozgrywania na wielu fortepianach. W zamian za pomoc, Rosja z pewnością zażąda bezwzględnej lojalności. Doświadczenia Nur-Sułtanu nie pozostaną bez wpływu na sytuację w pozostałych krajach regionu. Jeśli lider regionu, za jakiego uważany był Kazachstan, nie poradził sobie z pokojowym przekazaniem władzy, nie ma co liczyć, żeby Uzbekistan, czy Kirgistan poszedł tą samą drogą. Jeśli elity Nur-Sułtanu potrzebowały oprzeć się na Kremlu, to samo będzie musiała zrobić i reszta. To otwiera szerokie pole możliwości przed Rosją. Władimir Putin nie ukrywa, że upadek ZSRR był dla niego katastrofą geopolityczną. Jeśli Jelcyn był na tyle słaby, że musiał wypuścić Azję Centralną z rąk, Putin chętnie sięgnie po nią na nowo. Rosja mogłaby chcieć odbudować swoje wpływy w regionie. Zwłaszcza że Kazachstan to łakomy kąsek. Nur-Sułtan praktycznie śpi na surowcach. Jest światowym liderem pod względem wydobywania uranu, który jest przecież kluczowy dla paliwa jądrowego. Gdyby Rosji udało się przejąć kontrolę nad złożami gazu, mogłaby kontrolować jego swobodny przepływ do Europy i Chin. To jeszcze bardziej uzależniałoby Europę od Moskwy. Uzależniałoby też Pekin, którego plany Nowego Jedwabnego Szlaku jeszcze bardziej zależałyby od dobrej woli Kremla. Na chaos komunikacyjny, zakłócenie dostaw ropy i gazu, a także przejęcie surowców Chiny nie mogą sobie pozwolić. Dotychczasowe przychylne stanowisko Pekinu odnośnie nie mieszania się w rosyjskie sprawy w Azji centralnej, może się teraz zmienić. Potencjału swoich szlaków handlowych Pekin tak łatwo nie odpuści i na pewno będzie chciał stanąć na drodze odradzającej się rosyjskiej potędze w regionie.
Zachód nie ma pomysłu, co zrobić z Kazachstanem. Jego bierna postawa oddaje region w chętne ramiona Putina. Milczy na razie Turcja, która może zastanawiać się, czy uczynić region nowym polem targów z Rosją. Kazachstan jest członkiem Rady Współpracy Państw Języków Tureckich, organizacji zrzeszającej państwa, których językiem narodowym jest turecki. Turcja budowała swoje wpływy w regionie w oparciu o zależności kulturowe. Podobnie rośnie jej pozycja wśród ludów Kaukazu. Jednoznaczne wciągnięcie Kazachstanu w rosyjskie wpływy staje na drodze tureckim planom kulturowego podboju regionu. Ankara zaczęła przebąkiwać, że być może to ona powinna wysłać swoje wojska do Nur-Sułtanu, a nie Rosja, ale Recep Erdogan położył tym głosom kres. Niemniej jednak Turcja uważnie przygląda się rozwojowi sytuacji. Niestabilność polityczna Kazachstanu, jak i słabość pozostałych lokalnych reżimów może rezonować na bezpieczeństwo regionu. Niepokoje w Afganistanie, wciąż pogrążonym w wojnie domowej, dodatkowo destabilizują sytuację. Gdyby dodać do tego ryzyko związane ze swobodnie działającymi i przez nikogo nie kontrolowanymi grupami terrorystycznymi oraz tendencje separatystyczne w regionach, Turcja może się obawiać, czy nie odbije się to na niej rykoszetem.
Chwilowo na tych wydarzeniach zyskuje Ukraina, która może odetchnąć. Rosja nie jest w stanie złapać wszystkich srok za ogon. Na zbyt wielu rosyjskich granicach tlą się ostatnio niepokoje. Musi, przynajmniej częściowo, zweryfikować swoje plany przyciśnięcia Ukrainy, co daje tej ostatniej czas, żeby przegrupować siły. Zyskuje też Białoruś, dla której rosyjskie zaangażowanie w Kazachstanie to prezent od losu. Niestabilna sytuacja może zniechęcić Rosję do próby przeprowadzenia radykalnych zmian na Białorusi. Opóźni też z pewnością proces kontrolowanego przez Moskwę procesu przekazania władzy i daje czas Łukaszence na zmianę swojej strategii legitymizacji władzy. Łukaszenka chwilowo uciekł spod rosyjskiego topora. Po wypowiedziach białoruskiego dyktatora już widać, że nabrał wiatru w żagle i próbuje wykorzystać swoje geopolityczne okienko w negocjacjach z Moskwą.
Władimir Putin na razie jeszcze nie może spać spokojnie. Wzmocnienie pozycji Rosji w regionie postsowieckich republik to niewątpliwie sukces, ale Kreml nie wie, jak to się przełoży na polityczną przyszłość samej Rosji. Putin rządzi już ponad dwadzieścia lat, rosyjskie społeczeństwo jest nim od dawna zmęczone, a on i jego otoczenie jeszcze nie znaleźli pomysłu na to, co dalej. Przez pewien czas dobrym rozwiązaniem wydawał się kazachski model przekazania władzy, ale właśnie stracił na aktualności. Wprowadzając zmiany w rosyjskiej konstytucji, Putin wzorował się na metodach Nazarbajewa. Eksperyment się nie udał, bo kazachskie elity skoczyły sobie do gardła i nie ma mowy o kontynuacji działań poprzednika. Społeczeństwo również powiedziało „dość” próbom pozostania u steru zgranego już lidera. Rosja błyskawicznie wysłała wojsko na wezwanie Tokajewa, bo Putin boi się scenariusza przewrotu władzy przez ulicę. Rok temu podobny scenariusz dział się na ulicach Mińska. Chcąc, nie chcąc, Moskwa wsparła Łukaszenkę. Kosztem jego niezależności politycznej, ale dużo groźniejsze dla obu stron byłoby pozwolenie, żeby Łukaszenkę obaliła rewolucja. Wystarczy, że już lud przemówił na Ukrainie w 2014 r., a jego wola wygnała Wiktora Janukowycza poza granice kraju. Rosja straciła wpływy na Ukrainie.
Putin boi się, że jeśli rewolucje rozprzestrzenią się po postsowieckim obszarze, on będzie następny w kolejce. Oskarżył zachód o próbę ingerencji w wewnętrzne sprawy Kazachstanu i zapowiedział, że „Rosja nie dopuści do realizowania scenariuszy tzw. kolorowych rewolucji”. Stoi bezwzględnie na stanowisku, że nie można siłą obalać przywódców w regionie. Tymczasem żądania ekonomiczne przestały być podstawą obecnych protestów w Rosji, na Białorusi i reszty ich postsowieckich sąsiadów. Głośne wołanie o zmiany systemowe jest groźne dla istnienia władzy. Tym bardziej, że sama władza musi zdefiniować swoją przyszłość na nowo. Przez pewien czas Kazachstan był nadzieją dla reszty sąsiadów i stanowił swego rodzaju poligon doświadczalny. Skoro model kazachski nie wypalił i nie da się dokonać tej zmiany bezboleśnie, trzeba będzie pomyśleć o powrocie do starych, sprawdzonych rozwiązań.
W przestrzeni postradzieckiej przemiany społeczno-polityczne są nieuniknione. Możliwości legitymizacyjne dotychczasowych autokratów się wyczerpują. Dyktator będzie musiał w końcu kiedyś odejść. I tylko czas pokaże, czy o jego pożegnaniu zdecyduje kula czy wyborcza kartka.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość