W ostatnich dniach czerwca odbył się szczyt Unii Europejskiej. Miało to być spotkanie jakich wiele, ale na kilkanaście godzin przed jego rozpoczęciem Niemcy i Francja zaskoczyły pozostałych uczestników zaproszeniem dla Władimira Putina. Włochy i Austria poparły pomysł, ale Polska, Rumunia, czy kraje bałtyckie głośno zaprotestowały. Obecność prezydenta Federacji Rosyjskiej była nie na rękę także Holandii. Premier Mark Rutte oznajmił, że jego noga nie postanie w tym samym pomieszczeniu. Stanowisko Holandii tłumaczy wciąż nie rozwiązana sprawa zestrzelenia samolotu z holenderskimi pasażerami nad Ukrainą w 2014 r. Polska z kolei przeciwstawia się rosnącym wpływom Kremla w Europie. Berlin i Francja tym razem musiały się ugiąć wobec oporu pozostałych uczestników UE. Ale to wcale nie znaczy, że pomysł upadł.
Zaproszenie dla Putina wpisuje się w ciąg zdarzeń, które mają miejsce od dłuższego czasu. Europa stawia na odwilż stosunków z Rosją. Pierwszy dał sygnał prezydent USA, Joe Biden. To jeszcze nie pełny reset, ale sytuacja wyraźnie ku niemu zmierza. USA szuka w Rosji sojusznika do przyszłego starcia z Chinami. Żeby zachęcić Moskwę, Waszyngton odwraca po kolei inicjatywy poprzedniego prezydenta, Donalda Trumpa. Mimo że Biden głośno mówi, że jest przeciwny powstaniu Nord Stream II, to znosi sankcje nałożone na projekt. Mało tego, epidemia Covida odbiła się negatywnie na amerykańskich firmach wydobywczych inwestujących w gaz łupkowy. Wydobycie gazu łupkowego w USA spadło, ustępując surowcom z Rosji. Jeśli ten trend się utrzyma, wówczas stawia to pod znakiem zapytania sens istnienia polskiego gazoportu. Im bardziej Waszyngton ogląda się na Moskwę, tym bardziej ma chłodną relacje z Warszawą. Ze strony amerykańskiej już pojawiają się głosy, że idea Trójmorza niekoniecznie musi być oparta na Polsce i nie zaszkodziłoby oddać inicjatywę w tym zakresie Berlinowi. Coś, co z założenia miało być projektem konkurencyjnym wobec niemieckiej dominacji w Europie, jest obecnie przedmiotem politycznego targu. Wszystko to uderza w Polskę, która za prezydentury Trumpa mogła być spokojna o swoje interesy, teraz zaś komfort ten został jej odebrany.
USA flirtuje z Rosją przez wzgląd na przyszłą rywalizację z Chinami w Azji. Puszcza również polityczne oko do Niemiec, które próbuje z powrotem przyciągnąć do wąskiego kręgu najbliższych sojuszników. Trump lekceważył Angelę Merkel, dając jej odczuć, że nie jest pełnoprawnym partnerem do rozmowy. Biden wrócił do polityki Baracka Obamy, który faworyzował Niemcy. Głównie dlatego, że po latach traktowania po macoszemu przez Trumpa, Berlin coraz wyraźniej gra na osłabienie wpływów amerykańskich w Europie. Widzi partnera w Rosji, która miałaby pomóc rozciągnąć wpływy nad Europą środkowo-wschodnią. Ocieplenie stosunków na linii Waszyngton-Berlin miałoby powstrzymać Niemcy przed ucieczką spod amerykańskiego parasola. Temu właśnie miała służyć decyzja dotycząca znosząca ograniczenia wobec gazociągu Nord Stream i spowolnienie konkurencyjnego do niego projektu Baltic Pipe.
Niemcy wiedzą, że jeszcze nie czas na polityczną dominację wraz z Rosją w Europie. Co nie znaczy, że na to nie stawiają. Pod względem gospodarczym Europa dawno należy do nich, a wspólne projekty z Putinem mają zapewnić im stabilność ekonomiczną. Francja nie chce pozostać w tyle i również uśmiecha się do Moskwy. A co musi zrobić w zamian Władimir Putin za te specjalne względy? Dosłownie nic. Po 2014 r. i po inwazji na Krym Europa była na Putina obrażona. Próbowała sankcji, ale Rosja udowadnia, że się na nie uodporniła. UE próbowała również wywrócić polityczny stolik wykorzystując Aleksieja Nawalnego. Ale Nawalny siedzi w kolonii karnej, Putin trzyma się mocno, a interesy z kimś trzeba robić. Zamiast czekać aż Moskwa skruszeje i da znać, że chce usiąść do stolika negocjacyjnego, zachód poddał się pierwszy. Rosja doskonale wie, że w tej rozgrywce jest potrzebna mocarstwom bardziej niż one jej. Przy czym Kreml nie chce rozmawiać z Unią Europejską jako taką, bo jej nie szanuje. Rosjanie doskonale wiedzą, że UE nie stanowi jednolitego monolitu. Właściwym partnerem do rozmów są dla nich Niemcy czy Francja, ale nie Bruksela, którą Rosjanie próbują upokarzać na każdym kroku. Moskwa Polsce jak zwykle zarzuca rusofobię, umiejętnie odpychając od siebie wszelkie zarzuty geopolitycznego rozgrywania Europy. Uderzanie w Polskę na arenie międzynarodowej przychodzi Rosji tym łatwiej, im bardziej gęstnieje polityczna atmosfera wokół Warszawy. Polska coraz wyraźniej pozostaje osamotniona.
Putin robi co chce, bo wie, że prędzej czy później zostanie mu wybaczone. Zachód od lat dryfuje pomiędzy niechęcią wobec Rosji, a sympatią. To swego rodzaju niekończąca się opowieść, z której Kreml zawsze wychodzi obronną ręką. Rosja ma świadomość, że Europa jej potrzebuje. Nie może obyć się bez jej surowców. A gdy zachód całkowicie uzależni się od rosyjskiej ropy i gazu, zamknie ostatnie kopalnie i niemodne już elektrownie oraz pozbawi się jakiejkolwiek alternatywy – wtedy Moskwa wystawi rachunek.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość