Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie! Tymi słowami rozpoczyna się hymn Święty Boże, który od wieków śpiewali ludzie dotknięci obawą wielkiej klęski. Od zawsze pieśni były wyrazem bólu, rozpaczy, ale też i determinacji człowieka do walki ze spadającymi nań nieszczęściami. Nieszczęścia te, powiązane z epidemiami, wojną, czy też klęskami żywiołowymi, traktowane były jako „dopust boży” i stały się nieodłączną częścią zmagań ludzi z tym, co spada na nas nagle i niespodziewanie. Takim wydarzeniom zawsze towarzyszy strach. Im bardziej są one niespodziewane, tym strach jest większy. Lęk bywa zaraźliwy i szybko potrafi zawładnąć ludzką wyobraźnią. W przypadku wojny czy powodzi potrafimy konkretnie wskazać przyczynę. Wojnę widzimy gołym okiem i da się przed nią uciec lub starać się się jej uniknąć. Pożar da się ugasić, a przed powodzią skryć się za wałami lub liczyć na szybkie opadnięcie lustra wody. W przypadku epidemii nie da się wskazać palcem przeciwnika. Wróg jest niewidoczny i roznosi się błyskawicznie. I bardzo trudno jest go oswoić.
W globalnej wiosce XXI wieku wszystko jest wspólne. Tak samo identyczny jest strach przed chorobami, które mogą dotknąć każdego. Kiedy mówimy o chorobie, masowa wyobraźnia od razu zakłada najgorsze. Bo świat – mimo że tak ucywilizowany, nowoczesny i wygodny – cały czas ma w pamięci zjawiska, które ten komfort burzyły. Gdy zapadamy na grypę, nikt się tym jakoś specjalnie nie przejmuje, gdyż grypa jest znana, opisana i oswojona. Niestety bywa lekceważona, bo jej powikłania bywają śmiertelne. Ale kiedy przychodzi nieznana choroba, taka, z którą do tej pory nie mieliśmy do czynienia, a media zaczynają się ekscytować, wtedy ludzka wyobraźnia krzyczy „dżuma!”.
Nic dziwnego, bo epidemie towarzyszyły nam od zawsze. W przeszłości nazywano je zarazą morową, morem lub powietrzem. Bano się ich bardziej niż wojny, pożogi i głodu. Napawały poczuciem bezradności i uświadamiały znikomość ludzkiego życia. Dawniej przed epidemią próbowano się bronić przede wszystkim modlitwą, postami, umartwieniami i pokutą. Wierzono, że zaraza to kara za grzechy i szukano winowajców, którzy - popełniając ciężkie wykroczenia przeciw boskim prawom - sprowadzili ją na ziemię. Dlatego też często efektem strachu przed nieznanym stawały się pogromy ludności żydowskiej w miastach zachodniej Europy. Powracająca raz za razem dżuma, zwana też „czarną śmiercią” odcisnęła swoje niezatarte piętno na świadomości ludzkiej. Choroba nie wybierała – zabijała zarówno biednych, jak i królów. Na zawsze zmieniła Europę, zrywając jej feudalne więzi i kształtując na nowo porządek społeczny. Osłabiła wiarę w kościelne instytucje i uderzyła w handel, niosąc kryzys ekonomiczny.
Największa epidemia dżumy miała miejsce w XIV w. i zabiła dwadzieścia pięć milionów ludzi. Pochłonęła od 30 do 60% ludności Europy. Zaczęła się w 1338 r. na stepach Mongolii, skąd tatarscy wojownicy Złotej Ordy ponieśli ją do Kirgistanu, a potem dalej, do Chin. W Azji poczyniła ogromne spustoszenie i pierwsze informacje na jej temat były tak samo lakoniczne i mgliste jak nasze, gdy zaczynaliśmy się dopiero dowiadywać o koronawirusie. Informacje o dziesiątkującej Azję chorobie docierały w formie przerażających pogłosek wraz z kupcami wędrującymi Jedwabnym Szlakiem. Zaraza dotarła do Włoch w 1346 r. i rozprzestrzeniła się dalej. Pojawiła się, gdy do włoskich portów zawijać zaczęły genueńskie okręty z uciekinierami z oblężonej twierdzy Kaffa na Krymie. Kaffa oblegana była wcześniej przez tatarskie oddziały chana Dżanibeka, które przyniosły ze sobą chorobę. Epidemia wśród Tatarów zmusiła chana do odstąpienia od oblężenia, ale na odchodne jego katapulty przerzuciły za mury miasta setki zarażonych zwłok. Mieszkańcy Kaffy uciekli w panice i tak roznieśli zarazę po Europie. Skala pandemii przeraziła wszystkich – olbrzymia ilość zmarłych spowodowała paraliż gospodarczy kontynentu. W niektórych rejonach zmarło nawet 80% populacji, ziemia wszędzie leżała odłogiem, a chroniczny niedobór rąk do pracy spowodował zachwianie struktury społecznej i w konsekwencji przyspieszył koniec systemu feudalnego.
Dżuma powracała co jakiś czas, by współcześnie zniknąć z Europy na dobre. Ale nie przepadła zupełnie, bowiem muszą się z nią borykać kraje biednej Afryki. Nie są to epidemie na taką skalę jak dawniej, ale dżuma wciąż budzi lęk, tym bardziej, że do tej pory nie wynaleziono na nią szczepionki. Nie była też w swej historii jedyną groźną chorobą, bo śmierć niosły ze sobą epidemie cholery, czerwonki, duru brzusznego, czy ospy. Można by sądzić, że ludzie powinni byli się z zarazą oswoić, ale ta zawsze była zaskoczeniem. Ostatnia wielka epidemia, która zdziesiątkowała ludność Europy miała miejsce w 1920 r. za sprawą grypy hiszpanki. Hiszpanka zabiła dwadzieścia milionów ludzi, zbierając żniwo wśród osłabionych po I wojnie światowej Europejczyków.
Koronawirus nie jest tak groźny jak dżuma, czy grypa z początku XX w. Można powiedzieć, że zwykła, sezonowa grypa rozprzestrzenia się szybciej od niego i prawie nas nie opuszcza. Ale grypę znamy, a w przypadku nowego wirusa skazani jesteśmy na histeryczne medialne doniesienia, plotki i własną wyobraźnię. Ofiarami padają głównie osoby starsze i przewlekle chore. Jeszcze nie wiemy, jak skończy się epidemia, tym bardziej, że koronawirus nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Choć przyjmuje się, że choroba zaatakowała na początku grudnia w Chinach, w mieście Wuhan, to już wcześniej europejscy lekarze odnotowywali skokowy wzrost zachorowań na zapalenie płuc. Nazwę chorobie nadaliśmy dopiero niedawno, ale już widać, że będziemy musieli się zacząć do niej przyzwyczajać. Koronawirus zostanie z nami na dłużej, ale eksperci liczą, że uda się go w jakiś sposób ujarzmić.
To, co możemy powiedzieć o koronawirusie na pewno, to fakt, iż nie pozostanie on bez wpływu na światową gospodarkę. Szacuje się, że jeśli epidemia w Chinach nie wygaśnie do kwietnia, to wzrost chińskiego PKB w 2020 r. będzie najwolniejszym w okresie po 1990 r. Obecnie Chiny wytwarzają 28% światowej produkcji przemysłowej, stanowią 13 % światowego eksportu i 11% importu. Są drugim krajem otrzymującym bezpośrednie inwestycje zagraniczne i trzecim ich eksporterem. Są największym partnerem handlowym dla ponad stu dwudziestu pięciu krajów. Chiny są zapleczem świata i kiedy one stają, stają wtedy wszyscy. Wraz z koronawirusem mnożą się problemy w logistyce i produkcji na całym świecie. Przerwy w pracy w chińskich fabrykach rozbijają łańcuch dostaw i uniemożliwiają produkcję w zakładach przemysłowych prawie w każdym zakątku świata. Wirus uderza w branżę wydobywczą, motoryzacyjną, elektroniczną, farmaceutyczną oraz transport i logistykę. Tracą tacy giganci jak Volkswagen, Toyota, Apple, czy Huawei. W lutym produkcja w kluczowych sektorach przemysłu chińskiego spadła o 15-40%. Zapotrzebowanie na energię elektryczną utrzymuje się znacznie poniżej zwykłych poziomów. Póki co Chiny nie potrzebują dużych ilości ropy, gazu, czy miedzi. Ceny ropy na światowych rynkach runęły w dół, budząc zaniepokojenie Rosji. Wirus przywędrował do Europy, gdzie największe skupisko zachorowań odnotowano we Włoszech. Zamykane są szkoły, uziemiane samoloty i odwołuje się imprezy masowe. Straty w branżach lotniczych idą w miliardy dolarów, chwieje się również branża hotelarska. Europejskie apteki boją się, że może zabraknąć im leków. Do tej pory globalizacja pozwalała nam spać spokojnie, gdy w Chinach produkowano dla świata substancje czynne. Ale komfort globalizacji się kończy, gdy Chiny wolą zachować medykamenty dla siebie, a my zostajemy z pustymi rękami. Na początku marca polski rząd ogłosił gotowość do wznowienia krajowej produkcji substancji czynnych, ale nie odbudujemy tej gałęzi przemysłu z dnia na dzień. Świat obudził się nagle w obliczu potrzeby dywersyfikacji dostaw. Nagle widzimy, że uzależnienie prawie wszystkich gałęzi gospodarki od Chin stało się dużo groźniejsze od gazowej dominacji Rosji. Amerykański prezydent Donald Trump mówił o uniezależnieniu się od chińskich dostaw prawie od początku swojej prezydentury i na nikim to nie robiło wrażenia. Trzeba było dopiero śmiercionośnego wirusa, żeby zaczęto zdawać sobie sprawę ze skali problemu.
Na razie nie wiadomo, kiedy skończy się epidemia. Chińskie media pocieszają się tym, że ilość zachorowań spadła i Chiny powoli mogą ostrożnie myśleć o powrocie do normalności. W Europie epidemia dopiero się zaczyna i niepokoi nas, w jaki sposób się rozwinie. Społeczeństwo boi się nieznanego, a koncerny medialne umiejętnie ten strach podsycają. Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą. – pisał w swej najsłynniejszej powieści Dżuma Albert Camus. – Na świecie było tyle dżum co wojen. Mimo to dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość