3 lutego 2020 roku z oficjalną dwudniową wizytą przyjechał do Polski prezydent Francji Emmanuel Macron. Dość późno, zważywszy na to, że Macron objął swój urząd w marcu 2017 roku, a rządzące w Polsce Prawo i Sprawiedliwość doczekało się już swojej drugiej kadencji. Francja „obraziła się” na nas w chwili, gdy został zerwany kontrakt na Caracale i można powiedzieć, że od tej pory relacje Warszawa-Paryż stały się lodowate. Współpraca w ramach Trójkąta Weimarskiego (Polska, Niemcy, Francja) została zawieszona, a Macron nie szczędził Polsce słów krytyki, nie wyłączając komentarzy na temat polskiej praworządności. Ale ostatnimi czasy gorzkie słowa mocno przycichły, a dyplomacja francuska nie szczędziła wysiłków, by zorganizować Macronowi ciepłe przyjęcie w Warszawie. Macron niejako wręcz wprosił się z wizytą, podczas gdy polska opinia publiczna nie kryła swego sceptycyzmu. To, czego nie wypadało polskim władzom, mówiły za nich głośno media. Po co Francja się do nas w ogóle fatygowała i dlaczego akurat teraz?
Brexit – to słowo klucz, które zdefiniuje Unię Europejską na lata. Wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii z UE trzeba będzie na nowo określić role poszczególnych państw członkowskich. Gra o wpływy już się rozpoczęła. Brak dotychczasowego głównego hamulcowego niesamowicie wzmacnia Niemcy, a to nie wszystkim może się podobać. Berlin cały czas rozwija skrzydła i umacnia swoją pozycję w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, co przekłada się na duży zastrzyk gotówki. Paryż zorientował się, że został daleko w tyle i próbuje to teraz nadrabiać. Sojusz z Warszawą mógłby mu to ułatwić. Pytanie, czy mu się to uda i czy nie jest dla Francji za późno?
Podczas wizyty Paryż nie akcentował przesadnie spraw praworządności i kwestii klimatycznych, które podnosił wcześniej. Obie kwestie zostały poruszone niejako mimochodem, jakby Macron starał się dać do zrozumienia, że nie są dla niego szczególnie ważne. Mocniejszym akcentem wybrzmiały za to deklaracje bliższej współpracy gospodarczej i politycznej. Wraz z francuskim prezydentem zjechała do Warszawy liczna delegacja ministrów i przedstawicieli biznesu. Nie zapomniano podkreślić, że Francja jest czwartym co do wielkości inwestorem w Polsce, a francuskie przedsiębiorstwa zatrudniają ponad 200 tys. pracowników. Paryż wyraźnie dawał do zrozumienia, że chce, żeby tak pozostało i liczy na więcej. Obie strony podpisały również porozumienie o współpracy strategicznej, które zakłada zacieśnienie współpracy w ciągu najbliższych czterech lat w dziedzinie politycznej, takiej jak NATO i UE, a także w ramach cyberbezpieczeństwa i obrony. Umowa zakłada przeprowadzanie regularnych konsultacji międzyrządowych przynajmniej raz do roku, a także ma przyczynić się do wskrzeszenia formatu Trójkąta Weimarskiego. Francja starała się wciągnąć nas w projekt europejskiego czołgu, który budowany jest przy współpracy firm francusko-niemieckich. Była to niejako odpowiedź na wcześniejsze zainteresowanie Polski tym projektem. Przy wielu słowach zachęty i obietnic współpracy nie zabrakło jednak francuskich prób nakłaniania Polski do resetu stosunków z Rosją i prób deklaracji poparcia dla pakietu klimatycznego.
Nie da się ukryć, że Francję i Polskę więcej jednak dzieli niż łączy i Brexit niewiele tu pomoże. Francja nie pokochała nas bezwarunkowo, ale stara się jak najwięcej ugrać na zmianie sił. Po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, do stołu największych graczy w UE zasiądą Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania i właśnie Polska. Niemcy grają pierwsze skrzypce, a Francja wyraźnie nie chce zostać w tyle. Stara się wychodzić z różnego rodzaju inicjatywami reformy UE, ale bez wsparcia Niemiec niewiele jest w stanie ugrać. Musi szukać sojuszników. Nie znajdzie ich w chwiejnej Hiszpanii, która wciąż boryka się z problemami gospodarczymi i licznymi zmianami rządów. Nie poszuka ich też we Włoszech, gdzie władza również podatna jest na liczne zawirowania. Zostaje Polska, która jako jedyna z wielkich krajów UE może się pochwalić wysokim wskaźnikiem poziomu gospodarczego, zostawiając w tyle kraje „starej UE”. Ponadto Polska zaczęła mocno w siebie inwestować. Są do wydania duże pieniądze, a co jak co, ale Francuzi potrafią liczyć i widzą, że w żadnej z przyszłych polskich inwestycji ich po prostu nie ma. Mierzeję Wiślaną przekopywać będzie polsko-belgijskie konsorcjum, ma być pozyskiwany gaz z Norwegii i budowana Baltic Pipe z Danią. Rury do tej wielkiej inwestycji dostarczą niemieckie firmy. Inwestorzy z Azji wyrażają wielkie zainteresowanie projektem Centralnego Portu Komunikacyjnego. Polska chce też rozbudowywać Via Carpathię – drogę, spinającą kraje Europy Środkowej i Południowej i Rail Balticę – połączenie kolejowe między Polską i krajami bałtyckimi. Niemcy wiedzą, że nie są w stanie zablokować tych projektów, dlatego próbują do nich dołączyć i jeszcze na tym zarobić. Francuzi przespali polskie ambitne plany. Teraz próbują to nadrabiać i niewykluczone, że Polska może spojrzeć na nich przychylniejszym wzrokiem. Jeśli dopuszczenie francuskich firm do udziału w inwestycyjnym torcie pozwoli Warszawie ugrać lepsze warunki do negocjacji przyszłego unijnego budżetu lub Paryż przymknie oko na dominację polskich firm transportowych w UE, to wtedy może zawiązać się bliższa współpraca. Wymagać to będzie jednak zdolności negocjacyjnych polskich władz i konsekwencji. Oraz wymagania konkretnej realizacji planów, a nie tylko mglistych obietnic.
Wydaje się jednak, że tym, co najbardziej ściągnęło Macrona nad Wisłę, mogą być polskie plany obronne. Polska zdaje się być rozczarowana ścisłą współpracą Francji i Niemiec w dziedzinie technologii zbrojeniowych. Nawet gdyby udało nam się rzeczywiście wkręcić do programu budowy europejskiego czołgu, nie mielibyśmy z tego większych korzyści. Program zakłada dopuszczenie pierwszych jednostek do służby dopiero w 2037 roku. To dość odległa perspektywa, zważywszy na to, że pieniądze trzeba byłoby wyłożyć tu i teraz. Dlatego Warszawa zaczęła negocjować warunki nowego kontraktu z Koreą Południową. Współpraca zakładałaby kooperację z Koreą przy budowie polskiej wersji czołgu K2 Black Panter. Czołg miałby powstać w ciągu zaledwie paru lat, a zatem szybciej niż europejska mrzonka. Korea dałaby nam pełną licencję, wsparcie w rozwoju projektu, budowę linii produkcyjnej i korzystny kredyt. Z Koreą współpracowała wcześniej Turcja i projekt okazał się dla niej korzystny. Polsko-koreański projekt przede wszystkim dałby duży impuls naszej gospodarce i pomógłby w odbudowie rodzimego przemysłu.
Francja i Niemcy zorientowały się, że projekt z Azji zagraża ich interesom nad Wisłą. Przestraszyły się, że polski czołg – zbudowany taniej, szybciej i dający Polsce dostęp do technologii – wyrzuci je z polskich planów. Współpraca z Koreą uniezależni też nas w jakimś stopniu gospodarczo od europejskiego dominanta. Oba zachodnie kraje widziałyby nas najchętniej w roli kupującego od nich ich własny sprzęt, a Polskę traktują wyłącznie jako rynek zbytu dla swoich towarów. Macron wprosił się z wizytą do Polski głównie po to, żeby zabezpieczyć swoje interesy i wciągnąć nas w kosztowny, europejski projekt. Niewykluczone, że jedynym naszym wkładem byłyby jakieś proste elementy do wykonania, co nie przynosiłoby naszej gospodarce konkretnych korzyści, ale zdusiłoby zagrożenie dla francuskich i niemieckich firm w zarodku. Francuzi i Niemcy dalej chcą nas trzymać w gospodarczych ryzach, żeby Polska nie miała większej możliwości rozwoju. Przycięciu nam gospodarczych skrzydeł ma również służyć europejski projekt klimatyczny, który Francja mocno popiera, a który na długie lata zdusi naszą konkurencyjność.
Nie ma się co łudzić, że znajdziemy we Francji przyjaciela, a przyjazd Macrona to nowe otwarcie. Nie ma żadnego resetu we wzajemnych stosunkach. Paryż liczy na jeszcze jedną możliwość dużego zarobku. Za sztucznym uśmiechem francuskiego prezydenta kryje się chłodna kalkulacja i kolejna próba wzięcia w ryzy naszej gospodarki. I tylko od nas zależy, czy konkretną pomoc i zysk z koreańskiej współpracy zamienimy na europejskie szklane paciorki.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość