Kiedy 9 listopada 1989 r. upadał mur berliński, symbol zimnej wojny i podziału Niemiec, wszyscy sądzili, że jedności Europy nic już więcej nie zagrozi. Przez długie lata to właśnie Zachód był gwarantem stabilności i bezpieczeństwa, podczas gdy Środkowy – Wschód i Południe borykały się z burzliwymi przemianami w walce o samostanowienie. Unia Europejska z założenia miała scalać narody, zapewniać im dobrobyt i dać podwaliny pod silną, prężną gospodarkę. Najpierw zacieśniły się więzy gospodarcze, następnie zaczęto tworzyć podstawy dla struktur politycznych, by podjąć w końcu starania wygenerowania nowej, alternatywnej europejskiej tożsamości.
Z biegiem czasu ukształtował się system, który pozbawiał poszczególne państwa prawa samodzielnego podejmowania decyzji. Procesy globalizacyjne przełamywały bariery i stawiały na rozwój multikulturalizmu. W nowoczesnej Europie miało się znaleźć miejsce dla wszystkich, tymczasem zaś konsekwentnie ignorowano potrzebę funkcjonowania narodowych odrębności. Pierwszym sygnałem ostrzegawczym wobec europejskiego projektu był Brexit. Drugim stała się Katalonia.
10 października 2017 r. Katalonia proklamowała niepodległość. Radość była jednak przedwczesna, ponieważ hiszpański rząd odpowiedział zawieszeniem prawa do autonomii. Kataloński premier uciekł z kraju, by uniknąć odpowiedzialności karnej, a jego ministrowie zostali aresztowani. Prawdopodobieństwo secesji regionu poruszyło całą Unię Europejską i nikogo nie uspokoiło, że chwilowo „sprawa rozeszła się po kościach”. Do prawdziwego oderwania się Katalonii daleka droga, ale Europa boi się, że decyzja Barcelony może pociągnąć za sobą naśladowców. Brexit był samodzielną decyzją konkretnego państwa, natomiast próby podążania drogą Katalonii mogą stanowić zagrożenie dla integralności organizmu państwowego jako całości. W chwilach emocji wszystkim umyka cynizm polityków, którzy dla realizacji własnych interesów świadomie wykorzystują dążenia do samostanowienia. Mało kto wkrótce będzie pamiętał, że u podstaw przyspieszonego referendum niepodległościowego tak naprawdę stały problemy finansowe partii rządzącej. Partię Charlesa Puigdemonta mogły pogrążyć afery korupcyjne i powiązania ze światem biznesu, zwłaszcza że na jaw zaczął wychodzić ogromny majątek ulokowany na zagranicznych kontach. Wobec braku obowiązywania tajemnicy bankowej, na wniosek Madrytu sąsiednia Andora została zobowiązana do dzielenia się informacjami o lokatach hiszpańskich obywateli, w tym liderów katalońskiej partii rządzącej. Chcąc ukryć się przed odpowiedzialnością karną i uniknąć blamażu w oczach wyborców, Barcelona postanowiła metodą faktów dokonanych zaszantażować rząd w Madrycie i wymusić na nim przyznanie Katalonii jeszcze większej autonomii finansowej. Hiszpański rząd nie mógł się ugiąć, zwłaszcza że już były zwrócone nań oczy nie tylko Katalonii, Kraju Basków, ale i pozostałych europejskich regionów.
Wygrane referendum katalońskie nie poskutkowało faktyczną secesją, ale myliłby się ten, kto sądzi, że sprawa jest zamknięta. Działania partii rządzącej wpisały się w rzeczywiste oczekiwania mieszkańców regionu, które przecież nie znikły. Sama decyzja o referendum jest po prostu jednym z czynników procesów, z którymi od dłuższego czasu zmaga się Unia Europejska. Pogłębiająca się słabość instytucji europejskich i niezdolność do podejmowania efektywnych decyzji sprawiły, że coraz częściej dochodzą do głosu regionalne oczekiwania. Wcześniej były one napędzane bodźcami kulturowymi, językowymi oraz wspólną historią, natomiast od jakiegoś czasu pobrzmiewa w nich nowa nuta. Główną kartą przetargową stają się powoli przyczyny społeczno – ekonomiczne, gdzie na pierwszy plan wysuwa się kwestia interesu regionalnego. O separatyzmie mówi się nie tylko w regionach słabiej rozwiniętych, ale problem ten dotyka również rejonów, które pod względem ekonomicznym radzą sobie całkiem dobrze. Niechęć do instytucji państwowych jest podyktowana chęcią większego zysku z zamieszkującego regionu i przekonaniem, że mniejsza jednostka organizacyjna poradzi sobie lepiej niż zbiurokratyzowany olbrzym, który próbuje narzucić obywatelom swoją wizję. Nieprzychylność podsycił dodatkowo kryzys migracyjny, który przerósł kompetencje brukselskiej administracji. Katalonia ma pretensje, że musi dźwigać resztę hiszpańskiej gospodarki i nie może liczyć na sprawiedliwą redystrybucję dóbr. Za jej odłączeniem stoją konkretne pieniądze, co w przypadku wielu innych potencjalnych podmiotów areny między-narodowej może stanowić nie lada problem. Pierwsza podniosła głowę Szkocja, którą tylko dzięki obecności w strukturach UE udało się utrzymać w granicach Wielkiej Brytanii i nie wiadomo, jaka zapadnie decyzja, gdy proces Brexitu dobiegnie końca. Przykładem Szkocji inspirują się również Walia i Irlandia Północna, nacjonalizm Basków odczuwa również Francja, a w Belgii Walonowie i Flamandowie coraz częściej mówią, że chcą pójść każde swoją drogą. O separatyzmie mówi się w Niemczech, Włoszech, a nawet w Polsce, gdzie Ruch Autonomii Śląska coraz głośniej woła o swoje prawa.
Brutalna rozprawa hiszpańskich sił porządkowych z uczestnikami katalońskiego referendum nie doczeka się słów jednoznacznego potępienia. Liderzy poszczególnych państw nabrali wody w usta, ograniczając się do komunikatów o „wewnętrznej sprawie Hiszpanii”. Komisarz Jean Claude Juncker zapowiedział natomiast, że woli, żeby Unia Europejska składała się z dwudziestu ośmiu państw, a nie dziewięćdziesięciu ośmiu. Nie ma wątpliwości, że potencjalne odłączenie się Katalonii wywołałoby efekt domina, a na konsekwencje takich działań nikt nie jest gotowy. Panuje obawa, że coraz bardziej realnym scenariuszem wydaje się, że sojusz europejski nie rozpadnie się poprzez wyjście Wielkiej Brytanii, czy rzekomy brak praworządności w Polsce i na Węgrzech, ale właśnie przez „rozbicie dzielnicowe” od środka.
Katalonia miała prawo podejrzewać, że dobra kondycja gospodarcza pozwoli jej pozytywnie przejść test na niezależność, ale pierwsze echa hiszpańskiego kryzysu politycznego wskazują, że mogłaby się mocno rozczarować. Opuszczenie Hiszpanii równać się będzie przecież z opuszczeniem struktur europejskich. Pełnoprawną stroną traktatów unijnych jest tylko Hiszpania, a niepodległa Katalonia automatycznie wypada z politycznej i finansowej gry. Strefa euro i strefa Schengen nie funkcjonują poza ramami unijnego prawa. Dla Katalonii oznacza to automatycznie utratę wszystkich praw i gwarancji wynikających z członkostwa w UE. Wygaśnięcie hiszpańskiego porządku prawnego sprawi, że jakiekolwiek umowy stowarzyszeniowe przestają obowiązywać. To cios w gospodarkę, bo brak wspólnego rynku oznacza równocześnie wzrost kosztów działalności przedsiębiorstw funkcjonujących do tej pory w Katalonii i napędzających jej wzrost gospodarczy. Firmy, które działają przecież w oparciu o maksymalizację zysku, dalej będą chciały się tego trzymać i w obawie przed stratami biznes zacznie opuszczać Katalonię. Można przypuszczać, że region pogrążyłby się w kryzysie, co znacznie opóźniłoby i utrudniło jej ewentualny powrót w szeregi UE oraz NATO. O ile problem braku istnienia w strukturach obronnych nie wydawałby się problemem pierwszej potrzeby, to kryzys finansowy sprawiłby że Katalonia sama mogłaby sobie nie poradzić. Niewykluczone, że na swojej niepodległości wyszłaby zdecydowanie gorzej niż Wielka Brytania na decyzji o Brexicie.
Łatwo się domyślić, że decyzja o secesji miałaby mocny wpływ na integralność Unii Europejskiej. Kataloński efekt domina mógłby nieodwracalnie zmienić oblicze samej UE, pogrążając ją w kryzysie, z którego mogłaby się już nie podnieść. Rozpad kontynentu wracałby Europę do punktu wyjścia, gdzie problemem znów byłoby brak poczucia bezpieczeństwa podmiotów politycznych, konflikty z sąsiadami i brak równowagi ekonomicznej. Unia Europejska rozszerzy się, ale nie pod względem terytorialnym, tylko właśnie członkowskim. Proces decyzyjny jeszcze bardziej się rozdrobni i trudniej będzie wypracowywać konsensus. Skoro obecnie borykamy się już z problemem Unii dwóch prędkości, gdzie coraz bardziej dostrzegalny jest podział na państwa bardziej i słabiej rozwinięte, to powstanie mikropaństw znacznie pogłębi te różnice. Dopuścimy wtedy do sytuacji, w której jeden region biednieje na rzecz wzbogacenia się innego i pogrąża się w niedostatku. Nierówny rozwój gospodarczy budzi sprzeciw, poza tym istnieje obawa, czy tak małe i słabe państwa byłyby w ogóle w stanie samodzielnie egzystować.
Podzielona Europa nie ma szans w świecie globalnej wioski. Rozpad unijnych struktur oznacza równocześnie upadek wspólnego konkurencyjnego rynku i podatność na wpływy pozostałych podmiotów areny międzynarodowej. Staniemy się areną amerykańskich, rosyjskich i azjatyckich wpływów. Na zgliszczach dawnej potęgi górować będą silne gospodarczo Niemcy i pragnąca odbudować dawne imperium Rosja.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Skomentuj
Komentuj jako gość