„Jeśli dusicie się, jeśli czujecie, że w mieście nie da się żyć, to przewietrzcie Olsztyn, otwórzcie okna!” (Z wystąpienia premiera Donalda Tuska podczas wiecu wyborczego na UWM 26.02.2009r.)
W grudniowej „Debacie” wyraziłem nadzieję, że wyborcy PO nie zagłosują w wyborach prezydenckich w Olsztynie na „konia”, czyli na kandydata-marionetkę, który będzie sprzedawany jako symbol zmian, a w istocie nadal będzie Olsztynem rządzić „partia władzy i kasy”. Moje przewidywania sprawdziły się; starzy gracze polityczni wystawili do wyścigów „konia”, ale obraziło to inteligencję i poczucie godności części wyborców PO, tej części, która nie jest ślepo zakochana w Donaldzie Tusku.
„Za mało czasu i pieniędzy”
Dlaczego kandydat PO przegrał wybory na prezydenta Olsztyna i to sromotnie? Dlaczego nie pomogły ani tabuny ministrów z wicepremierem Grzegorzem Schetyną na czele, ani obietnice złożone przez ministra Mirosława Drzewieckiego przyznania 40 mln zł. na budowę hali widowiskowo-sportowej oraz dotacji na budowę basenu olimpijskiego w wysokości co najmniej 30 mln zł., ani obietnica wiceministra środowiska Stanisława Gawłowskiego poparcia projektu budowy zakładu utylizacji odpadów (koszt tej inwestycji, to 500 mln zł), ani happening posła Janusza Palikota z arbuzem, ani poparcie znanych i popularnych w całym kraju olsztyniaków: Piotra Bałtroczyka i Krzysztofa Hołowczyca (nie licząc poparcia lokalnych autorytetów), ani wielki banner przykrywający całą elewację tzw. Okrąglaka w centrum Olsztyna, na którym premier ściska dłoń dr. Krzysztofa Krukowskiego, ani półtoragodzinny wiec wyborczy z udziałem premiera Donalda Tuska, transmitowany przez TVP3 i TVN24. Nic nie zadziałało, a przecież do tej pory piarowska machina PO działała po mistrzowsku. Dlaczego tym razem się zacięła?
Odpowiedź polityków PO poznaliśmy już w niedzielny wieczór, 1 marca i następnego dnia. I tak, poseł PO, Janusz Cichoń, który przeforsował kandydaturę swojego znajomego, wbrew woli większości olsztyńskich działaczy tej partii, i został szefem kampanii Krzysztofa Krukowskiego, stwierdził, że miał za mało czasu i pieniędzy, by przebić się z nieznaną nikomu osobą do świadomości wyborców. Sam kandydat swoją porażkę przypisał sprzysiężeniu się przeciwko niemu wszystkich sił politycznych w mieście. Natomiast szef regionalnej Platformy, marszałek województwa, Jacek Protas, winą obarczył tych członków partii, którzy nie tylko, że nie wsparli kampanii kandydata PO, to sprzyjali kontrkandydatowi. Zapowiedział wyrzucenie z partii tych działaczy, tak jak to uczyniono z Jarosławem Szostkiem, później jednak zdementował tę zapowiedź. No cóż, gdyby rzeczywiście chciał rozliczyć rzeczywistych sprawców wyjątkowej i prestiżowej klęski PO, to powinien zacząć od samej góry, czyli od sekretarza generalnego partii, Grzegorza Schetyny, do którego pojechał w powyborczy wtorek na „podsumowanie wyniku wyborów”. Następnie musiałby się zabrać za posła Sławomira Rybickiego. Dopiero na trzecim miejscu powinien znaleźć się poseł Janusz Cichoń, który jest w tej historii tylko skutkiem klęski, a nie przyczyną. Dalej rozwinę tę tezę.
Pierwszym winowajcą klęski wyborczej PO jest Grzegorz Schetyna, gdyż to sekretarz generalny PO przybył w lutym 2006 roku do Olsztyna, by spacyfikować grupę miejscowych działaczy, żądających przestrzegania demokratycznych procedur przy wyłanianiu władz i utorował drogę do władzy politycznym cwaniakom, którzy opanowali partię przy pomocy „pompowania kół” (zakładanie fikcyjnych kół, których członkami są „martwe dusze”; zjawisko to opisał śp. Wojciech Niepokulczycki w książce, która ukazała się tuż po Jego śmierci w 2007 roku: „Ostatni epizod. Kto naprawdę rządzi miastem”). Drugim winowajcą klęski wyborczej jest poseł Sławomir Rybicki i obecnie wiceprzewodniczący regionalnej PO (poprzednio był szefem), „zrzucony” z zewnątrz na 1 miejsce olsztyńskiej listy do Sejmu. Kampanię wyborczą robili mu fachowcy od „pompowania kół”, których w zamian nagrodził władzą w partii. Jeden z jego sztabowców, Tomasz Głażewski, został przewodniczącym powiatowej struktury PO, a następnie wiceprezydentem Olsztyna. Ale tak naprawdę, to genezy klęski PO trzeba poszukiwać od momentu jej powstania w Olsztynie. Działacze, którzy powołali Platformę w mieście nad Łyną zostali wyeliminowani z tej partii przez cwaniaków politycznych za pomocą „demokracji autokarowej” (zwiezienie autokarami ludzi z Kętrzyna i okolic, którzy za piwo i kiełbasę zagłosowali na osoby wskazane przez fundatorów wycieczki).
Żeby PO mogła odzyskać w Olsztynie wiarygodność, jej władze krajowe musiałyby podjąć taką sama decyzję, jak zarząd krajowy SLD, który po klęsce swego kandydata w wyborach prezydenckich, rozwiązał struktury miejskie tej partii.
Partia władzy i kasy
W Olsztynie od 1990 roku mamy do czynienia z „partiami władzy i kasy”, które opanowują ludzie polujący na lukratywne stanowiska. Taką partią była i jest SdRP i jej kolejne wcielenie, taką partią była i jest PSL. Taką partią „władzy i kasy” w Olsztynie stała się Unia Demokratyczna, następnie Unia Wolności, a obecnie PO zaludniona przez członków UD, UW, KLD, AWS i PZPR. Tego samego pokroju politycy, polujący na posady przy pomocy legitymacji partyjnej, opanowali wcześniej AWS, doprowadzając do spektakularnej klęski tej potężnej wówczas partii. Obecnie „skoczkowie”, czyli politycy skaczący od partii do partii, opanowali wszystkie partie w mieście i tworzą jedną wielką polityczną rodzinę.
Premier Donald Tusk podczas wiecu na UWM trafnie opisał atmosferę jaka panuje w Olsztynie, jako atmosferę „zaduchu, w której ludzie się duszą” i celnie zauważył, że Małkowski nie był sam, że Małkowskich jest w Olsztynie legion. Jak ta „rodzina” jest solidarna wyszło na jaw po aresztowaniu dyrektor szpitala wojewódzkiego i wiceprzewodniczącej Rady Miasta w Olsztynie, Bożeny M., oskarżonej o ustawianie przetargów w szpitalu. O tej swoistej solidarności „rodziny” świadczy list podpisany w jej obronie przez największe olsztyńskie autorytety, z biskupami na czele i wpłata przez Warmińsko-Mazurski Klub Biznesu, za swoją członkinię, 100 tys. zł poręczenia majątkowego. Cytuję za „Gazetą Wyborczą”: „ponad 40 poręczeń znanych ViP-ów, w tym: prezydenta Czesława Małkowskiego, szefa rady miasta Zbigniewa Dąbkowskiego, wicemarszałka Piotra Żuchowskiego, dyrektora teatru Janusza Kijowskiego, a także biskupów Wojciecha Ziemby i Edmunda Piszcza, proboszcza katedry ks. Andrzeja Lesińskiego i maltańczyka ks. Henryka Błaszczyka. Wszyscy ręczyli, że M. nie będzie utrudniać śledztwa i prosili o jej sprawiedliwe traktowanie. Bp Piszcz ubolewał, że media wydały już na nią wyrok, a Kijowski stwierdził: "Czekam z ufnością na sprawiedliwy werdykt w sprawie zarzutów wytoczonych Bożenie M. mając stuprocentowe przekonanie, że okażą się one absurdalną pomyłką”. Koniec cytatu. Dzisiaj, gdy toczy się proces, już wiemy, że oskarżenia prokuratora się potwierdziły. Mimo to Bożena M. nadal jest przyjmowana na salonach olsztyńskiej władzy. Po prostu, miała kobieta pecha… . Kolejnym jaskrawym przykładem, że Małkowski nie był sam, był list w jego obronie podpisany przez miejscowe autorytety, w tym dziekana Wydziału Humanistycznego UWM, Norberta Kasparka (notabene obecnego na wiecu z Donaldem Tuskiem).
„Dobra zmiana dla Olsztyna”
Apel premiera, by „przewietrzyć Olsztyn” i odsunąć od władzy „sitwę” był poruszający. Premier nie wiedział tylko, że kwintesencją tej sitwy jest olsztyńska PO. I dlatego kandydat PO tak sromotnie przegrał. Platforma przegrała z powodu zakłamania. Krzysztof Krukowski miał gwarantować „przecięcie pępowiny z sitwą” (słowa premiera), miał być „dobrą zmianą dla Olsztyna”. Wyborcy jednak w lot się zorientowali, że mają do czynienia z piarowską sztuczką. Bowiem sam kandydat był powiązany z sitwą lukratywną pępowiną, czym nawet pochwalił się w ulotce wyborczej wymieniając partyjne synekury: „Przewodniczący Rady Nadzorczej Warmińsko-Mazurskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A. w Olsztynie oraz Rady Nadzorczej MPK sp. z o.o. w Olsztynie. Były członek Rady Nadzorczej Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji sp. z o.o.”. Każdy mieszkaniec Olsztyna wie, że w tym najbiedniejszym mieście wojewódzkim w Polsce, z najwyższym bezrobociem, funkcje w radach nadzorczych to polityczne łupy rozdawane „krewnym i znajomym królika”. W trakcie kampanii na jaw wyszło kłamstwo kandydata (dzięki portalowi Newsbar), który w ankiecie dla jednej z gazet stwierdził, iż jest właścicielem jednego mieszkania. Okazało się, że jako wiceprezes Akademickiej Spółdzielni Mieszkaniowej nabył w niej trzy mieszkania, a duża grupa osób chętnych do kupna mieszkań w tej spółdzielni, pracowników UWM, stała wiele dni na mrozie w kolejce, aby tak jak w filmie „Alternatywy 4”, ze 140 mieszkań móc kupić tylko kilkanaście lokali. Pozostałe zostały sprzedane pomiędzy swoich.
Nowy, czyli swój
Krzysztof Krukowski nie był też homo novus w polityce, gdyż wcześniej startował z listy PSL do sejmiku wojewódzkiego, ale bez powodzenia, więc zmienił szyld na PO (humorystycznie zatem brzmiało wypominanie przez Krukowskiego Grzymowiczowi, że nie będąc członkiem PSL, startuje jako kandydat tej partii). Krzysztof Krukowski jak mantra powtarzał podczas spotkań z wyborcami i w debatach z dziennikarzami w mediach, że jego osoba oznacza „zmianę”, gdyż jest człowiekiem w polityce nowym, nie związanym z władzą w ratuszu. Tymczasem za jego plecami olsztynianie widzieli starych wyjadaczy politycznych, którzy nie mieli żadnych oporów, by z aparatczykiem komunistycznym w stanie wojennym, byłym dyrektorem cenzury stworzyć koalicję i rządzić miastem i dopiero seksafera tę koalicję unieważniła.
Czy zerwanie z sitwą mógł uwiarygodnić szef sztabu wyborczego kandydata, Janusz Cichoń? Polityk potrafiący doskonale wpasowywać się w każdą konfigurację polityczną, jeśli tylko gwarantowało to otrzymanie lukratywnego stołka. Dzięki koalicji UD z AWS był, w latach 1998-2001, prezydentem Olsztyna. Następnie zdradził AWS (ale, jak śpiewał Jacek Kaczmarski: „polityk nie zna słowa zdrada”) i przykleił się do SLD. Po oddaniu, w 2001r., prezydenckiego stołka Czesławowi Jerzemu Małkowskiemu, na pocieszenie dostał od marszałka Andrzeja Ryńskiego (SLD), stołek członka Zarządu Województwa Warmińsko-Mazurskiego (lata 2002-2006), by następnie „wskoczyć” do Sejmu z listy PO! Polityk z takim życiorysem nagle w drugiej turze wyborów zaczął kokietować wyborców PiS i grać rolę antykomunisty, wypominając Piotrowi Grzymowiczowi jego polityczne korzenie (SLD) oraz sprawowanie władzy w mieście wraz z Małkowskim. Tylko, że Grzymowicz rozstał się ze stanowiskiem wiceprezydenta i z Małkowskim 2 lata temu, a PO czerpała korzyści z tej koalicji do samego końca i dzień dłużej. Cichoń wypominający komuś SLD-owskie korzenie ośmiesza się, jako działacz Socjalistycznego Związku Studentów Polskich i przewodniczący RU SZSP na ART w Olsztynie, a obecnie, wraz z Piotrem Grzymowiczem i Mironem Syczem, członek Stowarzyszenia „Ordynacka”. Tym bardziej, że w olsztyńskiej PO roi się od „czerwonych”. Miron Sycz zaczynał karierę polityczną w PZPR, następnie zwiedził KLD, UD, SLD (był radnym Sejmiku z listy tej partii), a obecnie jest posłem PO. Przewodniczącym sejmiku jest Julian Osiecki, w stanie wojennym I sekretarz KM PZPR w Mrągowie, następnie kandydował z list UD, SLD, PD, aktualnie jest członkiem Rady Regionu PO.
Dla kogo Grzymowicz zdobył Olsztyn?
Wszystkie partie potraktowały wybory prezydenckie w Olsztynie przedmiotowo, jako sprawdzian przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, ale najbardziej nachalnie zrobiła to Platforma Obywatelska. Największym zwycięzcą tej partyjnej bitwy okazało się PSL, które nie jest w Olsztynie żadną siłą polityczną. PSL chciało, jak powiedział szef klubu poselskiego tej partii, Stanisław Żelichowski: „utrzeć nosa PO”, która zaczęła lekceważyć partię Waldemara Pawlaka. „Zieloni” postawili na właściwego konia w tych wyścigach i ten koń wygrał. Stąd Jarosław Kalinowski, wicemarszałek Sejmu, obecny w poniedziałek 9 marca w olsztyńskim ratuszu na zaprzysiężeniu prezydenta, powiedział z satysfakcją, że wygrana Piotra Grzymowicza jest największym sukcesem w historii PSL w miastach.
Za to politycy PO obrazili się na mieszkańców Olsztyna. Poseł PO Andrzej Halicki powiedział: „myślę, że to demokracja przegrała, demokracja obywatelska”. Olsztynianie nie dorośli do demokracji, zdaniem posła PO, bo zagłosowali wbrew woli premiera Donalda Tuska. Nie, panie pośle, olsztyniacy wykazali dużą dojrzałość obywatelską, a zwłaszcza tę dojrzałość wykazała ta cześć elektoratu PO, którego przedstawiciel na wiecu z udziałem premiera wykrzyczał, że głosował na UD, na UW, teraz na PO, ale po tym partyjniactwie, które tu zobaczył, pierwszy raz nie zagłosuje. „Przegięliście panowie z PO” – jak mówi młodzież.
Szef klubu PO, Zbigniew Chlebowski, stwierdził następnego dnia po ogłoszeniu wyników wyborów, że w Olsztynie „może dojść do kontynuacji linii, którą prezentował poprzedni prezydent - Czesław Małkowski”. Myli się pan, panie pośle. Właśnie wygrana kandydata PO oznaczałaby dla Olsztyna triumf „małkowszczyzny”, bez Małkowskiego. Politycy PO poczuliby się po zwycięstwie już tak potężni i tak bezkarni, że wyczyny Małkowskiego wydałyby się nam wkrótce zupełnie niewinne, przy wyczynach monopolistycznej „partii miłości”. Wiadomo, że „władza absolutna demoralizuje absolutnie”. Te zapowiadane „zmiany” byłyby takimi zmianami, jak w filmie Stanisława Barei: „Co tu się dzieje?” pyta zdumiony widokiem swego gabinetu dyrektor zjednoczenia, po powrocie z delegacji służbowej. Na to nowy dyrektor (grany przez Stanisława Tyma), odpowiada: „Zmiany, zmiany, zmiany…”. I takie to „zmiany” byłyby w Olsztynie. Bardzo dobrze się stało, że PO, po przegranych wyborach, przeszła do opozycji. Dzięki temu nastąpił rozłam w politycznej rodzinie i będzie można trochę swobodniej w mieście oddychać.
Piotr Grzymowicz nie był wymarzonym kandydatem dla większości olsztyniaków. Świadczy o tym absencja przy urnach (prezydent otrzymał 15 procent głosów wszystkich uprawnionych do głosowania!) Wielu olsztyniaków nie poszło do urn, gdyż w ich oczach, ani jeden, ani drugi kandydat nie gwarantował zerwania ze skorumpowaną sitwą, rządzącą miastem. Ci olsztyniacy, którzy zagłosowali na Grzymowicza, kierowali się pragmatyzmem. Głosowali na fachowca od inwestycji, bo taki prezydent jest w tej chwili pilnie Olsztynowi potrzebny.
Pozostaje pytanie, jakim prezydentem będzie Piotr Grzymowicz? Czy i komu będzie musiał się zrewanżować za wybór? Trudno zapomnieć z jakim środowiskiem politycznym był przez lata związany w Olsztynie (SLD). Obecność na wieczorze wyborczym kandydata PSL polityków „po przejściach”, w tym po przejściach kryminalnych, te obawy podsycił. Wiadomo, z kim przestajesz, takim się stajesz. Piotr Grzymowicz w swoim pierwszym wystąpieniu, po zaprzysiężeniu (zakończył rotę słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”) zapewniał, że jest bezpartyjnym prezydentem i nie chce, jak to sformułował „wprowadzać do urzędu koleżków”. Również Jarosław Kalinowski, obecny w ratuszu na zaprzysiężeniu, twierdził: „Broń Boże, nie będziemy w najmniejszym stopniu naciskać na pana prezydenta”. Ale jak do tej pory PSL dawał dowody nie wstrzemięźliwości, ale bezwzględnej pazerności na stołki. Piotr Grzymowicz jest mocno związany z branżą budowlaną i branża ta poparła Go w wyborach, licząc na zamówienia z ratusza. Powiedział mi to wprost Romuald Centkowski, właściciel firmy budowlanej. Jednak firmy, które liczą, że „ich” prezydent ustawi pod nich przetargi, mogą się przeliczyć. Kadencja trwa tylko półtora roku. Jeśli Piotr Grzymowicz myśli o swojej karierze, nie tylko w perspektywie krótkiego dystansu (jako sportowiec biegał na 800 metrów), ale chciałby wygrać ponowne wybory, to musi przez ten krótki czas udowodnić, że po pierwsze, jest skuteczny w zdobywaniu środków na inwestycje, po drugie, że będą to inwestycje służące rzeczywistemu rozwojowi Olsztyna, po trzecie, że przetargi były uczciwe. Na szczęście, na plecach będzie czuł oddech opozycyjnej PO. Ponadto dla Jerzego Szmita, wiceprezydenta z PiS, to chyba już ostatnia szansa na udowodnienie swojej wartości w polityce. Te okoliczności mogą sprawić, że Piotrowi Grzymowiczowi uda się potwierdzić wyborcze hasło: „Olsztyn. będziemy z niego dumni”.
Czego nowemu prezydentowi i Olsztynowi z całego serca życzę!
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość