W 1951 r. w Stanach Zjednoczonych utworzono Specjalną Komisją Śledczą do Zbadania
Okoliczności Mordu w Lesie Katyńskim, od nazwiska przewodniczącego
zwaną Komisją Maddena. Do grudnia 1952 r. komisja przeprowadziła drobiazgowe
śledztwo, gromadząc dowody rzeczowe oraz przesłuchując przeszło stu świadków, a
w końcu publikując wielotomowe materiały. To był czas rosnącego napięcia między
Związkiem Sowieckim a Stanami Zjednoczonymi, gdy - w związku z konfliktem koreańskim
- zimna wojna nabrała wszelkich atrybutów wojny gorącej. Amerykanie
sięgnęli więc po oręż propagandowy, a sprawa katyńska niewątpliwie stanowiła mocny
argument, by przekonać świat o rzeczywistym obliczu komunizmu. Dlatego też
obrady Komisji Maddena były nagłaśniane, także w polskich audycjach radiowych
nadawanych z terytorium wolnego świata.
"Prowokacyjna heca katyńska”
W komunistycznej Polsce wywołało
to reakcję zarówno społeczeństwa,
jak i władz. Jej forma
nie zaskakuje: w totalitarnym państwie komentarze
o treści dla rządzących niewygodnej
musiały przyciągnąć uwagę aparatu
propagandy i represji. To właśnie dlatego w
komunistycznej prasie pojawiły się wzmianki
powtarzające kłamstwa o niemieckim sprawstwie
katyńskiej masakry, a w marcu 1952 r.
do Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego
na terenie całego kraju rozesłano instrukcję
o następującej treści: Rozpętana na nowo i
wzmagająca się prowokacyjna heca <<katyńska>>,
zorganizowana przez wojenne amerykańskie
czynniki imperialistyczne, została
w kraju pochwycona przez wrogie elementy
i podziemie, które wykorzystuje oszczerstwa
hitlerowsko –amerykańskie w sprawie Katynia
do szerzenia nienawiści do ZSRR i podżegania
do nowej wojny. Taki dokument trafił też do
ówczesnego województwa olsztyńskiego.
Aby przeciwdziałać owym „amerykańsko
– hitlerowskim oszczerstwom”
zlecono aparatowi bezpieczeństwa ujawnianie
„podżegaczy” podejmujących temat
katyński w wypowiedziach prywatnych i
publicznych oraz odnalezienia osób, które
mogłyby świadczyć, że zbrodnię katyńską
dokonali Niemcy w 1941 r.
Ten drugi cel wydawał się co najmniej
karkołomny, bo trudno znaleźć świadków
zbrodni, której nie dokonano. Znacznie
łatwiej było otoczyć „czekistowską” czujnością
autorów komentarzy, które dla władzy
niekorzystne, najbliższe były prawdzie
o Katyniu. To właśnie te wypowiedzi bezpieka
w 1952 r. nazywała „hecą katyńską”.
W ten sposób usiłowano już na poziomie
używanego języka zbudować negatywny
kontekst dla słowa Katyń.
Funkcjonariusze olsztyńskiej bezpieki
zdawali sobie sprawę, że „wrogich” wypowiedzi
należy przede wszystkim szukać wśród
„andersowców”, którzy powrócili do kraju
oraz wśród byłych członków konspiracji.
Inwigilowano także autochtonów, młodzież,
księży i osoby pochodzące z utraconych Kresów,
w tych właśnie środowiskach spodziewając
się najobszerniejszej dawki „wrogiej
propagandy w sprawie katyńskiej”.
„Już w Ameryce montują sąd”
Z informacji zebranych przez ubecką
agenturę można wnosić, że najczęściej
źródłem informacji o Komisji Maddena
były zagraniczne audycje radiowe, w tajemnicy
słuchane przez Polaków. Jan Ciechański
z Olsztyna, którego wypowiedź
przekazał funkcjonariuszowi UB tajny informator
„Waga”, z radia dowiedział się, że
już w Ameryce montują sąd i będą sądzili
ZSRR za pomordowanie polskich oficerów w
Katyniu i to już na pewno będzie wojna.
Podobnie zagraniczne radio było inspiracją
dla wypowiedzi mieszkańca Kętrzyna,
który podobno nawet organizował zbiorowe
słuchanie „wrogich audycji” w swoim.
mieszkaniu. Tym razem amerykańska stacja
informowała obszernie o morderstwach w
Katyniu obwiniając ZSRR, [oraz, że] w Ameryce
jest obecnie jeden lejtnant i ksiądz, którzy
byli naocznymi świadkami i potwierdzają
propagandę amerykańską. O „księdzu” przebywającym
w USA i „świadczącym o hecy
katyńskiej” według T.W. „Jura” opowiadał
również uczeń Technikum Budowlanego w
Olsztynie, zresztą członek Związku Młodzieży
Polskiej, wcześniej oceniany pozytywnie
przez „bezpiekę”. Szkolni koledzy, którzy rozmawiali
w obecności młodego zetempowca,
zapewne przynosili te wiadomości z domu.
Wiarygodność prasy reżimowej
Również artykuły o tematyce katyńskiej
pojawiające się w oficjalnej prasie reżimowej
były żywo komentowane. W tej akurat sprawie
Polacy nie poddawali się manipulacji.
Z reguły odbierano te publikacje negatywnie,
podkreślając dotychczasowe milczenie
komunistycznych gazet. Na przykład donosiciel
o kryptonimie „Wiatr” informował
swoich mocodawców z PUBP w Giżycku o
pracowniku poczty Jerzym Kosiaku, który
miał się wypowiedzieć, że gdyby ZSRR był
w porządku, to dlaczego dotychczas nigdy nie
wspominał o mordach katyńskich? To niewątpliwy
komentarz do nagłego pojawienia
się oświadczeń w reżimowej prasie, których
przed Komisją Maddena nie było. W podobny
sposób wypowiadał się nauczyciel z
Nidzicy Adolf Piechowcz, który interesował
się specjalnie sprawą Katynia, w roku 1945 nic
na ten temat nie mówili, a obecnie krzyczą, że
faszyści to zrobili.
Inne wypowiedzi w ogóle kwestionowały
sens czytania na ten temat w gazetach. Jan
Dutkiewicz z pow. Giżycko miał stwierdzić,
że lepiej komunikatu z prasy o Katyniu nie
czytać i nie wiedzieć, co tam piszą. Z kolei informator
„Bilewicz” przytoczył wypowiedź
Zdzisława Akslera, który komentując artykuł
z „Trybuny Ludu” wyraził wątpliwość że
to morderstwo popełnili Niemcy i uważa za
prawdziwe oświadczenie Niemców w prasie
w 1943 r. Jako przykład podaje, że gdyby tego
oni dokonali, to by i on sam się [tam] znalazł.
Anonim zamiast ulotek
Bezpieka skrzętnie zbierała informacje o
ulotkach kolportowanych na Warmii i Mazurach
w związku ze sprawą katyńską, ale
akurat w 1952 r. nie odniosła tu zbyt wielu
sukcesów, świadczących o nadaniu „katyńskiej
propagandzie” formy pisanej. Wyjątkiem
był anonim adresowany do Polskiego
Radia. W styczniu 1952 r. przechwycono list
podpisany „Autochton AK”, w którym obwiniano
m.in. marszałka Rokossowskiego o
spowodowanie „hecy katyńskiej”.
Stwierdzono natomiast kilka przypadków
znalezienia wydawnictw wcześniejszych.
Na przykład w styczniu 1952 r. zatrzymano
dwóch kolejarzy, pracowników DOKP
Olsztyn pod zarzutem rozsiewania „wrogiej
propagandy”. U jednego z nich podczas rewizji
znaleziono książkę pt. Bitwa wileńskiej
Brygady Żubr, wydaną przez II Korpus Polski
w Rzymie w czasie wojny. Książka ta zawierała
szereg artykułów o wrogiej treści, gdzie
między innymi opisana była heca katyńska
szkalująca Związek Radziecki i była wypożyczana
innym pracownikom DOKP przez
właściciela, byłego oficera Armii Andersa.
Ciekawym źródłem informacji o zbrodni
katyńskiej dla mieszkańców Ostródy
mogły się okazać… stosy makulatury zgromadzonej
w tamtejszym Domu Kultury.
Stanowiły je m.in. egzemplarze broszury Jak
uprawiać tytoń wydanej w języku polskim
przez Niemców w 1944 r. Na ostatniej stronie
broszury zamieszczono reklamę strony
tytułowej „Tygodnika Rolniczego” wydawanego
przez niemieckiego okupanta na terenie
rejencji ciechanowskiej. Reklamowany
numer miał zawierać treści i fotografię z
nagłówkiem „Masowy mord bolszewicki w
Katyniu”. Bezpieka stwierdziła, że pojedyncze
egzemplarze broszury z reklamą „Tygodnika…”
znajdują się wśród mieszkańców
Ostródy. WUBP Olsztyn wysłał więc
specjalnego pracownika, aby ustalić, czy
broszury w/w były wykorzystywane już do
prowadzenia wrogiej roboty oraz zabrania
tych broszur z Domu Kultury i prywatnych
mieszkań w sposób nie budzący podejrzeń, że
tymi broszurami jest zainteresowany PUBP.
„Tylko z Kozielska nie było nikogo…”
Wydaje się, że także inna wypowiedź
„byłego andersowca” – oprócz własnego doświadczenia
wyniesionego z ZSRS - mogła
być oparta o książkę, wydaną w Londynie
z przedmową gen. Władysława Andersa w
1948 r. pt. Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów.
Tam bowiem znajduje się fragment
wypowiedzi sowieckiego dygnitarza,
która została przytoczona w doniesieniu
informatora „Wichra” skierowanym do UB:
Ustalono, że taką propagandą żyje i rozsiewa
Turczyński Leonard (…) za wrogość do ZSRR
wywieziony (…) skąd przedostał się do armii
Andersa (…). W rozmowie z donosicielem
Turczyński miał stwierdzić, że podczas tworzenia
armii Andersa w ZSRR każdy żołnierz
był badany, jak się dostał do niewoli i gdzie,
jak długo przebywał. W ten sposób andersowcy
zebrali materiał (…) i zwrócili się do
ZSRR o wydanie tych żołnierzy. Ze wszystkich
obozów żołnierze i oficerowie przybywali, tylko
z Kozielska nie było nikogo (…). To wtedy
gen. Władysław Sikorski będąc w Moskwie
usłyszał od członka sowieckich władz „popełniliśmy
wielką omyłkę”. Również inny
weteran, który powrócił z Zachodu Witold
Tkacz z Działdowa, swymi wypowiedziami
przyciągnął zainteresowanie agentów komunistycznej
bezpieki. Miał ponoć w obecności
świadków mówić, że mogą mu głowę ukręcić
a powie w oczy, że oficerów polskich w Katyniu
wymordowali Rosjanie, bo to byli oficerowie
Piłsudskiego.
Tych wypowiedzi było oczywiście znacznie
więcej. Niektóre wskazywały na wspólną
odpowiedzialność Niemiec i Sowietów za
zbrodnię, co raczej odnosi się nie do bezpośredniego
sprawstwa, co do okresu współpracy
na linii Moskwa – Berlin (1939 -1941),
w którym został dokonana zbrodnia na polskich
oficerach.
Represje zamiast świadków
W zestawieniu z przytoczonymi wyżej
wypowiedziami, bardzo skromnie wyglądały
poszukiwania świadków wskazujących
na niemiecką winę. Jednym z nich był doktor
zatrudniony w … ambulatorium PUBP
w Nidzicy. Drugim… informator „Wicher”
będący na kontakcie Wydziału I WUBP w
Olsztynie. Ten ostatni miał znać na terenie
Wilna niewiastę (bez podania nazwiska),
której mąż został podany przez Niemców
w wykazie ofiar katyńskich. Gdy ona zwróciła
się do gestapo z zapytaniem co się stało
z moim mężem, gdyż on był w Niemczech,
od tego czasu nie wrócił do domu. Można się
domyślać, że tego typu „dowody” na fałszywe
okoliczności zbrodni, raczej trudno było
władzy wykorzystać w celu przeciwdziałania
„hecy katyńskiej”.
Znacznie skuteczniejszym orężem wydawały
się represje. Osoby komentujące
zbrodnię katyńską poddawano dalszej inwigilacji
oraz rozpracowaniu operacyjnemu,
którego celem miało być postawienie
„figurantów” przed sądem za rozsiewanie
wrogiej propagandy. W innych przypadkach
stosowano szykany w miejscu pracy. Tak
było z Bronisławą Hryniewicz, która pełniąc
funkcję sekretarza Prezydium Gminnej
Rady Narodowej w Bezławkach, jeszcze we
wrześniu 1951 r. zwierzyła się znajomemu,
że słuchała w radio o zbrodni katyńskiej.
Znajomym okazał się rezydent „bezpieki”
o kryptonimie „Kwiat”. W konsekwencji
urzędniczka została pozbawiona funkcji i
poddana dalszemu rozpracowaniu.
Waldemar Brenda
Historyk, doktor
nauk humanistycznych,
mieszka w Piszu
Skomentuj
Komentuj jako gość