Skokowy wzrost podatku śmieciowego wywołał wzburzenie w gminach, jak Polska długa i szeroka. Nie inaczej jest w Olsztynie, w którym od 1 kwietnia będziemy płacić 18 złotych od osoby za opady segregowane (obecnie 9,80 zł) i 36 złotych za niesegregowane (obecnie 14,41 zł). (W Elblągu – 12,30 zł za segregowane i 21,60 zł – niesegregowane). Gdyby te ceny włodarze ogłosili przed wyborami, przegraliby wybory. Wnoszę tak z lawiny telefonów do Radia Olsztyn od słuchaczy następnego dnia po przyjęciu przez Radę Miasta Olsztyna nowych stawek, stosunkiem głosów 13:12.
Winni mieszkańcy, bo udają, że segregują
Zdaniem władz Olsztyna na taką cenę wpływ miały czynniki niezależne od nich. Natomiast zdaniem społeczników z Olsztyna i kilku samorządów-udziałowców spółki ZGOK, na aż tak wysoki poziom ceny wpłynął wybór błędnego projektu gospodarki odpadami oraz jego fatalne wykonanie. Bowiem od samego początku system tworzono pod spalarnię odpadów, czyli pod najdroższy i najniebezpieczniejszy sposób zagospodarowania odpadów.
Prezes ZGOK-u Marek Bryszewski na sesji Rady Miasta Olsztyna 23 stycznia wytknął mieszkańcom, że sami są sobie winni. Gdyby rzeczywiście segregowali odpady, jak deklarują, to płaciliby za odbiór 1 tony plastykowych butelek nie 432 złote a… 1 złoty! Wówczas radni opozycji zapytali, dlaczego ZGOK nie prowadził edukacji wśród mieszkańców na ten temat? Prezes odparł, że program edukacyjny został przygotowany na ten rok, a prezydent tłumaczył byłe władze ZGOK-u tym, że środki przeznaczone wcześniej na edukację obcięła rada nadzorcza spółki (tymczasem działania edukacyjne to obowiązek miasta, po to pobiera od każdego z nas podatek śmieciowy).
Pamiętam moje zdumienie, gdy w Olsztynie wprowadzono segregację odpadów i pod moim blokiem stanęły 2 kontenery, żółty i niebieski. Na próżno czekałem na pojawienie się w skrzynkach pocztowych ulotek informujących, jak segregować. Czekałem, gdyż naczytałem się, jak kraje skandynawskie wprowadzały segregację, to poprzedziła ją kampania edukacyjna; do każdej skrzynki pocztowej trafiły broszury. Robiono tak co roku i dało to efekty. Po kilku latach władze uznały, że nawyk segregowania na tyle się utrwalił, że można zaniechać druku broszur. Natychmiast spadła ilość odpadów segregowanych.
Szybko zrozumiałem, dlaczego w Olsztynie nie edukowano mieszkańców. Spalarnia odpadów (zwana przez władze Ekociepłownią) potrzebuje odpadów palnych, więc im więcej opakowań z tworzyw sztucznych i makulatury trafia do worka z odpadami zmieszanymi, tym lepiej, gdyż odpady mają wyższą kaloryczność.
Wyjaśnienie prezydenta Olsztyna
Jako czynniki zewnętrzne, które złożyły się na podwyżkę prezydent Olsztyna wskazał na:
1. Wzrost opłaty „marszałkowskiej”, którą wprowadził Minister Środowiska, za składowanie 1 tony odpadów. Opłata ta w 2018 roku wynosiła ok. 140 złotych, w tym roku to już 170 zł, a w przyszłym wyniesie 270 zł! (Nie wolno składować odpadów o kaloryczności powyżej 6 MJ/tona, tj. tworzyw sztucznych, tektury, papieru, drewna, ubrań itp.)
2. Wzrost cen energii elektrycznej. W tym roku mamy zapłacić za nią o 60% więcej niż w roku ubiegłym – stwierdził prezydent.
3. Podwyżkę płacy minimalnej.
4. Wzrost kosztów ubezpieczenia i monitoringu na wypadek pożaru odpadów (koszt ten uderzy tylko w legalne składowiska, bo mafia zakłada nielegalne wysypiska).
5. Obowiązkową selektywną zbiórkę odpadów kuchennych, tzw. bio. Tylko mycia pojemników na bio kosztuje około 800 tysięcy złotych rocznie – to cena podana przez prezydenta, ale dlaczego wliczono tę kwotę na rok 2019, skoro Olsztyn nie prowadzi zbiórki odpadów bio? Prezydent Olsztyna zwracał się do ministra środowiska, by ZGOK wyłączyć z obowiązku zbiórki odpadów bio, w związku z tym, że zakład potrzebuje bioodpadów do produkcji RDF-u. Resort się na to nie zgodził, natomiast dla całej kraju minister znów przesunął o rok obowiązek selekcji odpadów bio, czyli do 2020 roku.
Czy zakład ZGOK-u i transport muszą tyle kosztować?
Największy udział w stawce podatku śmieciowego - 62% - stanowi koszt ZGOK-u (w 2017 roku 46,2 mln złotych) – poinformował prezydent Olsztyna, na drugim miejscu jest koszt transportu odpadów – 31% .
Jak czytamy w sprawozdaniach rocznych spółki ZGOK, w zakładzie w Tracku nic nie funkcjonuje normalnie, awaryjność sprzętu jest wysoka. Zarząd usprawiedliwia ten stan rzeczy tym, że zakład został zbudowany na 95 tys. ton odpadów, a trafia do niego 136 tys. ton rocznie. (Jak można było aż tak się pomylić?) Ale to też wprowadzanie mieszkańców w błąd. Całą nadwyżkę odpadów zmieszanych ZGOK przecież oddaje innym RIPOK-om do zagospodarowania, więc dlaczego sprzęt ciągle się psuje?
Według zapowiedzi ówczesnych szefów ZGOK-u, budowniczych zakładu, prezesa Adama Sierzputowskiego i dyrektora Ryszarda Szymańskiego (który zwiedził instalacje na całym świecie), miał to być najnowocześniejszy zakład o jedynej takiej technologii w Polsce – biosuszenia. Proces suszenia odpadów miał trwać 7 dni. Identyczną technologię biosuszenia stosują w Berlinie. Pod tym linkiem (https://www.youtube.com/watch?v=Vu4HQGvA4Xg) można zobaczyć film o gospodarce odpadami w stolicy Niemiec. I tam rzeczywiście suszenie trwa 7 dni a nie 14 jak w Olsztynie, co wydłuża cały proces i podraża koszty. W Berlinie wysuszone odpady trafiają na szczelnie zamknięte taśmy, odsiewanie żwiru i kamieni oraz odzysk metali odbywa się mechanicznie, bez udziału ludzi.
W ZGOK-u to ludzie sortują wysuszone odpady w tumanach pyłu, wdychając przez 8 godzin dziennie bakterie i grzyby chorobotwórcze. Co skutkuje wysoką absencją chorobową i rotacją załogi (w 2017 roku na 155 osób załogi rotacja objęła aż 100 osób!)
Prezes ZGOK-u uznał, że musi wpompować kolejne miliony w zakład, żeby móc przerabiać 130 tys. ton odpadów rocznie. 3 mln złotych będzie kosztował system odpylania hal, a kolejne miliony budowa budynku socjalnego na 50 osób, budowa kolejnych silosów do suszenia i urządzeń do segregacji odpadów. Zdaniem byłego prezesa ZGOK-u Jerzego Zalasa te koszty można zmniejszyć, np. skracając czas suszenia odpadów, kupując kontener socjalny, prowadząc segregację w stacjach przeładunkowych.
Na rekultywację 8 wysypisk z rejonu 37 gmin ZGOK wydał 20 miliony złotych. Ten koszt byłby mniejszy, gdyby żwir z odpadów użyto do rekultywacji, zamiast wywozić go, jako odpad, na składowisko odpadów w Wysiece pod Bartoszycami (66 km), za co trzeba płacić właścicielowi (plus tzw. „opłatę marszałkowską” , w tym roku to 170 złotych od tony).
Drugi duży składnik kosztów stanowi transport odpadów – 31%.
W Olsztynie, jak i w Polsce monopolistą jest koncern niemiecki Remondis, który dyktuje ceny. Wykosił polskie firmy w prosty sposób. Otóż do przetargów dopuszczono wozy z silnikami, które posiadał tylko Remondis. Polskie firmy nie były w stanie kupić nagle tak drogiego sprzętu. Były prezes spółki ZGOK dr Henryk Baczewski proponował kupno gminie własnego sprzętu do transportu śmieci i stracił stanowisko. Tymczasem np. gmina Nakło, gdy ceny firm transportowych poszybowały w górę tak właśnie zrobiło, uruchomiło własny zakład komunalny i dzisiaj mają o 30% niższą cenę od rynkowej.
Koszty transportu generują też odległości. Zbudowano zakład aż dla 37 gmin. Śmieci wożone są do Olsztyna z pasa nadgranicznego (80 km w jedną stronę) i z Pisza – 111 km (zamiast z Pisza wozić do RIPOK-u w Siedliskach pod Ełkiem – 55 km). W związku z takimi odległościami trzeba było wybudować 3 stacje przeładunkowe (koszt ok. 50 mln zł). Rejon centralny powinien obejmować gminy tylko w takim promieniu, by wozy bezpośrednio spod bloków wiozły odpady do ZGOK-u w Olsztynie.
Prezydent poinformował też, że ustawa o finansach publicznych uniemożliwia samorządom dopłaty do odbioru odpadów z pieniędzy gminnych. Nowy projekt ustawy o czystości w gminach zakłada prawo do takiej dopłaty, ale przeciwko tej możliwości gminy protestują, gdyż zamiast na inwestycje środki pójdą na zagospodarowanie śmieci. Gminy twardo stoją na stanowisku, że za unieszkodliwianie odpadów ma płacić ten, kto je wyrzuca.
Polska nie ma spójnego systemu gospodarki odpadami
Na usprawiedliwienie władz Olsztyna trzeba powiedzieć, iż głównym winowajcą są kolejne rządy, które nie miały żadnej koncepcji gospodarki odpadami i tylko mechanicznie kopiowały zarządzenia Komisji Europejskiej. To sprawiło, że gospodarka odpadami w Polsce jest fikcją a intratny rynek śmieciowy opanowały koncerny zagraniczne i mafia, o czym świadczy plaga pożarów wysypisk.
Wstępując do Unii Europejskiej wiedzieliśmy, jakie jest priorytet w gospodarce odpadami: maksymalny odzysk surowców i ich ponowne wykorzystanie. Wiedzieliśmy, że w 2020 roku będziemy musieli odzyskiwać 50% odpadów, czyli co drugi worek wrzucony do kontenera na śmieci.
Tymczasem, jak wynika z referatu dr hab. inż. Sławomira Stery wygłoszonego podczas Konferencji „Zeroemisyjna Gospodarka Odpadami – czy to jest możliwe?” w Gdańsku w 2018 roku, opublikowanym w Biuletynie Pomorskiej Rady Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych NOT w Gdańsku (październik 2018), pobudowane jak Polska długa i szeroka zakłady Mechaniczno-Biologicznego Przetwarzania Odpadów (MBP) dają odzysk surowców średnio w Polsce na poziomie 27%, ale eksperci śmieją się z tych oficjalnych danych, uważają że są grubo zawyżone.
Prezes olsztyńskiego ZGOK-u na sesji Rady Miasta Olsztyna 23 stycznia podał, że z odpadów zbieranych selektywnie (a tych w roku 2017 było 12,9% ogółu odpadów) odzyskują ponad 70% surowców a ze zmieszanych 3%, czyli łącznie instalacja za 157 mln złotych odzyskuje ok. 20 tys. ton surowców czyli 12,7% wszystkich odpadów zmieszanych i selektywnych.
Dlaczego więc w Polsce budowano MBP-y ?
„Gminy otrzymały z jednej strony wiele zadań, z drugiej zaś dostęp do środków unijnych ułatwiających ich realizację. Równolegle istniał lobbing ukierunkowany na sprzedaż zakładów MBP oraz spalarni odpadów” - czytamy w referacie dr. hab. Sławomira Stery. Te niby „darmowe” dotacje unijne po prostu wracają z powrotem na Zachód, w tym przypadku do Niemiec, bo głównie tam polskie gminy skutecznie „lobbowane” kupowały linie technologiczne, tam już wycofywane z użytkowania.
- Chodziło o to, żeby MBP produkowały RDF pod przyszłe spalarnie – tłumaczy mi dr hab. Stera. - Wożono radnych i władze miast do Wiednia czy Sztokholmu, by pokazać, jak to świetnie funkcjonuje. Polska ma się stać śmietnikiem Europy.
Dlaczego polskie technologie są blokowane?
To jest też odpowiedź na pytanie, dlaczego nie mogą się przebić polskie technologie, system EKO-AB inż. Andrzeja Bartoszkiewicza oraz technologia parowa Bioelektry obsypana prestiżowymi nagrodami międzynarodowymi.
System EKO-AB funkcjonował przez 11 lat tylko w Płocku, dzięki prezesowi spółki EKOMaz, lecz po jego śmierci – jak poinformował inż. Bartoszkiewicz, - nowy wiceprezydent miasta, wcześniej pracownik francuskiej spółki, tej spółce oddał rynek śmieciowy w mieście.
Zmodyfikowany system EKO-AB funkcjonuje obecnie tylko w Nakle nad Notecią (ok. 18 tys. mieszkańców). Nakło odwiedził i zapoznał się z tym systemem nowy burmistrz Dobrego Miasta Jarosław Kowalski. Był pod silnym wrażeniem tego systemu i chce go wprowadzić u siebie. Opowiedział, jak on funkcjonuje i jakie daje efekty, na spotkaniu zorganizowanym przez Stowarzyszenie Święta Warmia 15 stycznia z udziałem inż Andrzeja Bartoszkiewicza, dyrektora Wydziału Środowiska Urzędu Miasta w Olsztynie Zdzisława Zdanowskiego, prezesa spółki MPEC Konrada Nowaka, prezesa spółki ZGOK Marka Bryszewskiego i radnego Jarosława Babalskiego.
System polega na tym, że na osiedlach postawiono w sumie 10 kontenerów tzw. miniPSZOK-ów (PSZOK – Punkt Selektywnej Zbiórki Odpadów), które obsługuje 21 osób. Mieszkańcy bloków przynoszą do nich odpady w dwóch workach, w żółtym wszystkie możliwe opakowania, w drugim odpady mokre – pokuchenne i higieniczne. Każda rodzina ma elektroniczną kartę, na której odnotowuje się ilość oddanych odpadów. Worki można oddawać o każdej porze dzięki elektronicznemu systemowi samoobsługi.
Pracownicy dokonują dokładnej selekcji odpadów, mokre wrzucają do chłodziarki, butelki myją i dzielą na kolory, w sumie dzielą odpady na 16 frakcji. Poziom odzyskanych surowców: (makulatury, tworzyw sztucznych, metali, szkła) wyniósł ponad 35%. Odpady resztkowe (ok. 35%) przekazywane są do spalarni w Bydgoszczy.
Nakłady inwestycyjne w Nakle na organizacje selektywnej zbiórki odpadów wyniosły 2 mln złotych, w tym wkład własny to 643 tys. zł. Koszt postawienia i wyposażenia kontenerów - mini-PSZOK-ów to 450 tys. złotych.
Koszt działania całej gospodarki odpadami w roku 2017 wyniósł w Nakle 4,5 mln złotych. Podatek śmieciowy – 16,50 zł od osoby, jest więc zbliżony do podatku, który będziemy płacić w Olsztynie za odpady segregowane (18 zł). Z tym, że w Nakle rzeczywiście odzyskują surowce a w Olsztynie, mimo że prawie wszyscy deklarują segregację odpadów to faktycznie odzyskujemy ok. 13% wszystkich odpadów.
Dr hab. inż. Stera mieszka w powiecie Puckim, w którym działa 8 mini sortowni EKO AB i propaguje wśród radnych, wójtów i burmistrzów gmin w powiecie sortowanie EKO AB, lecz w wersji udoskonalonej - znacznie efektywniejszej oraz powiązanej z procesami fermentacji metanowej odpadów organicznych oraz zgazowania frakcji higienicznej odpadów.
Obecny na spotkaniu zorganizowanym przez Świętą Warmię dyrektor Wydziału Środowiska Urzędu Miasta uznał system EKO AB
za utopijny, gdyż spółdzielnie mieszkaniowe w Olsztynie nie postawią kontenerów a gdyby postawiły, to mieszkańcy nie będą chcieli zanosić do nich śmieci (?). W Nakle nie ma z tym najmniejszego problemu.
Technologia Bioelektry
uwalnia mieszkańców od obowiązku segregowania odpadów. Odpady zmieszane trafiają do autoklawów, gdzie pod wpływem pary następuje ich sterylizacja oraz dokładne rozdzielenie surowców od frakcji bio. Dzięki temu na taśmach Bioelektra odzyskuje wszystkie surowce w 100 procentach, w tym metale a PET-y i szkło z podziałem na kolory. Cały proces, poza załadunkiem odpadów zmieszanych, jest w Bioelektrze zautomatyzowany. Dla dr. hab. Stery wadą tej technologii jest produkowanie RDF. -
Surowce wtórne są wprawdzie czyste i podobno łatwe w sprzedaży, lecz papier znika (zamienia się w suche BIO), a tworzywa sztuczne są „uśrednionym tworzywem”, a nie poszczególnymi jego rodzajami, charakteryzującymi się różnymi własnościami fizycznymi i chemicznymi, jak PP, PU, PET itp. Butelki do celów spożywczych nie można zrobić np. z PCV! - ocenił dr Stera. Ma jednak dla właścicieli pomysł, jak tym wadom zaradzić i chce im to przekazać podczas wykładu, który organizujemy w Olsztynie pod patronatem prezydenta Olsztyna, 11 marca.
Bioelektra ma najniższe koszty w całej branży odpadowej. Od 4 do 10 razy niższe nakłady inwestycyjne i od 2 do 5 razy niższe koszty użytkowania w porównaniu z innymi technologiami.
Właściciele Bioelektry kilka lat temu proponowali prezydentowi Olsztyna, iż zbudują zakład za własne pieniądze. Chcieli tylko gwarancji dostaw odpadów. Tak wówczas, jak i na sesji 23 stycznia prezydent Piotr Grzymowicz powiedział, że zakład Bioelektry ma za małą wydajność. Prezydent był głuchy na wyjaśnienie, że Zakład w Różance gmina Susz ma zdolność przetwarzania 50 tys. ton odpadów rocznie (nb. wygrał przetarg na odbiór odpadów z olsztyńskiego ZGOK-u), ale modułowość technologii umożliwia nieograniczone zwiększanie liczby autoklawów. Na sesji 23 stycznia prezydent dorzucił nowy argument: „Żaden samorząd w Polsce nie kupił tej technologii”.
Na recyklingu plastyku trudno zarabiać
Trzeba przyznać, że na recyklingu plastyku trudno zarabiać. O ile papier, szkło czy metal można jeszcze sprzedać z zyskiem, to od 30 do 50 proc. tworzyw sztucznych już nie. Kilka lat temu za tonę odpadów foliowych można było uzyskać 600 zł. Dziś 280 zł. A liczba odpadów rośnie – mówią eksperci. Rynek załamał się po tym, jak Chiny przestały przyjmować odpady z Europy, stąd spadek ceny tworzyw sztucznych z recyklingu.
„Z informacji Parlamentu Europejskiego wynika, że w Europie popyt na tworzywa sztuczne pochodzące z recyklingu stanowi zaledwie 6 proc. zapotrzebowania na nie. Firmom opłaca się kupić nowe plastikowe butelki, bo te, do których produkcji wykorzystano odzyskane surowce, często są droższe i gorszej jakości” - czytamy w „Dzienniku Gazecie Prawnej” (nr18/2019).
Już dziś wiadomo, że bez wsparcia programów rządowych gminy nie będą w stanie odzyskiwać 50% surowców z odpadów w 2020 roku. Np. w Niemczech to przemysł płaci za opakowania. Wszystkie butelki (plastykowe i szklane) są kaucjonowane. W każdym markecie jest automat przyjmujący butelki i zwracający kaucję. Jednak, jak policzył resort środowiska, wprowadzenie w Polsce kaucjonowania to w perspektywie pięciu lat koszt 19–24 mld zł.
Koszt takiej maszyny umieszczonej w sklepie, w zależności od wielkości waha się od 75 tys. zł do 160 tys. zł, a trzeba byłoby ich postawić ok. 118 tys.
Drugi scenariusz, to system mieszany, czyli połączenie zbiórki w automatach w większych sklepach z możliwością zwrotu np. butelek w mniejszych jednostkach. Pięcioletni koszt takiego systemu to ok. 19 mld zł.
- Analiza możliwości wprowadzenia systemu kaucyjnego dla opakowań pokazała, że planowane wysokie koszty jego wprowadzenia nie równoważą potencjalnych korzyści dla systemu gospodarki odpadami – podsumował wiceminister środowiska Sławomir Mazurek.
Czym grozi spalanie odpadów?
- Nie byłaby konieczna tak drastyczna podwyżka podatku śmieciowego (o 35%) – stwierdził na sesji Rady Miasta Olsztyna 23 stycznia prezydent Piotr Grzymowicz, - gdyby Olsztyn już posiadał „Ekociepłownię” (spalarnię odpadów). Dziś paliwo produkowane przez zakład ZGOK-u z odpadów, tzw. RDF (Refuse Derived Fuel) jest oddawane cementowniom za 285 złotych za tonę, za 2 lata najprawdopodobniej trzeba im będzie płacić 500 złotych. W olsztyńskiej spalarni stawka wyniesie między 84 a 200 złotych – zapewnił Piotr Grzymowicz.
Prezydent przemilczał, że sam stworzył ten problem stawiając zakład do produkcji RDF zamiast budować system do maksymalnego odzysku surowców. ZGOK produkuje 60 tys. ton RDF rocznie, drugie tyle mają dostarczać spalarni Regionalne Instalacje Przetwarzania Odpadów Komunalnych (RIPOK-i) w Elblągu, Giżycku, Ostródzie-Iławie, Ełku i Działdowie.
Za brak spalarni prezydent Olsztyna oskarżył na sesji byłego wiceministra infrastruktury, szefa struktur PiS w Olsztynie Jerzego Szmita, który miał zablokować wejście do projektu z 50 mln złotych kredytu Polskiego Funduszu Rozwoju.
Wszystko wskazuje na to, że nic już nie zatrzyma budowy spalarni odpadów w Olsztynie (pardon, „Ekociepłowni”). - Pod koniec marca otwieramy oferty inwestorów zainteresowanych realizacją tej budowy - powiedział prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz. Spalarnia ma kosztować ok. 400 mln złotych.
„Spalanie rozwiązuje wszystkie problemy ze śmieciami i na dodatek jeszcze mamy z ich spalania prąd i ciepło” - zachwalają ich producenci. Nic nie mówią o bardzo groźnych problemach, które wywołują. Mówi o nich film BBC „Trashed”, prezentowany uczestnikom konferencji poświęconej gospodarce odpadami w 2018 roku w Gdańsku, który mogłem obejrzeć dzięki dr. hab. Sławomirowi Sterze (będziemy chcieli go pokazać w Olsztynie 11 marca). W reportera odwiedzającego spalarnie wcielił się słynny aktor Jeremy Irons. Ekipa filmowa najpierw zawitała do Islandii, stolicy zachodnich fiordów - Isafjordur. Powstała tam w 1994 roku spalarnia śmieci Funi (ogień), wybudowana dużym kosztem lokalnej społeczności. Po pewnym czasie mieszkańcy zaczęli się niepokoić tym, co leciało z komina. Badania wykazały wysoką emisję setek substancji chemicznych, w tym rakotwórczych dioksyn, 10 tysięcy razy silniejszej trucizny od cyjanku potasu. Poważnym problemem okazał się też popiół, produkt spalania stanowi 30% spalanej masy. 90% popiołu opada na dół paleniska a 10% unosi się jako pył do góry i wydostaje na zewnątrz z powietrzem, wraz z śmiercionośnymi dioksynami, furanami i metalami ciężkimi. Żużel zawiera 30 razy więcej dioksyn niż popiół, który unosi się w powietrze.
Uczeni-eksperci wypowiadający się w filmie, mówią że organizm człowieka nie posiada enzymów, które byłyby w stanie rozłożyć dioksyny. W organizmie kobiety dioksyny gromadzą się w tkance tłuszczowej, gdy jest w ciąży dioksyny przenoszą się na płód, uszkadzając go. Najbardziej narażone są zwierzęta hodowlane i pola uprawne. Krowa jedząc trawę skażona dioksynami ze spalarni przyjmuje ich jednego dnia tyle, ile człowiek przez 14 lat oddychania. Po rolnikach ofiarami dioksyn są konsumenci produktów rolnych.
W 1997 roku, a więc po 3 latach funkcjonowania spalarni Funi, zbudowano filtr. Działał kilka miesięcy i się zepsuł. Kupiono nowy, ale ten też po pewnym czasie uległ awarii. Ich koszt okazał się bardzo wysoki, to tak jakby koszt worków na śmieci przewyższył koszt odkurzacza, więc po 4 latach zaprzestano kupowania kolejnych filtrów.
Problemy zdrowotne farmerów oraz zanieczyszczenie dioksynami produkowanej przez nich żywności spowodowały, że spalarnię Funi testowała w 2007 roku Islandzka Agencja Środowiska. Stwierdziła, że poziom emisji toksycznych substancji był 21 razy wyższy od poziomu bezpieczeństwa. Ostatecznie władze zamknęły spalarnię w 2009 roku. Ziemia w promieniu ok. 1500 metrów od spalarni okazała się skażona i musiała zostać wyłączona z produkcji, farmerzy stracili źródło utrzymania.
Następnie ekipa filmowa odwiedziła spalarnie na innych kontynentach, gdzie wystąpiły te same problemy ze spalarniami. W Argentynie w miejscowości Yocina (Cordoba), poziom dioksyn był w 2009 roku o 52% wyższy od dopuszczalnego, rok później – 203%. Z powodu przekraczania poziomu substancji toksycznych zamknięto w 2008 roku spalarnie w Ottawie (Kanada), w USA (Massachusetts Cvantas Pittsfield Incinerator). W USA upadły spalarnie w Alanesburgu – zadłużona na 310 mln dolarów i Detroit – zadłużona na 1,2 mld dolarów z powodu wysokich kosztów eksploatacji.
W malowniczej górskiej dolinie we Francji farmerzy przez 9 lat walczyli z właścicielami spalarni, która emitowała 13 tysięcy razy więcej dioksyn niż dopuszczalne normy. Za spalarniami stoi potężne lobby przemysłowe. Zamknięto ją dopiero gdy 24 mieszkańców na 80 zachorowało na raka. Z powodu zatrucia gleby i zwierząt hodowlanych 350 gospodarstw trzeba było zlikwidować a zwierzęta wybić.
Naukowcy oceniają, że ok. 50-80% całkowitego zanieczyszczenia naszej planety dioksynami powstało w wyniku spalania odpadów.
Również dr hab. Sławomir Stera ostrzega przed spalarniami w cytowanym wyżej referacie:
„Każdemu procesowi spalania towarzyszy nieuchronna emisja mikro-zanieczyszczeń organicznych, w tym dioksyn i furanów, a także wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych.
Podobnie, jak w przypadku wysypisk śmieci i w spalarniach toksyczne związki chemiczne przedostają się do otoczenia. Najbardziej toksyczne są dioksyny i furany. Dioksyny składają się z węgla, tlenu i chloru i by one powstały konieczne jest przebywania składników w temperaturze 250-550 °C przez okres dłuższy, aniżeli dwie sekundy. W wyższych temperaturach rozkładają się na części składowe, lecz przy spadku temperatury w drodze do wylotu z komina tworzą się ponownie.
Na przełomie XX i XXI wieku dzięki aktywności „organizacji zielonych” przeprowadzono badania wielu spalarni na świecie na obecność dioksyn w spalinach. Wykryto je we wszystkich badanych obiektach. Ustalono pewną dopuszczalną ilość dioksyn i część najstarszych, najbardziej trujących spalarni zamknięto Istnieje wiele przykładów wskazujących na przekraczanie tych ustalonych „norm” o kilkadziesiąt, kilkaset procent i więcej (nawet przy używaniu filtrów).
Problem z tymi związkami polega na tym, że są one bardzo odporne, a ludzie nie posiadają enzymów, które byłyby w stanie je rozłożyć. Są one przyczyną wielu chorób, w tym raka.
Badania przeprowadzone przez francuski Instytut Zdrowia wskazały, że w pobliżu spalarni wskaźnik zapadalności na raka wzrósł z 6 do 23%.
Dioksyny wraz z cząstkami spalin na których się osadziły spadają na glebę. Przejmują je wszelkie rośliny, a dalej następuje ich koncentracja w zwierzętach hodowlanych: owcach, świniach, kozach, krowach, kurczakach, a więc wszystko do nas wraca.
Największym problemem jest to, że nie możemy pozbyć się dioksyn, które dostały się do organizmu. A dostają się tam codziennie wraz z pożywieniem oraz podczas oddychania. Dioksyny odkładają się w tkance tłuszczowej. U kobiety, gdy zachodzi w ciążę, dioksyny, które przez wiele lat zbierały się w jej organizmie przenoszą się do płodu. Koncentracja dioksyn w płodzie jest ogromna. W znacznym stopniu wpływa ona na umysłowy rozwój dziecka, jego system odpornościowy oraz rozwój seksualny” - napisał dr hab. Sławomir Stera.
Zwolennicy spalarni nie wspominają o toksycznych żużlach z paleniska (z których są produkowane pustaki budowlane), toksycznych odciekach (jeśli występują) oraz bardzo toksycznych osadach z filtrów, które gdzieś trzeba składować.
Dr hab. Stera postuluje, by spalarnie były poddawane systematycznym kontrolom przez niezależne organizacje ekologiczne. Kontrole powinny być prowadzone bez konieczności wcześniejszego uprzedzenia sprawdzanych zakładów. Niestety, resort ochrony środowiska nie prowadzi prac nad stworzeniem podstaw prawnych do takiego monitoringu i jego finansowania, bowiem badanie emisji na zawartość dioksyn jest bardzo drogie. Dodajmy, że w Polsce nie ma obowiązku prowadzenia badań emisji dioksyn i furanów.
Zapytałem dr. hab. Sławomira Sterę, co radzi Olszynowi?
- Obecny model, produkcja RDF i budowa spalarni grozi mieszkańcom wysokimi karami z powodu nie uzyskania poziomów odzysku surowców, do których się zobowiązaliśmy wchodząc do UE, a które mamy osiągnąć już w 2020 roku – odpisał mi dr hab. Stera. - Jeśli odpady zamienimy w RDF i oddamy do spalarni, to nie tylko zapłacimy za to słono, lecz również pozbawimy się cennych surowców i zatrujemy otoczenie, rośliny, zwierzęta hodowlane i… siebie.
Dodatkowo nie odzyskując surowców wtórnych, łamiąc dyrektywy: ramową, opakowaniową, OZE i być może również składowiskową mieszkańcy zapłacą po raz drugi. Zamiast wielu źródeł rozproszonych energii odnawialnej zbudujecie jeden duży obiekt - spalarnię odpadów, a więc nie podniesiecie bezpieczeństwa energetycznego regionu. Wybór należy oczywiście do Was. (wykładu dr hab. inż Sławomiry Stery będziemy mogli wysłuchać w Olsztynie 11 marca, szczegóły wkrótce).
Słowa dr hab. Stery potwierdza Magda Gosk, dyrektor Departamentu Gospodarki Odpadami w Ministerstwie Środowiska, która na spotkaniu w Izabelinie 31 stycznia przypomniała samorządowcom: - W 2020 roku mamy obowiązek osiągnąć poziom 50 procent recyklingu i ten obowiązek spoczywa na nas jako na Polsce, ale i na każdej gminie”.
Magda Gosk podkreśliła, że wszelkie działania prowadzące do odzysku energetycznego, do termicznego przekształcania odpadów nie będą zaliczane do poziomów recyklingu. - W żadnym wypadku! Co oznacza, że rozwijanie takich metod (termicznego przekształcania – A.Socha) jest absolutnie niecelowe i nie zagwarantuje gminie realizacji obowiązków w tym zakresie – mówiła stanowczo przedstawicielka resortu środowiska.
Dodajmy, że odpady komunalne nie są paliwem, spalanie tej materii uznać można za niegospodarne i nieekologiczne działanie pseudogospodarcze. W procesie spalania otrzymujemy więcej odpadów niebezpiecznych niż było ich przed spaleniem. Na 1 tonę spalonych odpadów przypada 320 kg toksycznych pozostałości stałych (żużli, popiołów). Spalarnia olsztyńska na 100 tys ton RDF zużywać będzie rocznie 50 milionów metrów sześciennych wody do chłodzenia żużla. Powstały toksyczny szlam będzie wymagał budowy specjalnej oczyszczalni. Filtry staną się toksyczną bombą wymagającą drogiej utylizacji.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość