Media na czele z „Wyborczą” dzień w dzień „grillują” prezesa NBP Adama Glapińskiego sprawą wysokości zarobków kilku jego współpracowniczek. Mają one wynosić 65 tys. złotych miesięcznie per capita.
PiS ponosi potężne wizerunkowe straty a Prezes Glapiński odpowiedział ustami swojej pełnomocniczki, mecenas Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, że NBP nie będzie odpowiadać na pytania o zarobki urzędników banku centralnego, bo jest to „tajemnica bankowa”.
Mecenas oskarżyła też media o „Łamanie praw człowieka, stalking, medialny hejt i niszczenie godności” a także o „seksistowskie insynuacje, wchodzenia w czyjeś życie w buciorach i zostawiania tam błota w ramach nieskrępowanej wolności słowa”.
Wcześniej po artykułach o aferze w Komisji Nadzoru Finansowego, prezes Glapiński wystąpił do sądu o usunięcie tych artykułów z Internetu i o zakaz dalszych publikacji na temat jego powiązań z Markiem Chrzanowskim, którego wypromował na prezesa, wystawiając mu świadectwo moralności. Dziw, że nie zwrócił się do Rzecznika Praw Obywatelskich...
Na Nowogrodzkiej (siedziba PiS) jednak muszą mieć świadomość, że ta sprawa, jak wcześniej prezesa KNF, może być pierwszym kamieniem, który uruchomi lawinę istotnego spadku poparcia z punktu widzenia wyniku wyborczego do Parlamentu Europejskiego a przede wszystkim do parlamentu polskiego.
Niestety, tym razem Prezes Jarosław Kaczyński nic nie może zadziałać, jak w przypadku wypłaconych nagród ministrom, które „się należały” (premier Beata Szydło), bowiem nikt nie może tknąć, do 2022 roku, prezesa NBP.
Jeden z najwierniejszych druhów Prezesa JK z czasów PC został powołany na stanowisko prezesa NBP od 21 czerwca 2016 r. przez Sejm na wniosek Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na 6-letnią kadencję. Do końca kadencji jest nieodwołalny.
Prawdopodobnie więc Prezes JK przynajmniej próbuje się od niego odciąć. Toteż nagle w jednym chórze z „totalną opozycją” i jej głównym organem „Wyborczą wystąpili, senator Jan Maria Jackowski oraz wicepremier Jarosław Gowin, którzy zażądali ujawnienia wysokości tych uposażeń
A teraz w roli rzecznika prasowego prezesa NBP wystąpił sam Prezydent RP Andrzej Duda. Komentując wysokość zarobków w NBP powiedział: „Mogę się tylko uśmiechnąć i powiedzieć, że jeżeli prawdą są informacje, które możemy odnaleźć w mediach na temat wysokości tych płac wokół zarządu, to jako prezydent zazdroszczę. Nie ukrywam, że zazdroszczę. Jakie jest uposażenie prezydenta, to wszyscy wiedzą — podkreślił prezydent.
Zwrócił też uwagę, że o wysokości zarobków zdecydowano w czasach kiedy prezesem banku centralnego był prof. Marek Belka.
Siatka płac w NBP to nie jest decyzja prezesa Glapińskiego. To są decyzje, które były podjęte w czasach, kiedy swoją kadencję jako prezes NBP miał prof. Belka. To jest coś, co prezes Glapiński przychodząc do NBP zastał – tłumaczył na konferencji prasowej prezydent RP.
Słuchając go można było odnieść wrażenie, że to mówi rzecznik prasowy prezesa NBP a nie prezydent państwa. Bo jeśli to prawda, to dlaczego pani mecenas nie zwołała od razu po publikacji w „Wyborczej” konferencji prasowej i tego nie powiedziała, tylko wyręcza się Głową Państwa?
Wyborcza sprawdziła więc, jak wyglądały wynagrodzenia za prezesa Marka Belki. Sam Belka w sumie dostawał ok. 57 tys. zł miesięcznie, a więc mniej od dyrektor Wojciechowskiej. Dyrektorzy departamentu mogli zaś liczyć na następujące zarobki:
– pensja podstawowa ok. 17 -20 tys. zł;
– premia kwartalna ok. 10-15 tys. zł;
– premia roczna ok. 10 tys.- 20 tys. zł;
– ewentualnie trzynasta pensja 20 tys. zł
Nawet jeśli przyjmiemy maksymalne wartości, to średnia pensja dyrektora departamentu wraz z premiami wynosi ok. 30 tys. zł miesięcznie. Na wszelki wypadek dodajmy do tego także zasiadanie w najbardziej lukratywnych radach nadzorczych, co dotyczy nielicznych – wtedy byłoby to ok. 40 tys. zł z kawałkiem. A to wszystko biorąc pod uwagę maksymalne stawki.
Belka powiedział we wtorek w TVN24, że dyrektorka departamentu komunikacji i promocji nigdy za jego kadencji nie zarobiłaby takich pieniędzy jak Wojciechowska.
Wniosek jest oczywisty: zarobki dyrektorów departamentu za czasów Belki i zsumowane dochody Martyny Wojciechowskiej dzieli przepaść. O premiach i ich wysokości decyduje osobiście i jednoosobowo prezes NBP Adam Glapiński, zaufany człowiek prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego od 30 lat.
Adam Socha
PS. W środę 9 stycznia w NBP zwołano konferencję prasową, tylko po to, aby odmówić dziennikarzom informacji, ile – wraz z premiami i dodatkowymi dochodami – zarabiają dwie najbliższe współpracowniczki szefa banku centralnego: dyrektor departamentu komunikacji i promocji Martyna Wojciechowska i szefowa gabinetu prezesa Kamila Sukiennik. A przecież na konferencji obie urzędniczki mogły przedstawić swoje PIT-y składane do urzędu skarbowego i sprawa byłaby od razu wyjaśniona.
Skomentuj
Komentuj jako gość