Rozmowa z dyrektorem Olsztyńskiego Teatru Lalek Andrzejem Bartnikowskim odbyła się 1 sierpnia. Bartnikowski zrobił na mnie wrażenie człowieka nad podziw spokojnego, ani razu nie okazał zdenerwowania. Odpowiadał cichym, ale pewnym głosem.
Adam Socha: W mediach pana obraz jest fatalny. W 2017 roku dwa artykuły w Wyborczej Olsztyn. Jeden o skardze związkowców Solidarności na mobbingu w teatrze i bezprawnym – ich zdaniem – wypowiedzeniu umów o pracę czterem osobom, członkom Solidarności: Mirosławy R., plastyczce, która w OTL przepracowała 12 lat, Annie Kukułowicz, wielokrotnie nagradzanej aktorki, która przepracowała 16 lat. Pracę stracili też pana asystentka Iwona Pietrzak-Rogala– 10 lat w OTL, oraz oświetleniowiec Wiesław P. – 8 lat pracy.
Andrzej Bartnikowski: Od razu chciałbym wtrącić, że PIP zarzucił mi wtedy niezgodne z prawem zwolnienie pracownika podlegającego szczególnej ochronie. Problem w tym, że ów pracownik stał się chroniony dzień po tym jak związek otrzymał ode mnie pismo o zamiarze wypowiedzenia mu stosunku pracy. Na liście pracowników podlegających ochronie, którą dostałem od nich dwa dni wcześniej jakoś go nie było. Tłumaczyłem to inspektorowi, ale był głuchy na moje argumenty. Natomiast Sąd Pracy, zarówno w I jak i w II instancji potwierdził, że w tym przypadku nie mogło być mowy o szczególnej ochronie, bowiem związek próbował nagiąć prawo. (Mowa o Wiesławie P., oświetleniowcu, partnerze Małgorzaty Pietrzak – przyp. A.Socha)
A.Socha: W listopadzie 2017 kolejny artykuł w Wyborczej Olsztyn o zdegradowaniu a później zwolnieniu z pracy Małgorzaty Pietrzak, matki dwójki dzieci, która wróciła z macierzyńskiego. Niedawno ukazał się „Gazecie Olsztyńskiej” wywiad z panią Pietrzak, że wygrała w sądzie pracy odszkodowanie.
Andrzej Bartnikowski: Nie wygrała, tylko zawarliśmy ugodę. Pani Pietrzak uparcie powtarza kłamstwo, że zwolniłem ją ze względu na macierzyństwo, bo wie, że wtedy opinia publiczna będzie od razu po jej stronie. Nigdy nikogo nie dyskryminowałem ani z powodu bycia rodzicem ani żadnego innego. W teatrze jest wiele matek z dziećmi, które za mojej kadencji wracały z urlopów macierzyńskich i jakoś nie czuły się pokrzywdzone czy dyskryminowane, współpracuje nam się świetnie do tej pory.
- Pani Pietrzak jest osobą inteligentną, bez etycznych zahamowań i to jej bardzo sprytnie przemyślana strategia.
- Konflikt z panią Małgorzatą Pietrzak zaczął się od konkursu na dyrektora teatru. Pani Pietrzak ogłosiła, że będzie startować, zespół aktorski oświadczył, że jej nie poprze. Zwróciła się też o rekomendację do dyrektora Głowackiego, a gdy jej nie otrzymała, zaczęła swoją wojnę przeciw niemu. A w tej wojnie wspierała ją przewodnicząca teatralnej „Solidarności”. Skargi do prezydenta, zarzuty o niegospodarność itp. Pod koniec swojej kadencji poprzedni dyrektor zaczął przerabiać to, co teraz i ja przerabiam od prawie 3 lat. Dyrektor Głowacki powiedział mi, że ostatni rok jego pracy, był najgorszym rokiem w jego karierze. Modlił się o to, żeby stąd odejść, bo panie Małgorzata Pietrzak i Małgorzata Gontarczyk, urządziły mu piekło. Nie tylko jemu zresztą, cały teatr cierpiał na skutek ich intryg prowadzących do skłócenia ludzi ze sobą. Co im niestety wyszło znakomicie.
A.Socha: Zarzuty Solidarności wobec pana sprowadzają się do tego, że w konflikcie z dyskryminowanym finansowo działem technicznym (związek Solidarność) zespołu aktorskiego (Związek Aktorów Polskich), stał się pan rzecznikiem aktorów i przeprowadził czystki wśród członków Solidarności, główne uderzenie poszło w rodzinę pani Małgorzaty Pietrzak.
Andrzej Bartnikowski: Opowiem swoją wersję. W 2015 roku reżyserowałem w Olsztyńskim Teatrze Lalek „Dzienniki Gwiazdowe”. W tym czasie dyrektor Głowacki szykował się na emeryturę i zaczął mnie namawiać, żebym wystartował. W I konkursie nie wystartowałem, a wystartowała pani Pietrzak. Konkurs ten zakończył się bez rozstrzygnięcia, w II wystartowałem i wygrałem. Już podczas pierwszego zetknięcia z OTL jako reżyser dowiedziałem, że w teatrze trwa konflikt, ale zajmując się wyłącznie pracą na scenie aż tak bardzo tego nie odczuwałem. Poza jednym momentem, kiedy przyszedłem kiedyś na próbę i od progu słyszałem piekielne wrzaski. Najpierw myślałem, że może aktorzy grają scenę strasznej kłótni czy nawiedzenia. Okazało się jednak, że to spotkanie „Solidarności” z ówczesnym dyrektorem. I że to pani Pietrzak wydziera się na niego. Spotkanie odbywało się na scenie kameralnej, która sąsiaduje bezpośrednio z garderobami. Stałem razem ze znieruchomiałymi w szoku aktorami i nie wierzyłem. Dobre pół godziny trwała ta orgia agresji skierowanej przeciw własnemu dyrektorowi. Jednak po wygranym konkursie stwierdziłem, że do nikogo się nie zrażam i będę z każdym współpracował. Miałem naiwne przekonanie, że to perspektywa konkursu spowodowała wybuch skrajnych emocji, które teraz powinny zacząć opadać.
- Jednak dosyć szybko uderzyła mnie jedna rzecz, mianowicie liczna grupa osób skoligaconych ze sobą. Pani Małgorzata Pietrzak, kierownik literacki i kierownik obsługi widowni, w sekretariacie siedziała jej rodzona siostra Iwona P.-R., a w pracowni elektroakustycznej pracowali: jej partner, brat jej partnera i partnerka tegoż brata, będąca jednocześnie przewodniczącą teatralnej Solidarności – pani Małgorzata Gontarczyk. To było dla mnie niepokojące. Podejrzewałem, że to nie względy merytoryczne mogły zadecydować o tym, że część z tych osób pracuje w teatrze, a nepotyzm.
- Uderzyło mnie też, gdy pierwszy raz podpisywałem listę płac, iż pani Pietrzak zarabia nieporównywalnie duże kwoty w odniesieniu do innych pracowników. Wydawało mi się to niesprawiedliwe i niedopuszczalne. Cały ten spór ze mną motywowany jest moim zdaniem głównie finansami, a w tle pobrzmiewa chorobliwa ambicja.
- Od początku wiedziałem, że chciałbym zmienić parę rzeczy, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne i politykę kadrową. Kierownik literacki jest moim zdaniem w każdym teatrze bardzo ważną funkcją. Sam nim byłem. To jest ktoś więcej niż osoba pozyskująca licencje i podpisująca umowy. Od początku uznałem, że to stanowisko nie powinno być łączone z żadnym innym. Bo zawsze wtedy coś odbywa się kosztem czegoś. W mojej koncepcji to nie mogła być dodana połówka etatu, jak przez lata funkcjonowało to w OTL. Chciałem stworzyć cały etat dla kierownika literackiego. Na pierwszym spotkaniu z panią Pietrzak, tuż po mojej nominacji, powiedziałem o swojej koncepcji i wydawało mi się, że się dogadaliśmy. Ale następnego dnia pani Pietrzak poszła na zwolnienie lekarskie. Przepracowaliśmy więc razem tylko te 2 dni, dopóki nie wróciła w październiku 2017 roku, po zwolnieniu i urlopie macierzyńskim, czyli po ponad 2 latach nieobecności. W tym czasie zaszły w teatrze duże zmiany, także w strukturze organizacyjnej.
- Stanowiska kierownika biura obsługi widzów już nie było. Komórka ta liczyła 2 osoby, czyli pani Pietrzak jako jej kierowniczka zarządzała sobą i drugą pracującą tam osobą. Dla mnie był to absurd. Przyjąłem osobę na kierownika literackiego, Martę Kwapisz, która wykonała i wykonuje wspaniałą pracę. Przyciągnęła do teatru grono nauczycielek, z którymi realizuje projekty pedagogiczne, animacyjne. Gdyby pani Pietrzak miała teraz to przejąć, biorąc pod uwagę jej konfliktowy charakter, prawdopodobnie byśmy tę współpracę utracili. Pani Pietrzak chciała zmniejszenia wymiaru godzin pracy na 7/8 etatu, prosiła także o niewysyłanie jej w teren, więc nie mogłaby jeździć z edukacją do współpracujących z nami ośrodków kultury w regionie, co za mojej dyrektury stało się jednym obowiązków kierownika literackiego.
Zaproponowałem jej zatem pracę w biurze obsługi widzów, czyli wręczyłem wypowiedzenie zmieniające warunki pracy. Wypowiedzenie nie zdążyło nawet wejść w życie. Pani Pietrzak poszła do olsztyńskiej Wyborczej i ukazał się szkalujący mnie artykuł. Stał się on powodem zwolnienia dyscyplinarnego. Tak naprawdę to była kropla, która przelała czarę goryczy. Pozostając przez dwa lata na zwolnieniu i urlopie macierzyńskim pani Pietrzak dosyć regularnie szkalowała mnie przed różnymi przedstawicielami Ratusza – i przy pomocy pisemnych donosów i poprzez uporczywe opowiadanie nieprawdy na mój temat. A jeszcze raz powtórzę – przepracowała ze mną ledwie dwa dni. Sprawa sądowa o tę dyscyplinarkę zakończyła się na pierwszym posiedzeniu – ugodą. Pani Pietrzak z ulgą przyjęła odszkodowanie. Uważam, że proces byśmy wygrali, ale z pewnością byłby bardzo długotrwały i oznaczał wywlekanie wszelkich brudów i zaszłości sprzed wielu lat. Uznałem, że to nie jest potrzebne pracownikom, którzy musieliby zeznawać jako świadkowie. Zmieniliśmy dyscyplinarkę na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, co powinno ułatwić pani Pietrzak znalezienie nowej pracy. Nie chciałem, żeby Bogu ducha winne dzieci cierpiały z powodu jej przerośniętych ambicji. Tym niemniej, w sądzie pracy nadal jest sprawa o wypowiedzenie zmieniające, co moim zdaniem jest absurdem, ponieważ po pierwsze – co tu jest przedmiotem roszczenia? Wypowiedzenie zmieniające, które i tak nie ma już żadnej mocy, skoro doszło do rozwiązania umowy za porozumieniem stron? Poza tym pani Pietrzak zawarła ze swoim pracodawcą ugodę, czyli zrzekła się dochodzenia wszelkich roszczeń. Logika tej osoby jest jednak dość specyficzna. Jednak jestem przekonany, że w II instancji sąd uchyli wyrok i oddali wszelkie roszczenia wobec teatru.
- Postępowanie związku Solidarność wobec mnie było podyktowane interesem grupy osób, zwanej w teatrze „rodzinką”. Gdy tylko zacząłem pracę, przez około 2 miesiące przewodnicząca Solidarności, będąca jednocześnie kierowniczką pracowni elektroakustycznej, przychodziła do mnie głównie po to, by skarżyć się na jednego ze swoich pracowników. W tym dziale pracowała wtedy ona, jej partner, brat jej partnera (będący jednocześnie partnerem pani Pietrzak) oraz jeden jedyny nieskoligacony z nimi człowiek. I jak pan myśli, na kogo niestrudzenie narzekała pani kierowniczka? Pytanie retoryczne, prawda? Jednak opinia reżyserów, którzy z tym akustykiem pracowali, jak i moja, były zawsze pozytywne. To jest jeden z najlepszych fachowców w tym dziale. Nikt inny nie posiada takich uprawnień elektrycznych jak on. I te namolne próby uprzedzenia mnie do dobrego pracownika zrodziły we mnie duże wątpliwości co do obiektywizmu pani przewodniczącej.
- Miałem za to problemy z innym elektrykiem – oświetleniowcem. Tak kiepskiego jeszcze nie spotkałem. Zresztą, do teatru trafił nie ze względu na swoje kompetencje, tylko dlatego, że był partnerem pani Pietrzak. Kiedy był przyjmowany do pracy w OTL mógł się pochwalić ukończeniem szkoły podstawowej oraz doświadczeniem na stanowisku palacza CO. Świetne kompetencje, aby zostać oświetleniowcem, nieprawdaż? Przerastały go proste rzeczy. Dlatego mu podziękowałem za pracę. W sądzie sprawę wygrałem. Wyrok jest prawomocny. A że prywatnie to partner pani Pietrzak, więc wrogość wobec mnie się spotęgowała.
- Przewodnicząca Solidarności pani Małgorzata Gontarczyk, której partner to brat zwolnionego oświetleniowca, komunikowała się ze mną już tylko za pomocą agresywnych pism. Drzwi do mojego gabinetu zawsze były i są otwarte, ale przewodnicząca nie przychodziła, by powiedzieć co im jako związkowi nie odpowiada w moich decyzjach, wysłuchać mojej argumentacji, tylko składała jedno pismo za drugim, każde utrzymane w agresywnym tonie, negujące każdą moją decyzję.
- W styczniu 2017 roku (czyli ledwie 2,5 miesiąca po mojej nominacji) do ratusza wpłynął donos na mnie napisany przez panią Pietrzak (zwolnienie lekarskie nie przeszkadzało jej jak widać w toczeniu walki ze swoim dyrektorem). Była w nim masa pomówień i kłamstw, np. że zatrudniłem „swoją przyjaciółkę” na zastępcę dyrektora. Poznałem Annę Ratkowską podczas wspólnej pracy w Jaraczu, Ania pracowała w marketingu. Miała na koncie specjalistyczne studia, po odejściu z teatru jeszcze się dokształcała. Przychodząc do OTL potrzebowałem zastępcy, który by poprowadził sprawy administracyjno-marketingowe, bo w OTL marketing mówiąc kolokwialnie leżał i kwiczał. Poza tym wcześniej zastępcą dyrektora była główna księgowa, a przecież jest to niezgodne z przepisami - główny księgowy nie może pełnić funkcji, która skutkuje tym, że sam siebie sprawdza.
- Pani Iwona Pietrzak-Rogala, jako sekretarka (siostry rodzonej pani Małgorzaty Pietrzak) prowadziła mój kalendarz. I zdarzało się, że gdy np. szedłem na spotkanie z przewodniczącą Komisji Kultury, ta miała już przed sobą pismo z absurdalnymi zarzutami wobec mnie. Spotkanie, które miało dotyczyć spraw teatru, zamieniało się w moje tłumaczenie, że nie jestem słoniem. Siostra sekretarki, czyli Małgorzata Pietrzak zawsze wiedziała z kim się spotykam danego dnia. Siostra miała dostęp do każdej informacji, którą pozyskiwała moja sekretarka. I oczywiście szukała na mnie haków. Wszelkie ważne rozmowy musiałem odbywać albo na mieście, albo w innych pomieszczeniach. Pracownicy wchodząc do mnie do pokoju odruchowo ściszali głos. Pomyślałem sobie, że to jakiś obłęd, zachowujemy się jak idioci, ze względu na osobę za ścianą, której tu po prostu nie powinno być! Podczas jednej z naszych trudnych rozmów, pani sekretarka powiedziała mi wprost: „Ja na pierwszym miejscu stawiam lojalność wobec siostry.” To samo zresztą usłyszał od niej także mój poprzednik, o czym mi opowiadał (i zeznawał w sądzie). Typowy konflikt interesów. I gdyby trafiło na osobę uczciwą, jedyną możliwą opcją byłoby napisanie wypowiedzenia. Tyle, że ta pani zdaje się w ogóle nie rozumieć pojęcia konfliktu interesów. Dlatego to ja ją postanowiłem zwolnić, żeby wreszcie przestać mówić ściszonym głosem we własnym gabinecie, przestać się czuć jak zaszczute zwierzę. No ale okazało się, że pani Iwona jest radną, a to oznacza, że praktycznie nie ma możliwości, aby ją zwolnić. Została – jako jedyna – przywrócona do pracy. Na szczęście udało się przesunąć ją do biura organizacji widowni.
A. Socha: A dlaczego padło na aktorkę, panią Annę Kukułowicz, chyba jedyna aktorka, członek Solidarności?
Andrzej Bartnikowski: Z całym szacunkiem dla pani Anny, ale kiedy słyszę od pani Pietrzak albo Gontarczyk, że to wybitna aktorka, to mam wrażenie, że zatracamy jakąkolwiek miarę. Dla mnie wybitnym aktorem jest na przykład Zbyszek Zamachowski, z którym miałem wielką przyjemność pracować. Wróćmy jednak do pani Kukułowicz. Obserwując ją podczas prób, stwierdziłem, że kiedy reżyser wypuszcza aktorów na improwizację, jest bezradna. To typ aktora, który wymaga precyzyjnego prowadzenia, ustawiania krok po kroczku. Nie jest partnerem dla reżysera podczas pracy. Ktoś taki mógł świetnie się sprawdzać w takim teatrze, jaki robiono w Polsce jakieś 20 – 30 lat temu. W tej chwili jednak język teatralny uległ wielkiej przemianie, tak samo środki gry aktorskiej, samo rozumienie tego kim jest aktor i jakie jest jego miejsce w procesie tworzenia spektaklu. A ja do współpracy zapraszałem głównie młodych reżyserów. Ponadto, było dla mnie oczywiste, że nasz teatr potrzebuje świeżej krwi. Kiedy przyszedłem do OTL, najmłodszy aktor miał 35 lat, tworzyła się dziura pokoleniowa. Nie mogłem stworzyć nowego etatu, bo nie miałem na to pieniędzy w budżecie. Pani Anna dublowała się warunkami z inną aktorką: podobny wiek i warunki fizyczne, jak to się w naszym świecie mówi – to samo emploi aktorskie. Więc podziękowałem pani Ani. To są trudne momenty, ale niestety wpisane w ten zawód, o czym wie już każdy student aktorstwa. Przyjąłem nową, młodą aktorkę, świeżo po szkole wrocławskiej. A we wrześniu tego roku przyjmę młodego aktora na miejsce aktorki, która odeszła niedawno na emeryturę. Pani Anna, z tego co wiem, dostała angaż w Rzeszowie. I z całego serca życzę jej tam powodzenia.
A. Socha: A dlaczego pracę straciła plastyk Mirosława R.?
- Nigdy nie mogłem jej zastać w pracy, jak pojawiała się to z zakupami, które robiła służbowym autem ze służbowym kierowcą, partnerem pani Pietrzak. Już po wręczeniu jej wypowiedzenia moja zastępczyni odkryła na jej komputerze służbowym kilkadziesiąt gigabajtów różnych jej prywatnych fuch, które były robione w czasie pracy. Zrozumieliśmy, dlaczego nie miała czasu, by wykonywać zlecenia dla naszego teatru.
A. Socha: Solidarność stopniała z 20 do 8 członków. Zarząd związku twierdzi, że to z powodu strachu przed podzieleniem losu zwolnionych członków związku, że miał pan członków zastraszać.
Andrzej Bartnikowski: Całą swoją wiedzę o teatrze przewodniczący Zarządu Regionu Solidarności pan Józef Dziki czerpie od pani Gontarczyk i pani Pietrzak oraz zwolnionych pracowników. Kiedy niedawno delegacja naszych pracowników (w tym właśnie kilka osób, które odeszły z Solidarności) chciała się z nim umówić na spotkanie, nie był tym zainteresowany. A szkoda, bo mógłby wtedy zapytać bezpośrednio osoby, które z tego związku się wypisały, co było powodem ich decyzji. Większość z tych osób mówiła mi otwarcie w trakcie prywatnych rozmów: odeszli, bo czuli, że związek jest wykorzystywany do prywatnej wojny dwóch pań przeciw mnie. Żadna decyzja tych pań pod szyldem związku nie była konsultowana z członkami. Dostałem pewnego dnia na biurko pismo Solidarności, że związek wchodzi ze mną w spór zbiorowy. Zapytałem kilku członków związku na korytarzu, czy wiedzą, że są ze mną w sporze zbiorowym? Oczy im się robiły wielkie jak talerze. Nikt z nimi tego nie skonsultował. Po prostu tak sobie wymyśliły obie panie, żeby mi dokopać. Takich akcji było wiele i ludzie mieli już tego dość.
Mając tylko 8 członków musieli założyć międzyzakładową organizację. I są teraz międzyzakładową organizacją związkową. Z tych ośmiu osób dwie już podpisały się pod pismem popierającym mnie jako kandydata na dyrektora OTL. Gdyby pan Dziki kiedykolwiek zechciał spotkać się ze mną, aby zweryfikować swoje fałszywe informacje, zapytałbym go, kogo właściwie reprezentował jego związek podejmując na walnym zebraniu delegatów regionu uchwałę, w której zobowiązuje zarząd regionu do „wystąpienia w trybie pilnym do Prezydenta Olsztyna o zablokowanie ponownego wyboru aktualnego Dyrektora Teatru Lalek na to stanowisko w dniu 6.07.2018”? Trzy osoby pracujące w teatrze? Co więcej, uważam, że podejmując taką uchwałę związek zawodowy postawił siebie ponad kompetencjami organizatora teatru, którym jest Prezydent i ponad obowiązującym prawem w postaci Ustawy o Organizowaniu i Prowadzeniu Działalności Kulturalnej, która precyzyjnie reguluje sposób organizowania i przebieg konkursu na dyrektora instytucji kultury.
Adam Socha: Jak wygląda sprawa zarobków?
Andrzej Bartnikowski: Budżet teatru na ten moment to 2 652 500 złotych. Od 7 lat nie było podwyżek, więc wystąpiło spłaszczenie siatki płac, pensja sprzątaczki zbliżyła się do pensji aktora. Były osoby w teatrze, które nie wyrabiały najniższej krajowej. Anna Ratkowska przez wiele miesięcy jako zastępca dyrektora zarabiała mniej niż jej podwładni, bo nie było z czego zwiększyć jej uposażenia. Ostatnio dostaliśmy z UM niewielkie pieniądze na podwyżki. Głowimy się nad tym jak zwiększyć ludziom uposażenia, nie pogłębiając jednocześnie efektu spłaszczania siatki płac.
A.Socha: Jak pan przyjął decyzję o unieważnieniu konkursu na dyrektora?
Andrzej Bartnikowski: Dopóki jestem dyrektorem nie daję sobie prawa do komentowania decyzji mojego Organizatora.
A.Socha: A jeśli dojdzie do konkursu, to jaki dorobek pan przedstawi za te 3 lata?
Andrzej Bartnikowski: Zrobiliśmy 14 premier, przy tak mizernej dotacji. W tym sezonie daliśmy ich aż 7 – to prawdziwy rekord i chyba świadczy to, że nasza „maszyna” funkcjonuje nieźle? Za mojego poprzednika były 2-3 premiery w sezonie. Zmniejszyliśmy stratę finansową teatru. Uruchomiliśmy nową stronę www, (stara miała 11 lat), sprzedaż biletów on line, mamy nową, spójną komunikację graficzną, wyremontowaliśmy dach, foyer, wraz z pracownią architektoniczną opracowaliśmy plan gruntownej rewitalizacji i przebudowy teatru, zdobyliśmy bezkosztowo nową przestrzeń na magazyn, który wcześniej wynajmowaliśmy od prywatnej firmy za duże pieniądze, zrealizowaliśmy masę projektów społecznych jak chociażby sztuki wystawiane przy naszej pomocy przez więźniów dla swoich dzieci, zapraszamy dzieciaki z okolicznych domów dziecka na nasze próby generalne, mając świadomość, że bariera finansowa jest dla tych jednostek czymś trudnym do przezwyciężenia, prowadzimy Pracownię Dramatu dla osób zainteresowanych pisaniem dla teatru – pierwszą tego typu inicjatywę w naszym regionie, zorganizowaliśmy rezydencję autorów francuskojęzycznych, a napisane przez niech specjalnie dla nas dramaty prezentowaliśmy młodym widzom w postaci „Poczytajek”. Kilkakrotnie byliśmy finalistami Konkursu Na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, co dla teatru oznaczało zwrot części kosztów poniesionych na produkcję, w tym roku byliśmy obecni na trzech ogólnopolskich festiwalach. Wystawiamy ambitną dramaturgię dla dzieci i młodzieży, poruszamy ważne tematy. Marka naszego teatru stała się rozpoznawalna w całej Polsce.
Adam Socha: Czy przełożyło się to na większą liczbę widzów?
Andrzej Bartnikowski: Przez dwa pierwsze sezony tak. Natomiast jeśli chodzi o ostatni to coś za coś. Mieliśmy nieco mniej widzów, bo robiliśmy więcej produkcji. W przypadku tak dużej ilości premier próby zaczynają blokować możliwość grania – mamy mały zespół i bardziej niż skromne warunki lokalowe. Ale dla równowagi w przyszłym sezonie zaplanowałem tylko 3 premiery, żeby móc wygrać to co teraz wyprodukowaliśmy.
Adam Socha: Kontrola PIP co prawda nie potwierdziła mobbingu, ale wytknęła panu kilka uchybień i nałożyła mandat.
Andrzej Bartnikowski: Dam przykład takiego uchybienia. Gdy pani Pietrzak wróciła po zwolnieniu lekarskim, powinna mieć zrobione badania lekarskie dopuszczające ją do pracy. Nie miała. Powiedziała zastępcy dyrektora, że nie zdążyła, bo miała chore dziecko. Prosiła, aby dopuścić ją do pracy i obiecała przynieść wyniki badań jak najszybciej. Chcieliśmy być ludzcy i pozwoliliśmy jej pracować. I pani Pietrzak wykorzystała to przeciwko nam. Nasłała na teatr Państwową Inspekcję Pracy i zgłosiła od razu inspektorowi, że dopuszczono ją do pracy bez ważnych badań lekarskich. Proszę zauważyć, że obmyślając ten manewr z góry założyła pełne wyrozumiałości empatyczne podejście ze strony kadry kierowniczej. No i się nie zawiodła. A ja zapłaciłem mandat.
Rozmawiał Adam Socha
PS. W sierpniowym miesięczniku "Debata", w którym ukazała się ta rozmowa, pojawił się błąd. Zostało wytłuszczona wypowiedż Andrzeja Bartnikowskiego i czytelnicy oraz osoby zainteresowane mogą odnieść wrażenie, że to moje słowa a nie pana Bartnikowskiego. Oto ten akapit:
"- Pani Pietrzak jest osobą inteligentną, bez etycznych zahamowań i to jej bardzo sprytnie przemyślana strategia".
Andrzej Bartnikowski (ur. 1972) – reżyser teatralny, dramaturg, pisarz, eseista, poeta. Ukończył polonistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie oraz reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie. Współpracował z czasopismami literackimi: „Portret”, „Przegląd Artystyczno-Literacki” oraz „Borussia”, publikując w nich swoje poezje, eseje i opowiadania. W latach 90. założył Teatr Żywych Fotografii przy Stowarzyszeniu „Tratwa”. W 2003 r. zadebiutował jako dramaturg tekstem Wolność, opublikowanym w piśmie „Dialog”. W latach 2005–2007 pracował jako sekretarz literacki w Teatrze im. S. Jaracza w Olsztynie. Stworzył cykl czytań performatywnych „Dramat w działaniu” oraz – razem z Mariuszem Sieniewiczem – był współtwórcą festiwalu teatralnego Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Demoludy”.
Jako reżyser współpracował z teatrami: Teatrem Ateneum w Warszawie ("Dwadzieścia minut z aniołem" Aleksandra Wampiłowa), Teatrem Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni, Teatrem im. Stefana Jaracza w Olsztynie ("Ludzie starszych zawodów" Daniel Priwałow, "Dwoje w drodze" Maria de Cesar i "Hedda Gabler"), Teatrem Polskim w Poznaniu ("Łaska trwa nad ciałami" autor A.Bartnikowski) , Teatrem Polskim w Warszawie ("Moskwa Pietuszki" Wieniedikta Jerofiejewa, "Noc" Andrzeja Stasiuka), Teatrem Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu.
W listopadzie 2015 roku został dyrektorem Olsztyńskiego Teatru Lalek.
Nagrody i wyróżnienia dramaturgiczne. 1998: trzecie miejsce w konkursie dramaturgicznym „My – młodzi na progu XXI wieku” za tekst Dwoje. 2006: wyróżnienie za dramat Postępujący zanik mięśni w konkursie dramaturgicznym zorganizowanym przez miesięcznik „Dialog”, Stary Teatr Krakowie oraz Ministerstwo Kultury i Sztuki. 2006: wyróżnienie za dramat Męskie/żeńskie w konkursie dramaturgicznym „Lustro. Obraz. Iluzje” w Łodzi.
CZYTAJ TEŻ REPORTAŻ "Dyrektor Andrzej Bartnikowski - Dr Jekyll czy Mr Hyde?"
Skomentuj
Komentuj jako gość