Euforia zapanowała w obozie „Wolność, Równość, Braterstwo” (WRB) po odwołaniu w referendum wójta Gietrzwałdu. Po ogłoszeniu wyniku pełnomocnik Komitetu Referendalnego, zarazem przewodniczący Rady Rodziców Szkoły Podstawowej im. A.Samulowskiego w Gietrzwałdzie Dariusz Janaszkiewicz zadzwonił do dyrektor szkoły Bożeny Reszki i zapytał: „zrezygnuje pani sama ze stanowiska?” Jednak obóz „Bóg, Honor, Ojczyzna” (BHO) nie składa broni. - Przegraliśmy jedną z bitew, ale batalia o Gietrzwałd trwa nadal – mówi jego lider Bogusław Rogalski i zapowiada wystawienie kandydata w wyborach na wójta.
Dlaczego zorganizowali referendum?
- Inicjatorzy to grupa przypadkowo zebranych 20 osób którzy m.in. negatywnie odbierali kadrowe zmiany pana Marcina Sieczkowskiego – tłumaczy mi Dariusz Janaszkiewicz. - Sam pomysł referendum pojawił się w środowisku rodziców szkoły już w listopadzie 2016 roku i był związany z negatywną oceną pracy pani Dyrektor Bożeny Reszki. W szkole mam troje dzieci i boję się o ich bezpieczeństwo*.
- Ponadto odwołanie przez wójta Dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury Pawła Jarząbka, najprawdopodobniej z pobudek osobistych, sprawiło że przyspieszono zawiązywanie grupy inicjatorów i skierowanie wniosku o referendum – dodaje Dariusz Janaszkiewicz.
Dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch na pierwszym miejscu przyczyn ogłoszenia referendum wymienia przejęcie tytułu „Gazeta Gietrzwałdzka”. - To podważyło wiarygodność ludzi powołujących się na hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna” - mówi mi. To też zadecydowało, iż głównymi przeciwnikami wójta stali się Samulowscy, Teresa - wieloletnia redaktor naczelna „GG” i Wojciech, pierwszy wójt Gietrzwałdu po 1989 roku, obecnie dyrektor Olsztyńskiego Parku Naukowo-Technologicznego. (Samulowscy nie odbierali ode mnie telefonów, nie zareagowali na mój SMS oraz nie odpowiedzieli na pytania wysłane emailowo). Referendyści w dużej mierze im zawdzięczają swój sukces. Witryna ich historycznego domu - polskiej księgarni na pruskiej Warmii - vis a vis bazyliki gietrzwałdzkiej oraz „Gazeta Gietrzwałdzka” stały się głównym orężem propagandowym referendystów.
Spór o prawo do tytułu gazety toczy się obecnie w sądach. Gdy okazało się, po wygranych przez Marcina Sieczkowskiego wyborach na wójta w 2014 roku, że „Gazeta Gietrzwałdzka” od 1990 roku nie jest zarejestrowana, (co poprzednio było przestępstwem, a obecnie jest wykroczeniem), tytuł 1 września 2016 roku zarejestrował Paweł Kot z Woryt, z obozu „Bóg, Honor, Ojczyzna” i rozpoczął jego wydawanie. Od tej pory w gminie Gietrzwałd ukazują się dwie gazety o tym samym tytule i z tą samą winietą. Jednocześnie Teresa Samulowska wniosła do Sądu Okręgowego w Olsztynie, jako wydawca i redaktor naczelna, o zarejestrowanie tytułu „Gazeta Gietrzwałdzka” i uchylenie decyzji o zarejestrowaniu tytułu przez Pawła Kota. Sąd 19 kwietnia 2017 roku oddalił wniosek Teresy Samulowskiej, ale również uchylił rejestrację Kotowi (Paweł Kot odwołał się do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku).
Ponadto Samulowscy pozwali do Sądu Okręgowego w Olsztynie Pawła Kota i wnieśli o ochronę praw autorskich i wpłatę 1 tys. zł z tytułu naruszenia tych praw, zakaz nieuczciwej konkurencji, zakazanie przez sąd Pawłowi Kotowi wydawania „Gazety Gietrzwałdzkiej” i zasądzenie od niego kwoty 10 tys. zł na „Arkę” i żeby sąd ustalił prawo Teresy i Wojciecha Samulowskich do wydawania „Gazety Gietrzwałdzkiej”.
Sąd Okręgowy 19 maja 2017 roku oddalił pozew Samulowskich w całości i zasądził na rzecz Pawła Kota zwrot kosztów w kwocie 4337 złotych.
Sędzia Olga Rybus uzasadniając wyrok stwierdziła, że bezspornym jest, iż pomysłodawcą i inicjatorem powołania „Gazety Gietrzwałdzkiej” był Wojciech Samulowski jako wójt, później, gdy przestał być wójtem, zajmowała się gazetą Teresa Samulowska, która od 2004 roku była jej redaktorem naczelnym. - Ale to nie oznacza, że państwo macie prawo do tytułu „Gazeta Gietrzwałdzka” jako osoby fizyczne – powiedziała sędzia. - Zasadnicze znaczenie miało ustalenie, kto jest wydawcą gazety, bowiem zgodnie z przepisami prawa autorskiego domniemywa się, że to wydawcy przysługuje prawo do tytułu. Materiał dowodowy nie pozwolił na uznanie, że Państwo jesteście wydawcami tej gazety.
Sąd ustalił, że organizowaniem procesu wydawniczego zajmował się przez ostatnie lata Gminny Ośrodek Kultury w Gietrzwałdzie. - To tam gazeta była drukowana, składana, tam wpływały zamówienia na prenumeratę, pracownicy GOKu brali udział w kolportowaniu tej gazety, faktury były wystawiane na GOK, również pieniądze pochodzące ze sprzedaży tej gazety wpływały do GOKu – uzasadniała sędzia. - Staraniem ówczesnego dyrektora GOKu została zakupiona maszyna, której głównym celem, chociaż nie tylko, był druk tej gazety. Zajmowali się tym pracownicy GOKu, którzy nawet mieli to wpisane do zakresu czynności. W ocenie sądu to GOK może być co najwyżej uznany za wydawcę gazety w ostatnich latach. Natomiast nie zostało wykazane abyście Państwo tej definicji wydawcy sprostali. Reasumując, państwo ponieśli olbrzymi wysiłek przy wydawaniu tej gazety i choć zachowanie Pana pozwanego może być oceniane różnie, to jednak przez zaniedbanie pewnych czynności przez Państwa i stan faktyczny, który zaistniał w tej sprawie, uniemożliwił uwzględnienie powództwo – stwierdziła w uzasadnieniu ustnym sędzia Olga Rybus. Wyrok nie jest prawomocny
***
Bogusław Rogalski podtrzymuje swoje zdanie, że zarejestrowanie przez nich tytułu „Gazeta Gietrzwałdzka” nie było błędem. - „Gazeta” była przez 26 lat nielegalnie wydawana za publiczne pieniądze - tłumaczy. - „Gazeta” była sprzedawana, zamieszczała płatne ogłoszenia. Pani Teresa Samulowska była samozwańczym redaktorem naczelnym, bo pismo nie miało wydawcy. Samulowscy dzisiaj twierdzą, że są właścicielami tego tytułu, ale go nie rejestrowali prawdopodobnie, by nie ponosić kosztów. Ta gazeta była lewacką tubą propagandową, wydawaną za pieniądze wszystkich mieszkańców. Teraz tytuł przejdzie w ręce stowarzyszenia założonego przez mieszkańców gminy i będzie oparty o wartości chrześcijański i, patriotyczne. Gazeta będzie miała w winiecie sentencję Andrzeja Samulowskiego: „Ojców mowy, ojców wiary. Brońmy zgodnie: młody, stary”.
***
Referendyści uzyskali jeszcze jeden mocny argument. 30 grudnia 2016 roku Prokuratura Okręgowa w Olsztynie oskarżyła wójta Gietrzwałdu o sfałszowanie 196 dokumentów. Wójt miał się tego dopuścić w latach 2011-2014, gdy był urzędnikiem w referacie planowania przestrzennego Urzędu Gminy. Według śledczych, miał podrabiać pieczątki i podpisy uprawnionego urbanisty na decyzjach o warunkach zabudowy oraz na decyzjach o lokalizacji inwestycji celu publicznego. Nie czerpał z tego tytułu korzyści materialnych. Marcin Sieczkowski oświadczył, że jest niewinny i dowiedzie tego w sądzie (pierwsza rozprawa odbędzie się 7 czerwca). W rozmowie ze mną referendyści stwierdzają, że o ich zwycięstwie nie zadecydowało postawienie wójta w stan oskarżenia. - Wszyscy mieszkańcy wiedzieli już o tych zarzutach w czasie kampanii wyborczej w 2014 roku, a mimo to zagłosowali na Marcina Sieczkowskiego, więc moim zdaniem to późniejsze decyzje i działania wójta wywołały referendum – mówi dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch. Tego samego zdania jest przewodniczący Komitetu Referendalnego Dariusz Janaszkiewicz. - Informacja odnośnie zarzutów prokuratorskich bardzo nas zaskoczyła, szokowała i zarazem ucieszyła, bo w tym czasie byliśmy na etapie pisania uzasadnienia do wniosku o referendum. Ale myślę, że gdyby nie błędne ruchy personalne byłego wójta zwłaszcza te odnośnie szkoły, do referendum by nie doszło.
Zapowiedzią przyszłego sukcesu referendystów była liczba zebranych podpisów pod wnioskiem - ponad tysiąc. To było ponad dwa razy więcej, niż jest to ustawowo wymagane (wystarczyłoby zebranie 493 podpisów) oraz prawie tyle, ile potrzeba było, żeby referendum było ważne, czyli 1230 głosów.
Kampania referendalna
Dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch przyznaje, że jeszcze takiej kampanii jak ta referendalna, gmina Gietrzwałd nie przeżyła. - Kampania była bardzo skuteczna i imponująca – mówi dyrektor Orciuch. - Wszędzie wisiały banery referendystów, obie strony zarzuciły mieszkańców ulotkami. Jednak w mojej ocenie większymi środkami finansowymi dysponował obóz referendalny – ocenia dyrektor Orciuch.
- Uważam, że okres kampanii był najbardziej obrzydliwym obrazem polskiej "demokracji" – ocenia odwołany wójt Marcin Sieczkowski. - Referendyści całą awanturę rozpoczęli w przeddzień Bożego Narodzenia (prawdopodobnie dlatego, aby ludzie przy wigilijnym stole mieli o czym rozmawiać). Kolejne nasilenie negatywnego przekazu miało miejsce przed świętami Wielkiej Nocy, a wieszanie banerów przed wejściem do Sanktuarium w Gietrzwałdzie ludzie odebrali z wielkim niesmakiem. W czasie referendalnym padało wiele kłamliwych oskarżeń, ludzie byli manipulowani i oszukiwani. Ponadto dochodziły do mnie głosy, że ludzie są zastraszani, czy kupowani (podobno proponowano 20 zł za pójście na referendum). Cała kampania referendalna kosztowała zapewne kilkadziesiąt tysięcy.
- Byłem zdziwiony że tak tanio zostało to wycenione – komentuje pełnomocnik Komitetu Referendalnego Dariusz Janaszkiewicz plotkę o kupowaniu głosów. - Jestem pewien, że gdyby była taka prawna możliwość, to bez problemu znalazłyby się osoby w gminie, które opłaciłyby 1230 osób płacąc trzykrotnie więcej aby przywrócić spokój. Pełnomocnik poinformował mnie, że na ich konto wpłynęło „ponad 10 tys. zł”. Komitet ma upublicznić listę darczyńców i rozliczyć koszty w ciągu 3 miesięcy.
- Co do zarzutu „brudnej kampanii” - dodaje Janaszkiewicz. - Czy pan Marcin Sieczkowski uważa, że wypisywanie nieprawdziwych informacji na mój temat przez jego zwolenników było czystą kampanią? A przebicie w moim samochodzie wszystkich opon to była czysta kampania?
***
Oba obozy dysponowały swoją gazetą, oba uruchomiły też swój profil na Facebooku. Referendyści dodatkowo mieli witrynę referendumgietrzwald.pl, profesjonalnie prowadzoną.
Wójt Marcin Sieczkowski na stronie urzędu gminy oraz na profilu „Nie dla referendum w Gietrzwałdzie” wyczerpująco odpowiedział na wszystkie zarzuty postawione przez referendystów, spotkał się też z mieszkańcami wszystkich wsi w gminie. (Zdaniem Janaszkiewicza te spotkania tylko pogorszyły sytuację wójta). Ogłosił też „List do mieszkańców”, w którym wezwał do bojkotu referendum. „W momencie kiedy moje decyzje zaczęły odsłaniać stare układy i niegospodarność rozpoczęła się nagonka na moja osobę – czytamy w nim. - Osoby te chcą zatrzymać zmiany w gminie i cofnąć je do stanu sprzed 2 lat. Jeśli w referendum zostanie przekroczony wymagany ustawowy próg frekwencji, to gmina pogrąży się w chaosie. Aby temu zapobiec, dla dobra gminy należy sprawić, aby referendum nie było ważne. Jeśli nie chcecie brać udziału w politycznej awanturze, po prostu zostańcie w domu, nie idźcie na referendum”. Pod tym hasłem kolportowano też ulotki.
Na ten List odpowiedział w Internecie dyrektor gimnazjum Leszek Orciuch, wzywając do pójścia na referendum. „List odebrałem jak atak na wartości, których nauczam od blisko 30 lat w gietrzwałdzkich szkołach. Atak na DEMOKRACJĘ! - napisał dyrektor Orciuch. - Jestem w tej chwili jedynym nauczycielem Wiedzy o Społeczeństwie w naszej gminie. Marcin Sieczkowski to mój były uczeń. Wiele razy słyszałem od Niego słowa uznania i szacunku. Ja również zachowałem Go w swojej pamięci jako wyjątkowo zdolnego, ambitnego i pracowitego ucznia. Nie mieściło mi się w głowie, aby Człowiek którego wspominam, odstraszał mieszkańców gminy od udziału w referendum. (…) Uważam, że referendum jako instrument demokracji bezpośredniej w obecnej formie jest osiągnięciem Polaków po upadku komuny, a udział w nim (i w każdym innym akcie aktywności społecznej) jest obywatelskim obowiązkiem! Manipulowanie frekwencją można porównać do jedynego referendum, jakie zorganizowali komuniści w 1946 r. Każdy, kto tu mieszka miał obowiązek wziąć w nim udział, żeby okazać nieobojętność na sprawy ważne dla wspólnoty, a swoim dzieciom dać praktyczną lekcję WOS-u.”
- Mój wpis na Facebooku spotkał się z zarzutem „peerelowskiego myślenia” ze strony zwolenników referendum przy jednoczesnym stosowaniu metod wypraktykowanych przez komunistów było ponurym chichotem historii. Odpowiedziałem krytykom: „To zakłamanie najczystszej wody! Przypominają się hasła o „zaplutym karle reakcji” czy „imperialistycznym pomiocie”. O ile nazywanie referendum „awanturą” i „wydawaniem publicznych pieniędzy” miało jakiś sens przed podjęciem decyzji przez Komisarza Wyborczego w Olsztynie, o tyle teraz pompowanie tego balonika sensu nie ma. Służy ogłupianiu ludzi. Kształtowaniu homo sovieticus! Sowietyzacji wspólnoty!” - czytamy w następnym wpisie dyrektora Orciucha.
- W referendum wezwaliśmy mieszkańców do wybrania tzw. trzeciej drogi – tłumaczy obraną strategię Bogusław Rogalski z obozu wójta. - W referendum bowiem jest wyznaczony próg frekwencyjny, więc jeśli nie chcę brać udziału w awanturze, to nie idę.
Marcin Sieczkowski post factum nie uważa obranej strategii za błąd. - Branie udziału w awanturze, nie posłużyłoby nikomu – tłumaczy mi. - Proszę zauważyć, że moja kampania "referendalna" była bardzo stonowana. Mieszkańcy gminy nie potrzebują wojny polsko-polskiej, o co zabiegają referendyści. Z mojej strony nie było ataków czy pomówień tylko codzienna praca. Jednak spirala nienawiści, moim zdaniem świadomie nakręcona osiągnęła swój cel. Dzień po skutecznym referendum moi pracownicy (i zwolennicy) byli zastraszani, że stracą pracę, choć tak na prawdę referendyści nic jeszcze nie wygrali. Tak wygląda teraz gmina w 140. rocznicę Objawień Gietrzwałdzkich – dodał Sieczkowski.
***
Do odwołania wójta wezwały w Internecie znane w gminie osoby. Dr ekonomii z UWM, mieszkaniec Woryt Andrzej Kowalkowski, kontrkandydat Marcina Sieczkowskiego w wyborach w 2014 roku, oskarżył go o skłócenie i podzielenie mieszkańców gminy. „Żyjemy strachem, a życie nasze toczy się wokół pomówień i nienawiści” - napisał. Swój apel o odwołanie wójta ogłosił też długoletni prezes fabryki Michelina Jan Dębek, który zarzucił wójtowi: „Antagonizację społeczności szkolnej, brutalną próbę zniszczenia doskonałej Gazety redagowanej społecznie od ćwierćwiecza i rozbicie znakomicie funkcjonującego GOK-u, którego imprezy były wydarzeniami w całym regionie”.
***
Po odwołaniu Pawła Jarząbka wójt zatrudnił na dyrektora GOK-u artystę-rzeźbiarza Jacka Adamasa, który zasłynął z politycznych happeningów podczas rządów PO. Organizowane przez nowego dyrektora wystawy awangardowych artystów i towarzyszące im koncerty prawicowych bardów spotkały się z bojkotem obozu „Wolność, Równość, Braterstwo”. Po wystawie prac Wojciecha Korkucia, jednego z największych polskich plakacistów o światowej renomie referendyści zasypali gminę ulotkami i plakatami, w których oskarżyli Adamasa a pośrednio wójta o „szerzenie szowinizmu, nacjonalizmu i nienawiści do Rosjan oraz Niemców” za prace „Achtung Russia” i „Made in Germany”. Jacek Adam skierował w trybie wyborczym sprawę do sądu domagając się usunięcia oszczerstw i przeprosin. W obu instancjach przegrał (co nie zamyka mu drogi do procesu o ochronę dóbr osobistych). Referendyści odnotowali też kolejne zwycięstwo. Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał decyzję wójta odwołującą Pawła Jarząbka z dyrektora GOK-u za wadliwą (wójt zaskarżył wyrok do NSA).
Wielkie zwycięstwo czy porażka?
Obóz wójta oskarża referendystów, że w dniu referendum 23 kwietnia łamali ciszę wyborczą wzywając na Facebooku do głosowania, bo jeszcze brakuje ludzi do uzyskania frekwencji. - W każdej wsi był przynajmniej jeden dyżurny samochód referendystów, który zawoził mieszkańców do głosowania. - relacjonują mi Bogusław Rogalski, Paweł Kot i sołtys Gietrzwałdu zarazem radny Andrzej Robaczewski. - Referendyści wyciągali ludzi z domów i spod sklepów, również pijanych i dowozili do punktów głosowania, zapraszali na bankiet po głosowaniu. Wiemy, że proponowano pieniądze i alkohol za udział m.in. w Rentynach. W jednym z protokołów komisja wpisała słowa dowiezionego: „przywieźli mnie, żeby zniszczyć tego wójta”.
- Dowożenie jest zgodne z prawem i to pan wójt powinien wiedzieć, że na terenie gminy zawsze dowożono podczas wyborów – komentuje te zarzuty pełnomocnik referendystów Dariusz Janaszkiewicz. - To dzięki dowożeniu do lokali wyborczych pan Marcin Sieczkowski najprawdopodobniej został wójtem. Odnośnie bankietu to pan wójt zapewne wiedział gdzie spotykają się osoby zaangażowane w referendum, mógł się pojawić, wypilibyśmy wspólnie szampana.
***
Każdy z obozów inaczej interpretuje wynik referendum. W protokole czytamy, że uprawnionych do głosowania było 5055 osób. Zatem do odwołania potrzeba było 1230 głosów (3/5 uprawnionych). Udział w referendum wzięło 1509 osób (frekwencja wyniosła 29,85%). Za odwołaniem wójta było 1381 głosów, przeciw – 81.
- Przy tak ogromnym zaangażowaniu sił i środków przez referendystów, uważam ich wynik za słaby – ocenia sołtys Gietrzwałdu Andrzej Robaczewski. - Doprowadzili do urn wyborczych zaledwie tyle osób, ile mniej więcej głosowało w I turze wyborów na wójta w 2014 roku, na kandydatów centrolewicy, na Ziółkowskiego i Kowalkowskiego – dodaje Bogusław Rogalski.
W 2014 roku udział w wyborach wzięło 2049 osób. W I turze Marcin Sieczkowski zdobył 864 głosy, wójt Mieczysław Ziółkowski – 609, Andrzej Kowalkowski - 584, w II turze Marcin Sieczkowski powiększył wynik do 1279 głosów, a Ziółkowski do zaledwie 746 głosów.
***
Dzisiaj, gdy referendalny kurz opadł a wraz z nim emocje referendyści twierdzą, że wójt stał się „kozłem ofiarnym”. - Myślę że gdyby Marcin Sieczkowski był samodzielny, nadal rządził by w gminie, nawet dwie a może nawet trzy kadencje – zapewnia pełnomocnik referendystów Dariusz Janaszkiewicz. - Gdyby tylko chciał współpracować ze wszystkimi, mimo zarzutów prokuratorskich, które nie są dobre wizerunkowo, nie byłoby powodów do referendum.
- Mnie jest żal byłego wójta, bo to nie był zły człowiek – potwierdza przewodniczący rady gminy Gietrzwałd Marek Nowogrodzki, - tylko został w coś wmanewrowany, źle nim pokierowano i doszło do referendum.
Wszyscy referendyści twierdzą, że głównym grzechem wójta było otoczenie się złymi doradcami, „panami z Woryt” - jak napisał Zbigniew Kukuć, mając na myśli Bogusława Rogalskiego i Pawła Kota. „Ten toksyczny związek doprowadził do konfliktów, jakich gmina Gietrzwałd jeszcze nie widziała – napisał Kukuć. - Problem w tym, że ten przemożny wpływ na wójta zdobyli ludzie z zewnątrz, zupełnie nie znający realiów, potrzeb, oczekiwań mieszkańców, a jedynie owładnięci wizją narodowego katolicyzmu. Można odnieść wrażenie, że ich misja w dzikiej skażonej komunizmem gminie polegać ma na nowej ewangelizacji, nauce patriotyzmu z honorem pośrodku”.
Jednak Marcin Sieczkowski nie czuje się zmanipulowany. - Proszę pamiętać, że do 2014 roku gminą rządził pewien układ, poprzedni wójt był świadomym współpracownikiem służb PRL – o czym musiał informować w obwieszczeniu wyborczym. Gdy w 2014 roku wygrałem wybory – było to po raz pierwszy od 1990 roku, kiedy wybory w gminie wygrał kandydat spoza tego starego układu. Od początku robiono wszystko, by mnie zdeprecjonować, zniszczyć. Zostawiłem gminę z mniejszym długiem i ponad milionem nadwyżki, co się nie zdarzało przez ostatnie lata. Te pieniądze nie wzięły się z nieba. To tylko kwestia mojej racjonalności wydatków i gospodarności. Pozyskałem dla gminy wielomilionowe inwestycje, wreszcie mieszkańcy nie mieli podwyżek podatków. Przez 2,5 roku wprowadziłem oszczędności w budżecie gminy, w budżetach podległych jednostek organizacyjnych. I tu nasuwa się pytanie: kogo wówczas portfele stały się chudsze? Komu zależało do powrotu do stanu sprzed 2014 roku? Odpowiedź nasuwa się sama. Tak czy inaczej mieszkańcy odpowiedzą własnymi portfelami za to referendum. Uważam, że referendyści mają bardziej przyziemne cele. Większość z nich patrzy na gminę przez pryzmat stanowisk i pieniędzy, a nie przez pryzmat człowieka – mieszkańca.
Co dalej?
Dariusz Janaszkiewicz zapewnia mnie, że referendum nie było organizowane po to, aby powołać „swojego wójta”. - Nie szukaliśmy i nie mamy swojego kandydata na wójta jak jest to nam przypisywane. Po referendum grupa inicjatorów samoczynnie się rozwiązała – twierdzi. Zapytałem go, czy wójtem powinien zostać człowiek, który będzie zasypywał podziały? - To byłoby najkorzystniejsze dla gminy, tylko czy taki kandydat się znajdzie? - wątpi Dariusz Janaszkiewicz. - Czy każda ze stron będzie w stanie wykonać krok w tył i wspólnie działać? Biorąc pod uwagę komentarze zwolenników byłego wójta na portalach społecznościowych myślę, że nie są gotowi do wspólnego działania. Uparcie chcą walczyć. Uważają, że racja jest tylko po ich stronie a w mojej ocenie, to zwolennicy wójta powinni dążyć do zgody. To także pokazuje, że odwołanie wójta niczego ich nie nauczyło. - Czy nowy wójt powinien unieważnić decyzje personalne wójta Sieczkowskiego? - zapytałem - Jak wcześniej mówiłem, referendum gmina zawdzięcza Pani Dyrektor Bożenie Reszka – odparł Dariusz Janaszkiewicz. - W mojej ocenie powinna dobrowolnie zrezygnować z funkcji dyrektora dla własnego dobra mając świadomość tego, że nie posiada ani wiedzy ani umiejętności odnośnie zarządzania placówką oświatową.
Bardziej pojednawczy jest przewodniczący rady gminy Marek Nowogrodzki. - Myślę, że i z panią dyrektor Reszką uda się domówić. Nie będzie mściwych ruchów, trzeba zrobić zgodę, żeby sąsiedzi przestali się opluwać, bo tego nigdy przedtem nie było, a mieszkam w tej gminie kilkanaście lat - zapowiada.
Leszek Orciuch mówi, że o zgodę będzie bardzo trudno. - Nigdy jeszcze mieszkańcy nie byli tak skłóceni i podzieleni. Polityka zeszła na poziom lokalny. Sąsiedzi przestali się do siebie odzywać. Podziały, które powstały, będzie trudno zasypać. Mimo, że od konfliktu w Unieszewie minęło 30 lat do dzisiaj on do końca nie wygasł. W tej małej wsi istnieją dwa kółka różańcowe!
Dyrektor gimnazjum mówi o konflikcie, jaki rozgorzał za wójta Wojciecha Samulowskiego. Część mieszkańców wsi nie życzyła sobie, żeby ksiądz odprawiał Msze św. w wiejskiej świetlicy, argumentując, że kościół parafialny w Sząbruku jest niecałe 3 km od Unieszewa. Wójt, by wykonać ich wolę, wezwał policję i usunął księdza ze świetlicy.
***
Obóz „Bóg, Honor, Ojczyzna” po przegranym referendum spotkał się w GOK-u. - Policzyliśmy się i okazało się, że jest nas jeszcze więcej niż do tej pory – opowiada Bogusław Rogalski. - Zebrało się około 60 osób. Referendum zaktywizowało wiele osób, które chcą nadal angażować się w walce o wartości chrześcijańskie i patriotyczne w tej gminie, co mnie bardzo cieszy. Z tej porażki narodziło się dobro. Zapytano mnie, co dalej? Odparłem, że nie możemy zwolnić się z obowiązku walki o to święte miejsce.
- Jestem optymistą, bo duchowy Gietrzwałd już nie będzie taki sam, nie będzie skazany na zapomnienie, na przykrycie lewackim płaszczem niepamięci. Dwa i pół roku temu nastąpiło pękniecie „czerwonego betonu” i już dzisiaj sanktuarium nie jest „samotną wyspą na czerwonym morzu” ponieważ jest wiele osób, które chcą działać i wspierać te wartości. Jest ponad 70% mieszkańców gminy uprawnionych do głosowania, którzy nie wzięli udziału w referendum i to oni teraz zadecydują. My wystawimy swojego kandydata i również za rok weźmiemy udział w wyborach samorządowych i na pewno nie oddamy bez walki tego miejsca lewackiemu złu. To symboliczne, że to zło ujawniło się właśnie w roku 50-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Gietrzwałdzkiej i 140-lecia Objawień. Ta hucpa psuje wizerunek Gietrzwałdu. W trakcie obchodów odbędą się wybory na wójta, więc zamiast skupić się na duchowym przeżyciu uroczystości z udziałem prezydenta RP i Episkopatu, cała Polska zobaczy w Gietrzwałdzie kampanię wyborczą, pełną nienawiści i oszczerstw.
- Ważne, że ludzi chcących zmian, ludzi którzy wyznają podobne wartości jest coraz więcej – zapewnia Paweł Kot określany przez referendystów, jako ten drugi „zły doradca wójta z Woryt”. - Nie ma praktycznie dnia aby ktoś się nie zgłosił oferując swoją gotowość do działania. Przychodzą ludzi i opowiadają jak to budowano "samowolę" za poprzedniej władzy, jak przejmowano atrakcyjne tereny pod Gietrzwałdem. Ludzie chcą zmian. Tylko są zastraszeni i byli zastraszani przez lata.
- Trzeba się modlić i odmawiać różaniec jak nakazywała Maryja 140 lat temu. To właśnie na Jubileuszu Objawień powinniśmy się teraz skupić. Aby przeżywać te chwile z czystym sercem, sumieniem. I to wszyscy, którym leży dobro Gietrzwałdu na sercu. Powinniśmy odłożyć prywatne i personalne animozje, bo to zaszło zdecydowanie za daleko, zwłaszcza mówiąc kolokwialnie "w sieci", gdzie wylała się fala "hejtu".
- Chcemy uczyć nasze dzieci tolerancji do innych narodów i religii, to najpierw nauczmy je szacunku do własnego narodu, kraju, historii i do własnej religii, a potem dziecko samo tej tolerancji się nauczy – kończy Paweł Kot.
Kto będzie kandydował na wójta?
Bogusław Rogalski powiedział mi, że mają kandydata na wójta, ale ogłoszą jego start, gdy oficjalnie zostanie rozpoczęta kampania. Broni jeszcze nie składa odwołany wójt Marcin Sieczkowski (l. 33). - Nie podjąłem jeszcze decyzji – mówi. - Najpierw muszę to spokojnie przedyskutować z rodziną.
Może też wystartować zarządca komisaryczny gminy, prawnik Radosław Nojman, sekretarz Zarządu Okręgu PiS w Olsztynie.
W obozie referendystów jest aż 3 kandydatów. Zaraz po zwycięstwie, działacz PO Wojciech Samulowski (l. 63), który wraz żoną Teresą walnie przyczynił się do sukcesu referendystów, oświadczył mediom, że jest gotów wystartować, by „powstrzymać niszczenie Gietrzwałdu”. Był wójtem Gietrzwałdu w pierwszych wolnych wyborach samorządowych. Na giełdzie wymieniane jest też nazwisko dra ekonomii z UWM Andrzeja Kowalkowskiego (l. 57), właściciela posiadłości w Worytach. W 2002 roku był kandydatem na Prezydenta Miasta Olsztyna, a w 2010 roku kandydował na Wójta Gminy Gietrzwałd – zabrakło mu 7 głosów do zwycięstwa. W 2014 roku odpadł w I turze, a w II poparł walczącego o reelekcję śp. Mieczysława Ziółkowskiego. Mimo to miażdżąco wygrał 30-letni wówczas Marcin Sieczkowski. Kowalkowski w referendum zaatakował Sieczkowskiego.
Wymieniane jest też nazwisko dyrektora gimnazjum Leszka Orciucha (l. 60) z Sząbruka. Był przewodniczącym rady gminy za wójta Samulowskiego, który odchodząc na wicemarszałka województwa „namaścił” go, jako swego następcę. Dwa razy stratował w wyborach na wójta gminy i dwa razy przegrał. W ostatnich wyborach samorządowych przegrał wybory do rady powiatu olsztyńskiego. - Trzeba dać szansę komuś młodemu - mówi mi. - Ale jeśli zostałby wójtem „stary wyżeracz”, to powinien przez 2 lata do wyborów w normalnym trybie przygotować następcę.
Napisał na Facebooku, jakiej kampanii by sobie życzył: „Ważcie słowa, nie obrażajcie, bo nadejdzie dzień po wyborach tak, jak nadszedł po referendum! Ktoś się ucieszy, a ktoś przełknie gorzko ślinę. A i tak obudzimy się w tej samej gminie, wśród tych samych sąsiadów i będziemy musieli razem żyć dalej (…). Trzeba sobie wyznaczyć granice krytyki (według mnie przekroczone przed referendum), bo to nie jest krwawa wojna na śmierć i życie. Demokratyczne wybory przed nami. Tylko i aż! Akceptacja demokratycznych zasad nie boli za to pozwala spokojnie żyć”.
- Nowy wójt nie może być polityczny, musi być dla dobra gminy, nie może się mścić na kimś – mówi przewodniczący rady gminy Marek Nowogrodzki. - Znam wszystkie te trzy osoby, które są wymieniane, jako kandydaci i każda z nich byłaby w stanie sobie poradzić. To rozsądne osoby i znające gminę.
Wybory odbędą się 23 lipca.
Grzech pychy
W niedzielę 7 maja pojechałem na Mszę św. do bazyliki Matki Bożej Gietrzwałdzkiej, by pomodlić się i we własnej intencji i w intencji mieszkańców Gietrzwałdu. Trafiłem o 11.00 na Mszę pierwszokomunijną. Na Mszy spotkałem Bogusława Rogalskiego z rodziną, a po Mszy, pod Kaplicą Objawień spotkałem pełnomocnika referendystów Dariusza Janaszkiewicza. Jego córeczka była u Pierwszej Komunii Św.
Po powrocie zadzwoniłem do ks. kan. dr. hab. Krzysztofa Bielawnego, koordynatora obchodów 140. rocznicy Objawień, który niedawno wydał opracowane przez siebie Orędzie Matki Bożej Gietrzwałdzkiej i jeździ po kraju, głosząc je. - Proszę księdza, załóżmy, że pan Rogalski i pan Janaszkiewicz proszą dziewczynki Barbarę Samulowską i Justynę Szafryńską, by zapytały Matkę Bożą, co powinni uczynić, co Matka Boża by im odpowiedziała?
- Nawrócić się. Odrzucić grzech pychy – rzekł ks. Bielawny po dłuższym zastanowieniu. - Odpowiedzi Matki Bożej są proste aż do bólu. Grzech pychy wszystkich nas dotyczy. W trakcie Objawień w Gietrzwałdzie, 28 lipca 1877 roku - z polecenia proboszcza dzieci miały postawić pytanie, dlaczego tak wielu ludzi przysięga fałszywie. Szafryńska nie zapamiętała sobie dobrze i zapytała, co znaczy, jeśli ktoś fałszywie przysięga i otrzymała odpowiedź: „Taki nie jest godny wejść do nieba, on jest do tego namówiony przez szatana". Samulowska właściwie postawiła pytanie i usłyszała w odpowiedzi: „Teraz przed końcem świata szatan obchodzi ziemię jak zgłodniały pies, aby pożreć ludzi". To co mówi Chrystus: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Trzeba zerwać z grzechem, jest 7 grzechów głównych i one nas upadlają, wczoraj i dzisiaj. Lenistwo, gniew, pycha... Każdy z nas to wie, tylko nie che się przyznać. Każda ze stron mówi, że to ona ma rację, każdy ma prawdę, to jaka ta prawda jest? Droga z Olsztyna do Gietrzwałdu ma 20 czy 40 km? Nie ma dwóch, trzech prawd. Nie potrafimy się spotkać w jednym punkcie. Dziel i rządź. Fantastyczne dzieło diabła. Spory były i będą, ale grzech pychy doprowadził do podziału chrześcijaństwa, dlatego, że wszedł diabeł i poróżnił ludzi.
Adam Socha
*Bitwę o szkołę opisałem w nr 11/2016 „Debaty”
- Obraz Matki Bożej Gietrzwałdzkiej w Bazylice Obraz Matki Bożej Gietrzwałdzkiej w Bazylice
- Dom Samulowskich vis a vis bazyliki, przed referendum Dom Samulowskich vis a vis bazyliki, przed referendum
- Kapliczka w miejscu Objawień Kapliczka w miejscu Objawień
- centrum Gietrzwałdu centrum Gietrzwałdu
- I Komunia św. w Gietrzwałdzie, 7 maja 2017 roku I Komunia św. w Gietrzwałdzie, 7 maja 2017 roku
- I Komunia św. w Gietrzwałdzie, 7 maja 2017 rok I Komunia św. w Gietrzwałdzie, 7 maja 2017 rok
https://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/region/5670-powrot-smetka-do-gietrzwaldu-cz-iii-krajobraz-po-referendum-najnowsze-slajd-kafelek.html#sigProId2430766437
Skomentuj
Komentuj jako gość