Szanowni Państwo! Od pewnego czasu interesuje się publikacjami dotyczącymi mojego byłego miejsca pracy w klinice neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego UWM w Olsztynie, z którym wiązałem nadzieje rozwoju zawodowego i naukowego, niestety okoliczności, które napotkałem spowodowały po 3 latach współpracy podjęcie decyzji o natychmiastowym zaniechaniu pracy w Klinice, kierowanej wówczas przez prof. Wojciecha Maksymowicza.
Okoliczności rezygnacji podałem w piśmie wysłanym w 2019 roku do Rektora Uniwersytetu. (TUTAJ). Rektor nie zareagował. Problem dotyczył wymuszania na mnie zrzeczenia się autorstwa publikacji na rzecz bliskiej współpracownicy p. profesora - dr Moniki Barczewskiej. Z tego co dowiedziałem się później, takie patologiczne działania były podejmowane jeszcze w stosunku do innych osób. Były też inne problemy nie do zaakceptowania. Obecnie sprawa ta czeka na decyzję sądu w Olsztynie.
Decyzja dotycząca zakończenia pracy na uniwersytecie w Olsztynie i szpitalu nie była łatwa, ponieważ znalazłem się w potrzasku spowodowanej atmosferą szantażu. Zrezygnowałem całkowicie z etatu na Uniwersytecie Medycznym w Warszawie, w którym pracowałem 20 lat i osiągnąłem liczne wyróżnienia i nagrody. Zrezygnowałem, żeby pracować na UWM w Olsztynie.
Wówczas nie miałem możliwości rozwoju zawodowego neurochirurgicznego takiego jak oczekiwałem w Warszawie w ramach uniwersytetu, dlatego skierowałem się do Olsztyna. Decydowałem o tym kierując się uczciwością w stosunku do Profesora Wojciecha Maksymowicza i wydawało mi się, że mogę tego samego oczekiwać od niego.
Prof. Maksymowicz znany mi był z czasów studenckich, a Koło Naukowe Neurochirurgiczne kierowane wówczas przeze mnie było jednym z najlepszych na uczelni medycznej. Bardzo wiele splendoru i nagród spłynęło dzięki temu na opiekuna lekarskiego i naukowego koła, czyli na prof. Maksymowicza. Uważałem, że podjęcie takiej współpracy po latach może być dla mnie owocne. Rzeczywistość okazała się inna.
Przez cały czas pracy w Olsztynie miałem wrażenie wyjątkowego intryganctwa skierowanego przeciwko mnie i mojej pracy zawodowej. Dano mi do zrozumienia już na samym początku (dr Barczewska) – że nie jestem tu mile widziany – ponieważ wszystko jest jej i ona zastąpi niedomagającego na zdrowiu prof. Maksymowicza.
Wobec takich argumentów zawłaszczenia i prywatnego interesu perspektywy nie były optymistyczne, jednak do głowy mi nie przyszły jakiekolwiek działania przeciwko kierownikowi czy komukolwiek. Współpraca wielokrotnie była kuriozalna, wielokrotnie odwoływano mi operacje, ponieważ było to spowodowane czyimś interesem. Nigdy klinika nie wywiązała się w pełni z podpisanych i oferowanych warunków kontraktu neurochirurgicznego. Kierownik kliniki niby wyznaczył mi dzień operacyjny na piątek, ale zazwyczaj już w środę do mojej asystentki dzwoniła pani z sekretariatu, że operacje nie mogą się odbywać w piątek ponieważ dr S. wówczas jeszcze pracujący, ma blokady do wykonania i przyjadą jego pacjenci.
W mojej ocenie było to nachalne naturalizowanie swojej prywatnej praktyki na terenie państwowego szpitala – nigdzie przedtem takiego modelu zarządzania i uprawiania medycyny nie spotkałem. Tę sprawę zgłosił Rektorowi prof. Ryszardowi Góreckiemu ówczesny dyrektor USK śp. Andrzej Włodarczyk (TUTAJ i TUTAJ).
Wówczas tez kilkakrotnie sygnalizowałem zastępcy kierownika kliniki (dr Barczewskiej ), że w wielu sytuacjach kwalifikacja do blokady odbiega od zdrowego rozsądku ale też i celu terapeutycznego. Trudno też odmówić pacjentom blokady bólowej , którą można jednak wykonać ambulatoryjnie, nie musi być wykonana bloku operacyjnym. Uniemożliwiano mi w ten sposób możliwości leczenia operacyjnego i czyniono to wielokrotnie, z zawiści oraz uniemożliwiania rozpoznawalności wśród pacjentów - były to elementy bardzo nieuczciwej konkurencji.
Zorientowałem się po pewnym czasie, że jestem podczas mojej pracy niszczony wizerunkowo, rodziny moich pacjentów były wprowadzane w błąd, a zachowania osób w grupie lekarskiej szowinistyczne. Dziekan wydziału dopiero po upływie około 1.8 roku pracy zorientował się, że jestem dr hab. medycyny i samodzielnym pracownikiem naukowym. Powierzono mi wstępnie nadzorowania części doświadczalnej neurochirurgii Instytutu Behringa – dostrzegłem tam olbrzymie zaniedbania i lekceważenie prawa – gdyby nie moje zdecydowane działanie i działanie współpracowników być może teraz musiałbym się tłumaczyć w prokuraturze. Miałem wrażenie, że nikt niczego nie nadzoruje.
Pisałem w piśmie skierowanym do Rektora Ryszarda Góreckiego o nieprawidłowościach zarządzania szpitalem oraz nieprawidłowych postawach wobec pacjentów oraz ich rodzin. Członkowie rodzin skarżyli mi się kilkakrotnie, że są poniżani przez personel lekarski kliniki. Wielokrotnie otrzymywali informacje od pewnych osób, że „my tu jesteśmy najważniejsi, a dr Andrychowski to tylko tu dojeżdża”, tego typu postawy budziły moje zadziwienie i zaniepokojenie.
Przeważały postawy celebryckie – bo taki ton nadano temu miejscu. Obserwowałem bardzo uważnie zarówno proces szkolenia, wiedzę i odpowiedzialność, wszystkie aspekty życia zawodowego. Ponieważ jestem wyszkolonym neurochirurgiem, o co dbali moi poprzedni przełożeni, model życia zawodowego proponowany mi w klinice neurochirurgii UWM w Olsztynie był dla mnie nie do zaakceptowania .
Byłem świadkiem wyjazdów w celu pobrań mózgów z płodów i przestrzegałem przed aspektami etycznymi i moralnymi ponieważ w tym celu byli wysyłani najmłodsi koledzy. Opublikowałem poster na temat dawstwa narządów w określonych sytuacjach, na temat szacunku dla rodzin oraz na temat chrztu i pochówków ludzkich istot. Po tym fakcie prof. Maksymowicz przestał się do mnie odzywać. Poprosiłem o rozmowę (w moim mniemaniu decydującą), w której zarzucono mi, że… „za dużo operuję, nie może być tak, że ja operuję kilkanaście przypadków, a kierownik kliniki raz w miesiącu” (!). Oświadczyłem, że w takiej sytuacji nie widzę możliwości współpracy.
Klinika została bardzo dobrze wyposażona w sprzęt do operacji guzów mózgu, tętniaków. Twierdzę, że nigdy nie było to używane w pełnym zakresie do tego przeznaczonym. Niestety dostęp do tego sprzętu dla mnie był ograniczony, gdyż najczęstszym zabiegiem wykonywanym był zabieg laserowej dekompresji krążka międzykręgowego. Chciałem rozwijać ośrodek kliniczny oraz swój rozwój zawodowy - napisałem specjalny projekt zatwierdzony przez uczelnię.
Operacje glejaków w miejscach funkcjonalnie czynnych to olbrzymie wyzwanie dla działań neurochirurgicznych. Wykonywałem te zabiegi wraz z Prof. Zbigniewem Czernickim w Warszawie . Odmówiono i zniszczono mi ten projekt w Olsztynie. Dr Barczewska nie wykonująca takich zabiegów - stała się recenzentem projektu. Nie uszanowano wielokrotnie cierpienia pacjentów i ich rodzin.
Dr Barczewska zniszczyła mi fakultet dla studentów dotyczący mikrochirurgii – twierdziła, że nie będzie to się odbywało z jej pieniędzy. Ten wątek wyjątkowo nieuczciwy wymaga sprawdzenia z uwagi na sposób zatrudnienia dr Barczewskiej. Fakultet jest finansowany z innych i niezależnych pieniędzy uczelni, dlatego takie oświadczenia były dla mnie dziwaczne.
Uniemożliwianie mi leczenia operacyjnego na odpowiednim poziomie odbywało się poprzez zabieranie narzędzi. Operacje dyskopatii szyjnej musiałem robić starym zestawem ortopedycznym. Nowy zestaw narzędzi jak ogłosiła dr Barczewska należy tylko do niej i ona jest od operowania dyskopatii szyjnej. Zauważyłem, że wszedłem na czyjś teren? Ale czy o takie zachowania w medycynie chodzi, żeby ktoś wydawał polecenia podwładnym, żeby ukrywali narzędzia do operacji pacjentów?
Wielokrotnie narzędzia, które otrzymywałem do operacji były popękane, zniszczone, ułamane poprzez nieprawidłowe ich wykorzystanie nie w tym miejscu i nie do tych czynności – jest to efekt zużycia związany z używanie ich przez młodszych kolegów w procesie uczenia się, co jest zrozumiałe.
Zauważyłem, że zawiść ze strony pani doktor Barczewskiej działała w celu dyskredytowania procedur operacyjnych wykonywanych przeze mnie. Podczas wysokospecjalistycznej operacji guza w chirurgii podstawy czaszki zostałem oskarżony o zniszczenie końcówki ssaka - podczas używania wiertarki szybkoobrotowej zdarza się kontakt ssaka i frezu – operacja jest w polu pod mikroskopem wielkości 5-8 mm. Była to spektakularna operacja neurochirurgiczna dlatego została zdyskredytowana, przypisano mi szkodnictwo w postaci uszkodzenia ssaka w procesie leczenia pacjentki. Pacjentka żyje i ma się bardzo dobrze. W mojej ocenie zarzuty były dziwne i związane raczej z faktem, że dr Barczewska nie mogła poradzić sobie z zawiścią zawodową. Nadmieniam, że większość używanych końcówek ssaków jest jednorazowa i tak się obecnie je traktuje, koszty są niewielkie.
Dziwi mnie fakt zabronienia mi wykonywania operacji chorób naczyniowych – pani Doktor Barczewska twierdziła, że nie ma już neurochirurgii naczyniowej, że wszystko odbywa się wewnątrz-naczyniowo. Nic bardziej błędnego lub też za dużo ignorancji w formułowanych tezach przez panią doktor Barczewską, o czym przekonałem się w czasie moich szkoleń w USA.
Wygłaszane nieprawdziwe opinie dotyczą także przypadków glejaków w miejscach funkcjonalnie czynnych. W miejscach funkcjonalnie czynnych (okolica ośrodka mowy) zabiegi glejaków są wykonywane. To jest sens rozwoju neurochirurgii. Chciałem nadać bieg tym procedurom w Olsztynie. Napisany został program współpracy z neurologopedami, żeby zabiegi były bezpieczne w sensie funkcjonalnym.
Sensem operacji u 50-letniego mężczyzny z glejakiem było zmniejszenie wymiarów guza lub subtotalne usunięcie glejaka, następnie poddanie go terapiom uzupełniającym, a w ostatnim okresie wdrażanie terapii jak najbardziej spersonalizowanej z lekami i nawet przeciwciałami.
Niestety glejaki to jedno z najbardziej smutnych zagadnień w neurochirurgii. Medycyna to także przedłużanie ludziom życia z procesami także złośliwymi w głowie. W czasie mojej pracy w Olsztynie (ale nie w olsztyńskiej klinice) zafascynowały mnie prace różnych ośrodków zagranicznych rozwijających chirurgie glejaków mózgu. Szczególnie w miejscach funkcjonalnie czynnych i postanowiłem to rozwijać w Olsztynie, ale mi nie pozwolono. Znowu mi się wydawało, że wszedłem na czyjeś pole, które sobie ktoś ogrodził i nic na nim nie robił.
„Operacje z wybudzeniem przez Andrychowskiego???” Po co? Przecież mamy Klinikę dla Dorosłych „BUDZIK”, sa specjaliści od wybudzania ze śpiączki. Czy bano się mojego sukcesu, i że odbiorę komuś splendor i pacjentów i dlatego niszczono mnie wizerunkowo? Tylko, że to nie te procedury, nie takich pacjentów to dotyczy i nie ma nic wspólnego z budzeniem w BUDZIKU.
I odpowiadając pani doktor Barczewskiej, nic sobie nie wymyśliłem, tylko opracowałem program służący doskonaleniu i osiąganiu wysokospecjalistycznego leczenia pacjentów w oparciu o techniki monitorowania śródoperacyjnego, również z wybudzeniem, śródoperacyjnym badaniem logopedycznym, technikami nawigacji, barwieniem guzów oraz doskonałością leczenia.
Opowieści pani doktor Barczewskiej o glejakach i pajęczynie w mózgu oraz szerzona dezinformacja jest dla mnie znamienna. Obserwowałem przez 1.5 roku mojej pracy, że nikt niczego takiego nie robił. Nikt nie napisał projektu dotyczącego leczenia glejaków, rozwijania metod leczenia i diagnostyki w oparciu o współpracę także na dalszym etapie – wieloośrodkową.
Podczas pisania projektu byliśmy inwigilowani przez doktor Barczewską. Inne osoby już później tuż przed moim odejściem spotkały różne retorsje za to, że współpracowały z Andrychowskim, że przenosiły informacje o klinice, że były dla mnie źródłem informacji... Pewne osoby w rozmowie ze mną podkreślały, że czują się zagrożone zawodowo. W rozmowach z tymi osobami stwierdziłem, że był to nie do przyjęcia szantaż.
Doktor Barczewska sformułowała pogróżki pod moim adresem, doszło do kuriozalnej sytuacji kiedy zakończyłem dyżur i wyjechałem do rodziny do Gdańska, otrzymywałem telefony nakazujące mi operowanie pacjenta po obejrzeniu zdjęć przez telefon. Nadzór nad kliniką polegał na tym, że dr Barczewska przebywała poza Olsztynem, a na dyżurze był stażysta. Nikt go nie nadzorował. Nikt nie mógł dojechać w potrzebie pomimo ustaleń o nadzorze. Osobiście uważałem, że pacjent nie był do operacji co zostało następnie potwierdzone.
W kontekście leczenia chorób naczyniowych po wysłuchaniu opinii dr Barczewskiej, że nie ma już mikrochirurgii naczyniowej, po moich obserwacjach w USA stwierdziłem, że owszem, nie ma, ale w zakresie podstawowych procedur naczyniowych, bo lepiej jest to zrobić wewnątrznaczyniowo.
Nie chcę tu wkraczać w zakres wyszkolenia zawodowego pani doktor. Najważniejsze jest dobro pacjenta. Ale rozwój neurochirurgii naczyniowej ma swoje perspektywy i nie mogę się zgodzić z wygłaszanymi „bon motami”, że są to jakieś rojenia wykształconego neurochirurga i że wszyscy w wokół to głupki. Szczególnie idea bypassu mózgowego wykonywana w wielu ośrodkach na świecie padła ofiara dezawuowania i wyśmiewania w Olsztynie, także w kontekście pacjentów z zaburzeniami krążenia mózgowego.
Niestety, rzeczywistość w Olsztynie była inna. Myślałem, że można odejść z bagażem negatywnych doświadczeń i nie mieć nic więcej wspólnego z ludźmi, którzy egzystują na tzw. swoich polach, którzy nie wykazują szacunku dla bliźnich i współpracowników. W opowieści o chrześcijańskich wartościach nie uwierzę, to pokłady hipokryzji.
Po odejściu z kliniki prof. Maksymowicza zrozumiałem co miał na myśli pewien urzędnik ministerstwa. „U prof. Maksymowicza i dr Barczewskiej - wymieniam nieprzypadkowo razem - można się zatrudnić, ale nie można się zwolnić”. Zorientowałem się, że w tym ośrodku działa program „usuwania świadków” na szczęście nie usuwa się ich fizycznie, ale dezawuuje, niszczy publiczne, poniża, hańbi, zastrasza oraz „dorabia gębę” , uniemożliwia podjęcie pracy w innym ośrodku. Krzywdzące działania opiniotwórcze powodujące usuwanie świadków z przestrzeni zawodowej i osób niewygodnych oraz zastraszanie miały miejsce. Dotyczyło to mnie i innych. Wcześniej znane mi były tego typu działania tylko z literatury „przemocowej”.
Mnie spotkał sąd kapturowy, dyrekcja szpitala w Kielcach, gdzie jestem profesorem, nauczycielem akademickim, nie chciała mnie zatrudnić, straciłem możliwości rozwoju zawodowego i naukowego. Dyrekcja powoływała się na rozmowy i uzyskane informacje z Olsztyna od prof. Maksymowicza – jak mi powiedział dyrektor Bidas ds. medycznych - wiele rzeczy napisano do niego, a jeszcze wiele rzeczy opowiedziano, które nie pozwalają na zatrudnienie mojej osoby.
Byłem ścigany i niszczony, prof. Maksymowicz był wtedy ministrem i uważał że mu wszystko wolno. Dyrektor wspominał mi o telefonach z Olsztyna i interwencjach przeciwko mojej osobie. To był prawdziwy atak – niszczący mnie i moją rodzinę, bo nie miałem ich za co utrzymać. Przez wiele miesięcy żyłem w depresji, bo nie byłem przygotowany na takie ataki.
Dr hab. nauk med Jarosław Andrychowski, neurochirurg i neurotraumatolog
Od redakcji:
Już wiele miesięcy temu wysłałem pytania do prof. Wojciecha Maksymowicza i dr hab. Moniki Barczewskiej, prof. UWM, by odnieśli się do zarzutów prof. Andrychowskiego. Zignorowali moje pisma. Obecnie udało mi się zadać część tych pytań prof. Barczewskiej. TUTAJ wywiad.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość