Najpewniej ze zmianą ustawy uniemożliwiającą telewizji TVN przedłużenie koncesji bez zmian kapitałowych będzie jak z podatkiem medialnym – burza chwilę potrwa, a potem obóz rządzący się z niej rakiem wycofa. Być może po drodze wywoła kolejne przesilenia polityczne, które w teorii mają wzmacniać fundament pisowskiej mitologii, ale w praktyce wcześniej czy później w twardym elektoracie takie działania zaczną wywoływać frustrację. Partia Kaczyńskiego od lat niosąca wysoko sztandar walki z imposybilizmem coraz częściej pokazuje, że „po prostu się nie da” - napisał Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego. Poniżej fragmenty jego analizy na ten temat.
Uchwalona w 1992 r. ustawa o radiofonii i telewizji przesądzała, że maksymalny udział zagranicznego kapitału nie może przekraczać 33%. Ustawę nowelizowano od tego czasu 55 razy – i nikomu nie przyszło do głowy, by od reguły większości kapitału krajowego odejść. Zmieniono ją istotnie raz, w 2004 r., za czasów rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W procesie harmonizacji polskiego ustawodawstwa z prawem europejskim dodano przepis wyłączający z tej regulacji podmioty z państw Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Postkomuniści w przededniu akcesji jedynie podnieśli limit maksymalnego zagranicznego kapitału z 33% do 49% – pozostawiając w obiegu niekwestionowaną przez klasę polityczną III RP regułę, że nadawcy powinni być faktycznie w rękach bądź to polskich, bądź to, ze względu na wymogi akcesyjne – w europejskich.
Trudno nie uznać, że ratio legis tego przepisu oznacza, że chodzi o własność realną, a piętrowa struktura spółek zlokalizowanych w państwach EOG to de facto forma obchodzenia prawa. W innym wypadku powinniśmy nie mieć problemu z sytuacją, w której TVN zostanie sprzedany np. rosyjskiej spółce ulokowanej w Estonii albo chińskiej na Węgrzech. Wydaje się jednak, że wobec takiego scenariusza solidarny sprzeciw wznieśliby zarówno politycy i zwolennicy PiS, jak i jego najsurowsi krytycy.
Czy to oznacza, że nie ma alternatywy dla zaproponowanej nowelizacji? Bynajmniej. Gdyby rzeczywiście chodziło nie o TVN i złośliwość wobec Demokratów, a ewentualne ryzyko przejęcia telewizji przez Rosjan czy Chińczyków – wystarczyłoby w ustawie zagwarantować KRRiT, w związku z koniecznością zagwarantowania bezpieczeństwa państwa właśnie, prawo zawieszenia lub ponownego rozpatrzenia koncesji każdorazowo, gdy dochodzi do zmian w strukturze kapitałowej właściciela nadawcy.
Odgórne uniemożliwienie jej udzielenia na mocy jednoznacznych przepisów wskazuje, że intencje są inne, niż deklarowana ochrona przez „wrogim przejęciem” TVN czy innej telewizji przez któreś z bandyckich imperiów. W tym kontekście zresztą obecność amerykańskiego kapitału na polskim rynku medialnym, zwłaszcza wobec ewentualnych zagrożeń ze Wschodu, uznać chyba należałoby raczej za czynnik stabilizujący i zwiększający bezpieczeństwo informacyjne, niż szkodliwy dla państwa.
Pięć paradoksów PiS-owskiej „repolonizacji”
Na koniec warto wspomnieć jeszcze kilka paradoksów prawicowej narracji o repolonizacji mediów.
Po pierwsze – trudno uznać, że to amerykański kapitał odpowiada za anty-PiS-owski kurs TVN. Linia stacji nie zmieniła się, gdy została zdepolonizowana. Gdy dominował w niej krajowy, postkomunistyczny kapitał – była co najmniej tak samo zajadłym przeciwnikiem prawicy. Zmiany kapitałowe nie odegrały tutaj żadnej roli.
Po drugie – jeżeli szukać przykładów mediów, które otwarcie reprezentują interesy państwa z którego pochodzi właściciel, to naprawdę można znaleźć bardziej spektakularne przykłady, niż TVN. Tu jednak regulacje są właściwie niemożliwe ze względu na prawo unijne. Mamy więc do czynienia z pokazówką i napinaniem muskułów, a nie realną możliwością zmiany ładu medialnego w Polsce.
Po trzecie, uroczym paradoksem historii stosunku prawicy do mediów jest fakt, że dzisiaj zwolennikami wypchnięcia „pozaeuropejskiego” kapitału z mediów bywają ci sami prawicowcy, którzy przed laty szansy na pluralizm na polskim rynku medialnym upatrywali… w jego wejściu do Polski.
Przez lata na prawicy marzono o silnej konserwatywnej telewizji, którą miał w Polsce zbudować Rupert Mardoch. W próbie budowy „polskiego Foxa” na bazie dokapitalizowanej swego czasu przez imperium australijsko-amerykańskiego magnata Telewizji Puls uczestniczyły przecież takie tuzy prawicowego dziennikarstwa jak Jacek Karnowski czy Jan Pospieszalski…
Po czwarte – wiara w to, że osłabienie TVN umocni PiS-owską bazę jest cokolwiek wątpliwa. Przypomnijmy – wedle badania IBRiS z 2019 r. co trzecim widzem TVNowskich „Faktów” jest wyborca PiS. Nie dziwi, że dla jakiejś grupy co inteligentniejszych i bardziej przekornych wyborców Kaczyńskiego regularne obcowanie z manipulacjami, fałszywym pluralizmem i antyprawicowymi uprzedzeniami TVN jest fundamentem ich dalszej wiary w projekt „dobrej zmiany”. Trudno wszak o lepszy impuls mobilizacyjny dla „wątpiącego” prawicowca niż sesja przed ekranem TVN24.
Problem w tym, że gdyby ci co bardziej przekorni, oglądający TVN i zdegustowani jego brakiem obiektywizmu wyborcy PiS stracili alternatywę i byli zmuszani do śledzenia TVP Info i propagandy Wiadomości, to zapewne dość szybko utraciliby sympatię do formacji rządzącej.
Po piąte i poniekąd najważniejsze – strategia wywoływania kolejnych, z góry przegranych bitew, wchodzi w ostatnim czasie partii Kaczyńskiego w krew zdecydowanie zbyt mocno. Wcześniej czy później obróci się to przeciwko jego formacji.
Analizując powrót Donalda Tuska do krajowej polityki zwracałem uwagę, że z PiS-owskiego „snu podmiotowości” budzimy się w rzeczywistości, która jako żywo przypomina koszmar podległości – kolejnych upokorzeń na arenie międzynarodowej, które w praktyce podkreślają… „niedasizm” rządzącej ekipy. Wszystko wskazuje na to, że próba „polonizacji” ładu medialnego w kontrze do Amerykanów zakończy się kolejnym jego spektakularnym przykładem. Partia Kaczyńskiego od lat niosąca wysoko sztandar walki z imposybilizmem coraz częściej pokazuje, że „po prostu się nie da”. Najtwardszy elektorat PiS, dla którego obietnica „wstawania z kolan” na każdym froncie była naprawdę istotna, może w końcu poczuć się tym rozczarowany i zacząć szukać nowego obiektu westchnień…
Mitologia imposybilizmu
Gdzie więc szukać choć pozornie racjonalnego uzasadnienia podjętej szarży? Z jednej strony – w bieżącym kontekście, w którym pojawienie się tematu repolonizacji na moment przykryje powrót Tuska i utratę kontroli nad „antynepotycznym” przekazem weekendowego kongresu, który dość szybko przemienił się we własną karykaturę.
Z drugiej – w pokrętnej logice pisowskiej mitologii. Nie sposób w pełni wykluczyć, że projekt zmian w ustawie o radiofonii i telewizji doprowadzi do jakiegoś politycznego przesilenia, być może i trwałej utraty większości sejmowej przez PiS. Jeśli tak się stanie – wykoślawiona historia o nieudanej szarży „repolonizacyjnej” będzie kolejnym kamyczkiem do prawicowego mitu o złowrogich zewnętrznych siłach i zdrajcach we własnym obozie, którzy zniszczyli wielki projekt PiS-owskiej sanacji.
Jan Rokita przypominał niedawno na kanwie sporów o upadek rządu Olszewskiego starą konserwatywną prawdę, że fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki. Niestety, antykonserwatywna w praktyce mitologia obozu Kaczyńskiego od 30 lat budowana jest właśnie w poprzek tej przestrogi.
Piotr Trudnowski (pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość