Hitler to był jednak baran. Prowadził wojnę na dwa fronty, chociaż sam przed tym przestrzegał. Nie osiągnął żadnego ze swoich głównych celów, przegrał wszystko, na czym mu naprawdę zależało. W efekcie wojny, którą rozpętał również w celu likwidacji żydów, powstało żydowskie państwo, a sami żydzi zdobyli większy wpływ na losy świata, niż mieli kiedykolwiek wcześniej.
Nienawidził komunistów, ale to właśnie dzięki Hitlerowi zajęli oni pół Europy; walnie też dopomógł swojemu głównemu przeciwnikowi, Stalinowi, uczynić z Rosji pierwszorzędną potęgę o zasięgu globalnym. Kapitalistyczna demokracja, której nienawidził tylko troszkę mniej niż komunizm, ogarnęła na dobre drugie pół kontynentu. W życiu osobistym Hitlerowi również nie wiodło się najlepiej. Karierę wojskową zakończył z niezbyt bohaterską raną, z poślednią szarżą. Nie zdobył żadnego zawodu, nie dostał się do jedynej szkoły, na której mu zależało, a kraj, w którym się urodził, uporczywie się go wyrzeka. Nie miał dzieci, a jedyny związek małżeński, który zawarł, nie przetrwał nawet tygodnia. Zakończył życie z własnej ręki w wieku, który mężowie stanu zwykle uznają za najlepszy dla kucia osobistej wielkości.
Stalin też miał niewesołe życie. Jego żona zastrzeliła się we własnym domu na skutek nieporozumień małżeńskich. Jego syna zamordowali Niemcy, inny zapił się na śmierć, a ukochana córka wolała mieszkać w kraju wroga numer jeden niż własnej ojczyźnie. Jedyną rozrywką moskiewskiego satrapy były ponure, wielogodzinne biesiady, podczas których zmuszał podstarzałych, otłuszczonych dworaków do tańca w parach oraz doprowadzał gości do stanu upodlenia alkoholowego.
Stalin dobrze zasłużył na pozycję najgorszego człowieka w dziejach ludzkości, był jednak przy tym przeraźliwie skuteczny. Przez blisko ćwierćwiecze osobistych rządów ani razu nie był poważnie zagrożony w swej pozycji. Umarł w samotności, ale umarł we własnym łóżku, wciąż czczony, słuchany i podziwiany. Dzierżył pełnię okrutnej władzy do ostatniej chwili, a nawet trochę dłużej.
Stefan Kisielewski wypowiedział kiedyś sentencję, mogącą uchodzić za powszechne i wiecznie aktualne motto egzystencjonalne: trzeba się trzymać, a nie puszczać. Tysiącletnia Rzesza trwała lat dwanaście, ślad po niej nie został. Związek Sowiecki przetrwał lat siedemdziesiąt, a jego sukcesor ma się świetnie. Parafrazując słowa Kisiela można by rzec, że w polityce to należy wygrywać, a nie przegrywać.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość