A pamiętacie? Kiedy byliśmy jeszcze mali (a każdy był!) straszono nas, a to wilkiem, a to Cyganami czy piekłem, albo smoluchem i czymś tam jeszcze - czego bardzo baliśmy się… Ale przecież w końcu wydorośleliśmy, potrafimy teraz trzeźwo i racjonalnie spojrzeć na świat i ludzi, więc… już nie boimy się. Wszystkie dotychczasowe lęki napędzane przez innych - to „strachy na Lachy”. Nic nam nie jest straszne. Niczego się nie boimy!
Ale czy naprawdę tak jest? Czy umiejętny, zmasowany atak informacyjny mediów nie potrafi nas wystraszyć? Ba… nawet przerazić? Odebrać umiejętność racjonalnego rozumowania? Czy potrafimy się obronić przed tak zmasowanym atakiem?
Tyle tytułem wstępu, a teraz kilka wyjaśnień na temat „Worldometers”, bo to jest baza wiedzy porównawczej, którą warto analizować i na podstawie której wywodzę swoje wnioski na temat epidemii, którą w Korei nazywają „chorobą zakaźną”. „Worldometers” to strona internetowa podająca różnorodne statystyki i liczniki w czasie (prawie) rzeczywistym dla niemal wszystkich zjawisk (m.in.: na temat koronawirusa) i niemal wszystkich krajów świata. To część projektu Real-Time Statistics Project, który tworzy międzynarodowy zespół programistów, badaczy i wolontariuszy. Podkreślić należy fachowość twórców tych statystyk oraz mnogość i rzetelność zdobywanych danych. Na przykład: dane dla Polski dot. koronawirusa pobierane są codziennie ze strony internetowej Ministerstwa Zdrowia. Link do strony „Worldometers” to:
https://www.worldometers.info/coronavirus/
Strona uaktualniana jest prawie na bieżąco. Niektóre państwa podają jednak swoje dane nie codziennie ale co kilka dni – i stąd mogą być lekkie opóźnienia, które jednak nie wpływają na ogólny obraz światowej reakcji na wirusa, gdyż nie odnotowuje się skokowych zmian, które mogłyby zachwiać obiektywnością analiz.
Wnioski, które można wysnuć z analizy danych zawartych w statystykach na tej stronie dot. koronawirusa są – co najmniej – zastanawiające. Dotyczy to w szczególności takich państw jak Szwecja, Brazylia, Białoruś i Korea Południowa; a więc tych, które do sprawy tzw. „pandemii” podeszły w sposób bardziej zrównoważony i spokojny niż reszta państw świata. Analiza danych statystycznych wymienionych państw pozwala na (w miarę) obiektywną ocenę ich działalności w tym zakresie.
Zacznijmy więc od Szwecji. Od samego początku trwania „pandemii” decydujący głos w tych sprawach należał do Głównego Epidemiologa Kraju, którym był Anders Tegnell. W innych krajach to właśnie politycy decydowali o metodzie postępowania w „walce z pandemią”, a wiadomo, że muszą się oni liczyć z głosami wyborców (nawet tymi histerycznymi, a może szczególnie z takimi), co nie pomaga w wyważonych decyzjach. W Szwecji ten decydujący i rozważny głos p. Tegnella bardzo uspokoił metody „walki”. Zapewne to było jedną z przyczyn nietypowego, bardzo liberalnego podejścia do „pandemii”.
Warto przypomnieć, że wiosną (2020) władze w Sztokholmie - w odróżnieniu od władz innych państw europejskich - uniknęły wprowadzenia reżimu ścisłej kwarantanny i obostrzeń ograniczających swobodę działalności gospodarczej. Przetłumaczmy ten tekst na język polski. Tekst pisany przez redaktora „Rzeczpospolitej” na podstawie depesz Reutersa. Otóż w Szwecji nie było nakazów i zakazów pod karą grzywien – a jedynie zalecenia np. co do ewentualnego noszenia maseczek. A co ważniejsze: nie niszczono gospodarki i przedsiębiorców bezsensownymi lockdownami. Zmieniło się to jednak jesienią, gdy w Szwecji doszło do wzrostu liczby zakażeń. Restrykcje wprowadzone jesienią polegały na tym, że zabroniono sprzedaży alkoholu po godz. 20.oo (wcześniej po 22.oo) i skupiania się w restauracjach przy stolikach maksymalnie w gronie czterech osób (wcześniej można było siadać po osiem osób). Uwaga dla spostrzegawczych: restauracje mogły funkcjonować! Jakież ciężkie to były restrykcje!
Informacja posumowująca: liczba zgonów chorych na COVID-19 w Szwecji na koniec stycznia bieżącego roku – ok. 11.000 i per capita jest wyższa niż w pozostałych krajach nordyckich, ale niższa niż w wielu krajach Europy zachodniej.
Spróbujmy przetłumaczyć to ostatnie zdanie: w Szwecji, gdzie obostrzenia antykowidowe są prawie żadne (bo cóż to za restrykcje!) - śmiertelność jest wyższa niż w krajach sąsiednich ale… niższa niż w krajach, gdzie są stosowane ostre restrykcje, godzina policyjna i zamykanie gospodarki niszczące małych przedsiębiorców (vide: Polska). Powtórzmy: efekty działań Szwecji (spokojną metodą, bez paniki!) są prawie takie same jak innych krajów, które wprowadzają ostre restrykcje dla obywateli...
Ciekawsze w tym zestawieniu jest jednak porównanie według liczby zgonów na 1 milion mieszkańców. Właśnie ten wskaźnik jest najbardziej zobiektywizowanym i najwięcej mówiącym, gdyż ta sama ogólna ilość zgonów dla jednego państwa (np. 10.000 dla Luksemburga) to jest jednak coś innego niż np. dla Indii.
Właśnie to można wychwycić ze statystyk „Worldometers”. Kiedy otworzymy stronę linkiem podanym wyżej i ustawimy rubrykę „Deaths/1M pop” (zgony na milion) strzałką przy opisie - dane w tej kolumnie ustawią się od największej liczby i wówczas zobaczymy, że Szwecja zajmuje 22-gie miejsce wśród państw z największą śmiertelnością – ok. 1.100 zgonów na 1 milion mieszkańców. Ale przed nią, z jeszcze większą śmiertelnością, pomimo stosowanych ostrych restrykcji i twardych lockdownów są takie państwa jak: Belgia – ok. 1.800 zgonów/mln i 3 lokata (jeden z najgorszych wyników), Wlk. Brytania (1.450 i 5-te miejsce), Włochy – ok. 1.400, USA – ok. 1.300 czy Hiszpania – ok. 1.200 zgonów na 1 milion mieszkańców.
Przy okazji warto porównać dane pokazywane wskaźnikiem zgonów na milion mieszkańców Szwecji i Polski. Prawdą jest - co pokazuje statystyka - że Polska (ponad 900 zgonów na milion) jest minimalnie lepsza niż Szwecja (o ok. 15%). Tylko czy poddawanie obywateli takiej tresurze jak w Polsce, i niszczenie gospodarki lockdownami jest warte tych kilku statystycznych procentów, kiedy Szwedzi żyją prawie normalnie?
Nieco inną sytuację obserwujemy w Brazylii, która należy do krajów najbardziej dotkniętych pandemią COVID-19 na świecie; do chwili obecnej ponad 200.000 (dwieście tysięcy) zgonów zaliczanych jest tam na konto koronawirusa – co daje drugą pozycję tuż za USA, gdzie notuje się najwięcej zgonów, bo ponad 400.000 przypadków.
Przypomnieć jednak należy, że nastawiony prawicowo prezydent Brazylii Jair Bolsonaro był (i jest) zdecydowanym przeciwnikiem restrykcji i lockdownów organizowanych z okazji t.zw. „pandemii”. Równie zdecydowanie banalizował ostrzeżenia o koronawirusie. Gdy ilość zarażonych wzrastała - wzywał do zaprzestania popieranej przez parlament polityki społecznej izolacji uzasadniając tym, że „zabija ona złotą kurę, jaką jest brazylijska gospodarka”. W tym okresie potrafił grozić interwencją wojska i policji oraz rozwiązaniem Izby Deputowanych z powodu krytyki ze strony opozycji zszokowanej podejściem prezydenta do tzw. „pandemii”. Na marginesie trzeba dodać, że niektórzy gubernatorzy starają się prowadzić niezależną od zaleceń prezydenta politykę anty-kovidową, co powoduje ostre spięcia z Bolsonaro.
Mając na uwadze niechęć prezydenta do wymuszania na obywatelach izolacji społecznej (międzyludzkiej) oraz zdecydowany sprzeciw przeciwko zamykaniu gospodarki – należy zastanowić się nad danymi „Worldometers”, które pokazują, że sytuacja pandemiczna w Brazylii na tle innych państw (np. USA) nie wygląda najgorzej.
W Stanach Zjednoczonych początkowo prezydent Donald Trump starał się nie panikować w związku z koronawirusem, sam nawet go przechorował. Wymogi kampanii wyborczej i naciski płynące od wyborców spowodowały jednak, iż zmienił stanowisko i akceptował wprowadzanie restrykcji przeciwkowidowych. Większość gubernatorów stanowych wprowadzała ostre przepisy z lockdownami włącznie. Ale nie wszyscy…
Dokładna analiza danych „Worldometers” pokazuje, że Brazylia - ze swoim prezydentem, który lekceważąco potraktował tzw. „pandemię” - miała lepsze wyniki we wskaźnikach zgonów na 1 mln mieszkańców niż USA. I tak dla Brazylii było to ok. 1.000 zgonów/1mln mieszkańców a dla USA – ok. 1.300/mln ! Czyli jednak gorzej – kilkanaście lokat dalej niż Stany!
Prezydent Białorusi - Aleksandr Łukaszenka - od początku tzw. „pandemii” podchodził do niej co najmniej lekceważąco a jako profilaktykę zalecał m.in. saunę i pracę na traktorze. ‘Masową psychozą’ nazywał strach przed wirusem i nakazywał, by życie w jego kraju toczyło się normalnie (!). Pomimo infekcji koronawirusem, którą przebył bezobjawowo – nie zmienił zdania i w dalszym ciągu obstawał przy tym, by nie wprowadzać takich restrykcji jak czyniła Europa i świat: odgórnej kwarantanny, zakazu imprez masowych, wygaszania gospodarki i… kraj funkcjonuje normalnie; sklepy, restauracje, teatry, kina, bary i kawiarnie są otwarte. Sam Łukaszenka również nie próżnuje: pojawia się publicznie, odwiedza fabryki, bierze udział w meczach hokeja na lodzie i ściska dłonie. Szkoły pozostały otwarte a dzieci miały tylko krótka przerwę na ferie.
„Koszty zamknięcia firm i zatrzymania gospodarki będą większe, niż koszty epidemii koronawirusa” – takie jest przesłanie jest głoszone przez prezydenta Łukaszenkę, który dodaje, że właśnie dlatego nie zdecydował się na ogłoszenie kwarantanny, chociaż jej nie wyklucza. „Kwarantanna będzie, kiedy będzie konieczna” – oświadczył.
Według „Worldometers” dane dotyczące Białorusi są optymistyczne. Zgonów ogólnie odnotowano niecałe 2.000 (dwa tysiące) co w porównaniu z innymi krajami stanowi niewielką liczbę, np. dla Polski jest to ok. 35.000 zgonów; zaś dla Rosji – ok. 70.000, kiedy dla USA - wielokrotnie więcej! - proszę sprawdzić samemu. A w przeliczeniu na 1 mln mieszkańców – dla Białorusi wskaźnik ten wynosi ok. 200 (dwustu) zgonów co w porównaniu z Polską – gdzie jest prawie 1.000/mln czy Rosją (ok. 500/mln) jest to stosunkowo niewiele.
Białoruska opozycja twierdzi jednak, że oficjalne liczby podawane przez służby podległe Łukaszence (w tym państwowa służba zdrowia), nie pokazują rzeczywistej sytuacji epidemicznej istniejącej w ich kraju. Według opozycji oraz obserwatorów białoruskiej sceny politycznej , którzy porównują tamtejsze statystyki z rozwojem epidemii w innych krajach - dane oficjalne mogą być zaniżone.
Jeszcze inna sytuacja była i aktualnie jest kontynuowana w Korei Południowej. Początek epidemii porównywalny był z tym w Chinach i we Włoszech. Ale Seul w przeciwieństwie do wymienionych państw, nie zamknął milionów mieszkańców w domach ani nie zakazał przemieszczania się, co najwyżej apelowano o to. Prawie bez przerwy mogły także pracować restauracje i sklepy. Granice nie były zamykane chociaż... wprowadzono obowiązek kwarantanny dla przybyszów z Europy. Zamiast restrykcji władze postawiły przede wszystkim na badanie dużej liczby osób oraz śledzenie i wczesne izolowanie tych, którzy mieli bezpośredni kontakt ze zdiagnozowanymi pacjentami a także szybkie, wszechstronne i transparentne informowanie obywateli o chorobie zakaźnej, jakim jest SARS-Cov2.
„Musimy przekraczać ograniczenia konwencjonalnego podejścia do walki z chorobą zakaźną” - powiedział wiceminister zdrowia Korei Płd. Kim Gang Lip - „im szybciej i przejrzyściej udostępniamy informacje, tym bardziej ludzie będą wierzyli rządowi. Zaczną zachowywać się racjonalnie dla dobra ogółu.”
Od początku podejście koreańskiego rządu można było zinterpretować w ten sposób, żeby szybko wprowadzać ograniczenia, ale... chronić gospodarkę. I to zadziałało. Niektóre wprowadzone restrykcje były niezbyt dolegliwe, np.: zakazywano spożywania posiłków na miejscu w restauracjach i barach po godz. 21 (czyli do godz. 9.oo wieczorem - dozwolone); restauracje i kawiarnie musiały ograniczyć ilość miejsc siedzących oraz miały obowiązek rejestrować nazwiska gości i ich dane kontaktowe. Zamykano obiekty rekreacyjne, takie jak siłownie i kafejki internetowe. Spotkania w pomieszczeniach ograniczano do 50 osób, a na świeżym powietrzu - do 100. Wydarzenia sportowe odbywały się bez widzów.
Ale kary za nienoszenie maseczek miały równowartość ok. 100 dolarów. Policja tak naprawdę nie miała kogo karać, bo każdy przestrzegał przepisów.
Nie słyszy się w Korei Płd. kwestionowania faktów i danych podawanych przez rząd, np.: że zawyżone są dane liczbowe przez dopisywanie do zgonów na koronawirusa wszelkich zachorowań na choroby towarzyszące; zgony kovidowe to są wyłącznie kowidowe! Nie słyszy się o aferach, których podłożem miałaby być pandemia, np. na temat podejrzanych zakupów dużej ilości maseczek czy respiratorów przez „krewnych i znajomych” decydentów oraz o dużych sumach publicznych pieniędzy defraudowanych przy tej okazji. Zaufanie do poczynań rządu jest bardzo wysokie… Chciałoby się powiedzieć: „prawie tak jak w Polsce”, gdyby nie...
Warto spojrzeć na dane liczbowe Korei Południowej dot. koronawirusa. Wielkość populacji w tym kraju to obecnie 51 mln mieszkańców (w Polsce – 38 mln). W sumie dotychczas zmarło tam na COVID-19 ok. 1.000 osób, zaś u nas zdarza się, że prawie tylu chorych umiera dziennie. Wszystkich przypadków zakażeń w Korei Południowej było niecałe 60 tys. W Polsce rekord dziennych zakażeń wyniósł niemal 28 tys.
Warto nadmienić także o sytuacji w USA, gdzie wiele stanów wprowadziło skrajnie odmienne metody postępowania z epidemią. Najlepszym przykładem jest porównanie Nowego Jorku i New Jersey (gdzie lockdown był wyraźny i duży, ‘twardy’,) z Alabamą (gdzie blokada gospodarki była niewielka). Przy zastosowanym twardym lockdownie bezrobocie osiągnęło 12,5% i odpowiednio 11% - przy średnim dla USA 8,4% - a dla Alabamy w tym samym okresie wyniosło połowę tego, czyli ok. 5,6%. Ważne jest także porównanie skali śmiertelności w wymienionych stanach. Otóż stany z zablokowaną gospodarką odnotowały śmiertelność z powodu epidemii na poziomie 6,5% (Nowy Jork) i 7,5% (New Jersey) gdy w tym samym czasie Alabama zarejestrowała śmiertelność w wysokości 1,6%.
Alabama kończy rok podatkowy na plusie podczas gdy w Nowym Jorku nie ma na nic pieniędzy.
Niezwykle ważny jest moralny aspekt wprowadzanych restrykcji. Można przecież zastopować gospodarkę i zamknąć ludzi w domach na długi czas celem wygaszenia epidemii koronawirusa. Można przeznaczyć wszystkie siły i środki na ten cel – specjalne pieniądze na szpitalne oddziały zakaźne, które będą tworzone z już istniejących nie-kowidowych oddziałów. I jest szansa, że obronimy się przed tą epidemią koronawirusa ryzykując jedynie, że przez rzucenie wszystkich sił na ten odcinek walki - wystawimy na śmierć chorych z innymi schorzeniami, którym będzie ciężko się dostać do lekarza. I może się okazać – jak to ma teraz miejsce - że właśnie znacznie więcej Polaków umierać będzie z powodu ograniczonego dostępu do służby zdrowia niż na koronawirusa.
Łatwiej jest rozmawiać mając wspólną bazę wiedzy do dyskusji, bo... w przeciwnym razie, nie znając problemu i faktów, zawsze odważniej i bez skrępowania będziemy wypowiadali nasze opinie. I co najważniejsze: w naszym mniemaniu - obiektywnie! Przecież najobiektywniej o kolorach wypowiadają się... ślepcy!
Marian ZDANKOWSKI
Skomentuj
Komentuj jako gość