Znajomi, którzy do mnie dzwonią żartują, że to najszybsza droga, żeby przekazać jakieś informacje ABW - mówi redaktor naczelny pisma "Fronda" Grzegorz Górny.
Fronda.pl: Jesteś jednym z dziennikarzy, którzy byli nielegalnie podsłuchiwani przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. O co tu właściwie chodzi?
Grzegorz Górny: Państwo zagarnia coraz większe obszary życia i stara się kontrolować sferę prywatną obywateli. Takie zawody jak dziennikarz czy adwokat, czyli zawody zaufania publicznego, gwarantują wolności obywatelskie. Kontrola ich aktywności zawodowej, jak i wchodzenie w sprawy prywatne, może prowadzić do utraty tych wolności przez całe społeczeństwo. Kiedy w Niemczech rok temu wykryto podsłuchy u dziennikarzy rzecz stała się skandalem i nie obyło się bez dymisji w rządzie. A u nas? Mamy jedynie oświadczenie prokuratury, która bagatelizuje sprawę. Jeśli mielibyśmy dostosować prawo do istniejącej w Polsce praktyki, to może po prostu wykreślmy sformułowanie, że istnieje coś takiego jak tajemnica zawodowa. Wtedy nie będzie problemu.
Byłeś świadomy tego, że cię podsłuchują? Ile to mogło trwać?
Od jakichś dwóch lat podejrzewałem, że coś takiego się dzieje. Pytałem znajomych, którzy się na tych sprawach znają i dowiedziałem się, że wszystkie symptomy i dziwne zachowania mojego telefonu wskazują właśnie na to, że mogę być podsłuchiwany. Dzisiaj, gdy już wiadomo, że mój telefon faktycznie był na podsłuchu, znajomi, którzy do mnie dzwonią żartują, że to najszybsza droga, żeby przekazać jakieś informacje ABW.
Jakie są objawy tego, że telefon jest na podsłuchu?
Głównie chodzi o szumy, pogłosy, ale też bardzo szybko wyczerpuje się bateria. Mój telefon „siadał” niezwykle szybko, stąd były moje podejrzenia. A kiedy dowiedziałem się miesiąc temu o podsłuchach u Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego, to już byłem tego pewien.
Dlaczego?
Bo ja także kontaktowałem się z Wojciechem Sumlińskim. Podczas jego aresztowania 13 maja 2008 roku, on wprost do kamer powiedział, nie bardzo wiedząc dlaczego jest aresztowany, że przygotowuje książkę o okolicznościach śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Tę książkę „Fronda” miała wydać jeszcze w 2007 roku w październiku na rocznicę śmierci kapelana Solidarności, ale komputer z gotową książką skradziono Sumlińskiemu. Nie wiadomo kto to zrobił.
Ale to nie koniec?
To jest ciekawy ciąg zdarzeń. Po tym jak Sumliński stracił ksiązkę, odtworzył wszystko raz jeszcze i wydawało się, że w maju 2008 roku książka będzie gotowa. Wojtek opisywał, jak pewnego dnia, gdy już kończył książkę, pracował nad jej redakcją do godziny 4 w nocy, ale już nie zdążył: o 6 rano do jego mieszkania wpadli funkcjonariusze ABW. Ponownie zarekwirowano mu, tym razem już wszystkie, materiały z jakich korzystał. Także te, które zdobył dzięki śledztwu dziennikarskiemu. Tych materiałów nie oddano mu zresztą do dziś, mimo iż formalnie nie były one związane ze sprawą, w której był zatrzymany. Wtedy wydawało się już, że ta książka po prostu nie powstanie.
Co dokładnie zarekwirowano Sumlińskiemu w maju 2008 roku?
Zdaje się, że kilka komputerów i mnóstwo dokumentów. W książce, która się w końcu ukazała, Sumliński przedstawia tezę, że ława oskarżonych na procesie toruńskim po zabójstwie Ks. Popiełuszki (oskarżono wtedy jedynie czterech odpowiedzialnych, w tym najwyższego rangą pułkownika Pietruszkę), jest za krótka. Nie byłem już pewien, czy uda się to kiedykolwiek wydać.
Jak zatem ostatecznie doszło do powstania książki "Teresa. Trawa. Robot. Największa operacja komunistycznych służb specjalnych"?
Wojtek dzięki swoim kontaktom po raz kolejny dotarł do wszystkich dokumentów. Z tego co mi mówił wynika, że jest to jednak materiał uboższy, niż ten, który zgromadził pierwotnie. Tym razem, kiedy pisał, ubezpieczał się w sposób szczególny: każdą nowszą wersję kopiował w wielu miejscach i na wiele sposobów. Udało się materiał ukończyć i opublikować.
Rozmawiał Jakub Lubelski www.fronda.pl
Czytaj również tekst prof. Wojciecha Polaka o śmierci ks. Popieluszki.
Skomentuj
Komentuj jako gość