Podziękować Donaldowi Tuskowi? Serdecznie? Jeszcze do jesieni 2019 r. Przewodniczącemu Rady Europejskiej. Jednemu z najważniejszych urzędników w brukselskiej biurokracji Unii Europejskiej? Już się wydawało, że do Warszawy nie przyjedzie w trakcie kadencji ani razu. Bo jak się pojawiał, to tylko aby składać zeznania jako świadek, głównie w postępowaniach prowadzonych przez sejmowe komisje śledcze. A dokładniej wytłumaczyć popełnione błędy w kadencji 2008-2015 Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego jako koalicjantów zakończonej sromotną porażką.
Ale wybory w 2019 r. to zbyt mocny magnes. Donald Tusk pojawił się nie jako obiektywny, ważny europejski urzędnik, ale popierający Koalicję Europejską, czego mu zresztą zabrania europejskie prawo.
To już świadczy o determinacji obecnej opozycji i osób ją popierających gotowych zrobić wszystko by „ich kandydaci” zdobyli intratne, bo warte wielkich pieniędzy europoselskie mandaty. I przy takim celu aż do rażących granic postępować wbrew europejskiemu prawu. Który to raz okazało się, że cel uświęca środki. I to w tej ideowej - wydawało by się - Unii Europejskiej. A może tak marne są te idee?
Ale wystąpienia w maju 2019 r. w Polsce Donalda Tuska miały jeszcze duże inne, zasadnicze znaczenie. Tak naprawdę to niewiele, a prawie nic nie wiemy, jak myślą europejscy biurokraci, jakie są ich idee, jakie cele faktycznie chcą urzeczywistniać? Taka taktyka jest niestety stosowana od wielu lat. Nie dziwmy się, że polskie społeczeństwo wobec takiej ignorancji, tak niechętnie do tej pory głosowało w europejskich wyborach. Bowiem nawoływania nie wystarczą, liczą się tylko czyny, a tych jak nie było tak nie ma. I nagle jak manna z nieba dla przedwyborczej agitacji przyjeżdża Donald Tusk i mówi szczerze, bez żadnych ogródek, co myślą europejskie, biurokratyczne elity. Nie robił tego przy innej okazji, ale w trakcie europejskiej agitacji przed wyborami, proszę bardzo. Być może, że zrobił to nie w pełni świadomie, walcząc o eurointeresy określonej części sceny politycznej, tym samym stronniczo. Ale to też widomy znak klasy polityka. I za opowiadanie Polakom co naprawdę popiera brukselska elita, bez żadnej ściemy choć późno i jednak przypadkowo, należą się oklaski, tylko nie za mocne proszę państwa.
Wizyta Tuska 3 maja w Uniwersytecie Warszawskim była zapowiadana z dużym wyprzedzeniem jako bardzo ważna. I podczas której padną niezwykle znaczące, przedwyborcze deklaracje. Mówiono o wykładzie na szacownej uczelni, chociaż było to po prostu polityczne wystąpienie. I ku zaskoczeniu wielu poprzedziła je wypowiedź redaktora naczelnego o inicjałach LJ (nawet nie warto wymieniać ani imienia ani nazwiska) z pisma „Liberte” (Wolność). Tak naprawdę to Donald Tusk przyjechał właśnie na jego zaproszenie. I to, co się stało w UW było kontynuacją takiego „serdecznego przymierza”.
Redaktor LJ bez ogródek, i właściwie bez żadnego związku z wizytą przewodniczącego Komisji Europejskiej, równie ostro co bezczelnie zaatakował Katolicki Kościół w Polsce. W mało parlamentarnych, czy przyzwoitych, a raczej wyjątkowo cynicznych słowach. Mimo wszystko Kościół to nie partie polityczne, czy ugrupowania jak Kukiz ’15. Natomiast jest to instytucja niezwykle ważna dla Polaków, ich tożsamości, naszej kultury i tego skąd przyszliśmy, kim jesteśmy i niewątpliwie kim chcemy być. I w świetle zapowiedzi przyjazdu przewodniczącego Tuska i akcentu na ważność tego, co oświadczy, taki atak i używane zwroty o świniach tarzających się w błocie, to określenie adwersarzy opowiadających się za Kościołem, to już zupełny brak przyzwoitości. A nawet przykład politycznego zwykłego chamstwa. Na pewno Kościół ma sam zająć się swoimi sprawami, w tym także błędami. A włączanie w to agitki przed wyborami europejskimi zupełnie bez przyczyny, bez ładu i składu było po prostu nie na miejscu.
Bez przyczyny? Dalsze zachowanie się Donalda Tuska w Auditorium Maximum UW wskazało, że jednak nie było to tak do końca przypadkowe. A nawet może przemyślane. I uwidoczniło, iż autorytet przewodniczącego Rady Europejskiej wytrzyma i takie wystąpienia odbiegające od tematu, od meritum. Tym bardziej, że przewodniczący sam powoływał się, w swoim wystąpieniu, na „wagę sprawowanego przez niego urzędu”. I na ile i na co owa „waga” mu pozwala albo nie. Jak widać pozwala i na takie „niespodzianki”? I znowu, to co chce osiągnąć uświęca stosowane środki.
Czy wystąpienie redaktora LJ można zaliczyć do przypadkowych? I zaskakujących także dla samego Tuska. Ale dalszy ciąg „akcji” świadczy jak pozory mylą, a polityka to jednak perfidna gra. Także w tym europejskim wydaniu!
Gdy redaktor LJ schodził z podium mijający go D. Tusk raz go dotknął, a drugi raz poklepał po prawej ręce. Gesty dużo znaczą. To można było odebrać jako stwierdzenie: „dobra robota redaktorze”. Chociaż przed chwilą kamery pokazywały europejskiego polityka znad Wisły gdy robił straszne miny, okazywał odrazę. Jakby chciał pokazać: „o czym ty gadasz, w mojej obecności takie rzeczy, nie do przyjęcia?!”. Ale to nie tak jak państwo sobie teraz pomyśleli. Europejska, polityczna hipokryzja na tym właśnie polega i to wyraźnie nam Polakom pokazano. To jak powtórzenie słów przewodniczącego węgierskich socjalistów: „kłamaliśmy rano, kłamaliśmy dzień i wieczorem”. I za takie wyznanie polityczna fala zmiotła ich na polityczne dno. Nie ma ich w ogóle na węgierskiej scenie i nic nie znaczą.
Moim zdaniem D. Tusk zupełnie się odkrył stwierdzając na początku swego wystąpienia i nazywając redaktora LJ z „Liberte” - „moim saportem” - osobą wspierająca mnie. Po angielsku to określenie pisze się „support”, zupełnie inaczej się wymawia, czyli „se’port” z akcentem wyraźnie na drugą sylabę. Taki nieangielski „saport”, to znowu pokazanie klasy polityka. Bo przecież kogoś, kto ma dobrze znać angielski, gdy chce pełnić odpowiedzialną rolę w europejskich strukturach? Czyżby ta podstawowa umiejętność była na takim, byle jakim poziomie? Nie wnikając tak w szczegóły brukselski polityk nie może używać języka bywalców rockowych koncertów na których gwiazdę poprzedza występ zespołu, właśnie, jak mówią ich bywalcy „saporta”, mającego rozgrzać publiczność.
Ten gest Tuska wobec schodzącego ze sceny redaktora naczelnego, to nie jak gest znaczącego europejskiego polityka, a raczej wasala wobec kogoś, kto właśnie odbębnił czarną robotę. I potwierdzenie, że ten powiedział „prawdę” za europejskie, biurokratyczne elity.
Przecież D. Tusk mógł zareagować, skomentować. To właśnie waga sprawowanego przez niego urzędu w pełni go do tego upoważniała. W końcu jak padają tak istotne oświadczenia, polityk świadomy swojej roli zabiera głos. Chyba, że się z tym… zgadza!
Tu jeszcze jedno, niezbędne wyjaśnienie. Znaczenie urzędu tego polityka potwierdzało, że nie przyjechał do Polski polityk z tego kraju się wywodzący, ale przede wszystkim europejski biurokrata, który mówi w imieniu europejskich sfer. Nawet jak mówił od siebie, to owej europejskości nie dało się wyłączyć. I w tym kontekście przemówienia Tuska i wszystko było takie znaczące pokazujące sposób myślenia, poglądy „tych z Brukseli”. Nie zamierzona, ale jak wyrazista lekcja czym jest europejskość.
Kim są właściwie politycy? Również ci w europejskim opakowaniu? Jak oceniał to jeden z najwybitniejszych polityków naszego kontynentu Winston Churchill? - Do pewnego stopnia politycy są jak hazardziści wśród zdarzeń, które ich dotykają. Próbują znaleźć się w tym, co się dzieje, umieścić siebie „po właściwej stronie historii”, wykazać swoje znaczenie i ocenę z jak najlepszej strony. Politycy mają zaprezentować zdolność to zapowiedzenia, co się stanie jutro, w następnym tygodniu, kolejnym miesiącu, następnym roku. I mieć zdolność wyjaśnienia następnie dlaczego to się tak stało (książka Borisa Johnsona, znaczącego brytyjskiego polityka Osobowość Churchilla. Jak jeden człowiek stworzył historię (The Churchill Factor. How one man made history), str. 206, wydawnictwo Hodder & Stoughton An Hachette UK Company 2014).
Europa bez Boga? Bez korzeni? Europie, której można wszystko zabrać? Jej przeszłość, ale i tożsamość, która zadecydowała o tym jak jest silna obecnie, na początku XXI wieku? Ma być laicka Europa? Czyli laickie myślenie, ale i laicka kultura? Jednorodna? Europa ma stracić różnorodność? Ma być tym, czym nigdy nie była? Narzuconym kształtem przez europejskich biurokratów? Czy można także zabrać tożsamość jej członków-państw, skoro ma to być unia? No tak, jaka unia?
Wybory do parlamentu europejskiego 26 maja 2019 r, pokazują, że nikt nam, nawet z Brukseli, niczego nie narzucił. Od początku parlamentaryzmu europejskiego, od ponad 20 lat większość mają partie socjalistyczne, liberalne, w tym najistotniejsza w europejskiej układance władzy Europejska Partia Ludowa - EPP (European People’s Party). I to one nas pchają do lekceważenia Boga, laicyzacji Europy, co tak wyraźnie uwidoczniło się w Uniwersytecie Uniwersytecie Warszawskim w Auli Maximum 3 maja 2019 r. w spotkaniu z tymi pseudoelitami, myślącymi tak jak Tusk i rzęsiście oklaskującymi tezy redaktora LJ z „Liberte” i samego przewodniczącego Komisji Europejskiej UE.
Po ostatnich wyborach jest szansa na przerwanie tego „chocholego tańca” i zniesienie autorytarnych rządów Europejskiej Partii Ludowej. Głosy tak się rozdzieliły, że do końca nie wiadomo kto wejdzie w skład większości w parlamencie europejskim. I z kim EPP stworzy większość? Czy koalicjanci będą mieli silniejszy wpływ na propozycje, idee i dążenia polityków EPP. Tak, jest na to szansa? Choć nie będzie to takie proste i takie łatwe.
Radosław Sikorski, były minister spraw zagranicznych w tamtej koalicji, jeden z nowo wybranych na europosła polityków reprezentujących Koalicję Europejską, niezależnie od tego, kto ile zdobył mandatów w Polsce już teraz zapowiada: - To my z polskiej Koalicji Europejskiej będziemy mieli wpływ na Europejską Partię Ludową, skład większościowej koalicji, to my faktycznie rządzimy w Europie! Czy to oznacza, że laicyzacja będzie postępowała w Unii Europejskiej? Tym bardziej, że członkowie polskiej Europejskiej Koalicji nie przedstawili żadnego programu? Przyznał to bez ogródek Włodzimierz Czarzasty z Sojuszu Lewicy Demokratycznej o korzeniach ex-PZPR w czasie jednego ze swoich wystąpień: Zapytajcie o coś innego. My mamy dla was uśmiech. Pytacie o program…
Niewątpliwie politycy w Parlamencie Europejskim kadencji 2019-2024 przystąpią do hazardowych działań politycznych. Czy będą nam potrafili na jej końcu powiedzieć-patrząc nam prosto w oczy dlaczego Unia Europejska 2024 jest taka, a nie inna? Czy wykażą się klasą? Czy to, że niektórzy z nich są bez programu spowoduje, że będą ulegali poglądom innych europejskich polityków, z innych państw członkowskich? Czy co innego będą mówił w europejskiej trybuny w Brukseli, czy Strasburgu (tak, są dwie siedziby parlamentu, co spełnia ambicje Niemiec i Francji, a nas europejskich obywateli kosztuje każdego roku milionowe, kwoty euro), a co innego w Warszawie? Gdy europosłami zostali Włodzimierz Czarzasty i Leszek Miller orędownicy ideologii PZPR przykrytej mocnym kurzem historii? Czy oni będą bronili naszej, polskiej, w tym katolickiej tożsamości z laickiej, przegranej partii robotniczej? Gdy nie przeszli politycy z Kukiz ’15 opowiadający się nie za rządami partiokracji, ale obywateli i stawiający na obronę ich godności, zgodnie z treścią art. 30 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej? Czy zaczniemy politykę na poważnie, spierając się o sprawy najistotniejsze, a nie jedynie z hasłem „odsunąć PiS od władzy”, co jak widać po 26 maja 2019 r. zakończyło się sromotną porażką. Już niemiecki, tygodnik „Die Zeit” po wyborach piórem Ulricha Kroeckela napisał, że PiS chce pełni władzy w Polsce i na długo. I zakłada powstanie dyktatury w kraju na Wisłą, między Bugiem i Odrą. Kto dał prawo politykom unii, poza Polską przecież do formowania takich opinii? Wreszcie, czy chcemy takich polityków jak odchodzący przewodniczący Rady Europejskiej i z takim wsparciem - „saportem” jakie pokazał w Uniwersytecie Warszawskim? I gdy w wystąpieniu z okazji 100-lecia Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu 7 maja 2019 r. mylił tęcze używane w symbolach LGBT (sześć) kolorów z tęczą z 7 kolorami na znanym obrazie Memlinga „Sąd Ostateczny” o kompletnie odmiennej symbolice-symbolu przymierza Boga z ludźmi.
Czy nowo wybrani politycy do Parlamentu Europejskiego będą tacy, jak ci, którzy właśnie odchodzą, a których rozsądny naród nie akceptuje, bo to kłóci się z jego tożsamością? Ile będzie rozsądku w europejskiej polityce do 2024? I czy laicyzowana Europa ma szanse przetrwać bez tego, co ją uformowało?
Andrzej Dramiński
Radca prawny i publicysta
Skomentuj
Komentuj jako gość