Nie zdziwiło mnie, że po emisji filmu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” okazało się, że zdemaskowani w tym filmie księża pedofile byli agentami SB.
Agentem okazał się emerytowany proboszcz z Topoli Jan A. z diecezji kieleckiej. 39-letnia dziś Anna Misiewicz opowiedziała w filmie o tym, jak jako siedmioletnia dziewczynka padła ofiarą wykorzystywania seksualnego przez proboszcza swojej parafii. Jak mówiła, ks. Jan A. ją dotykał, całował, masturbował się jej rękami.
Agentem był też ksiądz Eugeniusz Makulski, były kustosz sanktuarium w Licheniu. Przy świątyni stoi do dziś jego pomnik, na którym towarzyszy papieżowi Janowi Pawłowi II. Makulski w filmie został oskarżony przez ofiarę o wielokrotne gwałty.
To samo dotyczy ks. Franciszka Cybuli, byłego kapelana i spowiednika Lecha Wałęsy. Duchowny przyznaje się przed kamerą do molestowania przed laty 12-letniego chłopca. Ks. Cybula zmarł w lutym tego roku. W książce „Konfidenci są wśród nas” Michała Grockiego czytamy, że ks. Cybula, TW "Franko" działał z SB już od 1969 do 1990 roku.
Hierarchia kościelna nie była w stanie po upadku komuny oczyścić się z agentury. Dlaczego?
Każdy, kto wstępował do seminarium miał automatycznie zakładaną teczkę, niektóre osoby zwerbowane przez SB jeszcze w szkole średniej robiły później karierę w kościele. Funkcjonariusze gromadzili na księży kompromitujące materiały, którymi następnie ich szantażowali i zmuszali do współpracy. Werbowano księży na „korek, worek i rozporek”, czyli tych, którzy np. spowodowali wypadek samochodowy po pijanemu, łamali celibat (zdjęcia z kochankami – kobietami lub mężczyznami) lub byli pedofilami.
Z obliczeń dr. hab. Jana Żaryna, historyka IPN, wynika, że SB zwerbowała prawie 15 procent stanu duchownego w Polsce. To bardzo dużo. Tym bardziej, że następnie SB pomagała swoim agentom piąć się po szczeblach kościelnej kariery nawet do funkcji biskupa. W najbliższym otoczeniu Papieża Jana Pawła II ulokowały służby kilku agentów. Jednego ze swoich oficerów, Krzysztofa Turowskiego, służby posłały do zakonu Jezuitów a zakon skierował go do Watykanu. Karierę zakończył w ambasadzie polskiej w Moskwie podczas katastrofy smoleńskiej.
Archiwa IV Departamentu to czarny obraz ludzkiego upadku. Niestety, kościół po 1989 roku nie znalazł w sobie dość siły, by z tą straszną spuścizną, do której jeszcze trzeba dopisać tzw. „księży patriotów”, by się uporać i oczyścić z ludzi zdeprawowanych. Pamiętamy gorszący spektakl związany z abp prof. Stanisławem Wielgusem. Ustąpił z funkcji metropolity dopiero po demonstracji wiernych pod warszawska katedrą św. Jana w dniu ingresu. W jego obronie stanął sam prymas Józef Glemp, jednak komisja powołana przez Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Kościelna Komisja Historyczna na podstawie kwerendy materiałów IPN ustaliły, że Wielgus był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL.
Chyba jedynym księdzem, który odważył się zbadać ten bolesny rozdział historii kościoła i wyniki swoich badań opublikować, był ks. Tadeusz Isakowicz-Zalewski, autor pracy „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej”. Wiele za ujawnienie prawdy wycierpiał od swojego zwierzchnika. A przecież pokazał też w swojej książce przykłady księży heroicznych, którzy mimo lat prześladowań, nie ugięli się i nie sprzedali siebie i kościoła.
Po filmie „Kler” ks. Henryk Zieliński, red. naczelny "Idziemy", mówił o V kolumnie w Kościele. Ale o tej V kolumnie hierarchowie wiedzieli od początku i nic z tym nie zrobili.
Sami tego doświadczyliśmy w Olsztynie. Ks. Jan Rosłan wówczas redaktor naczelny „Posłańca Warmińskiego” stracił stanowisko i został zepchnięty na margines przez nowego arcybiskupa metropolitę warmińskiego ks. Wojciecha Ziembę, za przedrukowanie fragmentu ksiązki ks. Isakowicza-Zalewskiego w w „Posłańcu”. Był to fragment dotyczący naszej diecezji: abp. Ziemby i kanonika laterańskiego z Gietrzwałdu, którzy nie dali sie zwerbować. Numer „Posłańca” z tą recenzja został wycofany i poszedł na przemiał. Mimo że ks. Isakowicz pozytywnie ocenił postawę ks. Ziemby, który podpisał współpracę, ale nigdy jej nie podjął. Zbierałem wówczas podpisy pod listem do arcybiskupa, w którym braliśmy w obronę ks. Rosłana. List pozostał bez odpowiedzi.
Głośna też była w Olsztynie sprawa ks. Cypriana Rogowskiego, członka Rady Naukowej Episkopatu i dziekana Wydziału Teologii Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Zdemaskowała go jako TW "Kamila" "Debata".
W 1977 roku wśród księży diecezjalnych, zakonnych oraz męskich zgromadzeń zakonnych było 2760 tajnych współpracowników, czyli prawie 15 procent stanu duchownego w Polsce. Najtrudniej było zdobyć TW wśród zakonnic - w 1977 roku było ich 12 w całej Polsce, gdy zakonników 405. Pozostali TW to osoby świeckie związane z radami parafialnymi, organizacjami katolików świeckich (PAX, Chrześcijańskim Stowarzyszeniem Społecznym, klubami inteligencji katolickiej).
Ale wspomniany 1977 rok nie był rekordowy, jeśli chodzi o liczbę TW w środowisku kościelnym. Apogeum nastąpiło w latach 80., a konkretnie w 1983 roku, gdy liczba TW w wyniku intensywnych działań SB wzrosła do ponad 8300 osób wśród duchownych i świeckich (był to też okres wzrostu powołań kapłańskich).
Oto dlaczego hierarchia nie była w stanie oczyścić swoich szeregów. Agentów było zbyt dużo i piastowali różne funkcje, mieli i mają duże wpływy.
Wracając do filmu, to mam wyrazy najwyższego uznania dla pracy, którą wykonali bracia Sekielscy. Film jest zrobiony starannie i rzetelnie, jeśli chodzi o pokazanie ofiar i ich oprawców. Zdradza natomiast pewną intencjonalność przez wybór na komentatora eks-księdza Obirka. To sugeruje, że wśród kapłanów nie ma już ludzi oddanych Jezusowi, a to przecież kłamstwo. Na 1000 pedofili jeden pedofil to osoba w sutannie. Dlaczego nie komentuje w filmie np. ks. Isakowicz-Zalewski czy ks. prof Kobyliński, którzy ostro i zdecydowanie mówią o pedofilii w kościele. Zabrakło też informacji o tym, że księża pedofile byli agentami SB. Sekielski przyznał, że wertował teczki księży w IPN. Istotną informacją jest, czy pedofilia była powodem, dla której zostali zwerbowani?
A to, że politycy zbijają na nim kapitał polityczny, nie jest winą Sekielskich. (Śmieszny jest w tym „świętym oburzeniu” sodomita Robert Biedroń, który nie kiwnął palcem, gdy w podległym mu słupskim domu kultury kwitła pedofolia i Grzegorz Schetyna, którego posłowie głosowali w sejmie przeciw rejestrowaniu pedofili).
Jako człowiek Kościoła katolickiego uważam, że film ten tylko może pomóc nam, ludziom wierzącym, oczyścić świątynię Pana z odrażających, zepsutych i zdemoralizowanych do cna, przebranych za księży zboczeńców. Biskupi, którzy ich kryli muszą odejść. Bez tego nie będzie możliwe moralne odrodzenie Kościoła. Nie dajcie sobie wmówić, że film Sekielskich jest wymierzony w Kościół. Kościół niszczą od środka byli agenci SB, ludzie do cna zdeprawowani, którzy cynicznie wykorzystują kościół Jezusa do bogacenia się i uprawiania sodomii.
Jezus Chrystus powiedział:
"Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza (Mt 18, 6).
Oczywiście, jak ktoś z księży powiedział, powieszenie publiczne stu księży nic nie zmieni, jeśli chodzi o problem pedofilii. Korzenie zła tkwią bowiem w zmianie kultury. Żyjemy w czasach społecznej afirmacji rozwiązłości i hedonizmu. Dzieci na Zachodzie seksualizuje się w szkołach od najmłodszych klas. Teraz środowiska LGBT żądają tego samego w polskich szkołach i znajdują poparcie wśród prezydentów miast (Warszawa). Skala zjawiska pedofilii będzie więc rosnąć a nie maleć. Zwłaszcza po tym, jak Kościół przestanie istnieć, runie ostatnia bariera a wraz z jej obaleniem zmieni się też prawo, które usankcjonuje pedofilię jako naturalną formę ekspresji seksualnej.
Adam Socha
PS. Podpisuję się pod słowami ojca Pawła Gużyńskiego (przez kilka lat pracy w Łodzi chodziłem na Msze i homilie o. Gużyńskiego u Dominikanów w kamienicy na Zielonej 13, wspaniały czas):
O. Paweł Gużyński uważa, że również w Polsce należy "bezwzględnie rozliczyć" hierarchów, którzy kryją księży-pedofili.
- Gdyby wszystko zdarzyło się tak, jak powinno, to powinniśmy usłyszeć o dymisjach określonych biskupów - mówił duchowny. - Niestety polscy biskupi, jako udzielni książęta, nie nawykli do tego, by siebie nawzajem korygować, zwracać sobie uwagę, wyciągać wobec siebie jakieś konsekwencje.
O. Gużyński porównał sytuację w Kościele do dysfunkcyjnej rodziny alkoholika, w której ani zona, ani dzieci nie mają odwagi powiedzieć ojcu, że jest alkoholikiem. Tak właśnie powinno się usunąć "tego czy owego biskupa".
Teraz, uważa duchowny, "każdy uczciwy względem Ewangelii" - czy to świecki, czy ksiądz, powinien powiedzieć abp. Głodziowi: "Twój czas się skończył". (Abp Głódź, pytany, czy oglądał film braci Sekielskich "Tylko nikomu nie mów" odpowiedział, że "nie ogląda byle czego" - red.)
Skomentuj
Komentuj jako gość