Henryk Falkowski napisał w liście do uczniów i rodziców, że nie obchodzi go, kto go popiera, a kto nie jako strajkującego nauczyciela. I zakończył swój tekst atakiem na Kościół katolicki w Polsce, który według niego "po raz kolejny nie sprawdził się w godzinach próby".
Dlaczego się nie sprawdził, bo nie poparł strajku nauczycieli, nie poparł politycznej hucpy, której celem było zdezorganizowanie systemu szkolnictwa w Polsce, a w dalszej części obalenie rządu. H. Falkowski uważa, że polscy biskupi powinni pójść pod rękę ze Sławomirem Broniarzem, przewodniczącym lewicowego, walczącego z Kościołem związku (patrz sojusz wyborczy z SLD), że mieli iść razem z Robertem Biedroniem, który wprost stwierdził, że "Strajk nauczycieli powinien zaboleć przede wszystkim rząd...", czy może z Joanną Scheuring-Wielgus, której logiki można tylko pozazdrościć. To ona oznajmiła: "Mój środkowy syn pisze dziś egzamin. A razem wspieramy nauczycieli w 8 dniu strajku", a egzamin jej syna odbierali nauczyciele, którzy nie strajkowali, a strajkujący przywitali wykonywających swoje obowiązki pedagogów hasłem: "Tylko świnie pilnują na egzaminie".
Dla H. Falkowskiego nie jest ważne, kto popiera strajk nauczycieli, a szkoda, bo nazwiska popleczników najlepiej świadczą o całej sprawie, jaka jest głębsza jej istota i dalszy cel. Jak wiadomo nigdy strajkujący nauczyciele nie odżegnali się od polityków angażujących się w ten strajk, co najbardziej wskazuje, na polityczne podłoże tego protestu.
Zresztą, jedna z nauczycielek, aktywistka KOD-owych w manifestacji publicznie wzywała: "Jeśli jeszcze trochę wytrzymamy, to rzeczywiście zablokujemy ten kraj". I tak naprawdę w tym strajku nauczycieli o to chodziło.
H. Falkowski miał odwagę napisać: "Mamy do czynienia ze zmasowaną nagonką medialną, którą można porównać z propaganda gebelsowską czy też komunistyczną. Napisze, że jest to propaganda totalitarna, która nie uznaje innej racji niż własna". To na pewno jest o propagandzie "Gazety Wyborczej" i jej bezpłatnych strajkowych wydaniach, o TVN24 i stacjach pokrewnych oraz licznych stacjach radiowych. Tylko posunąć się aż do zarzutu gebelsowskiej propagandy, gdy się jest historykiem, to chyba przesada.
Są partie czy politycy, którzy mówiąc o czymkolwiek zawsze kończą atakiem na Kościół. I H. Falkowski do tych polityków dołączył. Skrytykował biskupów, proboszczów, ale napisał też: "Nadzieja w tych pogonionych na egzaminy księżach, może oni będąc bliżej nas coś zrozumieli. Dziękuję księżom innych wyznań za trwanie z nami".
Czy nie ma tu języka pogardy.... "pogonieni" księża, przez kogo i dokąd? Przypomnę, że w egzaminach gimnazjalnych uczestniczyli przede wszystkim świeccy katecheci, których nikt do tej pracy nie zmuszał. Po prostu pewni ludzie, kierują się innymi wartościami, dobrem innych, a nie egoistycznymi celami. Gdy wilk uderza w stado owiec, według Ewangelii prawdziwy pasterz je broni, a najemnik ucieka. Strajkujący okazali się zwykłymi najemnikami, dbającymi nie o dzieci, a o swoją kieszeń. I o tej prawdzie trzeba pamiętać. Prof. Piotr Jaroszyński stwierdził wprost: "Jeżeli nauczyciel odchodzi od ucznia, to znaczy że minął się z powołaniem i powinien zmienić pracę".
W krótkim tekście pochwalił H. Falkowski duchownych innych wyznań, tzn. że strajkowali razem. Cóż, przez cały PRL duchowni innych wyznań służyli temu systemowi, byli za to wynagradzani. Widocznie i dziś zatęsknili do mariażu z postpezetpeerowskim związkiem i wsparli strajkujących. Jako historyk powinien znać rolę Kościoła katolickiego w Polsce, a w latach powojennych w szczególności. Biskupi w wypowiedziach mówili o potrzebie podwyższenia płac dla nauczycieli, ale jednocześnie przypominali, że dążenia do realizacji tego postulatu nie mogą odbywać się kosztem dzieci. Strajkujący nauczyciele wybrali inna drogę. I na nic hasła typu: "Protestujemy, bo chcemy uczyć", albo list nauczycieli I LO w Olsztynie, gdzie stwierdzono: "Odpowiedzialność za los maturzystów w strajkujących w całej Polsce liceach i technikach spada na rząd. Przeciwstawiamy się opinii, że uczyniliśmy uczniów zakładnikami własnych roszczeń".
Drodzy pedagodzy, możecie się przeciwstawiać tej opinii, ale fakty są faktami: chcieliście aby nie było egzaminów gimnazjalnych a potem i matur. Chcieliście kosztem dzieci i młodzieży osiągnąć finansowe cele. I tylko to się liczyło. No tak, to rząd jest wszystkiemu winny, bo nie chce zrujnować Polski. I oczywiście Kościół także, bo nie dołączył do demontażu systemu.
Chwała tym nauczycielom, którzy mieli odwagę zachować się godnie kierując się własnym sumieniem, wrażliwością i dobrem dzieci, i nie opuścili ich w ważnych egzaminacyjnych chwilach.
Ks. Jan Rosłan
Od redakcji
Miałem możliwość wysłuchania tylko niektórych wypowiedzi przy okrągłym stole oświatowym. Szczególnie dwa głosy chciałbym odnotować. Pan, który był kilkanaście lat kuratorem powiedział, że wystarczy zmienić tylko jedno zdanie w ustawie oświatowej. Mianowicie napisać tam, że "samorząd odpowiada za zapewnienie bezpłatnego kształcenia każdemu uczniowi". To zdanie pozwoli na powoływanie szkół przez inne podmioty niż samorząd, bo pieniądze będą należały do ucznia a nie do urzędników, nauczycieli czy dyrektora. Zacznie się prawdziwa konkurencja.
I wystąpienie Janusza Korwin-Mikkego, z którym wyjątkowo w 100% się zgadzam. Mianowicie przypomniał prawdę oczywistą, ale nie nad Wisłą, że szkoły powołuje się dla uczniów a nie dla stworzenia miejsc pracy nauczycielom. Należy wprowadzić bon edukacyjny. Rodzice będą decydować, którą szkołę wybiorą dla swoich dzieci. Te, do których nie poślą dzieci, zostaną zlikwidowane.
Mówię to od 1989 roku, gdy na łamach "Posłańca Warmińskiego" ogłosiłem propozycję powołania szkoły społecznej. Zgłosiła się grupa rodziców i razem stworzyliśmy szkołę "101". Wówczas dla wielu rodziców był to ogromny wysiłek finansowy, bo oczywiście nie dostawaliśmy od państwa pieniędzy na ucznia w takiej wysokości, jak uczniowie w szkołach państwowych. Była to jawna dyskryminacja.
Czy ten rząd odważy się na wprowadzenie bonu edukacyjnego? Sami strajkujący nauczyciele otworzyli rządowi taką możliwość. Właśnie teraz powstała niepowtarzalna szansa na prawdziwą reformę. Ale po obejrzeniu Wiadomości, wiem że to mrzonki. Z wypowiedzi byłego kuratora wycięto najistotniejszą kwestię, tę którą ja cytuję a J. Korwin-Mikkego w ogóle nie zacytowano, jedynie pokazano, że był
Adam Socha
Pełnie wystąpienie J. Korwin-Mikkego
Naprawa edukacji jest prosta – szkołą muszą rządzić rodzice, a nie nauczyciele, politycy czy urzędnicy – stwierdził w piątek lider Konfederacji i partii KORWiN Janusz Korwin-Mikke. W tym celu należy, jak mówił, m.in. wprowadzić bon edukacyjny.
W centrum konferencyjnym na PGE Narodowym od południa trwa okrągły stół edukacyjny zorganizowany z inicjatywy premiera Mateusza Morawieckiego.
"Naprawa edukacji jest prosta – szkołą muszą rządzić rodzice, nie nauczyciele, politycy, urzędnicy tylko rodzice. Jak? Przypomnijmy sobie, jak działała gastronomia za komuny. Beznadziejnie. Co zrobiono? Czy powołano ministerstwo aprowizacji narodowej lub kartę praw kucharza? Czy ktokolwiek kontrolował menu? Nie. Nikt tego nie robił i dlatego mamy dobra gastronomię. Bo powstały tysiące nowych restauracji i tysiące bankrutowały. Jeśli nie bankrutują złe szkoły, nie może być dobrego szkolnictwa" – powiedział Korwin-Mikke.
Szkoły, jak przekonywał, muszą być całkowicie prywatne. "Ich właściciele muszą się bać, że zbankrutują. Nauczyciele muszą się bać, że jak będą źli, to ich wyrzucą na zbity pysk" – mówił.
"Co zrobić, by zapewnić bezpłatną szkołę, zgodnie z konstytucją? (…) Musimy zrobić bon edukacyjny. Wszystkie pieniądze, które idą na szkolnictwo plus na urzędników od szkolnictwa, dać do banku, wydrukować bony na tę sumę i dać rodzicom. Rodzic płaci bonem szkole, a ta idzie do banku i pobiera pieniądze. W ten sposób szkoły by się bały, że zbankrutują i uczyłyby coraz lepiej" – ocenił.
Jak dodał, nie byłaby to "naprawa od razu, ale byłaby stała". "Po dwóch, trzech latach mielibyśmy przypuszczalnie najlepsze szkolnictwo w Europie, co nie jest trudne, bo szkolnictwo w Europie jest w bardzo złym stanie, podobnie jak w Polsce" – powiedział.
Korwin-Mikke wskazywał, że kontrola rodzica nad szkołą ma polegać na tym, że zabierze swoje dziecko ze złej placówki. "Jeżeli szkoły nie boją się bankructwa, jeżeli zły nauczyciel nie boi się, że wyleci z pracy, nie ma dobrej nauki" – stwierdził.
Skomentuj
Komentuj jako gość