Powtórzona przez Tadeusza Poźniaka narracja, wg której przy Okrągłym Stole zasiadł policmajster ze swoimi agentami może jest dobra na użytek propagandy, ale historia jest bardziej złożona.
W przytoczonych ostatnio przez „GW” notatkach ze spotkań Michaiła Gorbaczowa z premierem Mieczysławem Rakowskim ("Zmierzch dyktatury. Polska lat 1986-1989 w świetle dokumentów, wybór, wstęp i opracowanie Antoni Dudek, Instytut Pamięci Narodowej) czytamy:
Rakowski: „Chcielibyśmy sukcesu „okrągłego stołu” dlatego, że sukces ten rzeczywiście stworzyłby nową sytuację, ale jeśli Wałęsa i jego grupa odrzuci naszą propozycję, również w pewnym sensie zwyciężymy w świadomości społecznej. Przecież ludzie widzą, że proponujemy szeroki dialog na wszystkie tematy. W kraju, oczywiście, mamy również krytyków. Nie wszyscy rozumieją, dlaczego zgodziliśmy się rozmawiać z Wałęsą. Ale między rokiem 1981 a 1988 jest ogromna różnica. Wtedy członkowie rządu jeździli do Wałęsy, a teraz przyjmuje go szef policji. Wałęsa prowadzi rozmowy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Oczywiście, wstępne rozmowy są trudne. Termin rozpoczęcia „okrągłego stołu” trzeba przesuwać. Szkopuł w tym, że Wałęsa żąda uczestnictwa Kuronia, Michnika…
Gorbaczow: Bujaka…
Rakowski: Onyszkiewicza, słowem, wszystkich. O żadnym ekstremiście nie zapominają. Opozycja nie pozbyła się przez te lata ekstremistów, a my w PZPR w ciągu ostatnich lat odsunęliśmy od rządzenia twardogłowych, tzn. takich samych ekstremistów tylko z przeciwnym znakiem. Walka wokół „okrągłego stołu” dotyczy w tej chwili Solidarności. Opozycja zabiega o jej uznanie”.
Jak widzisz Tadeuszu, junta generalska sama uwierzyła we własną propagandę na temat Kuronia i Michnika, która przedstawiała ich jako diabłów wcielonych. Ironią historii jest, że to Kuroń, Michnik i Geremek pierwsi pojęli, że ich jedyną szansą na udział we władzy, to porozumienie z juntą. Zrozumieli to już po I Zjeździe Solidarności, gdy działacze KOR-u zostali zmarginalizowani. Jako delegat na ten Zjazd doskonale pamiętasz (ja też, gdyż tam byłem jako dziennikarz) jak gwałtowny był konflikt w sprawie podziękowania Solidarności dla KOR-u. To wówczas potomkowie komunistów, którzy przybyli do Polski na sowieckich czołgach i instalowali nad Wisłą stalinizm, przerazili się rozliczeń.
Szczególnie ten strach był zakodowany w elitach PRL pochodzenia semickiego. Byli głęboko przekonani, że upiór antysemityzmu obudzony po marcu 1968 roku, opanuje masy, gdy padnie komuna. Stąd rozmowy pod koniec lat 80. Kuronia z płk Lesiakiem, podczas których Kuroń szkicuje scenariusz porozumienia „opozycji konstruktywnej” z juntą. Ten strach pchał Kuronia, Michnika i Geremka do sojuszu z PZPR-owcami a nie juntę do sojuszu z Kuroniem i Michnikiem. Dopiero później generałowie zrozumieli swoją kolosalna pomyłkę.
Jednak, jako uczestnik strajku, w kwietniu/maju 1988 roku w Hucie im. Lenina a później w sierpniu 1988 roku w Stoczni im. Lenina, zdałem sobie sprawę, że „Solidarność” przestała istnieć, że 7 lat po stanie wojennym i „normalizacji” skora do buntu jest już tylko garstka. W Hucie codziennie trzeba było chodzić po halach i zdzierać gardło, by tę garstkę hutników zatrzymać. ZOMO z łatwością rozpędziło ten strajk.
W Stoczni strajkowała garstka młodzieży, która w roku 1980 miała po 12-14 lat. Tutaj też ZOMO w ciągu kilku godzin mogłoby rozpędzić ten strajk. Tylko co dalej? Kasa się skończyła, kurek z kredytami zachodnimi zakręcony, gospodarka ZSRR też goniła resztką sił.
Nie było wyjścia, „towarzysz kałasznikow” już by nie pomógł w utrzymaniu u władzy komunistów, trzeba było się dogadać.
Nie zapominaj też, że Zachód, Radio Wolna Europa, Kultura Paryska, wszyscy stawiali na tzw. rewizjonistów (stalinistów, którzy rozczarowali się do komunizmu) a nie na potomków „Żołnierzy Wyklętych”. Stąd stypendia fundowane w USA dla takich towarzyszy jak Cimoszewicz, stąd strumień dolarów i sprzętu poligraficznego płynął po stanie wojennym do środowisk związanych z Wałęsą, Kuroniem i Michnikiem.
W 1988 roku mieliśmy więc taki a nie inny układ sił. Wałęsa nikogo przy Okrągłym Stole nie zdradził, po prostu zaczęła się walka o władzę, zaczęło się nowe rozdanie. Szedł z tymi, którzy mu tę władzę gwarantowali, raz był to Michnik, Kuroń i Geremek, raz bracia Kaczyńscy, potem „lewa noga”…
O zdradzie możemy mówić dopiero w momencie, gdy naród odrzucił listę krajową w wyborach reglamentowanych 4 czerwca 1989 roku. Wola narodu, który odrzucił w całości komunistów została pogwałcona, sfałszowano ordynację wyborczą, po to, żeby powtórzyć tzw. wybory. Geremek powiedział w TVP: "pacta sunt servanda". Frekwencja 25% przy powtórzonych "wyborach" pokazała, że naród poczuł się oszukany. Od tego momentu możemy mówić o zdradzie.
„Po owocach ich poznacie”. Od 3 lat rządzi Polską ta słuszna opcja wywodząca się z Solidarności, dotąd zmarginalizowana, ta która „nie zdradziła”. Ale czy na pewno „nie zdradziła”? Czy taki był cel „Solidarności” z 1980 roku, żeby jedna partia, teraz złożona z „naszych”, zawłaszczała całe państwo, od sprzątaczki wzwyż? Czy po to Tadeuszu tworzyłeś w 1980 roku „Solidarność” w Kortowie, żeby jedną nomenklaturę zastąpić drugą? Ja chciałem żyć w państwie, w którym o pozycji w społeczeństwie będą decydowały kompetencje, wiedza, doświadczenie i uczciwość a nie partyjna legitymacja.
Zobacz, że dzień, w którym CBA nie aresztuje nominantów PiS-u jest dniem straconym. Tak runęło przekonanie Prezesa i Szeregowego Posła, że namaszczeni przez PiS na stołki zamienią się w anioły.
Adam Socha
Skomentuj
Komentuj jako gość