Matka zabójcy prezydenta Gdańska w rozmowie z „Wyborczą” potwierdziła, że na 8 dni przed wyjściem syna z pół zamkniętego zakładu, zgłosiła na policji, że syn może zrobić coś nieobliczalnego.
Pani Jolanta, matka 27-letniego Stefana jest po resocjalizacji i pracuje w placówce oświatowej. Znała Pawła Adamowicza. Jako prezydent odwiedził ich placówkę. Był ciepłym człowiekiem.
Pani Jolanta mówi, że osiem dni przed wyjściem syna z więzienia poszła na policję i ostrzegła, że Stefan może zrobić coś nieobliczalnego.
– Uważałam, że nie powinien wychodzić albo ktoś powinien go obserwować. Ale usłyszałam, że nie ma podstaw, że zgłoszą tylko swoje wątpliwości zakładowi karnemu. Nikt się ze mną później nie kontaktował. Skończyłam resocjalizację, rozumiałam, co się dzieje, ale skoro mój syn został wypuszczony, nie wińcie mnie, proszę, ani moje dzieci. Co mieliśmy zrobić?
Wie pani, jaka to była trudna decyzja donieść na własne dziecko? Ale poszłam na policję i powiedziałam, że zrobi coś nieobliczalnego.
- Co było impulsem? - pyta dziennikarka.
– W trakcie ostatniego, listopadowego widzenia znów mówił, że wydarzyła mu się krzywda. Zdrowie mi zniszczyli, powtarzał, i że zrobi coś spektakularnego. Wystraszyłam się. Niektórzy z rodziny nie chcieli go już odwiedzać. To się zaczęło jeszcze w Gdańsku. Kiedy był w areszcie, przydzielono mu status więźnia niebezpiecznego i prawie dwa lata spędził w izolatce, to było coś strasznego, przebywał w pojedynczej celi. Najpierw miał tam tylko radiowęzeł, potem pozwolono, byśmy mu przynieśli mały telewizor. I pewnego dnia powiedział mi, że z tego telewizora wychodzą głowy.
Gdy trafił do więzienia w Malborku, poprosiła o konsultację. Zawieźli go do Szczecina, gdzie stwierdzono schizofrenię paranoidalną. Wrócił, jakiś czas brał leki, ale przestał. Wtedy powiedział, że słyszy głosy, że w gdańskim areszcie był podtruwany, zniszczono mu żołądek, ktoś się znęcał.
- Nie wiem, czy to fakty, czy urojenia, ale zaczął żyć tym, że został niesprawiedliwie potraktowany. Ostatni rok był w Gdańsku-Przeróbce, zakładzie półotwartym. Podejrzewam, że to tam naoglądał się różnych wiadomości na kanałach informacyjnych i wmówił sobie niechęć do PO. Wcześniej nigdy o tym nie mówił. Tam najczęściej wracał do tego, że w więzieniu zmarnowali mu życie. Nie rozumiał, i nie dało mu się wytłumaczyć, dlaczego dostał ponad pięć i pół roku za napady na placówki bankowe. Uważał, że skoro napadał z atrapą, powinien dostać lżejszą karę. Nie mogłam mu wytłumaczyć, że to nie ma znaczenia.
Z więzienia wyszedł w sobotę 8 grudnia. Spod bramy odebrali go bracia, zabrali na obiad i zakupy do nowego centrum handlowego. Po kilku godzinach nagle powiedział, że z nimi nie wraca, że się odezwie. I poleciał do Warszawy, o czym opowiedział dopiero po powrocie. Ja o tym nie wiedziałam.
Stefana nie było prawie sześć lat, wrócił inny. Zamieszkał z synami i córką, niewiele mówił, dużo przesiadywał ze starszym bratem. Jeden pokój to od dawna siłownia, może trochę ćwiczył. Jeśli wychodził to do babci, a tak najczęściej siedział w domu, ze starszym bratem. Nawet na Wigilię nie chciał przyjść, to my pojechaliśmy z prezentem w jego 26. urodziny drugiego dnia świąt. Jeśli wychodził, nikomu się nie tłumaczył. Jego braciom też nie było łatwo. Nie chciał być na ślubie cywilnym a później kościelnym matki 29 grudnia.
– Rozumiałam, że się wstydzi. Widziałam, że czuje się zagubiony, bo gdy szedł do więzienia, był dobrze zbudowanym mężczyzną, a wyszedł o połowę chudszy, choć nadal bardzo silny. Kulturystyka od dziecka była dla niego ważna, dodawała mu pewności siebie. A teraz nie był sobą. Najczęściej milczał.
Matka Stefana dementuje w tym wywiadzie szereg informacji podanych przez media:
– Czytam, co ukazuje się w mediach, i większość to nieprawda. Czytam, że komuś wbił nóż w rękę. Niech mi ktoś pokaże tego, co mu wbił. Niech stanie przede mną ten, co twierdzi, że mój Stefan chciał być komendantem obozu koncentracyjnego. W czwartek dowiedziałam się z telewizji, że mnie bił, brał narkotyki, wymuszał haracze. To wszystko kłamstwa. Nie uczył się, to prawda. Naukę zakończył w szóstej klasie, bo wagarował. Sztuki walki? Nie wiem, skąd się wzięła wiadomość, że lubił bić ludzi. To są kłamstwa. Właśnie w podstawówce stwierdzono u niego zaburzenia zachowania i emocji. Ale proszę, przestańcie tak o nim pisać, mówić! Miał problemy, ale nie był gangsterem. Przeczytałam, że wynosił sprzęt z domu i dawał do lombardu. A ja potem rzekomo odkupowałam. To też nieprawda. Ale media zrobiły już wszystko…
Matka przeprasza rodzinę Pawła Adamowicza za syna. Dzieci wyprowadziły się z mieszkania, bo media opublikowały zdjęcie kamienicy. Chcą je sprzedać, myślą o wyjeździe w ogóle z Gdańska. Boją się życia z piętnem brata-mordercy. Matka też w pracy usłyszała, że jej praca w miejskiej placówce oświatowej to zła renoma.
PAP w piątek rano podała, że Stefan W. zeznał, że w grudniu ub.r. próbował wedrzeć się w nocy na teren Pałacu Prezydenckiego. Służba Ochrony Państwa szybko to zdementowała. W tekście PAP zaznaczono, że o pobycie w Warszawie Stefan W. opowiedział śledczym w czasie przesłuchania. Do stolicy miał przylecieć samolotem i pójść do kasyna. Około trzeciej w nocy miał znaleźć się przed Pałacem Prezydenckim i próbować dostać się na jego teren. Miał nie zdołać jednak sforsować ogrodzenia i ostatecznie zrezygnować, a rano wrócił na gapę pociągiem do Gdańska. Dziennikarze innych redakcji starali się uzyskać szczegóły incydentu przy Pałacu Prezydenckim opisanego przez Stefana W. Rzecznik prasowy Służby Ochrony Państwa szybko przekazał „Faktowi” i Radiu ZET, że w dniu, w którym W. miał być w stolicy, nie odnotowano takiego incydentu. Z kolei rzecznik prezydenta Błażej Spychalski poinformował, że w grudniu były trzy próby wdarcia się na teren należący do Kancelarii Prezydenta, ale w innych dniach.
(pw)
Skomentuj
Komentuj jako gość