Jezus nie miał wpływu na datę i miejsce urodzenia. Nie miał też wpływu na fakt, że ten uroczysty grudzień w odległej wschodniopruskiej prowincji to najczęściej królestwo szarzyzny, błota pośniegowego i ogólnonarodowego zmęczenia; jak to pod koniec roku. Zapewne biblijne Betlejem odległe jest od nas nie tylko w sensie geograficznym ale i klimatycznym. Nie jest to jednak istotne: rodzimej produkcji widokówki tradycyjnie prezentują panajezusowy żłóbek otoczony północnoeuropejskimi świerkami, sosnami żywcem wyjętymi z okolic Purdy, bydlątkami jako od Kojrysa. Trzej Królowie brodzą w śnieżnych zaspach. Obrazek z dziecięcych fantazji o wigilii.
Umilkły jakoś spory o "historyczność" daty 24. grudnia. Bo i nie ma o co się spierać, skoro owe coraz częściej bezimienne "święta" obchodzimy właściwie już od jutrzni po Zaduszkach. Od pierwszej pozłacanej gwiazdki w witrynie TESCO, od pierwszej kolędy katowanej przez szczekaczki w BIEDRONCE, od pierwszej gwiazdkowej promocji LIDLa. Jest dość czasu, by omówić na czacie pomysły na prezenty, popomstować rutynowo na coroczne zawracanie głowy i wstające z kolan ceny. Albo powywnętrzać się przed anonimową publiką o wymarzonej metodzie na całe te "święta": wyjechać gdzieś daleko, mieć w nosie cholerną rodzinkę, spędzić ustawowo wolne dni w jakimś hotelu, koniecznie ze spa, koniecznie serwującym strączkowe na śniadanie.
Telewizor - w przerwie między reklamami - znowu pokaże mędrca lub mędrczyni na pastelowym tle, w przyduszonym świetle. Przygrywać mu będzie anielska muzyka chóralna. Telewizyjny mędrzec prawić będzie o tych dniach jako czasie wyciszenia i refleksji. Zwolnienia tempa. Zajrzenia w siebie. A przynajmniej szansie na podobne zdobycze. Ten i ów może faktycznie wyciszy w pewnym momencie domowe ertefau - agiede i pomilcząc, spróbuje. Zajrzeć w siebie. Dojrzeć i zrozumieć. Następnie czym prędzej odszuka kanał filmowy albo pobiegnie odgrzewać powigilijne pierogi. Patrzenie w pustkę nie należy do przyjemności.
Choinka jak zwykle obsypie przed czasem, znów trzeba będzie wydłubywać z dywanu te zafajdane igły.
Kolega Melchiora
Skomentuj
Komentuj jako gość