Są takie wydarzenia w historii danego kraju, które potrafią na zawsze przesądzić o kierunku jego rozwoju. Stanowią punkt zwrotny w dziejach, wyznacznik relacji z ambitnym sąsiadem, czy też lekcję na przyszłość. Przywoływanie tych wydarzeń uczy pokolenia dawnej historii i buduje tożsamość teraźniejszości i przyszłości. Znamienne, że polska narracja rzadko kiedy odwołuje się do swoich zwycięstw, częściej gloryfikując porażki. Wyjątek stanowią dwa wydarzenia: świętowanie niepodległości 11 listopada i cud nad Wisłą. Pozostałe spychane są w cień. O ile każde dziecko jest w stanie podać datę bitwy pod Grunwaldem - jednej z największych w dziejach średniowiecznej Europy, większości coś tam świta w związku z wiktorią wiedeńską Jana III Sobieskiego, to mało kto wie, że ponad czterysta lat temu Polak miał szansę zostać carem Rosji. Wydarzenia tzw. Wielkiej Smuty na zawsze miały zmienić polsko-rosyjskie relacje. Pierwszym punktem zwrotnym w historii obu krajów była unia Polski z Litwą. Wraz ze wstąpieniem Władysława Jagiełły na tron, Rzeczpospolita Obojga Narodów została skazana na trudne sąsiedztwo ze wschodnim sąsiadem. Spór zasadzał się na wzajemnych pretensjach terytorialnych. Wielkie Księstwo Litewskie zagarnęło olbrzymią część ziem ruskich jeszcze podczas panowania mongolskiej ordy nad tymi terenami. Pod rządami litewskich książąt znalazł się również Kijów, uznawany za kolebkę ruskiej państwowości, a także stolicę prawosławnej metropolii. Zrzuciwszy w końcu jarzmo mongolskiej panowania, dynastia Rurykowiczów postawiła na politykę zbierania ziem ruskich. Podporządkowanie sobie wszystkich ziem zamieszkałych przez prawosławnych Rusinów stało się głównym motorem działań rosyjskiej polityki na kolejne wieki. Polityka ta napędza rosyjską dyplomację nawet dzisiaj, co odnajduje się w obowiązującej narracji. Przez długi czas siły obu stron były mocno wyrównane, co nie dawało ostatecznego rozstrzygnięcia. Rosja mogła realizować swoje interesy w regionie tylko wtedy, gdy Polska nie mogła stać jej na drodze. Natomiast Polska była zawsze silna słabością Rosji.
Niewykorzystane szanse potrafią się mścić. Rzeczypospolita Obojga Narodów próbowała wykorzystać okres bezkrólewia w Rosji dla swoich celów, ale na drodze tym planom stanęły osobiste ambicje Wazów, których właśnie zrzucono ze szwedzkiego tronu. Za początek rosyjskiej smuty uważa się śmierć cara Iwana IV Groźnego w 1598 r. Zbiegła się ona ze słabością jego następcy, Fiodora, którego zresztą szybko zamordowano, a także z klęską głodu w Rosji. Wybrany na nowego cara Borys Godunow niemal natychmiast pozbył się najmłodszego carewicza, Dymitra. Godunow był zwykłym bojarem i jako jeden spośród wielu, nie mógł cieszyć się tym samym poważaniem, jak dotychczasowi rosyjscy władcy. Szlachta nie szczędziła wysiłków, żeby go obalić. Polska od początku bacznie śledziła, co dzieje się u wschodniego sąsiada. Tym bardziej, że niepowodzenia Wazów w zachowaniu tronu Szwecji, postanowiono zrekompensować sobie na kierunku wschodnim. Bardzo szybko do Moskwy dotarła propozycja projektu unii Rzeczypospolitej z Moskwą na wzór tej, jaka łączyła nas z Litwą. Oba państwa miały prowadzić wspólną politykę zagraniczną w sprawach dotyczących wojny i pokoju, jedną politykę handlową, wspólne miały być moneta i skarb z siedzibą w Kijowie oraz flota bałtycka i czarnomorska. Obywatele polscy i ruscy mieli otrzymać wolność dowolnego osiedlania się i zaproponowano równouprawnienie szlachty katolickiej i prawosławnej. Zwłaszcza ostatni zapis sprawiał, że część bojarów spoglądała przychylnie na te plany. Dla polskiej magnaterii była to szansa pokojowego zagarnięcia nowych ziem i rozbudowania majątków. Dlatego odrzucenie propozycji przez Godunowa stało się solą w oku obu zainteresowanych stron. Niespodziewanie wówczas przy poparciu polskiej magnaterii wypłynął człowiek, który podawał się za cudownie ocalałego Dymitra, syna Iwana Groźnego i prosił o wsparcie w odzyskanie ojcowskiego tronu. O tym, że jest uzurpatorem i cała sprawa jest grubymi nićmi szyta wiedzieli dosłownie wszyscy, z królem Zygmuntem III Wazą na czele. Król był sceptyczny wobec projektu, zwłaszcza że szlachta, której zależało na pokoju na wschodniej granicy, zareagowała z niechęcią na magnackie próby instalowania Samozwańca na Kremlu. Domagano się, żeby król karał śmiercią tych,, którzy w imię prywatnych interesów ściągali na kraj niebezpieczeństwo wojny. Dopiero gdy Dymitrowi udało się osiągnąć cel i zrzucił z tronu Godunowa, szlachta zmieniła zdanie i wzywała, żeby skorzystać z okazji i pokojowo oderwać od Moskwy dawne ziemie litewskie: Smoleńszczyznę i Siewierszczyznę. Król zaczął patrzyć przychylniej na polskie zawieruchy na Kremlu, licząc, że uda mu się skłonić Samozwańca do wspólnej akcji przeciwko Szwecji. Z pomocą ruskich wojsk chciał odzyskać szwedzki tron i w imię własnych interesów wmieszać Rzeczpospolitą w konflikt z Rosją.
Obalenie Dymitra w maju 1606 r. pokrzyżowało te kalkulacje. Liczne intrygi wśród polskiej szlachty na Kremlu doprowadziły do buntu, na którego czele stanął Wasyl Szujski ze swoim postanowieniem pozbycia się stąd Polaków. Dymitra zamordowano, zwłoki pochowano, a następnie odkopano, by powlec je przez miasto na sznurze uwiązanym do genitaliów. Zmasakrowane ciało poćwiartowano i spalono, by następnie prochami nabić armatę ustawioną na rogatkach Moskwy i wystrzelono na zachód – w kierunku Polski. Wydawało się, że to koniec kryzysu w Rosji i sytuacja wraca na prostą, ale po roku pojawił się kolejny oszust, rzekomo cudownie ocalały z Kremla. Dymitr II Samozwaniec również aspirował do moskiewskiego tronu. Znów znaleźli się tacy, którzy liczyli na zdobycie dzięki temu wpływów i fortuny w Rosji. Otwarcie ignorowali królewskie wezwania do powrotu do kraju. Król opowiedział się otwarcie po stronie kolejnej dymitriady dopiero wówczas, gdy w 1609 r. Wasyl Szujski zawarł sojusz ze Szwecją. Polska potraktowała to jak wyzwanie i zdecydowała, że wojna z Moskwą jest po prostu kontynuacją walk ze Szwedami na terenie Inflant. Błyskawiczna kampania wojsk polskich pomogła dogadać się z częścią moskiewskich bojarów, a zwycięstwo 7 lipca 1610 r. w bitwie pod Kłuszynem praktycznie przesądzało sprawę.
Zwycięstwo wojsk koronnych miało tą samą rangę, co bitwa pod Grunwaldem, czy cud nad Wisłą. Okupacja Moskwy i złożenie przez cara Szujskiego hołdu królowi polskiemu było ewenementem na skalę Europy. 29 października 1611 r. rosyjski car klęczał na posadzce u stóp polskiego króla i bił czołem w podłogę. Wasyl uznał się za pokonanego i obiecał, że Rosja nigdy więcej na Polskę nie napadnie. Syn Wasyla, dziedzic moskiewskiego tronu rozpłakał się w obecności króla i zwycięskiego hetmana Stanisława Żółkiewskiego. W trakcie całej ceremonii hołdu ruskiego na podłodze leżały zdobyte na Kremlu rosyjskie sztandary. Bywało siła triumfów, bywało za pradziadów naszych siła zwycięstw (...) ale hospodara moskiewskiego tu stawić, gubernatora ziemi wszystkiej przyprowadzić, głowę i rząd państwa moskiewskiego tego panu swemu i Ojczyźnie oddawać, to dopiero dziwy, nowina, męstwo rycerstwa (...) sama sława! – cieszył się podkanclerz Feliks Kryski na uroczystym posiedzeniu Sejmu i Senatu, a jego słowa przeszły do historii. Tzw. hołd ruski znalazł swoje odbicie w malarstwie. Nadworny malarz królewski uwiecznił na płótnie sceny zdobycia Smoleńska oraz przyjęcia Szujskich w sali Senatu. Jan Matejko namalował na obrazie hołd, a dzieło nazwano potem „Carowie Szujscy w sejmie warszawskim”. Mówiła o tym również inskrypcja na kolumnie Zygmunta: (...) wziął do niewoli wodzów moskiewskich, stolicę i ziemie moskiewskie zdobył, wojska rozgromił, odzyskał Smoleńsk (...). Po śmierci Wasyla – rzekomo inspirowanej przez ruskich bojarów, którzy chcieli poszerzyć sobie pola manewru, usuwając niepotrzebnego już cara - Polacy zbudowali tzw. Kaplicę Moskiewską. Miała ona być mauzoleum dla zmarłego władcy, a nad wejściem znajdowała się tablica opisująca polskie zwycięstwo.
Naturalną konsekwencją wygranej miało być osadzenie na tronie młodziutkiego Władysława IV Wazy. Królewicz miał przejść na prawosławie, a jednocześnie zabronić konwersji nowych poddanych na katolicyzm. Wynegocjowano pokój, ale bez korekty granic. Za projektem polskiego cara stała nadzieja powtórzenia sukcesu unii polsko–litewskiej. Liczono, że porozumienie zakończy konflikt graniczny i uda się wspólnymi siłami wypchnąć Szwecję z Inflant. Unia wzmacniała również oba państwa w obliczu nadchodzącej konfrontacji z Turcją, której siła zagrażała zarówno Rzeczypospolitej, jak i Wielkiemu Księstwu Moskiewskiemu.
Plan upadł, gdy królowi niespodziewanie się odwidziało i zażądał korony carów dla siebie. Ta zmiana była nie do przyjęcia nawet dla największych zwolenników Wazów na moskiewskim tronie. Skończyły się marzenia o wspólnocie i zarzucono koncepcję połączenia obu państw. Wobec pospolitego ruszenia polska załoga zabarykadowała się na Kremlu i zmuszona była poddać się 7 listopada 1612 r.
Wstąpienie na tron Michała Romanowa, dającego początek nowej dynastii, zakończyło okres wielkiej smuty. Można powiedzieć, że całkowicie odmieniło również stosunki polsko–moskiewskie. Konflikty o tereny przygraniczne przekształciły się w wojnę o przetrwanie. Obraz Polaków na Kremlu na trwałe wszedł do świadomości historycznej i politycznej elit rządzących Rosją. Coś, czego nikt inny później już nie powtórzył, wstrząsnęło świadomością Rosjan. Nawet wojny napoleońskie nie stanowiły takiego zagrożenia, tym bardziej, że – choć Napoleon wkroczył do Moskwy – stolicą państwa był wówczas bezpieczny od zamętu Sankt Petersburg. Polacy jako jedyni zagrozili istnieniu niezależnego państwa rosyjskiego i tym samym Rzeczpospolita awansowała do roli śmiertelnego wroga.
Rosjanie nie darowali nam upokorzenia. Ustanowienie przez Putina w 2005 r. Dnia Jedności Narodowej (4 listopada) upamiętniającego wyrzucenie Polaków z Kremla nie było pierwszym działaniem, które nawiązywało do tego wydarzenia. Nawet jeśli Polacy z czasem przestali przywiązywać wagę do swojej obecności na Kremlu, Rosja nie zapomniała nigdy. Jeszcze za czasów Michała Romanowa, dyplomacja rosyjska podjęła, uwieńczone powodzeniem, starania w celu odzyskania zwłok Wasyla Szujskiego i jego rodziny. W 1647 r. car Aleksy I zażądał zburzenia Kaplicy Moskiewskiej, czego król polski kategorycznie odmówił. Rosjanie czynili także starania, żeby zaprzestać opisów polskiego triumfu. Jeśli ktokolwiek opisywał hołd, mógł się spodziewać interwencji posła żądającego jego głowy jako zadośćuczynienia zniewagi carskiego majestatu. Z kolei August II Mocny uległ prośbom Piotra Wielkiego i przekazał obrazy nadwornego królewskiego malarza, który uwiecznił hołd Wasyla. Ślad po nich zaginął. Między 1764 a 1768 rokiem z rozkazu ambasadora rosyjskiego zniszczono tablicę z Kaplicy Moskiewskiej, a sama Kaplica ostatecznie została przebudowana w ostatnich latach XIX w., aby pogrzebać jakiekolwiek wspomnienia o rosyjskiej porażce.
Czy gdyby nie „awantury panów polskich” historia obu krajów potoczyłaby się inaczej? Raczej wątpliwe, czy by udało się uniknąć polsko–rosyjskiej konfrontacji i wiecznej walki o wpływy. Jeśli nie wtedy, to kiedy indziej konflikt mógł wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Nie mówiąc już o tym, że gdybyśmy my nie chcieli skorzystać na osłabieniu Rosji, z pewnością znalazłby się kto inny. Kwestia tego, jak wykorzystaliśmy – a raczej zmarnowaliśmy – swoją szansę. Dymitriady obnażyły nieudolność i samowolę polskiej demokracji szlacheckiej na długie lata przed tym, zanim ktokolwiek pomyślał o rozbiorach.
Strach przed powrotem polskiej potęgi głęboko jest zakorzeniony w umysłach Rosjan. Pamiętają o naszych zwycięstwach lepiej niż my sami. Nawet jeśli ostatecznie historia dziejów stanęła po ich stronie, spychając nas do roli przegranego, rosyjskie elity nie pozbywają się kompleksów. W świadomości Rosjan nie istnieje równocześnie silna Polska, bo to z góry ustawia Rosję na pozycji defensywnej.
Pożądliwość sąsiadów jest cechą stałą. Akurat o tym Rosja stara się nigdy nie zapominać.
Magdalena Piórek
Absolwentka Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
Obraz Jana Matejki "Carowie Szujscy na Sejmie Warszawskim"
Skomentuj
Komentuj jako gość