Podczas rozmowy na zupełnie inny temat, pewna dobra chrześcijanka opowiedziała mi, że pośród jak najbardziej chrześcijańskich przepowiedni istnieje wątek Rosji, miejsca które jako jedyne oprze się obecnemu zalewowi barbarzyństwa, a następnie stanie źródłem powszechnej odnowy, reanimacji ładu, zwycięskiego powrotu prawdziwej wiary.
Jest to bajka okrutnie stara, nawracająca w coraz to nowszych wydaniach, i chociaż do gruntu bałamutna, zawsze znajduje chętnych słuchaczy również poza samą Rosją. Zdaje się, że jej pierwszym wydaniem była legenda o Trzecim Rzymie (którym miałaby być Moskwa), ciągnąca się gdzieś od Iwanów: Srogiego i Groźnego, a może jeszcze dawniej, tj. od Wielkiej Schizmy, czyli momentu samodefiniowania się czegoś, co potem nazwane zostało prawosławiem.
Rdzeniem mitu, z grubsza, jest teza o Zachodzie jako miejscu upadłym, zgniłym, godnym pogardy oraz wołającym o to, aby go dobić. Z drugiej strony istnieje Święta Ruś, która - kompletnie wbrew faktom - miałaby stanowić zdrowe jądro cywilizacji, czy raczej: jedynej prawdziwej wiary.
Na takiej mistyczno - intelektualnej glebie wyrosło m.in. słowianofilstwo, tj. emocjonalna kontra (bo trudno tu mówić o "myśli") dla biorącego od czasu do czasu górę rosyjskiego okcydentalizmu. Ten ostatni opierał się na założeniu, że kopiowanie zachodnich wzorców jest jedyną szansą Rosji, i chociaż kojarzony z ideami aktywnymi w połowie XIX wieku, to przecież łatwo odnaleźć go można chociażby w o ponad stulecie wcześniejszych poczynaniach Piotra Wielkiego.
Rosyjska pogarda dla Zachodu jest równie stara, co ich kompleksy wobec tegoż Zachodu. Matką obydwu była i jest ichnia nieumiejętność pokonania któregokolwiek z problemów technicznych, społecznych, edukacyjnych, medycznych itp., słowem: cywilizacyjnych, z którymi Zachód tak czy inaczej sobie poradził.
Pogarda jest więc odreagowaniem niemocy ale i ono pozostaje bezskuteczne: rzekomemu odrzuceniu zdobyczy Zachodu zawsze towarzyszyło ich kopiowanie (a często po prostu kradzież), czynione bez umiaru, na ogół i bez zrozumienia. Tak jest i dziś; kto pojedzie w głąb Rosji obejrzy wielkoruski szowinizm szalejący (zwłaszcza po Anschlussie Krymu) pośród muzyki, jedzenia, ubiorów, stylu życia, architektury, cokolwiek tam chcecie, będących rozpaczliwą próbą kopiowania wzorców zachodnich.
"Własnego" dorobku cywilizacyjnego Rosjanie właściwie nie mają, nawet "pirożki" i kazaczok są "małoruskie", a nie rosyjskie. Kulturowy wkład tamtejszy w dzieje świata nazywa się kacapią, co nie wygląda zachęcająco. Ale właśnie do owych mało ponętnych wartości zwraca się dziś elita rosyjska próbując zbudować jakikolwiek rodzimy content duchowy, niezbędny zarówno na potrzeby wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Hołdy składane imperialnej potędze - dawniej faktycznej, dziś jedynie postulowanej - trafiać mogą wyłącznie do wygłodniałych jakiejkolwiek wielkości Wielkorusów, dla "białej" cywilizacji Zachodu są one po prostu nie do przyjęcia. Ale już odwoływanie się do twardych zasad patriarchalnych (chociażby jawne tępienie tęczowej koalicji LGBT&co), potrafi budzić westchnienia licznych odłamów społeczeństw Zachodu. Prawica, również polska, już nie zerka ale wgapia się z tępą nadzieją ponad linię Bugu naśladując tym samym małpę, co tonąc pokładała ufność w brzytwie.
Bajki o Rosji jako "odnowicielu" są równie stare, co prawda o ich wiecznym nieziszczeniu. Jest to kraj, który ani razu nie wysłał w świat nic, co uzasadniałoby jakąkolwiek nadzieję. Nie wyszedł stamtąd żaden ozdrowieńczy prąd, nie powstała żadna ożywcza idea, nie narodziła żadna reformatorska myśl ani nawet ulepszający życie wynalazek. Oryginalny wkład Rosjan w ogólnoświatowy humanizm zamyka się w bagienku mętnego, wsobnego mesjanizmu (spróbujcie zrozumieć chociażby zapiski Mariusza Wilka) oraz postaci gówniarza, który bez powodu zaciukał starowinkę siekierą*.
Kolega Melchiora
(* dla nieobytych, patrz: "Zbrodnia i Kara")
Skomentuj
Komentuj jako gość