Im dalej od bohaterskich wydarzeń, tym powiększa się grono kombatantów, zwłaszcza, jeśli to się wiąże z przywilejami. O takim kandydacie na bohatera powiedział „Gazecie Olsztyńskiej” żołnierz Powstania Warszawskiego Waldemar Miarczyński.
Waldemar Miarczyński „Waldek” miał 17 lat, kiedy walczył w Powstaniu Warszawskim. Był dowódcą drużyny w II plutonie kompanii K-3 pułku Armii Krajowej „Baszta”. Zniszczył czołg, unieszkodliwił „goliata” wyładowanego trotylem. Za męstwo i odwagę został odznaczony krzyżem Virtuti Militari V klasy.
Aresztowany, przeżył kilka miesięcy na Pawiaku. Z ran odniesionych w powstaniu też się wylizał. Wywinął się również od plutonu egzekucyjnego. Po powstaniu, jak inni, był w kilku obozach, m.in. w Sandbostel niedaleko Bremy.
Miarczyński zawsze uciekał z obozów. W końcu trafił do obozu pracy Sternthal, skąd też usiłował zbiec. Tu karą za zbiorową ucieczkę był już wyrok śmierci. Wieźli ich pociągiem, żeby później rozstrzelać, ale nadleciały alianckie bombowce i zbombardowały pociąg, który ciągnął też wagony z amunicją. Ich wagon cudem ocalał. Miarczyński dotarł do Jugosławii. W czerwcu 1945 roku wrócił do Polski.
W czasie wojny miał w Warszawie kolegę Staszka. Chciał go wciągnąć do konspiracji, ale ten odparł: „Tak, ale co Niemcy na to powiedzą?”. Więcej już z nim na ten temat nie rozmawiał. Kilka lat temu, kiedy zawiały nieco lepsze polityczne wiatry dla żołnierzy AK, pojawiły się pewne ulgi dla kombatantów. Staszek napisał do Miarczyńskiego. Chciał, żeby zaświadczył, że też walczył. Nie odpisał mu.
Obecnie urząd ds Kombatantów i Osób Represjonowanych zasypywany jest wnioskami o uzyskanie uprawnień działacza opozycji antykomunistycznej lub osoby represjonowanej z powodów politycznych. Dotyczy to głównie działaczy „Solidarności”. Wnioski te weryfikuje IPN i w wielu przypadkach okazuje się, że nie ma tam śladu ani działalności, ani prześladowań. Ale to nic nie szkodzi. Skoro nie ma dokumentów, można zgłosić dwóch świadków.
(as)
Skomentuj
Komentuj jako gość