Warto wiedzieć, że w polityce generalnie nie kierujemy się logiką czy rozsądkiem, tylko uprzedzeniami i emocjami. Nasze silne przekonania polityczne nie są oparte na rzetelnych, sprawdzonych faktach tylko na tym, że nam się tak wydaje czy też się nam podoba. I stąd w polityce znaczenie mają takie „fakty” jak to, że jeden przywódca niewyraźnie wymawia „rrr” a drugi jest niskiego wzrostu.
Dlatego teraz kilka rzetelnych, sprawdzonych faktów ekonomicznych…
Samozadowolenie rządzących z faktu, iż wzrost gospodarczy w Polsce jest stosunkowo duży, bo na przestrzeni kilku ostatnich lat oscyluje w granicach 2-3 %, można nazwać jedynie „urzędowym optymizmem”. Tak niewielki wzrost PKB (nawet jeżeli wychyli się trochę poza te widełki) nie spowoduje zapowiadanego propagandowo dogonienia średniego poziomu życia krajów Unii Europejskiej za lat kilkanaście. Trzeba zdać sprawę, że w krajach Unii także notuje się wzrost PKB - w granicach 1% - który niweluje różnicę wzrostu między nimi a naszym krajem. Zakładając podobny (jak do tej pory, tj. ok. 3% i ok 1%) poziom wzrostu gospodarczego w Polsce i krajach Unii – dogonienie średniej stopy życiowej krajów unijnych musimy odłożyć na dobrych kilka dziesiątków lat. Poza tym taki niewielki wzrost gospodarczy, istniejący przecież tylko w statystykach i w propagandzie, jest niezauważalny gołym okiem.
W Polsce widać było taki znaczący wzrost (widoczny gołym okiem) na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy gospodarka rosła w tempie ok. 7 % rocznie - za sprawą tzw. „ustawy Wilczka”, którą to ustawę tak skutecznie nowelizowano, aż pozbawiono ją mocy sprawczej. Nowelizowana ona była 40-krotnie, a kolejne regulacje coraz bardziej ograniczały swobodę prowadzenia działalności gospodarczej.
Aby realna stała się zapowiedź wyrównania polskiego poziomu zamożności do średniaków unijnych – musielibyśmy odnotowywać wzrost gospodarczy na poziomie 7-10% ! I to na przestrzeni kilku(nastu) lat. Wówczas można będzie gołym okiem zauważyć poprawę jakości życia i bez kompleksów porównywać się z Zachodem.
Tylko czy to jest realne?
Okazuje się, że aktualnie takim wzrostem gospodarczym (w granicach 7-8 % !) może pochwalić się Rumunia, która wykazuje najszybsze tempo w Unii Europejskiej od początku kryzysu w 2008 r. Przed upadkiem Lehman Brothers, kraj ten notował nawet ponad 10 proc. dynamiki rocznej.
Aktualne wyniki są efektem nowej polityki władz. Przede wszystkim zakłada ona (nie do pomyślenia w Polsce!) znaczącą obniżkę podatków. Głośno było o obniżce podatku VAT na żywność jeszcze w 2015 roku z 24 do 9 procent. Ponadto obniżona została podstawowa stawka VAT. Jeszcze na początku 2016 roku obniżono ją z 24 do 20 procent, zaś potem jeszcze do 19 procent. Pomimo protestów UE, która przewidywała fatalne konsekwencje dla budżetu okazało się, że efekty są pozytywne. Ważne, że Rumuni nie przestraszyli się eurokratów, błędnie przewidujących skutki obniżek podatków, lecz odważnie zdecydowali się na stanowcze kroki.
Zgodnie z przewidywaniami początkowo wpływy z podatku VAT w Rumunii spadły, natomiast nowopowstała luka została „załatana” przez wpływy z innych podatków. Jakby tego było mało okazuje się, że w minionym roku – pomimo kolejnej obniżki VAT – wpływy z tego podatku rosły (około 4 proc. większe przychody z VAT niż rok wcześniej).
Inne wolnościowe kroki czynione przez rząd to: ośmiokrotnie podwyższono kwotę wolną od podatku – z 250 lei do 2000 lei miesięcznie, obniżono stawkę PIT z 16 do 10 procent, zaproponowano również, że powstanie fakultatywny (nieobowiązkowy, prywatny) system ubezpieczeń emerytalnych…
Mimo wciąż ponawianych ostrzeżeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Brukseli, która żądała podwyższenia podatku VAT – Bukareszt nie zamierza zmieniać obranego kursu.
Czyli, podsumowując – mamy na kim się wzorować, by przyspieszyć nasz rozwój. Nie mówiąc już o tym, że warto przeciwstawić eurokratom, którzy – jak zwykli ludzie – mogą się mylić w swoich prognozach.
„Najlepszym argumentem przeciwko demokracji jest pięciominutowa rozmowa z przeciętnym wyborcą” – taką ocenę przypisuje się Winstonowi Churchillowi. Nie zamierzam kwestionować tego stwierdzenia. Zgadzam się, iż przeciętny wyborca jest zbyt mało rozgarnięty, by zrozumieć o co chodzi w polityce. I dlatego, by nie stresować „przeciętnego”, proszę nie poruszać z nim tematu przedstawianego przeze mnie. Dziękuję.
Marian ZDANKOWSKI
Skomentuj
Komentuj jako gość