Zdaniem biskupa Tadeusza Pieronka – który wystąpił w programie „Tak jest” Moniki Olejnik na antenie TVN24 – w „pogromy Żydów” podczas okupacji niemieckiej były zaangażowane „setki tysięcy Polaków”, a „Polacy, poszczególni ludzie, nie zdali egzaminu”. Jako przykład podał volksdeutschów, którzy „chcieli lepiej przeżyć okupację, a przy okazji zarobić”[1].
Niewiele ten biskup wie o volksdeutschach. Większość z nich pochodziła z Górnego Śląska i Pomorza (w czasie okupacji Okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie), a tam na Volkslistę wpisywano przymusowo (to były ziemie wcielone do Rzeszy). Komu taki przymus nie odpowiadał, to czekał go obóz koncentracyjny (niemiecki, bynajmniej przecież nie „polski”). W najlepszym wypadku – natychmiastowe wysiedlenie do Generalnego Gubernatorstwa. Poza tym na Górnym Śląsku Volkslistę podpisywali nawet byli powstańcy śląscy, żeby ocalić życie, co nie znaczy, że automatycznie podejmowali kolaborację. Bo wielu z nich działało w konspiracji. Aby chronić Ślązaków przed więzieniem lub obozem koncentracyjnym rząd gen. Władysława Sikorskiego wydał dyrektywę, w której zezwalał im na podpisywanie Volkslisty. Stanowisko takie podzielało też polskie podziemie niepodległościowe na Górnym Śląsku oraz Kościół katolicki w osobie katowickiego biskupa diecezjalnego Stanisława Adamskiego. Jedynie komuniści polscy potępiali przyjmowanie Volkslisty – bez względu na okoliczności – jako „zdradę” i to ich stanowisko pobrzmiewa w wypowiedzi biskupa Pieronka.
Niewiele ten biskup też wie o „pogromach Żydów” podczas okupacji. Według ustaleń oficjalnego śledztwa IPN z lat 2000-2004 w pogromie w Jedwabnem wzięło udział około 40 „mieszkańców Jedwabnego i okolic”. Tymczasem w Jedwabnem mieszkało wtedy około 1000 Polaków, co oznacza, że ogromna większość z nich w tym pogromie nie brała udziału. Była to zbrodnia niemieckiej Policji Bezpieczeństwa popełniona przy współudziale miejscowego polskiego elementu kryminalnego. Tak to przedstawił w latach 60. XX wieku Szymon Datner (1902-1989) – zasłużony historyk Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie oraz członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
W 1966 roku Szymon Datner – jako historyk badający z ramienia Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce masowe zbrodnie na ludności żydowskiej Białostocczyzny (mające miejsce po ataku III Rzeszy na ZSRR w czerwcu 1941 roku) – stwierdził, że zbrodnie te popełniły specjalne grupy operacyjne niemieckiej Policji Bezpieczeństwa i opisał prowokacje, których się dopuszczały. Zdaniem Datnera te formacje niemieckie (tzw. Einsatzgruppen der Sicherheitspolizei und des SD), choć w większości dokonywały eksterminacji Żydów samodzielnie, niejednokrotnie odegrały rolę inspiratorów, pozyskując do współpracy miejscowych kolaborantów i elementy kryminalne[2].
Datner jako pierwszy pisał o mordzie Żydów w Jedwabnem i Radziłowie, przytaczając 8 dalszych miejscowości, w których zbrodnie te były „inspirowane przez jedno i to samo »Einsatzkommando«, jeżdżące z osiedla do osiedla i podjudzające do zbrodni. Tam, gdzie Niemcy nie znaleźli powolnych wykonawców, tam krwawego dzieła dokonali sami. Stwierdzono udział w zbrodniach przestępców, którym wojna otworzyła wrota więzienne lub też zażartych faszystów i elementów aspołecznych”. Ponadto „grając na najniższych instynktach oddziały te organizowały wybuchy »gniewu ludu«, dostarczając przy tym broni, dając wskazówki, nie biorąc jednak same udziału w rzezi”[3]. Niemieckim formacjom SS i Policji Bezpieczeństwa nie udało się jednak na szerszą skalę wywołać na Białostocczyźnie fali mniej lub bardziej „spontanicznych” pogromów Żydów ze strony miejscowej ludności polskiej w myśl zalecenia Reinharda Heydricha z 2 lipca 1941 roku, by „nie przeciwstawiać się (…) czystkom inicjowanym przez środowiska antykomunistyczne i antysemickie”, ale dyskretnie wspierać je „bez zostawiania śladów”[4].
Ustalenia Szymona Datnera zostały całkowicie pominięte przeszło 30 lat później przez Jana T. Grossa i jego naśladowców (Jan Grabowski, Mirosław Tryczyk i in.). To samo co w Jedwabnem miało miejsce w 14 innych miejscowościach Białostocczyzny, które zostały opisane w książce Mirosława Tryczyka „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów”. Tryczyk, idąc śladem Grossa, także pisze o „pogromach” na Żydach, w których mieli barć udział nawet miejscowi księża i nauczyciele. Tymczasem w większości była to działalność elementów kryminalnych, które w sytuacji przejściowej (nagła zamiana okupacji radzieckiej na niemiecką) mordowały i okradały Żydów, co było tolerowane przez niemieckie władze policyjne, a może też przez nie inspirowane.
Ten element kryminalny z kilkunastu miejscowości Podlasia, to bynajmniej nie były „setki tysięcy Polaków”. Lokalna działalność elementu kryminalnego w kilkunastu miejscowościach Podlasia nie może być powodem oskarżania całego narodu polskiego o współudział w Holokauście. Nie może być nawet powodem do takich oskarżeń w stosunku do wszystkich mieszkańców tych miejscowości. Nie rozumie tego establishment polityczny USA i Izraela (nie wnikam dlaczego), ale zdumiewające jest, że nie rozumie tego polski biskup katolicki.
Oprócz biskupa Pieronka w programie Moniki Olejnik wystąpiła pani Anna Bikont, która powiedziała m.in., że za ukrywanie Żydów podczas okupacji niemieckiej Polacy podobno powszechnie brali pieniądze („był to sposób zarabiania”). Ponadto pani Bikont stwierdziła, że „podczas wojny łatwiej było ukryć czołg pod dywanem niż żydowskie dziecko”[5].
A mimo to co najmniej 500-700 tych żydowskich dzieci ukrył i uratował Jan Dobraczyński (1910-1994) – przedwojenny działacz Stronnictwa Narodowego, a więc organizacji „antysemickiej”. Podczas okupacji był on kierownikiem Sekcji Opieki Zamkniętej w Wydziale Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego Warszawy i współpracował z Ireną Sendlerową. Korzystając z pomocy Kościoła katolickiego, Dobraczyński pozyskiwał dla żydowskich dzieci katolickie metryki chrztu, a następnie umieszczał je w sierocińcach prowadzonych przez instytucje kościelne lub Radę Główną Opiekuńczą. Za to 12 września 1993 roku Jan Dobraczyński otrzymał od Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie Medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Jeden z twórców ONR – Jan Mosdorf (1904-1943) – jako więzień nr 8230 niemieckiego obozu KL Auschwitz ratował żydowskich współwięźniów, co stało się przyczyną jego denuncjacji przez obozowych donosicieli i egzekucji pod Ścianą Śmierci w obozie KL Auschwitz I. Żydowski pisarz Wolf Glicksman (nr obozowy 117732) wspominał po wojnie, że „przedwojenny przywódca antysemickiego ruchu młodzieżowego w Polsce, Jan Mosdorf, niejednokrotnie ryzykował życie, przenosząc moje listy do krewnej znajdującej się w obozie kobiecym w Brzezince (…). Mosdorf pracował w Birkenau i często przynosił mi warzywa, a czasem kromkę chleba lub coś do ubrania”[6].
Jednym z więźniów żydowskich otoczonych przez Mosdorf opieką w Auschwitz był adwokat Mieczysław (Mojżesz) Maślanko (1903-1986), nr obozowy 128153 – który w okresie stalinowskim współpracował z UB jako obrońca z urzędu w procesach politycznych. W swoich wspomnieniach Maślanko stwierdził, że Jan Mosdorf w KL Auschwitz oraz Mieczysław Prószyński (także działacz ONR) w KL Lublin (Majdanek) wielokrotnie uratowali mu życie[7].
Jedną z takich sytuacji Maślanko opisał następująco: „W Oświęcimiu też spotkałem się z Janem Mosdorfem. On też okazywał dużo serca i pomocy więźniom – Żydom. Ja osobiście doznałem od niego dużej pomocy, może decydującej o moim życiu. Leżałem w szpitalu na bloku XIX. Mosdorf pełnił w tym bloku jakąś podrzędną funkcję kancelaryjną. I oto nagle w początkach września 1943 roku do tego bloku szpitalnego wpadł Kuryłowicz z wieścią, że mnie grozi indywidualna likwidacja i trzeba mnie z tego bloku natychmiast i niezwłocznie usunąć. Mosdorf, nie zwlekając ani chwili, z narażeniem własnego życia, dosłownie w ciągu kilku minut załatwił skomplikowane w obozie formalności i zostałem po kilku minutach już przeniesiony na inny blok szpitalny nr IX. I znów żyłem…”[8].
Wedle relacji Bolesława Świderskiego – przedwojennego działacza ONR i więźnia Auschwitz nr 952 – otrzymywane z domu paczki żywnościowe Mosdorf rozdzielał głównie między więźniami-Żydami. Funkcję pełnioną w kancelarii rewiru obozowego wykorzystał też kilkakrotnie do ostrzeżenia znajdujących się w rewirze więźniów-Żydów o grożącej im selekcji do komory gazowej[9]. Wykorzystywanie przez Mosdorfa pełnionej funkcji do pomocy dla żydowskich współwięźniów potwierdził także Jerzy Ptakowski (więzień nr 4846): „Korzystał z tych okazji chętnie i często go widziano rozmawiającego przyjaźnie z Żydami i komunistami. Nikt też z jego przyjaciół narodowców nie brał mu tego za złe”[10].
Niechże zatem pani redaktor Olejnik i jej goście nie zmieniają historii. Może co niektórym w epoce postmodernizmu wydaje się, że historia to nie jest fizyka i prawdę historyczną można sobie dowolnie zmieniać oraz każdy może mieć swoją prawdę. Tylko wtedy jednak, jeśli dojdzie do całkowitego zbarbaryzowania cywilizacji. Niezależnie od tego ile razy i z jaką siłą medialną zostanie powtórzone kłamstwo, to prawda pozostanie taka, że podczas okupacji niemieckiej setki tysięcy Polaków nie mordowały, ale na różny sposób – w miarę możliwości wynikających z ciężkich warunków okupacji – pomagały Żydom, niejednokrotnie ich ratując. W ratowanie Żydów jako pierwszy zaangażował się polski rząd na wychodźstwie, który na podstawie meldunków konspiracji z okupowanego kraju wielokrotnie alarmował światową opinię publiczną o dokonującej się zagładzie Żydów i żądał podjęcia przez aliantów zachodnich zdecydowanych kroków w obronie eksterminowanych przez III Rzeszę Żydów. Bez szczególnego odzewu. W tym kontekście oskarżenia o współudział Polaków, czy też Polski, w Holokauście – w których pałeczkę po mediach izraelskich, amerykańskich, niemieckich, brytyjskich i francuskich przejmują teraz polskie media z obcym kapitałem – brzmią jak zwykłe oszczerstwo.
Bohdan Piętka
Oświęcim, 2 lutego 2018 r.
https://bohdanpietka.wordpress.com/2018/02/02/setki-tysiecy-polakow/
[1] Biskup Pieronek: ustawą chciano pokazać, jacy my jesteśmy silni, http://www.tvn24.pl, 30.01.2018.
[2] S. Datner, „Eksterminacja ludności żydowskiej w Okręgu Białostockim”, „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego”, Warszawa 1966, nr 60, s. 3-50.
[3] Tamże, s. 19-22.
[4] B. Musiał, „Rozstrzelać elementy kontrrewolucyjne! Brutalizacja wojny niemiecko-sowieckiej latem 1941 roku”, Warszawa 2001.
[5] „Podczas wojny łatwiej było ukryć czołg pod dywanem niż żydowskie dziecko”, http://www.tvn24.pl, 30.01.2018.
[6] Cyt. za: Ph. Friedman, „Za waszą i naszą wolność”, (w:) W. Bartoszewski, Z. Lewinówna, „Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939-1945”, Warszawa 2007, s. 67.
[7] M. Zaborski, „»Ludowy« adwokat i obrońca wojskowy. Rzecz o Mieczysławie Maślanko (1903-1986)”, „Miscellanea Historico-Iuridica”, t. 14, z. 2, Białystok 2015, s. 389-416.
[8] W. Bartoszewski, Z. Lewinówna, „Ten jest z ojczyzny mojej…”, s. 670; E. Mazur, „Po prostu człowiek (materiały dotyczące pomocy niesionej Żydom w czasie okupacji hitlerowskiej w Warszawie)”, „Palestra” (Organ Naczelnej Rady Adwokackiej), Warszawa 1968, nr 11, s. 94-95.
[9] Ph. Friedman, „Their Brothers Keepers”, Nowy Jork 1957, s. 111-121, 205-211; B. Świderski, „Człowiek, który przerósł swoje pokolenie”, „Kronika”, 2.11.1968.
[10] J. Ptakowski, „Oświęcim bez cenzury i bez legend”, Londyn 1985, s. 40.
Skomentuj
Komentuj jako gość