„Kilka miesięcy po „Dniach Cipki” polskie feministki na ulicach Gdańska zorganizowały Marsz Dziwek (nazywany także Marszem Puszczalskich). Jest to nasza rodzima odsłona flagowego przedsięwzięcia Ruchu „Slut Walk”, który powstał w Kanadzie. Powodem miały być słowa policjanta, który prowadząc pogadankę dla studentów o tym, jak nie stać się ofiarą przestępstwa, stwierdził, że gwałtu można uniknąć przez "nieubieranie się jak puszczalska" („slut”)”- pisze Marcin Chełminiak
Można postawić tezę, że i bez tych uregulowań liczba przedstawicielek płci pięknej w Sejmie i tak uległaby zwiększeniu, ponieważ taka tendencja utrzymywała się właściwie przez cały okres III RP. Co ciekawe, ugrupowania lewicowe, które najgłośniej domagały się zwiększenia udziału kobiet w polityce mają w nowym Sejmie procentowo mniej przedstawicielek niż np. PO (35 % klubu). Ruch Palikota ma tylko 12,5 % kobiet. Podobnie SLD - 18,5 %, czyli raptem o pół procenta więcej niż „konserwatywna” partia PiS. Prof. Jacek Raciborski komentując wyniki wyborów dla „Polityki” trzeźwo zauważył, że „Nie ma empirycznych przesłanek, by twierdzić, że wyborcy preferują lub dyskryminują kobiety. Przy podejmowaniu decyzji wyborczych znaczenie mają przede wszystkim: popularność danej osoby, rozpoznawalność i miejsce na liście. Nie wystarczy zapychanie pierwszych miejsc nazwiskami nieznanych kobiet. To nie zadziała”.
Czy w przyszłości w rządzie będzie więcej kobiet? Trudno powiedzieć. Wiemy natomiast jedno: kobieta została marszałkiem Sejmu. Część środowisk kobiecych jest zapewne wniebowzięta, choć powszechnie wiadomo, że Ewa Kopacz - jeden z najgorzej ocenianych ministrów w rządzie Tuska - zasiądzie na fotelu marszałka dlatego, że premier po wyborach postanowił brutalnie rozprawić się z Grzegorzem Schetyną. Fiasko ustawy kwotowej zapewne spowoduje, że środowiska lewicowe będą dążyć do kolejnych zmian w ustawodawstwie. Zapowiedział to już zresztą Palikot, który w swoim kolejnym politycznym wcieleniu objawił się nam jako antyklerykalny socjalliberał.
Kończący się niedługo rok to także kilka feministycznych imprez, które śmiało można nazwać autokompromitacją tego ruchu. Wiosną bieżącego roku zorganizowano słynne „Dni Cipki”. Częścią tych spotkań były m.in. warsztaty pt. „Chichot waginy” oraz ćwiczenia plastyczne pt. „Twarz Cipy”, na których można było „najbardziej realistycznie sportretować twarz cipy przy użyciu wybranej techniki rysunkowej lub malarskiej”. Chętni mogli również zobaczyć wystawę portretów pt. „Cipkogramy”, której „główną bohaterką jest cipka, potraktowana jako podmiot poszukiwań artystycznych, jako znak graficzny, jako wyraz ekspresji. Oprócz walorów artystycznych wystawa uzmysławia widzowi, jak fascynującym obiektem poszukiwań formalnych może być kobieca pochwa” (wszystkie cytaty z materiałów promocyjnych organizatorek).
Kilka miesięcy po „Dniach Cipki” polskie feministki na ulicach Gdańska zorganizowały Marsz Dziwek (nazywany także Marszem Puszczalskich). Jest to nasza rodzima odsłona flagowego przedsięwzięcia Ruchu „Slut Walk”, który powstał w Kanadzie. Powodem miały być słowa policjanta, który prowadząc pogadankę dla studentów o tym, jak nie stać się ofiarą przestępstwa, stwierdził, że gwałtu można uniknąć przez "nieubieranie się jak puszczalska" („slut”). Podobne marsze, gromadzące często roznegliżowane panie, odbywały się w wielu miastach Europy Zachodniej, teraz najwyraźniej przyszedł czas na nasz zaścianek. Naprawdę trudno powiedzieć, jaki sens ma walka z krzywdzącymi stereotypami przy użyciu tego typu wulgarnych haseł. Pocieszeniem może być jedynie frekwencja polskiego marszu, bo o ile pochód w Toronto zgromadził kilka tysięcy uczestników, to rodzima odsłona tej imprezy przyciągnęła tylko kilkadziesiąt osób.
Feministki tworzą także Porozumienie 11 Listopada, które blokowało legalny Marsz Niepodległości. W tym roku wpadły dodatkowo na jeszcze jeden pomysł. Dwa dni przed świętem postanowiły zasłonić warszawski pomnik Romana Dmowskiego. Zarówno sam przywódca endecji, jak i jego posąg od lat działa na środowiska lewicowe jak czerwona płachta na byka. Tegoroczna akcja jest pomysłem Żelbetonu, czyli „queerowo-feministycznego, antyfaszystowskiego bloku non-violence” (SIC!), który próbuje całą polityczną działalność Dmowskiego sprowadzić do propagowania prymitywnego antysemityzmu. Lewicowy happening ma polegać m.in. na „przemalowywaniu pomnika”. W ten „spontaniczny” i „kolorowy” sposób część Polaków odwdzięcza się osobie, która - obok m.in. marszałka Józefa Piłsudskiego – przyczyniła się do uzyskania niepodległości przez II Rzeczpospolitą.
„Dni Cipki”, „Marsz Dziwek” oraz happening historycznych półanalfabetów. Trudno prorokować, jakie będą następne imprezy organizowane przez lewicowe środowiska kobiece. Ludzie o konserwatywnej wrażliwości mają zapewne odczucia ambiwalentne. Z jednej strony, wprowadzanie do debaty publicznej prymitywnych wulgaryzmów i promowanie historycznej niewiedzy powinno martwić, z drugiej zaś, trudno o lepsza antyreklamę radykalnego feminizmu.
Marcin Chełminiak. Dr w Instytucie Nauk Politycznych UWM
Tekst pochodzi w listopadowego numeru miesięcznika Debata
Skomentuj
Komentuj jako gość