Tekst dedykuję wicepremierowi, ministrowi nauki szkolnictwa wyższego Jarosławowi Gowinowi.
Dr hab. Piotr Obarek rozesłał do mediów informację, iż 27 września 2017 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów odbierającą mu habilitację z powodu plagiatu. Zmuszony więc jestem powrócić do tej „neverending story” trwającej już piąty rok. Tym razem jednak zadałem sobie dwa pytania: 1. Dlaczego, mimo miażdżących dowodów na plagiat – plagiator może całymi latami wodzić wszystkich za nos i na końcu uniknąć odpowiedzialności oraz 2. Czy nowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym (tzw. Konstytucja dla Nauki) ogłoszony przez wicepremiera Jarosława Gowina 19 września w Krakowie, zawiera skuteczne narzędzia do walki z mafią plagiatorów?
Piotr Obarek nie jest jedyny
Za każdym razem, gdy informuję o kolejnym tricku Piotra Obarka, dzięki któremu unika on odpowiedzialności, na forum portalu debata.olsztyn.pl następuje wysyp anonimowych wpisów pytających, dlaczego uczepiłem się „biednego” Obarka a milczę na temat innych plagiatorów na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, którzy też uniknęli odpowiedzialności? Tak było również teraz, po informacji o wyroku WSA. Anonim wkleił link do tekstów mówiących o podejrzeniu popełnienia plagiatu przez innych pracowników naukowych UWM. Chodziło o dr. hab. inż. Jana Kłobukowskiego z Wydziału Nauki o Żywności oraz o dr. Elżbietę Żywucką-Kozłowską z Wydziału Prawa i Administracji. Byłem przekonany, że ich sprawy definitywnie się zakończyły i osoby te już nie pracują na UWM. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wpisaniu w wyszukiwarkę pracowników UWM tych nazwisk, okazało się, że nadal są pracownikami i włos im z głowy nie spadł. Teraz rozumiem rozgoryczenie Piotra Obarka. Naprawiam więc swój błąd i zanim przejdę do omówienia jego casusu, najpierw przypomnę inne sprawy plagiatowe pracowników UWM znane dzięki artykułom „łowcy plagiatorów”, red. Marka Wrońskiego w „Forum Akademickim”.
Przypadek dr hab. inż. Jana Kłobukowskiego
Przypadek ten odkrył w 2005 roku prof. dr hab. Roman Cichoń z Wydziału Nauki o Żywności UWM. Złożył on pisemne zawiadomienie do rektora, że praca doktorska Danuty Wiśniewskiej−Pantak z 2004 (promotor: dr hab. Jan Kłobukowski) jest oparta na obszernych zapożyczeniach z 6 prac magisterskich, natomiast praca habilitacyjna prodziekana Wydziału Nauki o Żywności UWM dr. hab. Jana Kłobukowskiego, obroniona w grudniu 1999, jest także plagiatem, bowiem opiera się na obszernych fragmentach innych 7 prac magisterskich. Rektor prof. Ryszard Górecki, wbrew obowiązującym przepisom, nie kiwnął palcem. Ustawa o szkolnictwie wyższym nakłada na rektora obowiązek niezwłocznego powiadomienia rzecznika dyscyplinarnego uczelni i zlecenia postępowania wyjaśniającego. Jeśli rzecznik potwierdzi zarzuty, to na polecenie rektora składa wniosek do przewodniczącego komisji dyscyplinarnej o otwarcie postępowania dyscyplinarnego. Od chwili, gdy rektor dowie się o wykroczeniu do momentu otwarcia postępowania dyscyplinarnego nie mogą minąć 4 miesiące (art. 132 ustawy o szkolnictwie wyższym). Przekroczenie tego terminu powoduje przedawnienie występków i uniemożliwia ukaranie dyscyplinarne winnego.
Prof. Cichoń widząc, że rektor chce zamieść sprawę pod dywan nagłośnił ją w mediach. Dopiero wówczas rektor oddał sprawę „do wyjaśnienia” rzecznikowi dyscyplinarnemu prof. Zbigniewowi Endlerowi. Rzecznik miał związane ręce, bo sprawa się przedawniła, ale potwierdził oskarżenie prof. Cichonia, iż obie rozprawy, doktorska i habilitacyjna, są pełne zapożyczeń z prac magisterskich, więc Rada Wydziału powinna wznowić postępowania w celu odebranie nierzetelnie uzyskanego stopnia. Opinię rzecznika władze rektorskie utajniły przed prof. Cichoniem.
Rektor powiadomił Prokuraturę Rejonową w Olsztynie o przestępstwie plagiatu, ale tylko zgłosił przypadek dr Wiśniewskiej−Pantak. Prokuratur postępowanie umorzył z powodu "przedawnienia karalności czynu”. Wówczas prof. Cichoń zgłosił sprawę Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. CK musiała kilkakrotnie monitować władze Wydziału Nauki o Żywności, by dziekan Stefan Ziajka wszczął procedurę. Na posiedzenie komisji nie zaproszono ani rzecznika dyscyplinarnego prof. Endlera, ani prof. Romana Cichonia.
W swoim sprawozdaniu komisja prof. Jerzego Borowskiego stwierdziła, że w całości pracy doktorskiej Danuty Wiśniewskiej−Pantak 63 proc. tekstu jest identyczna z pracami magisterskimi, a prace te nawet nie zostały przytoczone w piśmiennictwie. Komisja podjęła uchwałę o wznowieniu postępowania w przewodzie doktorskim dr Danuty Wiśniewskiej−Pantak.
Komisja prof. Łucji Fornal (była ona szefem Uczelnianej Komisji Etyki i członkiem Rady Nauki przy Ministrze Nauki i Szkolnictwa Wyższego) działała w składzie: prof. Zbigniew Śmietana – dziekan z okresu przewodu habilitacyjnego dr. Kłobukowskiego, prof. Jerzy Borowski – ówczesny prodziekan Katedry Żywienia, gdzie wykonano obie prace, prof. Stefan Smoczyński – ówczesny recenzent habilitacji (ostatni rektor ART, agent SB o pseudonimie „Czerski”), prof. Ryszard Zadernowski, prof. Jerzy Dziuba – ówczesny prodziekan i przewodniczący komisji habilitacyjnej oraz prof. Zdzisław Żbikowski – ówczesny prodziekan.
Komisja uznała, że zarzut plagiatu jest nieuzasadniony – do dzisiaj nie wiadomo, na jakiej podstawie? - i przewodu habilitacyjnego nie wznowiła. Wówczas wznowiło przewód prezydium Centralnej Komisji, które ma prawo uczynić to z urzędu. O finale dowiedziałem się z emaila dr. hab. inż Jana Kłobukowskiego:
„Rada Wydziału Nauki o Żywności zakończyła w 2015 roku procedurę wznowienia przez CK postępowania w sprawie mojego przewodu habilitacyjnego podjęciem uchwały (po jednomyślnym głosowaniu) o utrzymaniu w mocy uchwały z 14 grudnia 1999 roku o nadaniu mi stopnia doktora habilitowanego w dziedzinie nauk rolniczych, dyscyplinie - technologia żywności i żywienia”.
Uzyskałem wgląd do recenzji i protokołu z posiedzenia Rady Wydziału. Okazuje się, że recenzentom nie dano prac magisterskich, z których liczne fragmenty miały znaleźć się w rozprawie habilitacyjnej. Na recenzentów powołano prof. Henryka Kostyro z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN w Olsztynie, prof. Zbigniewa Krejpcio z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, prof. Małgorzatę Schlegel-Zawadzką z UJ i prof. Joannę Gromadzką-Ostrowską z SGGW w Warszawie. Prof. Gromadzka-Ostrowska napisała, że wobec nie dostarczenia prac magisterskich „nie mogę uczciwie stwierdzić czy w ocenianej rozprawie habilitacyjnej występujące zapożyczenia mają charakter plagiatu czy nie”. Pozostali recenzenci w ogóle w swoich opiniach nie wspomnieli o tym, iż nie mieli wglądu do prac magisterskich a mimo to stwierdzili, że rozprawa nie jest plagiatem.
Sprawa habilitacji dr Elżbiety Żywuckiej-Kozłowskiej
Przejdźmy teraz do sprawy habilitacji dr Elżbiety Żywuckiej-Kozłowskiej z Wydziału Prawa i Administracji UWM również opisanej przez red. Marka Wrońskiego w „Forum Alkademickim”. Czytamy tam:
„Przewód został przeprowadzony w czerwcu 2015 r. na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Białymstoku (UwB). Habilitantka rozpoczęła swoją karierę naukową na Uniwersytecie Szczecińskim. W latach 1999-2008 pracowała w Katedrze Kryminalistyki i Kryminologii, skąd odeszła z powodu zarzutu naruszenia praw autorskich w publikacji napisanej wspólnie z dr Krystyną Bronowską. Sprawa dyscyplinarna została umorzona z powodu przedawnienia wynikającego z przekroczenia dwuletniego okresu postępowania dyscyplinarnego”.
Tacy okryci niesławą na macierzystej uczelni zazwyczaj mogli liczyć na zatrudnienie na UWM. Tak stało się i w tym przypadku. Od października 2008 dr Żywucka została zatrudniona jako adiunkt w Katedrze Prawa Karnego Materialnego UWM (ówczesny kierownik: prof. dr hab. Stanisław Pikulski). Sześć lat później otworzyła w Białymstoku przewód habilitacyjny na podstawie dorobku oraz monografii „Relacje rodzinne sprawców zabójstw. Aspekty kryminologiczne”. Powołanej Komisji Habilitacyjnej przewodniczył prof. dr hab. Krzysztof Krajewski (Katedra Kryminologii UJ). Na 7 członków, aż trzech pochodziło z zakładu, którego kierownikiem był dziekan Wydziału Prawa UwB, prof. Emil Pływaczewski, w tym recenzentka, co zagrażało obiektywności opinii. Członkowie od dziekana Pływaczewskiego ocenili pozytywnie habilitację a czterech pozostałych członków komisji - negatywnie. Ich zdaniem praca była mierna i nic nowego nie wnosiła do nauki. Komisja Habilitacyjna 12 czerwca 2015 r. w głosowaniu jawnym, większością głosów 4:3, podjęła uchwałę negatywną. Za nadaniem stopnia było trzech członków Komisji od prof. Pływaczewskiego.
Wówczas habilitacją zajęła się Rada Wydziału Prawa UwB, którą poprowadziła prodziekan ds. nauki, Ewa M. Guzik-Makaruk, recenzentka habilitacji (jaskrawy konflikt interesów). W jawnym konflikcie interesów byli też zaproszeni goście, w tym z UWM: prof. dr. hab. Jerzy Kasprzak, dziekan Wydziału Prawa i Administracji UWM, gdyż byli recenzentami wydawniczymi monografii habilitacyjnej. Nie został natomiast zaproszony przewodniczący Komisji Habilitacyjnej ani pozostali recenzenci, którzy głosowali przeciw.
Tak dobrany skład wygłaszał peany na cześć dr Żywuckiej. Dziekan Wydziału Prawa UWM prof. Jerzy Kasprzak zmieszał z błotem prof. Krajewskiego i stwierdził, że nie jest on prawnikiem (prof. Krajewski skończył studia prawnicze i ma dyplom magistra prawa; doktorat i habilitację uzyskał z nauk prawnych. Dodatkowo ukończył aplikację sędziowską i zdał egzamin sędziowski, jak również skończył studia socjologiczne).
W głosowaniu tajnym Rada Wydziału podjęła uchwałę o nadaniu Elżbiecie Żywuckiej-Kozłowskiej stopnia doktora habilitowanego. Na 29 oddanych głosów, 20 osób głosowało za nadaniem stopnia.
Wówczas prof. Krzysztof Krajewski odkrył, iż rozdział II monografii habilitacyjnej dr Żywuckiej-Kozłowskiej został przepisany „niemalże słowo w słowo” z książki Małgorzaty H. Kowalczyk „Zabójcy i mordercy. Czynniki ryzyka i możliwości oddziaływań resocjalizacyjnych”, wydanej w 2010 r. Zdaniem prof. Krajewskiego rozdział ten nosi wszelkie znamiona plagiatu, bowiem dr Żywucka nie powołuje się ani razu na dr Kowalczyk, mimo że figuruje ona w wykazie literatury zamieszczonym na końcu książki. Prof. Krajewski zawiadomił o swoim odkryciu Centralną Komisję i załączył dwa rozdziały monografii.
Biuro CK sprawą zajęło się jesienią 2015 r. Powołano superrecenzenta-opiniodawcę, którym został prof. dr hab. Jacek Giezek z Katedry Prawa Karnego Materialnego Uniwersytetu Wrocławskiego. Prof. Giezek stwierdził, iż pani Żywucka czerpała z książki pani Kowalczyk „pełnymi garściami”. Zdaniem opiniodawcy, w odniesieniu do rozdziału II mamy do czynienia z plagiatem jawnym.
W związku z tym 27 VI 2016 r. CK wznowiło przewód habilitacyjny dr Żywuckiej-Kozłowskiej. O sprawie dowiedziała się poszkodowana prof. Kowalczyk z artykułu Marka Wrońskiego w „Forum Akademickim”. W swojej analizie stwierdziła, iż „Pani Żywucka-Kozłowska w sposób nieuprawniony wykorzystywała informacje pochodzące z mojej książki, skracając je lub czyniąc drobne zmiany stylistyczne. Zachowała ten sam układ i identyczną kolejność omawianych zagadnień. Wskazywała dokładnie te same fragmenty cytowanych dzieł. Nie sądzę, by mogło to być dziełem przypadku. (…) Konkludując mogę stwierdzić, że rozdziały stanowiące podstawę teoretyczną zostały napisane w oparciu o moją książkę. Przejęcia dotyczą znacznych fragmentów rozdziałów, zachowania tej samej kolejności cytowanych dzieł innych autorów, wykorzystania tych samych fragmentów, stron. Modyfikacje dotyczyły niekiedy tylko stylistyki (choć w wielu wypadkach nie były to zabiegi trafione). (…) Uważam, że wskazane znaczne fragmenty mojej książki zostały w sposób nieuprawniony przejęte przez panią Żywucką-Kozłowską (…). Działania takie noszą nazwę plagiatu ukrytego”.
Jako że najlepszą obroną jest atak dr Żywucka zarzuciła prof. Kowalczyk plagiat w jej monografii habilitacyjnej, pochodzący jakoby z książki dr Anny Wolskiej „Model czynników ryzyka popełnienia zabójstwa”, wydanej w 2001. Sprawę zgłosiła CK i rektorowi UMK, który polecił rzecznikowi dyscyplinarnemu wszczęcie postępowania wyjaśniającego. M. Kowalczyk odpowiedziała pismem, w którym na 42 stronach ustosunkowała się do zarzutów i wykazała ich niesłuszność.
Dr Żywucka-Kozłowska skierowała też zawiadomienie do Prokuratury Rejonowej w Toruniu, która z urzędu podjęła postępowanie sprawdzające. Ze swojej strony prof. M. Kowalczyk wystąpiła z pozwem cywilnym do Sądu w Białymstoku przeciwko E. Żywuckiej-Kozłowskiej o naruszenie jej praw autorskich oraz naruszenie dobrego imienia.
Rada Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Białostockiego (dziekan: prof. dr hab. Emil Pływaczewski) przed wakacjami 2017 r. zawiesiła postępowanie habilitacyjne dr Żywuckiej-Kozłowskiej pod pretekstem, że w białostockiej Prokuraturze Rejonowej toczy się postępowanie w jej sprawie z zawiadomienia rektora UWM oraz dr hab. M. Kowalczyk. CK nie została dotąd o tym powiadomiona. Zdaniem red. Marka Wrońskiego zawieszenie postępowania wznowieniowego przez radę wydziału nie ma podstaw prawnych, bowiem każde z postępowań: dyscyplinarne, wznowieniowe, cywilnoprawne i karne toczy się odrębnie i niezależnie od siebie.
Rzecznik dyscyplinarny UWM w Olsztynie, prof. dr hab. Zbigniew Wieczorek, z początkiem 2017 r. wszczął postępowanie wyjaśniające wobec dr Żywuckiej-Kozłowskiej. Zostało ono jednak w czerwcu czasowo zawieszone, bowiem rektor UWM nie miał pieniędzy na biegłego a opinia biegłego jest konieczna w postępowaniu przed komisją dyscyplinarną. Jednak po wakacjach rektor znalazł środki – jak poinformował mnie 9 października pan prof. Wieczorek – i to na biegłych w dwóch sprawach, jedna dotyczy sprawy dr Żywuckiej-Kozłowskiej. Druga sprawa dotyczy osoby, której nazwiska na tym etapie rzecznik nie chciał ujawnić. Koszt takiej ekspertyzy biegłego to 4-5 tys. złotych. Biegły ma na sporządzenie opinii 2 miesiące.
UWM – raj dla plagiatorów?
Jeśli na jakiejś uczelni w Polsce zostanie zdemaskowany plagiator, to może być pewien, że znajdzie pracę w Olsztynie na UWM i władze uczelni będą go osłaniały. Tak było w przypadku prof. filozofii Macieja Potępy. Gdy sprawę jego plagiatu książki profesorskiej nagłośniła w 2001 roku „Gazeta Wyborcza” profesor przeniósł się na UWM. Po 4 latach, gdy plagiat został udowodniony w sposób nie do podważenia, w 2005 Rada Naukowa Instytutu Filozofii UWM w tajnym głosowaniu zadecydowała, iż nie chce, aby Maciej Potępa był u nich pracownikiem. Wówczas prorektor ds. nauczania UWM prof. Józef Górniewicz, zatrudnił plagiatora we własnej katedrze, mimo że jako pracownik w Instytucie Filozofii wyrabiał zaledwie około 20 proc. swojego pensum, pozostały czas spędzając „na chorobowym” w Warszawie, gdzie stale mieszka.
Równie czułą opieką otoczono dr Magdalenę Sitek z Wydziału Prawa UWM. W 2000 roku popełniła podwójny plagiat, pracując w tym czasie jako adiunkt w Uniwersytecie Szczecińskim. Sprawa ta także została dokładnie opisana przez red. Marka Wrońskiego
Obwiniono ją o plagiat w 160-stronicowym skrypcie jej autorstwa Prawo cywilne i gospodarcze dla ekonomistów, wydanego na początku 2000 roku w Toruniu. Okazało się, że to prawie dosłowny plagiat części dobrze znanego podręcznika doc. Wojciecha Siudy „Elementy prawa dla ekonomistów” oraz podręcznika prof. Jana Kufla i doc. Wojciecha Siudy „Prawo gospodarcze dla ekonomistów”. Dr Magdalena Sitek odeszła ze Szczecina i znalazła zatrudnienie na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego dzięki mężowi prof. Bronisławowi Sitkowi z tegoż wydziału. Po 2 latach sprawa dyscyplinarna dr Sitek się przedawniła, gdyż odraczano posiedzenia z powodu jej częstych chorób. Następnie dr Sitek 14 czerwca 2011 habilitowała się na Uniwersytecie w Bańskiej Bystrzycy na Słowacji. Recenzentami byli: prof. Witold Bednarek, były dziekan Wydziału Prawa UWM oraz były rektor WSGE w Józefowie, oraz prof. Zdislav Majkut z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie. Media opisywały skandal związany ze sposobem uzyskiwania na Słowacji doktoratów i habilitacji (ja opisałem przypadek dr hab. Jarosława Szczechowicza z Wydziału Prawa UWM). Kres temu położył niedawno wicepremier Jarosław Gowin.
Obecnie dr hab. Magdalena Sitek jest profesorem nadzwyczajnym Wyższej Szkoły Gospodarki Euroregionalnej im. Alcide De Gasperi w Józefowie a jej mąż, prof. Bronisław Sitek został wybrany w 2017 roku na sekretarza Centralnej Komisji, a więc organu, który ma usuwać z grona naukowego plagiatorów.
Casus dr. hab. Piotra Obarka
Sprawa Piotra Obarka zaczęła się w 2012 roku w momencie, gdy ubiegał się o reelekcję jako dziekan Wydziału Sztuki UWM. Większość pracowników miała dosyć rządów klanu Obarków, dziekana Piotra Obarka i jego żony Izabelli, którym zarzucili, iż zamienili Instytut Sztuki w prywatny folwark. Jako pierwszy odważył się skrytykować niszczenie Instytutu wybitny malarz i pedagog, śp. prof. Geno Małkowski publikując artykuły na ten temat na łamach „Debaty”. Poszedłem wówczas tym tropem, dotarłem do byłych pracowników, wspaniałych artystów i pedagogów, których dziekan Obarek pozbył się, gdy wystosowali do rektora Ryszarda Góreckiego list ujawniając nieprawidłowości i nepotyzm Obarków. Rektor nic z tym nie zrobił, zapewne dając wiarę autorowi logo i godła UWM oraz insygniów rektorskich. Moja publikacja na ten temat w 2012 roku zawierała długą listę zarzutów. Nie spotkało się to jednak z żadną reakcją władz UWM. Zareagował jedynie Józef Wieczorek z Krakowa z Niezależne Forum Akademickiego. Złożył zawiadomienie do ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego w sprawie nepotyzmu Obarków. Zespół ds. Dobrych Praktyk Akademickich przy ministrze uznał, „iż rażącym przypadkiem nepotyzmu, niezależnie od kwestii legalności tego postępowania jest fakt, że promotorem pracy licencjackiej Jakuba Obarka, studenta na Wydziale Sztuki UWM, był jego ojciec prof. Piotr Obarek, a recenzentką - matka, dr hab. Izabella Janiszewska-Obarek". Na tej podstawie Komisja Dyscyplinarna UWM wymierzyła karę Piotrowi Obarkowi, ale on skutecznie odwołał się od niej. Okazało się, że Rektor UWM prof. Ryszard Górecki zgłosił sprawę komisji po 4 miesiącach od powzięcia wiadomości, więc sprawa się przedawniła.
W trakcie ubiegania się przez Piotra Obarka o uzyskanie tytułu profesora belwederskiego media otrzymały emaila, iż do CK wpłynęło anonimowe zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez niego plagiatu pracy doktorskiej. Gdy recenzent powołany przez CK potwierdził, iż jest to plagiat, wówczas Piotr Obarek oświadczył, iż praca, którą badał recenzent nie jest jego. Gdy CK zwróciło się do Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie o oryginał pracy okazało się, po raz pierwszy w historii polskiej nauki, że praca doktorska zniknęła! Wydział Grafiki nie przekazał jej po obronie do archiwum a z dziekanatu praca wyparowała. Recenzenci stwierdzili, że również nie są w posiadaniu jej kopii. Sam autor odpowiedział, że także pracę zagubił. Dotarłem wówczas do prof. Małgorzaty Chomicz, która anonimowo złożyła zawiadomienie do CK i była w posiadaniu jednego egzemplarza pracy doktorskiej z odręcznymi poprawkami literówek. Egzemplarz ten przekazał na jej ręce, odchodząc na emeryturę, dyrektor Instytutu Sztuki prof. Adolf Gwozdek. Piotr Obarek wniósł wówczas pozew o naruszenie dóbr zarówno przeciwko prof. Chomicz, jak i wobec mnie. W sprawie przeciwko prof. Chomicz sąd uznał za bezsporny fakt, iż egzemplarz dostarczony CK jest plagiatem. Sąd (sędzia Wojciech Wacław) oddalił pozew, gdyż uznał, iż prof. Chomicz nie tylko miała prawo, ale i obowiązek zgłosić podejrzenie plagiatu. Na mojej rozprawie Piotr Obarek wyciągnął nowiutką, jak spod igły, pięknie oprawioną pracę i stwierdził, że przypadkowo ją odkrył w swojej piwnicy pod stertą makulatury. Sędzia Przemysław Jagosz nakazał mi przeprosiny z powodu przesądzenia w tytule tekstu, iż Obarek popełnił plagiat.
Postępowanie wznowieniowe doktoratu na Wydziale Grafiki ASP zostało zawieszone, gdyż recenzenci odmówili wydania opinii z powodu braku oryginału pracy na uczelni. W mojej ocenie powinno to skutkować zawieszeniem Wydziałowi Grafiki prawa do nadawania stopnia doktora.
Na szczęście z dokumentacji Piotra Obarka nie zniknęła jego praca habilitacyjna. Zażądałem wydania jej kopii i oddałem ją do ekspertyzy a ta okazała się miażdżąca. Fundacja „Debata” zgłosiła wówczas oficjalnie do CK podejrzenie popełnienia plagiatu pracy habilitacyjnej i CK – po uzyskaniu własnej ekspertyzy – wznowiła postępowanie habilitacyjne. Czterech recenzentów niezależnie od siebie stwierdziło, że „praca kwalifikacyjna pt. „Henryk Tomaszewski – twórca i pedagog” (…) stanowi kompilację kilkudziesięciu tekstów występujących w wielu publikacjach i książkach poświęconych twórczości Henryka Tomaszewskiego”. (…) Większość tekstów zostało przeniesionych dosłownie, bez użycia cudzysłowu, czy też zaznaczenia cytatów, czy przypisów. Praca ta nigdy nie powinna być przedstawiana jako samodzielny utwór autorski w jakimkolwiek postępowaniu o nadanie stopnia naukowego w zakresie sztuki”.
Na tej podstawie najpierw Rada Wydziały Grafiki ASP w głosowaniu tajnym podjęła uchwałę odmawiającą nadania Piotrowi Obarkowi stopnia „doktora habilitowanego”. Piotr Obarek złożył od tej uchwały odwołanie do CK m.in. twierdząc, że Rada Wydziału nie dysponowała oryginałem jego pracy, gdyż na badanej pracy nie ma jego autografu. CK podtrzymała uchwałę Rady Wydziału stwierdzając, że mamy do czynienia z plagiatem.
Już wówczas red. Marek Wieczorek w artykule w „Forum Akademickim” przewidział, że Obarek skutecznie podważy decyzję CK i uchwałę Wydziału Grafiki. Sądy administracyjne nie badają meritum sprawy a jedynie, czy organ wydając decyzję zachował procedurę („Gazeta Olsztyńska” wprowadziła w błąd czytelników, pisząc, że sąd administracyjny „rozstrzygał czy Piotr Obarek popełnił plagiat”). Właśnie niezachowanie procedury wytknął Radzie Wydziału Grafiki red. Marek Wroński (nr 10/2016 „Forum Akademickie”):
„Moim zdaniem, w dotychczasowym postępowaniu zaszło poważne uchybienie prawne, gdyż Rada Wydziału Grafiki nie wypowiedziała się w osobnym głosowaniu co do potwierdzenia przesłanek wznowienia i nie podjęła osobnej uchwały o nienadaniu stopnia doktora habilitowanego we wznowionym postępowaniu. To może być powodem unieważnienia decyzji CK i być przyczyną powrotu sprawy pod ponowne głosowanie Rady Wydziału „pod wpływem” korzystnego wyroku sądu administracyjnego, do którego zapewne odwoła się P. Obarek. Da mu to dodatkowe kolejne dwa lata na stanowisku profesora nadzwyczajnego UWM w Olsztynie – do chwili emerytury. W Polsce niewątpliwie panuje doskonała pogoda dla plagiatorów!” - podsumował red. Wroński.
Tak jak przewidział red. Wroński Piotr Obarek zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie uchwałę RW i decyzję CK. Na dzisiaj wiemy tylko tyle, że 27 września WSA uchylił zaskarżoną przez Piotra Obarka decyzję CK i uchwałę RW. Jak powiedział mi dyrektor Piotr Korczala z CK, czekają na wyrok a przede wszystkim na uzasadnienie. Zapewnił mnie, że sprawę doprowadzą do końca, tzn., Wydział Grafiki ASP będzie musiał powtórzyć procedurę usuwając błędy proceduralne wskazane przez WSA.
Dlaczego plagiatorzy unikają odpowiedzialności?
Plagiaciarze często unikają odpowiedzialności mimo, że istnieją aż trzy drogi – niezależne od siebie - do ich ukarania: w drodze postępowania dyscyplinarnego na uczelni, na drodze karnej przez zgłoszenie plagiatu prokuraturze oraz poprzez wznowienie postępowania przez radę wydziału, która nadała stopień lub Centralną Komisję. Postępowania te są niezależne od siebie, każde z nich można prowadzić równolegle i jedno nie ma wpływu na drugie.
Jak pokazują omówione przeze mnie przypadki, postępowanie dyscyplinarne kończy się często niczym, gdyż albo rektor zgłasza sprawę komisji po upływie 4 miesięcy od uzyskania informacji o plagiacie, a więc po terminie, albo postępowanie trwa dłużej niż 2 lata. Zawieszenie rozpoczętego postępowania nie przerywa biegu dwuletniego okresu, po którym automatycznie sprawa zostaje umorzona z mocy Prawa o szkolnictwie wyższym. Jeśli więc tylko władze uczelni i wydziału chcą umorzenia, wystarczy, że będą wymyślać preteksty, by zawiesić postępowanie. Np. rektor stwierdzi, że nie ma pieniędzy na biegłego. Jeśli jednak zdarzy się, że rektor nie ma litości dla plagiatorów (jednostka taka rzadko występuje w „przyrodzie”), to wystarczy, tak jak dr Sitek przewlekać sprawę kolejnymi zwolnieniami lekarskimi lub jak dr hab. Obarek po prostu nie odbierał wezwań na komisje.
Postępowanie przed Uczelnianą Komisją Dyscyplinarną w sprawie Piotra Obarka zaczęło się we wrześniu 2013 roku a zakończyło 8 stycznia 2015 roku, więc przed upływem 2 lat. Jednak zakaz wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego na okres 2 lat z powodu plagiatu pracy habilitacyjnej okazał się nieważny z mocy prawa, już w chwili wydania. Stało się tak dzięki minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Lenie Kolarskiej-Bobińskiej (PO), w latach 2013-15, która wprowadziła do ustawy o szkolnictwie wyższym przepis, iż sprawy plagiatowe dla dyscyplinarnego postępowania przedawniają się po pięciu latach od ich popełnienia.
Mimo to Piotr Obarek i tak odwołał się od tego orzeczenia Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej do Odwoławczej Komisji Dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego w Warszawie (sami członkowie OKD nazywają ją „komisją ds. umorzeń”). Prawnik Obarka argumentowała, że wykład kwalifikacyjny jest w postaci maszynopisu i brak na nim autografu a poświadczenie Wydziału Grafiki ASP, stwierdzające zgodność kopii pracy habilitacyjnej z oryginałem, jest wprawdzie opatrzone pieczątką uczelni i nieczytelnym podpisem, ale bez imiennej pieczątki. OKD na podstawie takich argumentów uchyliła decyzję komisji uczelnianej. Zignorowała fakt, że istnieje zapis filmowy odczytu na olsztyńskim Zamku przez Piotra Obarka jego pracy habilitacyjnej.
Próbę odebrania stopnia poprzez wznowienie postępowania doktorskiego czy habilitacyjnego przez CK też łatwo storpedować, jak pokazał to casus Piotra Obarka, ale i wcześniej opisane przez red. Marka Wrońskiego setki przypadków. Plagiatorzy, którym odebrano stopień zawsze walczą do samego końca, czyli zaskarżają decyzję CK do sądu administracyjnego. Wystarczy, że Rada Wydziału, w jakimś punkcie złamie procedurę i sąd uchyla taką decyzję. Całą procedurę trzeba powtarzać, potem kolejne zaskarżenie do sądu i tak mijają lata…
Skierowanie sprawy do prokuratury też najczęściej kończy się jej umorzeniem. Z jakiegoś powodu prokuratorzy nie chcą zajmować się plagiatami. Chyba, że zawiadomienie zgłosi sam pokrzywdzony naukowiec, któremu plagiator ukradł jego dzieło. Ale musi być bardzo zdeterminowany. Doświadczył tego dr hab. Piotr Kardela, który zgłosił do prokuratury plagiat jego artykułu. W odwecie dr Benon Gaziński z UWM oskarżył go o zniesławienie i sąd I instancji skazał Piotra Kardelę. Sąd stwierdził, że owszem jest to plagiat, ale Kardeli nie wolno było tego ogłosić publicznie. Sprawa kilka razy wracała do I instancji. Ostatecznie Kardela wygrał zarówno proces o zniesławienie, jak również doprowadził do skazania dr. Gazińskiego za plagiat, ale zajęło mu to 5 lat życia.
Centralna Komisja z „wybitymi zębami”
Główny ciężar walki z plagiatorami spoczywa na Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów. Jednak jej skuteczność jest coraz mniejsza. Pytany o to przeze mnie długoletni dyrektor CK Piotr Korczala, przyznał, że tolerancja dla plagiatorów środowiska akademickiego jest coraz większa. Każda kolejna nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym „wybijała kolejne zęby” CK, ograniczając coraz bardziej możliwości odbierania stopni plagiatorom. CK ma tylko prawo wznowić postępowanie, ale uchwałę o odebraniu stopnia plagiatorowi może podjąć tylko rada wydziału czy instytutu; przy tym CK nie jest w tej kwestii dla rad wydziałowych organem nadrzędnym. W wielu przypadkach koledzy plagiatora z jego wydziału są w konflikcie interesów. Często robią wszystko, by pomóc mu uniknąć odpowiedzialności. W zamieceniu sprawy pod dywan zainteresowane są też władze uczelni, zwłaszcza jeśli utrata pracownika z tytułem doktora habilitowanego zagroziłaby istnieniu wydziału czy kierunku studiów.
Zdaniem dyr. Korczali to CK powinien badać i odbierać plagiatorom stopnie.
Kiedyś to CK zatwierdzała wszystkie habilitacje. Po nowelizacji, już nie rada wydziału decyduje, kto otworzy przewód habilitacyjny. To zainteresowany sam występuje do CK i we wniosku wskazuje, na którym wydziale będzie się habilitował. Od kilku więc lat ruszyła lawina. Rok do roku liczba habilitacji skoczyła w górę o 25%, gdy doktoratów spadła. Członkowie Rady Wydziału nawet nie wiedzą na kogo głosują, nie widzą bowiem na oczy kandydata, bo zniesiono kolokwium habilitacyjne. Gdy zainteresowany wyczuje lub dowie się, że będą recenzje negatywne, to pisze wniosek o unieważnienie postępowania. Następnie składa wniosek o habilitację po raz drugi, w dowolnym miejscu, nawet następnego dnia. Ten proceder jest zgodny z prawem i skuteczny!
W nowej ustawie stopień doktora mają nadawać nie rady wydziału a senaty uczelni. Zdaniem dyr. Korczali, po tej zmianie nadanie stopnia doktora stanie się formalnością, bo niby skąd tak liczne i różnorodne gremium ma znać pracę kandydata?
W II Rzeczpospolitej o nadawaniu i odbieraniu stopni i tytułu profesorskiego decydowało tylko środowisko akademickie. Od czasów PRL decyzje CK, jako organu administracji rządowej, są zaskarżalne do sądów administracyjnych. W sądzie plagiator ma ogromne szanse na uchylanie decyzji odbierającej mu stopień, gdyż przepisy dotyczące procedury są wieloznaczne. Wystarczy, że koledzy z Rady Wydziału w jednym punkcie celowo złamią procedurę i jeśli CK tego nie wychwyci i zatwierdzi ją swoją decyzją, plagiaciarz z łatwością uzyska w sądzie administracyjnym unieważnienie decyzji. Istnieje jeszcze swoisty „paragraf 22”, jak w książce Hallera. Jeśli odebranie stopnia odbyło się według procedury zgodnej z ustawą obowiązują w chwili nadania stopnia, to plagiator skarży do sądu taką decyzję, twierdząc, że powinno się procedować wg ustawy aktualnej. Jeśli odebrano stopień na podstawie ustawy aktualnej, to skarży, że powinno stosować się poprzednią ustawę. Zazwyczaj sądy stoją na stanowisku, że obowiązuje ustawa z chwili nadania stopnia, ale są też inne wyroki. Gdy sąd uchyli decyzję, trzeba powtarzać całą procedurę, plagiator znów odwołuje się do sądu i zyskuje kolejne 3 lata.
- Jeśli plagiator uzyska tytuł profesora belwederskiego, to nie ma żadnej prawnej możliwości odebrania mu tego tytułu – mówi dyr. Korczala.
Do przewodniczącego CK zwróciłem się z pytaniem, czy prowadzą bazę danych pozwalającą na monitorowanie zjawiska plagiatów, oceny skali zjawiska na przestrzeni lat i analizę przyczyn uniknięcia przez plagiatora odpowiedzialności? Zapytałem też, czy CK tworzy na ten temat raporty dla ministra nauki wskazujące, jak poprawić skuteczność walki z plagiatami?
NIK: nieprawidłowy rozwój kadr naukowych
Odpowiedzi jeszcze nie dostałem, ale dostarczył mi ich najnowszy raport NIKu na temat rozwoju kadr naukowych z 2 października 2017 roku. Czytamy w nim, że „przewodniczący CK od lat bezskutecznie występuje o zwiększenie nakładów finansowych na wykonywanie zadań ustawowych, w tym na realizację zadań związanych z prowadzeniem informatycznych baz danych oraz na zatrudnienie informatyka na etacie! (…)”. I dalej: „Na zakończenie kadencji (2013-2016) Centralnej Komisji nie dokonano podsumowania okresowych ocen, m.in. nie skatalogowano podstawowych nieprawidłowości i problemów”.
Ponadto NIK stwierdził, że
„system nadawania stopni naukowych nie pozwala na optymalny rozwój kadr na polskich uczelniach wyższych”. Liczba młodych pracowników naukowych systematycznie spada (nauką zajmuje się tylko 1%, reszta to dydaktycy!). Procedury nadawania stopni naukowych są nieprzejrzyste. Brak określonych minimalnych wymagań dla kandydatów do stopnia doktora habilitowanego. Instytucją za to odpowiedzialną jest właśnie CK. Procedury wyłaniania członków komisji habilitacyjnych nie zostały przez Komisję doprecyzowane. Komisja nie prowadzi też wykazu osób, spośród których wybierani byliby recenzenci w postępowaniach habilitacyjnych, co stanowi naruszenie ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym.
Niezwykle ważnym zadaniem Komisji jest ocena spełniania przez poszczególne uczelnie warunków do nadawania stopni naukowych. Tymczasem w latach 2014-2016 na 774 jednostki z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych Komisja przeprowadziła zaledwie 42 takie oceny. Aż 14 ocenionym jednostkom zostały ograniczone lub cofnięte uprawnienie do nadawania stopni naukowych w zbadanych dyscyplinach, co wyraźnie wskazuje na potrzebę zintensyfikowania ocen.
Uczelnie skansenem komunizmu
Od początku III RP na alarm bije Józef Wieczorek, który został zmuszony do odejścia z Uniwersytetu Jagiellońskiego z powodu uporczywego domagania się dekomunizacji i lustracji na uczelniach. Usunięty powołał Niezależne Forum Akademickie i uruchomił blog Akademickiego Nonkonformisty. Od lat demaskuje patologie w polskim szkolnictwie wyższym i od lat jego głos był głosem „wołającego na puszczy”, podobnie jak heroiczna walka z plagiatorami red. Marka Wieczorka. Zdaniem Józefa Wieczorka, obecny stan polskich uczelni to efekt czystek politycznych z lat 80., których ogromna skala nigdy nie została opisana. Wielu utalentowanych naukowców, po internowaniu już nigdy nie wróciło na uczelnię. Z Olsztyna znam dwa takie przykłady, mgr Wojciecha Cielskiego, który miał przed internowaniem prawie gotowy doktorat z historii i dr biologii Józefy Mielnik. Po 1989 roku, tak jak w przypadku wymiaru sprawiedliwości, uznano, że środowisko naukowe samo się oczyści z agentów i partyjnych karierowiczów. Oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Jak pisze Wieczorek „uczelnie stały się skansenami nie do końca upadłego systemu komunistycznego”. O rozmiarach uwikłania w system totalitarny kadr wyższych uczelni mogliśmy się dowiedzieć dzięki pracy historyka z IPN w Olsztynie dr. Pawła Warota. Z jego badań wynikało, że każdy kolejny rektor na ART został „wyhodowany” przez SB, niektórych zwerbowano gdy jeszcze byli studentami, a następnie służby sterowały ich karierą. O skali uwikłania w komunizm świadczył też stopień upartyjnienia kadr. Na dodatek do stworzenia Wydziału Prawa na UWM ściągnięto prof. Stanisława Pikulskiego, byłego pracownika SB i MSW, który był jego długoletnim dziekanem. Jak fatalne dało to skutki opiszę w odrębnym artykule.
Tak zdemoralizowanym kadrom umożliwiono w III RP przekształcenie szkół wyższych w maszynki do robienia pieniędzy. Stało się to dzięki urynkowieniu szkolnictwa wyższego oraz wprowadzenie algorytmu, wg którego płaci się za głowę studenta a nie za to, co do tej głowy się włożyło. Następnie resort nauki kazał równać poziom do poziomu największego matoła w grupie. Zresztą i bez tego uczelniom nie opłacało się pozbywać leniwych czy tępych studentów, bo traciły kasę. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać prywatne szkoły wyższe. Tytuł magistra tam się po prostu kupowało. Na uczelniach państwowych mnożono jak króliki wydziały i kierunki. Powstało więc zapotrzebowanie na posiadaczy przedrostka „prof.”i „dr hab.” przed nazwiskiem. Ich właściciele „obskakiwali” po kilka, a rekordziści nawet kilkanaście uczelni. Ruszyła masowa produkcja magistrów. Nawet śp. prezydent RP prof. Lech Kaczyński dał się na to nabrać, z dumą mówiąc o wysokim współczynniku skolaryzacji, czyli osób studiujących, który z niecałych 13% w 1990 roku już w 2008 roku przekroczył 53% i dalej rósł! Jeśli przed 1989 rokiem mieliśmy niecałe 7% obywateli z wyższym wykształceniem, to w 2008 roku już ponad 17%. Dopiero zapaść demograficzna Polski spowodowała, że uczelnie przestały już być taką „dojną krową”. Zaczęło bowiem brakować dla prawie 400 szkół wyższych „towaru” czyli studentów.
Polska ma dwa razy więcej studentów niż Niemcy, w stosunku do liczby ludności. Natomiast w Academic Ranking of World Universities z 2008 roku wśród najlepszych stu europejskich uniwersytetów znajdują się 24 niemieckie uczelnie, z uniwersytetem w Monachium na 13 miejscu, nie ma natomiast żadnej polskiej uczelni. W rankingu szanghajskim najlepszych uczelni świata z Polski – Uniwersytet Warszawski i Jagielloński zajmują miejsca między 401 a 500.
„Nowe kadry rekrutowane są od bardzo wielu lat na bazie „ustawianych” konkursów – stwierdza Józef Wieczorek. - I ta rekrutacja dokonuje się nie z powodów merytorycznych, a genetycznych i towarzyskich. Konkursy ustawiane są pod konkretną osobę i wszyscy to wiedzą, więc inni kandydaci się nie zgłaszają. Naukowcy ujawniający plagiaty uczelnianych szych są karani, doktoranci są mobbingowani, strumień pieniędzy płynie do osób powiązanych nicią historyczną, genetyczną (nepotyzm, chów wsobny), towarzyską, tytularną i etatową. Tak powstała „pajęczyna akademicka” forsuje swoje rodziny i miernoty a utrąca talenty, które mogłyby zagrozić ich pozycji. W rezultacie najwybitniejsi studenci i naukowcy emigrują na renomowane uczelnie zachodnie, na których odnoszą sukcesy.
I tak oto po 27 latach III RP mamy w miejsce elit - „elyty”. Można odnieść wrażenie, że to jakiś niewidzialny okupant doprowadził do zapaści szkół wyższych. Jeśli chce się panować nad jakimś narodem, trzeba przede wszystkim pozbawić go jego elit. Tak uczynili z polską elitą naziści i komuniści. Po wprowadzeniu stanu wojennego dokonała się na polskich uczelniach kolejna czystka na ogromna skalę. III RP utrwaliła proces negatywnego doboru kadr.
Czy wicepremier Gowin odbuduje polskie elity?
Czy do odbudowy elit przyczyni się projekt nowej ustawy o szkolnictwie wyższym, zwany też „Ustawą 2.0”. Wicepremier Jarosław Gowin prezentując projekt 19 września w Krakowie na Narodowym Kongresie Nauki powiedział: „W życiu naszego narodu rzeczy wielkie zaczynały się od reformy edukacji i nauki”. Święta prawda. Jednak przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki tak skomentował Konstytucję dla Nauki: „Nie jest możliwe, byśmy przyjęli projekt, który nazywany jest w naszym środowisku: „Kudrycka, tylko trochę gorzej”. To jest niemożliwe”. Terlecki twierdzi, że projekt Gowina nie pokrywa się z programem PiS. Porównałem projekt Gowina z tym co zawiera program PiS z 2014 roku i twierdzę, że spełnia on większość postulatów programowych. Nota bene w programie PiS sprawie nauki poświęcono niewiele miejsca, w liczącej 166 stron broszurze zaledwie 5 stron. Tymczasem w moim głębokim przekonaniu do najważniejszych reform, które zapewnią przyszłość narodowi polskiemu, obok reformy wymiaru sprawiedliwości (sprawiedliwość jest fundamentem państwa) jest właśnie reforma nauki i szkolnictwa wyższego. Na potrzeby tego artykułu ograniczam się jedynie do sprawy plagiatów i system awansu akademickiego. W Program PiS na ten tematy czytamy:
„Osobnym problemem są patologie, jakie zdarzają się w środowiskach naukowych i akademickich. Niektóre z nich, jak na przykład, nierzetelność recenzencka, trudne są do wyeliminowania metodami ustawowymi i muszą być tylko zminimalizowane energicznymi działaniami środowiska. Inne, jak plagiaty, już nie. Ponieważ zjawisko plagiatów nie ma tendencji malejącej i pojawia się ono czasami w najwyższych sferach hierarchii akademickiej, pewne regulacje wydają się konieczne. Na przykład, musi zostać stworzona procedura odbierania tytułu profesorskiego w przypadku jednoznacznie udowodnionego plagiatu, jeśli ów plagiat był podstawą uzyskania profesury. Przypadki takie istnieją, a prawo, jak również Centralna Komisja, są wobec nich bezradne”.
Co do systemu awansu Program zapowiadał przywrócenie kolokwium habilitacyjnego. PiS uważa „za niezbędne funkcjonowanie Centralnej Komisji ds. Tytułów Naukowych, przynajmniej do czasu, aż procedura habilitacyjna okaże się szczelna”. Jak widzimy, PiS nie miał tak naprawdę pomysłu, co z problemem plagiatów zrobić.
Co na tę chorobę toczącą szkolnictwo wyższe przewiduje Konstytucja dla Nauki? W projekcie ustawy czytamy:
„Jeżeli rozprawa doktorska jest pracą pisemną, podmiot doktoryzujący sprawdza ją przed obroną z wykorzystaniem Jednolitego Systemu Antyplagiatowego”. Ma go prowadzić ministerstwo a uczelnie będą z niego korzystać bezpłatnie. W projekcie czytamy też:
„Przesłankami wznowienia postępowania o nadanie stopnia doktora mogą być ujawnione okoliczności wskazujące na to, że stopień został nadany na podstawie rozprawy doktorskiej powstałej z naruszeniem prawa, w tym praw autorskich. Organem wydającym postanowienie o wznowieniu postępowania jest Rada Doskonałości Naukowej (ma powstać w miejsce Centralnej Komisji – przypis mój). RDN wskazuje podmiot doktoryzujący, który prowadzi postępowanie. Podmiot doktoryzujący stwierdza nieważność decyzji o nadaniu stopnia doktora, jeżeli osoba ubiegająca się o stopień przypisała sobie autorstwo istotnego fragmentu lub innych elementów cudzego utworu lub ustalenia naukowego”.
W Konstytucji dla nauki nie likwiduje się habilitacji, prawie już nie znanej w krajach zachodnich, choć nie będzie obowiązkowa dla utrzymania się na etacie, ale jednak będzie potrzebna aby innych doktoryzować. - Tym samym nawet wybitni naukowcy z Polonii akademickiej mogą mieć wątpliwości czy wracać na polskie uczelnie – skomentował Józef Wroński.
Co do wnioskujących o tytuł profesora to projekt stanowi, iż „w przypadku powzięcia wiadomości o możliwości naruszenia praw autorskich przez osobę, której dotyczy wniosek, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej może zwrócić się do RDN o dołączenie do wniosku opinii komisji do spraw etyki w nauce przy PAN. W przypadku wydania opinii potwierdzającej możliwość naruszenia praw autorskich, RDN wznawia postępowanie w sprawie nadania tytułu profesora lub wszczyna postępowanie w sprawie stwierdzenia nieważności tego postępowania. RDN jest centralnym organem administracji rządowej”.
Ponadto wprowadzono zapis: „Tytuł profesora otrzyma osoba, która nie pracowała i nie pełniła służby w organach bezpieczeństwa państwa w okresie PRL”.
Józef Wroński stwierdził, że reforma jest konsultowana ze środowiskiem akademickim, z beneficjentami od lat patologicznego systemu, którzy niekoniecznie są zainteresowani radykalnymi zmianami koniecznymi do rzeczywistej naprawy systemu. Z wykluczonymi z systemu, choć aktywnymi na polu akademickich reform, w tym polskimi naukowcami pracującymi na zagranicznych uczelniach. – nie dyskutowano.
W ramach konferencji w Krakowie – pisze Józef Wieczorek - nie podjęto tematu rozlicznych patologii akademickich i nie ma nadziei na zrealizowanie mojej inicjatywy sprzed 7 już lat - zainstalowania Polskiego Ośrodka Monitoringu Patologii Akademickich: pozoranctwa naukowego i edukacyjnego, wieloetatowości, brak mobilności, nepotyzmu, plagiatów, mobbingu, konformizmu, korupcji, zapaści moralnej itd.
Red. dr hab. Marek Wroński napisał mi:
„Z niedowierzaniem przeczytałem art. 299 projektu Ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce, który stanowi, że „Akta postępowania wyjaśniającego i dyscyplinarnego nie stanowią informacji publicznej i nie podlegają udostępnieniu w trybie ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. – Prawo prasowe.”
- Od 20 lat zajmuję się aktywną walką z nierzetelnościami naukowymi, a od 15 lat na łamach „Forum Akademickiego” opisuję „po nazwiskach” liczne przypadki patologii naukowych – mówi Marek Wroński. - Bywa, że dopiero publikacja mobilizuje do działania organy uczelni odpowiedzialne za walkę z nieuczciwością naukową. Z powodu pobłażliwości akademickiej Temidy, sparaliżowanej niemocą i niechęcią do wymierzania sprawiedliwości, upublicznienie informacji o plagiacie czy fałszerstwie naukowym bywa też jego jedyną dotkliwą konsekwencją. Taki zapis chroni nieuczciwych i działa na szkodę społeczności akademickiej oraz tych, którzy o uczciwość naukową zabiegają. Artykuł 299 należy z projektu ustawy wyrzucić albo zmienić tak, by brzmiał: „Akta postępowania wyjaśniającego i dyscyplinarnego stanowią informację publiczną i podlegają udostępnieniu w trybie ustawy Prawo prasowe z dnia 26 stycznia 1984 r.” - domaga się Marek Wroński.
Bez lustracji i usunięcia plagiatorów reforma poniesie klęskę
Zgadzam się z uwagami zarówno Józefa Wrońskiego, jak i red. Marka Wrońskiego. Dodam od siebie, że jeśli teraz nie wyeliminujmy z uczelni osób, które współpracowały ze służbami państwa komunistycznego i plagiatorów, to nie mamy szans na odrodzenie polskich elit i na trwałe wybicie się naszego państwa i narodu na niepodległość. Przez 27 lat kadry wywodzące się z PRLu tak głęboko opanowały uczelnie i w takim stopniu je zdegenerowały, że bez środków nadzwyczajnych, ta reforma będzie tylko pudrowaniem trupa.
Plagiatorzy, którzy uniknęli odpowiedzialności, dalej rozwijają karierę na uczelniach i zasiadają w ważnych gremiach decyzyjnych. To samo ich obrońcy. Teraz przewodniczącym CK jest były rektor Politechniki Krakowskiej prof. Kazimierz Furtak, który dopuścił do pobłażliwego potraktowania sprawy prof. Jerzego Sanetry. Ten fizyk chciał uzyskać profesurę belwederską na podstawie dosłownie przetłumaczonej z angielskiego pracy doktorskiej z 2000 r. austriackiego fizyka Klausa Petritscha. Skończyło się na naganie i pozbawieniu Katedry. Natomiast sekretarzem CK został prof. Bronisław Sitek, mąż plagiatorki dr hab. Magdaleny Sitek, która też uniknęła odpowiedzialności.
Nie chcę się silić na wskazywanie sposobu na wyeliminowania plagiatorów. Wystarczy, że minister nauki zwróci się z tym do red. Marka Wrońskiego, by ten powołał komisję, która opracuje plan walki z plagą plagiatów. Wnioski narzucają się same: np. sprawy o plagiat nie mogą się przedawniać, rektorzy muszą obligatoryjnie natychmiast zgłaszać plagiaty komisji dyscyplinarnej pod groźbą utraty stanowiska, recenzenci, którzy wystawili pozytywną opinię splagiatowanemu doktoratowi czy habilitacji powinni zostać skreśleni z list recenzentów, rada wydziału, która odmówi odebrania plagiatorowi stopnia powinna tracić uprawnienia do nadawania tych stopni, postępowania muszą być jawne, przepisy prawa i procedury dotyczące plagiatów proste i jednoznaczne, prokuratury przestaną umarzać sprawy plagiatowe...
Adam Socha
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Skomentuj
Komentuj jako gość